0:00
0:00

0:00

- Przez wiele lat wierzyłam w system prawny, a teraz moje państwo w osobie funkcjonariuszy Straży Granicznej potrafi mi skłamać w oczy. Przywożę cudzoziemca do placówki SG, a funkcjonariusze mówią, cytuję: “Jego tu nie ma i nigdy takiej osoby tu nie było.” A ja wiem, że tam jest i że jak tylko odejdę, to wywiozą go do lasu. I śladu po nim nie będzie. Nie będzie, bo nie została wszczęta jakakolwiek procedura. Czy to azylowa, czy powrotowa. Nic. Jakby tej osoby nie było. Jedynym śladem, że tu była jest fakt, że ze mną rozmawiała. I to jest przerażające. Bo ta osoba została zniknięta. Rozumiesz? Zniknięta - mówi OKO.press Aleksandra Gulińska* (na zdjęciu) z Homo Faber.

Przeczytaj także:

Joanna Łopat**, OKOpress: Skąd się wzięły edukatorki graniczne?

Aleksandra Gulińska, Homo Faber*: Ludzie z organizacji pozarządowych i pomocowych nie są stąd, więc nie mogą wjeżdżać do strefy. Dlatego kontakty z lokalnymi mieszkańcami i tymi, którzy mają rodziny i przyjaciół w strefie, są dla nas tak ważne. Dzięki nim wiemy, co tam się dzieje. To oni i one tworzą siatkę kontaktów i wspierają nasze interwencje. Wiozą wodę i jedzenie tam, gdzie my nie możemy dotrzeć.

Druga rzecz to przekaz. Mówimy ludziom, żeby nie bali się otworzyć drzwi, kiedy ktoś w nocy zapuka z prośbą o wodę. Przekonujemy, żeby nie bać ludzkich odruchów, bo mogą uratować życie. Uchodźcy czasem są w tak złym stanie, że mają trudności z otwarciem butelki z wodą. Tacy obolali ludzie nie są zagrożeniem.

Edukujecie, żeby uspokoić ludzi?

Tak. Na pograniczu odbiera się często tylko kanały publicznej telewizji polskiej i białoruskiej. Tam obraz jest jednoznaczny, idą islamscy najeźdźcy. Mówimy ludziom, żeby nie wierzyli w ten przekaz. Tłumaczymy, co na prawdę dzieje się na granicy. Zwykle dopiero od nas słyszą o pushbackach. To dla nich szokujące. Bo wielu z nich ma kogoś z rodziny w straży granicznej albo zna jakiegoś pogranicznika, a żyli i często wciąż żyją w przekonaniu, że Straż Graniczna opiekuje się uchodźcami.

Trudno mówić kobiecie, że jej syn wysyła ludzi na niemal pewną śmierć w lesie.

Trudno. I też trudno dziwić się, że ufają im, nie nam. Tym bardziej, że się boją. Bo w wielu wioskach mieszkają starsze, samotne kobiety. Ich dzieci i wnuki dawno wyjechały za pracą do miast, a mężowie zmarli. Nie otwierają drzwi nikomu, nie tylko cudzoziemcom.

Trudno dziwić się, że traktują Straż Graniczną jako gwarancję bezpieczeństwa.

Ale znam też wielu pograniczników, którzy naprawdę źle się czują w tej sytuacji. Nie są przygotowani na rozkaz wywiezienia chorych czy bezbronnych ludzi w środek lasu.

Wszyscy zostaliśmy wrzuceni w tę okropną sytuację. Niemniej wszyscy mamy prawo wiedzieć, co tam się dzieje. A przez stan wyjątkowy nie wiemy i trudno patrzeć straży granicznej na ręce. Dlatego tak ważne są świadectwa lokalnych mieszkańców. Bo inaczej jedynym źródłem wiedzy będą komunikaty SG i MSWiA.

Na ulotkach, które rozdajecie mieszkańcom, jest numer, na który mogą dzwonić. Kto na niego odpowiada?

W naszym zespole są osoby z ogromną wiedzą i latami praktyki, prawnicy, którzy zajmują się prawem migracyjnym, tłumacze. Jesteśmy po to, żeby mieszkańcy wiedzieli, że pomoc nie jest przestępstwem.

O czym opowiadają wam ludzie?

Że sami kiedyś szukali lepszego życia. Wyjeżdżali nie tylko z powodów politycznych, ale też ekonomicznych. I często dochodzimy do wspólnego wniosku - tam w lasach też są ludzie. To przeraża i zaskakuje, bo okazuje się, że musimy rozmawiać o podstawowych kwestiach - ludzie są ludźmi. I niezależnie od ich historii i motywacji, która sprawiła, że teraz są w naszych lasach, to prawa człowieka dotyczą także ich. Prawo do życia. Do przeżycia.

Mieszkańcy potrafią być gościnni i zaprosić do domu i często te rozmowy trwają długo. Tak było jeszcze w lipcu i sierpniu.

Teraz zrobili się nieufni. Bo w wielu miejscowościach, które były zapomniane przez świat, pojawili się dziennikarze, więcej patroli straży granicznej i wojsko. Ci, którzy niedawno otwierali drzwi, dzisiaj się boją. Nie tylko uchodźców.

W wioskach czuje się napięcie.

Mówią, jeśli pomagają?

Są nieufni. Nie wiedzą z kim mają do czynienia, więc na wszelki wypadek milczą. Albo mówią: “byli u sąsiada, nie u nas”. I chociaż czuję, że to jednak nie u sąsiada byli, to nie dopytuję.

Przez wiele lat nagrywałam rozmowy ze Sprawiedliwymi [Wśród Narodów Świata - red.], którzy ratowali Żydów w czasie wojny. Wtedy także pomagający bali się przyznać, że pomagają. I to nawet jeśli byli karmieni antysemicką retoryką, kiedy widzieli przerażonego i głodnego, który puka do drzwi, to widzieli w nim człowieka i byli skłonni pomóc. Ale bali się o tym mówić nawet po wojnie

Takie postawy widzę dziś wśród mieszkańców. Mówią: "przecież człowiekowi trzeba pomóc". Mimo, że w telewizji słyszą o muzułmańskich najeźdźcach.

A ci, którzy wprost mówią, że nie będą pomagać?

Ogólnie ludzie nie rozumieją pojęcia “uchodźca”. Ale ich krytyczna postawa wobec "obcego" jest budowana od 2015 roku. Wtedy ta histeria wokół tematu uchodźców dużo zmieniła w naszych postawach. Pamiętam starsze sondaże, z których wynikało, że większość Polaków chce pomagać i przyjmować uchodźców. W 2015 roku, w ciągu kilku miesięcy te otwarte postawy zmieniły się diametralnie. Do tego stopnia, że większość była za zamykaniem granic. To, czego doświadczamy dzisiaj, jest konsekwencją zdarzeń sprzed sześciu lat. A ten lęk przed uchodźcami jest wciąż podtrzymywany przez niektóre media i polityków.

On się im opłaca.

To na pewno. Ale przemienia się w niechęć tak silną, że człowiek odmawia pomocy człowiekowi. Z doświadczenia wiem, że uchodźcy także potwornie boją się ludzi. Bo spotkanie z człowiekiem może oznaczać kolejną wywózkę. Siedzą w głębokich krzakach i boją się każdego.

Jak argumentują ci, którzy nie chcą pomagać?

Że najpierw trzeba pomagać Polakom. Pytają: “Dlaczego wyjechali ze swojego kraju, skoro wiedzieli, że tutaj czekają ich fatalne warunki?”. Ale przede wszystkim wiele osób nie zdaje sobie sprawy, co to znaczy być w lesie przez kilka dni, w mokrym ubraniu i w temperaturze zbliżonej do zera. Nie widzą, że pomagamy osobom często w głębokiej hipotermii, z ranami nóg, zapaleniem płuc – ludziom na granicy śmierci.

Tego może nie wiedzieć ktoś żyjący w mieście, ale chyba nie miejscowy, który las ma za płotem?

Ludzie mi mówili: “żyję tu już 70 lat, wiem jak się poruszać w tym lesie, ale w nocy bym nie poszedł. I pani też odradzam, nie da pani rady.”

Ale inaczej reagują osoby, które są nastawione na niepomaganie. Brak empatii wiąże się z nieumiejętnością wyobrażenia sobie stanu psychicznego i fizycznego człowieka, który tydzień spędził w lesie.

Opisujesz ekstremalne sytuacje. Nieoczekiwanie twoja spokojna praca w fundacji zamieniła się w walkę o ludzkie życie.

Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę w takiej sytuacji. Że będę musiała szukać ludzi, którzy są krok od śmierci. Że jeśli pomoc przyjdzie za parę godzin , to będzie za późno. To są trudne emocje. Tak.

Zawiesiłaś głos.

Bo, tak teraz myślę, że dużo czasu minie nim pójdę do lasu, tak po prostu, na spacer. To się nie zdarzy prędko.

Myślę o ludziach na granicy i wiem, że do nas zgłasza się niewielki odsetek tych, którzy potrzebują pomocy. I nie wiem ile z tych osób, do których udało się dotrzeć, zostało ponownie wypchniętych przez Straż Graniczną. Nie wiem, czy jeszcze żyją.

Masz poczucie bezradności czy jednak sprawczości?

Mam poczucie sprawczości, kiedy udaje się pomóc. Kilka dni temu nasi aktywności szukali w lesie osoby, która właściwie była już nieprzytomna. Nie było z nią kontaktu. Ale udało się ją znaleźć. Trafiła do szpitala, a potem udało się wszcząć procedurę uchodźczą. To są małe sukcesy w całej tej koszmarnej sytuacji. I to trochę podtrzymuje na duchu.

Natomiast zaskakujące i trudne jest, że działamy w warunkach totalnego bezprawia. Bo nie mam wątpliwości, że prawo międzynarodowe jest po naszej stronie. Że cała filozofia praw człowieka jest po naszej stronie. Nie robimy niczego złego, wręcz przeciwnie. A i tak musimy się pilnować, żeby nie ponieść konsekwencji. Żeby nie postawiono nam zarzutów karnych, tylko za to, że chcemy pomóc ludziom, którzy bez tej pomocy zginą. To jest okropne.

Przez wiele lat wierzyłam w system prawny, a teraz moje państwo w osobie funkcjonariuszy Straży Granicznej potrafi mi kłamać w oczy. Przywożą cudzoziemca do placówki straży granicznej, a funkcjonariusze mówią, cytuję: “jego tu nie ma i nigdy takiej osoby tu nie było.” A ja wiem, że tam jest i że jak tylko odejdę, to wywiozą go do lasu. I śladu po nim nigdzie nie będzie. Nie będzie, bo nie została wszczęta jakakolwiek procedura. Czy to azylowa czy powrotowa. Nic.

Jakby tej osoby nie było. Jedynym śladem, że tu była jest fakt, że ze mną rozmawiała. I to jest przerażające. Bo ta osoba została zniknięta. Rozumiesz? Zniknięta.

A później to my dostajemy wiadomości od rodzin, które szukają bliskich i zaginionych, i to ja muszę tłumaczyć, że nie spotkaliśmy takiej osoby. Nie wiemy, gdzie jest twój brat, kuzyn, mąż, syn. Nie wiemy.

Nauczyliśmy się, że jak ktoś się do nas zgłasza i mówi: “Please water. I am dying” albo “Proszę, dziecko płacze z głodu, pomocy!” to może będzie musiał poczekać. Bo jeśli dziecko ma siłę płakać, to jeszcze przez kilka godzin będzie żyć. Musi czekać, bo często nie ma komu pojechać. Zgłoszeń jest tak dużo, że zaczynamy pracować jak na SORze - pilne przypadki, średnie przypadki, przypadki, które mogą poczekać.

Ja się na to nie pisałam.

Jak to jest znaleźć ludzi w lesie?

Na początku radość, że w ogóle się udało. A później działasz na chłodno, bo nadmiar emocji w takiej sytuacji jest niepotrzebny. Trzeba szybko przekazać podstawowe pakiety z żywnością, kocem termicznym i wodą. Trzeba pamiętać, żeby zadbać o wszystkich, bo głodni ludzie są często skupieni na swoich potrzebach i ne pamiętają, by podzielić się ze wszystkimi, także tymi, którzy nie mają siły podejść. Trzeba sprawdzić czy nie mają ran na nogach a potem zająć się kwestiami proceduralnymi, jeśli te osoby chcą ochrony międzynarodowej. Trzeba dopilnować, żeby wszystkie podpisały pełnomocnictwa. Jak to jest już zrobione i jeszcze nie ma Straży Granicznej, to można wreszcie porozmawiać. Wtedy dopiero jest czas na emocje.

A potem trzeba odejść.

Niewiele możesz im powiedzieć. “Trzymaj się”? “Wytrzymaj”? Czuję bezradność.

Ale zwykle nie ma czasu na emocje, bo już kolejna grupa czeka gdzieś na pomoc. Nie ma kiedy odpocząć i pomyśleć o tym wszystkim. Ale wiem, że kiedyś to wróci. I uderzy w nas rykoszetem.

Zastanawiam się też, na ile możemy sobie pozwolić na przyglądanie się sobie. Przecież doświadczenia ludzi w lesie są nieporównywalne z naszymi trudnościami.

Czasami zastanawiamy się, jakie procesy grupowe zachodzą tam na granicy. Co dzieje się, kiedy grupa ma różne pomysły na to, co dalej? Co dzieje się, gdy grupa chce iść, a ktoś już nie ma siły? Co dzieje się z osobą pozostawioną przez grupę? Jest sama w lesie i już nie wierzy w żadną pomoc? Co dzieje się z człowiekiem, który pisze do nas, że czeka tylko na śmierć?

Kiedy o tym myślę, to zaczynam się rozsypywać. Więc unikam tych myśli.

Aleksandra Gulińska - współtworzy zespół Stowarzyszenia Homo Faber (obecnie w Grupie Granica), gdzie zajmuje się edukacją międzykulturową dzieci i dorosłych oraz pomocą imigrantom i uchodźcom w Polsce. Pochodzi z małej miejscowości na Podlasiu, mieszka w Warszawie. Przygotowuje doktorat na temat genderowego wymiaru przymusowej migracji.

;
Na zdjęciu Joanna Łopat
Joanna Łopat

Autorka reportaży telewizyjnych i prasowych. Była redaktorka telewizyjna w TVN24 Biznes i Świat, prowadzi „Rozmowy NIEnormatywne” w ramach cyklu podcastów „Liberté Talks”. Absolwentka kulturoznawstwa i fotografii w łódzkiej Szkole Filmowej.

Komentarze