0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Grzegorz Skowronek / Agencja GazetaGrzegorz Skowronek /...

„Matury się odbędą, pytanie, czy wezmą w nich udział tegoroczni absolwenci” - mówi OKO.press dyrektorka zespołu szkół, w którym od tygodnia strajkuje 92 proc. kadry. Tłumaczy, że bez rady pedagogicznej klasyfikacja uczniów maturalnych jednoosobowo lub »na zastępstwa« jest po prostu niemożliwa”.

I dodaje: „Gdyby rząd chciał się porozumieć, to nasi nauczyciele są gotowi zwołać radę pedagogiczną nawet w nocy i do rana drukować świadectwa. Wszystko z myślą o uczniach, bo wbrew powszechnej opinii żaden nauczyciel nie patrzy na zegarek, gdy na szali leży dobro młodych osób”.

Podczas strajku szkolnego oficjalną stroną sporu zbiorowego jest dyrektor szkoły. Zgodnie z prawem - nawet jeśli solidaryzuje się z kolegami i koleżankami po fachu - musi wykonywać obowiązki, czyli krok po kroku prowadzić społeczność przez kalendarz szkolny i dopełniać wszystkich procedur.

Dla dyrektorki zespołu szkół (gimnazjum i liceum), z którą rozmawiamy oznacza to konieczność przeprowadzenia egzaminów gimnazjalnych, wystawienia ocen i klasyfikacji maturzystów oraz przeprowadzenia egzaminów dojrzałości praktycznie bez kadry. Czy to możliwe?

Anton Ambroziak, OKO.press: Jaki procent kadry strajkuje?

Dyrektorka zespołu szkół w mieście powyżej 100 tys. mieszkańców (rozmawia z OKO.press pod warunkiem zachowania anonimowości): - Trudno dokładnie określić, bo wśród niedyspozycyjnych nauczycieli są ci, którzy przechodzą na zwolnienia, jak i nauczyciele strajkujący.

Od ubiegłego poniedziałku do pracy przychodzą tylko katecheci i trzy osoby zatrudnione w niepełnym wymiarze godzin. Można powiedzieć, że strajkuje średnio 92 proc. kadry.

Jak wyglądał pierwszy tydzień?

Pierwsze dwa dni - poniedziałek i wtorek - były szalenie nerwowe. Na moich barkach spoczywała organizacja egzaminów gimnazjalnych. Musiałam zredukować liczbę sal egzaminacyjnych (a tym samym komisji) tak, by zapewnić zdającym bezpieczne i higieniczne warunki egzaminów.

Dużym wyzwaniem było też skompletowanie składu komisji egzaminacyjnych zgodnie z przepisami prawa oświatowego. I gdy mówię o zgodności z przepisami, to nie mam na myśli tylko nowego rozporządzenia minister Anny Zalewskiej, które dopuściło do składu komisji wszystkie osoby z przygotowaniem pedagogicznym.

Uważam, że członek komisji poza wykształceniem pedagogicznym musi być przeszkolony, być w stosunku pracy w szkole lub placówce (w tym m.in. posiadać aktualne zaświadczenie lekarskie oraz o niekaralności). Starałam się więc skompletować komisję tak, by jej członkami nie były osoby „z ulicy".

Może w oficjalnych komunikatach brzmiało to tak, jakby wszystko było pod kontrolą, ale od środka to był istny cyrk.

Do organizacji egzaminów w mojej szkole musiałam zaangażować dziesięć innych placówek edukacyjnych. Egzaminy nie odbyłyby się bez udziału księży i kadry kierowniczej ze szkół innego typu.

Z rozmów z innymi dyrektorami wiem, że

wykonaliśmy tę pracę wyłącznie dla naszych uczniów, ich rodziców i nauczycieli. Choć wszyscy usłyszeliśmy, że „ciężar" sukcesu wzięła na swoje barki pani minister.

Ale były to też dni pełne zapału, choć oczywiście trudne emocjonalnie. Zarówno mnie, jak i nauczycielom bardzo zależy na dobru ucznia. Wspieraliśmy ich podczas egzaminów. Termin strajku może wzbudzać emocje, ale w innym czasie nikt by nas nie słuchał.

Nie zgadzam się z zarzutami, że uczyniliśmy z uczniów zakładników. Winę za ten niepewny czas ponosi rząd, który nie rozmawia ze stroną związkową.

Nauczyciele nie decydowali się przerwać strajku na czas egzaminów, bo wierzyli, że rząd będzie dążył do jak najszybszego porozumienia albo przesunie ich termin.

Dostaliśmy masę wsparcia od rodziców, uczniów, absolwentów, instytucji współpracujących i po prostu mieszkańców miasta. Codziennie nas odwiedzają. W darach przynoszą jedzenie i słowa otuchy.

Rodzice na czas egzaminów przejęli rolę wychowawców i zorganizowali poczęstunek dla uczniów. Z drugiej strony, czuć było duży niepokój. Wszystkim zależało, by uczniowie w terminie przystąpili do egzaminów.

W rezultacie stawiło się 100 proc. uczniów, a do szczęścia wystarczyło im to, że udało się je napisać.

Dostawałam dziesiątki wiadomości od rodziców, ciotek i babć uczniów i uczennic, oferujących wsparcie na czas egzaminów. Nie skorzystałam z tego, bo uważam, że dyrektor publicznej instytucji jest od tego, żeby zorganizować egzaminy zgodnie z prawem.

Przeczytaj także:

O zapale i nadziei na zmianę mówi Pani w formie przeszłej. Euforia minęła?

Gdy dostaliśmy tak ogromne wsparcie społeczne wydawało nam się, że będziemy góry przenosić. A teraz? Jesteśmy sfrustrowani i rozgoryczeni.

Nauczyciele czują się obrzuceni błotem, coraz silniej dochodzi do nas jak rząd nas lekceważy. Ale nie rezygnujemy.

Pracuję w oświacie już kilkadziesiąt lat, funkcję dyrektora pełnię od kilkunastu. Przeraża mnie proces pauperyzacji zawodu. Młodych chętnych do pracy nie ma. Z naszego liceum, które cieszy się renomą, wychodzą setki absolwentów, ale żaden nie myśli o studiach pedagogicznych. Nawet jak wybiera filologię, nie chce słyszeć o pracy w szkole.

W szkole nie chcą pracować też nasze dzieci. Widzą na co dzień jak dużo i ciężko pracujemy, jak mało zarabiamy, w jakim chaosie oświatowym musimy funkcjonować. Kto będzie za 5, 10 lat nauczał chemii, matematyki, fizyki, informatyki w liceum na poziomie rozszerzonym? Rząd nie robi nic, żeby to się zmieniło.

Skoro mówimy o absolwentach, to muszę zadać pytanie, które nurtuje wszystkich: czy egzaminy maturalne się odbędą?

Pewnie tak. Zorganizowane zostaną tak samo, jak gimnazjalne i ósmoklasisty. Pozostaje tylko pytanie, jak zapewnić komisje podczas egzaminów ustnych. Tu już nie da się postawić „słupów”, bo to nie są komisje nadzorujące tylko egzaminacyjne (muszą składać się z egzaminatorów, specjalistów z danej dziedziny).

Ważniejszym i trudniejszym pytaniem jest to, kto spośród uczniów będzie mógł do nich przystąpić.

Zgodnie z przepisami absolwenci szkół średnich. I tu zaczyna się ogromny problem. Szanujemy naszych uczniów i całym sercem chcielibyśmy dać im możliwość dalszego rozwoju. Nie wyobrażamy sobie, żeby nie przystąpili do egzaminów, do których tak długo wspólnie się przygotowaliśmy. To jeden z życiowych sprawdzianów, od którego zależy ich przyszłość.

Wielu naszych uczniów planuje studia za granicą. Jeśli nie przystąpią do matur w maju lub czerwcu nikt tam na nich z rekrutacją nie poczeka.

Spośród potencjalnych absolwentów naszego liceum, na dziś żaden z nich nie ma wystawionych wszystkich ocen końcowych.

Skoro nauczyciele strajkują, kto miałby je wystawić? Katecheci? Bibliotekarz? A może dyrektor? I na podstawie czego? Pani minister twierdzi, że dowolny nauczyciel wskazany przez dyrektora.

Ksiądz więc wystawi oceny mające być zwieńczeniem trzyletniej pracy z matematyki, chemii, języka angielskiego?

Owszem zdarzało się incydentalnie, że w przypadku niezdolności nauczyciela do pracy przed klasyfikacją dyrektor kierował na zastępstwo nauczyciela przedmiotu, w tym powierzając mu wystawienie ocen klasyfikacyjnych, ale zawsze to był nauczyciel posiadający takie same kwalifikacje.

Kwalifikacje nauczycieli do tej pory były bardzo skrupulatnie sprawdzane i weryfikowane przez kuratoria oświaty. Teraz się okazuje, że nie mają żadnego znaczenia.

Kolejna kwestia to uchwała rady pedagogicznej w sprawie klasyfikacji i promocji uczniów. Jest to kompetencja stanowiąca kolegialnego organu szkoły, jakim jest rada pedagogiczna. Podejmowana jest przy udziale kworum, czyli co najmniej 50 proc. kadry.

Liczby mówią same za siebie: do dyspozycji mam dziś 8 proc. kadry, a znacząca część nauczycieli zgodnie z harmonogramem nie wystawiła ocen. Za chwilę pewnie się okaże, że to też można zmienić, „obejść”. Zgroza.

Pojawiają się przecieki, że MEN będzie próbował zmienić zasady klasyfikacji uczniów, tak by egzaminy maturalne przebiegły bez szwanku. „Dziennik. Gazeta Prawna” podał, że MEN może chcieć nawet, by uczniowie przystępowali do matur bez klasyfikacji.

Niezmiennie jestem w szoku. Czyli uczniowie, którzy są nieklasyfikowani, bo w szkole pojawili się kilka razy oraz uczniowie, którym wystawiono przewidywane oceny niedostateczne, również przystąpią do matur? To absurd.

Jeśli rząd zdecyduje się za pięć dwunasta grzebać w systemie klasyfikowania uczniów, to de facto dokona kardynalnych zmian w systemie oświaty.

To już nie jest jedno wadliwe prawnie rozporządzenie, ale rewolucja. I to w jakim celu? Nie po to, by budować doskonalszy, bardziej przystawalny do rzeczywistości system edukacji, ale po to, by załatwiać partykularne cele w kampanii wyborczej.

To kolejny policzek dla wszystkich, którzy są zaangażowani w oświatę.

Innymi słowy, na dziś matury w Pani szkole są zagrożone?

Tak jak powiedziałam, same matury pewnie nie, ale matury tegorocznych absolwentów zdecydowanie tak. Nie mam pojęcia jak mam sama wystawić oceny nie przekraczając swoich kompetencji.

Rada pedagogiczna zaplanowana na ten tydzień odbędzie się, ale bez kworum nie podejmę uchwały promocyjnej, bo trwa strajk. Zarządzeniem dyrektora zwołam kolejną Radę na przyszły tydzień, ale żeby było możliwe sklasyfikowanie na niej uczniów, musiałabym mieć pracujących nauczycieli.

Mam nadzieję, że w najbliższym czasie pani minister doprowadzi do kompromisu, dając jakąś propozycję dla nauczycieli, tak, by można było odwołać strajk. Nie wiem dlaczego rząd odkłada na później tak ważny temat, jak promocja uczniów, egzamin maturalny, przyszłość edukacji.

Póki co, minister Zalewska woli karkołomnymi rozporządzeniami doraźnie przepychać kalendarz edukacyjny.

Gdyby rząd chciał się porozumieć, to nasi nauczyciele są gotowi zwołać radę pedagogiczną nawet w nocy i do rana drukować świadectwa. Wszystko z myślą o uczniach, bo wbrew powszechnej opinii żaden nauczyciel nie patrzy na zegarek, gdy na szali leży dobro młodych osób.

A co pani myśli, gdy słyszy minister Zalewską, która pytana o pomyślne przeprowadzenie egzaminów mówi: „wszystko jest w rękach dyrektorów"?

Minister uwielbia opowiadać, że wszystko jest w naszych rękach - szczególnie gdy zachęca nas do podejmowania decyzji niezgodnych z prawem oświatowym i prawem pracy.

Ten schemat znamy nie od dziś: ciężar odpowiedzialności spoczywa na nas, a laury sukcesu należą się minister. To frustrujące także dlatego, że dyrektorzy są równie niedoceniani, jak nauczyciele. Będąc dyrektorem dużej szkoły - dwóch typów placówek - zarabiam mniej niż nauczyciel pracujący na półtora etatu.

Oficjalnie jest Pani stroną sporu zbiorowego. Musi Pani zadbać o komfort uczniów, ale i jedność zespołu nauczycielskiego. Jak to jest być dyrektorem w czasie tego strajku?

Nie chcę nawet myśleć, ile lat życia odjęła mi ta sytuacja i minister Zalewska. Jestem całym sercem z nauczycielami, choć paradoksalnie to właśnie ze mną weszli w spór zbiorowy.

Jednocześnie wspieram uczniów. Jako dyrektor mam wiele obowiązków, ciąży na mnie ogromna odpowiedzialność za prawidłowe funkcjonowanie szkoły.

Ten strajk to walka o naszą godność, o godność naszego zawodu. Walka o sprawiedliwy, praworządny kraj.

Chyba nikt nie ma wątpliwości, że edukacja odgrywa kluczową rolę społeczną, że niszcząc prestiż nauczyciela można tylko stracić. Mam nadzieję, że te „prawdy objawione” dotrą we właściwe miejsce zanim pogrążymy się w kompletnym chaosie.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze