ZNP i FZZ idą na kolejne ustępstwa: rozkładają podwyżkę na 2 raty po 15 proc. od stycznia i września 2019. Beata Szydło prosi o czas na policzenie propozycji i przygotowanie własnej. Negocjacje będą wznowione w piątek o 8.00. Związki liczą na przełom, ale boją się też, że to tylko gra na czas, która ma zdemobilizować protestujących przed strajkiem 8 kwietnia
W środę 3 kwietnia 2019 do 15.00 Związek Nauczycielstwa Polskiego i Federacja Związków Zazwodowych twardo obstawały przy żądaniach 30 proc. podwyżki liczonej od stycznia 2019. Po przerwie i wieczornym wznowieniu rozmów związki wyszły jednak z nową propozycją - rozłożenia 30 proc. podwyżki na dwie raty.
To kolejne już ustępstwo ZNP i FZZ, które wcześniej zrezygnowały z podwyżki 1000 zł netto na rzecz podwyżki 30 proc. z wyrównaniem od 1 stycznia 2019. Było to według wyliczeń związkowców od 732 zł netto miesięcznie dla nauczyciela stażysty do 995 zł netto dla dyplomowanego. Rozłożenie podwyżki na raty jest dodatkowym ukłonem negocjacyjnym w stronę rządu, bo taki wariant znacznie odciąża tegoroczny budżet.
Strona rządowa nie odnosiła się jednak do tej propozycji, nie przedstawili też własnych rozwiązań. Pierwsze 30 minut wznowionych negocjacji nie zapowiadało zmiany strategii rządu, który do tej pory dogadał się w błyskawicznym tempie z "Solidarnością" i ograniczał się do apelowania do "strony związkowej" o zawieszenie strajku na czas egzaminów.
Atmosfery nie poprawiła także wypowiedź wicepremiera Jarosława Gowina, który powiedział TOK FM, że "jeśli rząd ustąpi nauczycielom, to się ustawią w kolejce kolejne grupy zawodowe".
Kilkanaście minut po 19.00 Beata Szydło poprosiła jednak o dzień przerwy w negocjacjach. Argumentowała, że rząd musi ustosunkować się do nowej propozycji ZNP i FZZ i wszystko policzyć. Nie bez znaczeniu był też fakt, że tego samego dnia odbywało się posiedzenie Sejmu i członkowie rządu chcieli wrócić na głosowania.
Ostatecznie decyzja o przerwie w negocjacjach zapadła parę minut przed 20.00. Rozmowy mają być wznowione w piątek, 5 kwietnia o 08.00. Beata Szydło zapowiedziała, że rząd przygotuje wyliczenia propozycji związków zawodowych oraz swoją nową propozycję.
Dorota Gardias, szefowa FZZ komentowała po wyjściu z sali: "Mam nadzieję, że nowa propozycja rządu będzie przełomem dla wszystkich stron". Sławomir Broniarz, szef ZNP, podkreślał jednak, że fakt, iż nowa propozycja rządu ma się pojawić dopiero w piątek jest niepokojący.
Zgodnie z prawem dyrektor placówki musi zostać powiadomiony na pięć dni przed strajkiem, że ma się on odbyć. Termin ten upływa 3 kwietnia, ale dyrektorzy powiadamiani byli o tym już wcześniej, jeszcze przed trwającymi od poniedziałku negocjacjami.
Nauczyciele i inni pracownicy oświaty w poniedziałek 8 kwietnia ostatecznie podejmą indywidualne decyzje, czy strajkują. Chyba że zostanie podpisane porozumienie.
Przeciąganie negocjacji aż do piątku może być świadomą strategią rządu. W przypadku braku porozumienia w piątek pracownikom oświaty pozostaje na samoorganizację już tylko weekend. A w soboty i niedziele większość placówek jest zamknięta. Fakt, że ostatnich chwil przed wyznaczoną datą nie spędzą razem w zakładzie pracy, może działać demobilizująco.
Jeszcze rano 3 kwietnia, przed pierwszą turą negocjacji, Beata Szydło z rozbrajającą szczerością deklarowała, że "już nie da się realnie spełniać oczekiwań płacowych nauczycieli ze względu na archaiczny system wynagradzania. Chcemy go zmienić. Mógłby obowiązywać już od nowego roku szkolnego".
Od wtorku nie zmieniała się negocjacyjna „piątka Szydło”, czyli:
A do tego obietnica rozmów o zmianie systemu wynagradzania nauczycieli i kolejnych podwyżkach, ale w zamian za zawieszenie strajku w trakcie egzaminów. Cały czas - także w środę 3 kwietnia - strona rządowa nie wyjaśnia, jak zamierza sfinansować proponowaną podwyżkę 9,6 proc., bo środków na likwidowane nauczycielskie 500 plus nie było przecież w budżecie 2019 roku.
Ryszard Proksa, przewodniczący oświatowej "Solidarności", był gotowy już 2 kwietnia podpisać porozumienie z rządem, zatwierdzające podwyżki zaproponowane przez Szydło. Według naszego źródła na początku środowego spotkania Proksa miał powiedzieć, że „on chce je podpisać, bo rozmowy nie mają sensu”.
„Przyjechałem tu na jeden dzień, a już tak długo rozmawiamy” – dodał.
Podczas wieczornej tury negocjacji "Solidarność" nie przejawiała żadnej inicjatywy.
Zachowanie "Solidarności" podczas rozmów Rady Dialogu Społecznego nie spodobało się wielu działaczom regionalnym związku. Już 2 kwietnia Międzyzakładowa Komisja Pracowników Oświaty i Wychowania w "Głogowie" opublikowała stanowisko, w którym wstępną zgodę Proksy na propozycje rządu nazywa "służalczością wobec Rządu", "przejawem skrajnej niekompetencji", a nawet "sabotażem".
Przebieg negocjacji uwypuklił fakt, że jej pozycja jest niezwykle słaba. Osoba uczestnicząca w spotkaniach opowiada, że minister edukacji prawie się nie odzywa, siedzi najczęściej przy osobnym stoliku. Rozmowy w imieniu rządu prowadzi głównie wiceminister Joanna Kopcińska.
Spekulacje dotyczące odstawienia Anny Zalewskiej na boczny tor nie są niczym nowym. Jest w końcu jedynką na liście PiS do Parlamentu Europejskiego na Dolnym Śląsku, a deklaracje o rekonstrukcji rządu jeszcze przed wyborami są coraz bardziej realne. Stanowiska stracić mieliby wszyscy kandydujący ministrowie. Nie tłumaczy to jednak bierności Zalewskiej, bo kandydatkami do PE są także Joanna Kopcińska i Beata Szydło.
Edukacja
Protesty
Władza
Sławomir Broniarz
Joanna Kopcińska
Beata Szydło
Anna Zalewska
Ministerstwo Edukacji Narodowej
Związek Nauczycielstwa Polskiego
nauczycielska "Solidarność"
strajk nauczycieli
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze