Potrójna blokada w Puszczy uniemożliwiła pracę maszyn w Puszczy Białowieskiej. W jednym z miejsc interwencja Straży Leśnej była bardzo brutalna. Pokaleczono aktywistów, jednego zabrano na komendę policji w Hajnówce.
Dzisiejsza (4 października 2017) blokada w Puszczy Białowieskiej jest wyjątkowa. Po raz pierwszy aktywiści zablokowali wycinki i wywóz drewna w trzech miejscach. Na Wilczym Trakcie koło Teremisek, gdzie znajduje się składowisko wyciętych drzew, koło ośrodka edukacji ekologicznej w Grudkach oraz na parkingu miejscowości Podwaśki. Według informacji Obozu dla Puszczy, w blokadach łącznie bierze udział prawie 50 aktywistów z Polski, Francji, Czech.
Bo minister kłamie przed Trybunałem
Aktywiści mówią, że dzisiejsza blokada to odpowiedź na podważanie przez Ministerstwo Środowiska wiarygodności przekazanych do Trybunału Sprawiedliwości materiałów dokumentujących wycinki w Puszczy.
„Minister po raz kolejny kłamie w sprawie Puszczy. Apelujemy do przedstawicieli rządu o wizję w Puszczy Białowieskiej w trakcie której przedstawimy faktyczny rozmiar dewastacji Puszczy oraz miejsca wycinek obok których trwają blokady” – czytamy w komunikacie Obozu dla Puszczy.
W chwili publikacji artykułu, protest trwa jeszcze w jednym miejscu: na Wilczym Trakcie koło Teremisek. Jak informuje z komunikacie prasowym Obóz dla Puszczy, rozstawiono tam beczki z betonem oraz zawieszono na linach między drzewami platformę. Po to, by uniemożliwić wjazd maszyn wycinających i wywożących drzewa. Tiry, które przyjechały po drewno, odjechały puste.
W Grudkach udało się wynegocjować aktywistom, że jeśli się odepną, to harvester odjedzie. I tak się stało. Natomiast blokada harvestera i forwardera w Podwaśkach miała brutalny przebieg. Interwencja Straży Leśnej była niebezpieczna dla aktywistów.

„Bałem się, że urwie mi ręce”
Adam Bohdan z Fundacji Dzika Polska i Obozu dla Puszczy był jednym z trzech aktywistów, którzy byli przypięci do ramienia harvestera. W pewnym momencie operator harvestera zaczął opuszczać wysięgnik z potężną głowicą do wycinania drzew. Istniało ryzyko, że aktywiści zsuną się z ramienia, spadną albo połamią sobie ręce.
„Podczas opuszczania ramienia zmieniało się położenie rur, do których byłem przypięty” – mówi OKO.press Adam Bohdan.
„W ostatniej chwili zdążyłem się odpiąć, bo te rury zwiększały odległość między sobą i rozciągały mi ręce. Gdybym się nie odpiął w porę, to by mi wyrwało ręce. Potem spiąłem się ponownie” – dodaje.

Cięcie na ślepo
Aktywiście nakazano zejście z ramienia. Gdy odmówił, strażnicy leśni złapali go za obydwie ręce spięte w specjalnej tubie i zaczęli je rozciągać. „Ciągnęli bardzo mocno” – mówi Bohdan.
„Aż do momentu, w którym mogli włożyć do środka tuby nóż. Wpychali go jak najgłębiej i na ślepo odcinali rzemienie, którymi były związane moje ręce. Zostałem skaleczony” – opowiada OKO.press.
Bohdan mówi też, że zwrócił uwagę strażnikom, że na Zachodzie Europy służby porządkowe w takich sytuacjach postępują z aktywistami w sposób cywilizowany.
„Wykorzystują specjalistyczne narzędzia i zabezpieczają ręce aktywistów, by ich nie zranić” – dodaje.
„Na siłę” odpinano również innych aktywistów. Operator forwardera brutalnie wyrwał jednej z aktywistek rękę z tuby. Bulwersuje nie tylko brutalność jego działania, ale też brak reakcji ze strony Straży Leśnej, bo przecież nie leży to w zakresie jego kompetencji. Wcześniej poruszał maszyną w taki sposób, że stojące na kołach aktywistki bały się, że wpadną pod nie.
Skuto i przewieziono na Komendę Policji w Hajnówce jednego z aktywistów, który rzekomo zaatakował strażnika leśnego. Zdaniem aktywistów jego zachowanie zostało błędnie zinterpretowane. Po prostu sięgał po plecak.
OKO.press zwróciło się do Lasów Państwowych i Komendy Policji w Hajnówce z pytaniami o wyjaśnienia. Czekamy na odpowiedzi, będziemy informować na bieżąco.