0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Kuba Atys / Agencja GazetaKuba Atys / Agencja ...

Na początek nie obejdzie się bez osobistego wtrętu. Mając 11 lat zakochałem się w projekcie rosyjskiego miliardera. W 2003 roku oligarcha Roman Abramowicz kupił za 140 milionów funtów londyński klub piłkarski z dzielnicy Chelsea. Natychmiast wydał kolejne 100 milionów na nowych piłkarzy. W krótkim czasie z porządnego, ale niezbyt ekscytującego klubu angielskiej ligi stworzył ekipę, która przez kolejne 15 lat pięć razy okazała się najlepsza w Anglii, raz w całej Europie.

Z dzisiejszej perspektywy widać, że była to uwertura zmian w futbolu, które ostatecznie zaowocowały pomysłem na Super Ligę. Ale jako dziecko zamiast milionów funtów, które zniszczą grę, widziałem raczej coś nowego, pociągającą zmianę – nowe twarze, które rzucają wyzwanie wielkim – Realowi, Barcelonie, Milanowi.

Bo o tym zawsze była piłka nożna – niezależnie od włożonych w nią pieniędzy, cały czas chodziło o to, że ostatecznie decyduje 90 minut na boisku, motywacja, pomysł na grę.

W świecie kibiców mówi się, że nie ma czegoś takiego, jak zły wybór klubu. Mieszkańcy tych kilku, kilkunastu miast, w których mieszczą się wielkie kluby, mają łatwiej. Kibicują komuś, bo tam się urodzili, bo od zawsze chodzili na stadion. Reszta musi zdecydować, kogo z najlepszych lubi najbardziej. Decyduje przypadek. Jeden losowy mecz, wybór rodzica, w moim przypadku – wiatr zmian, powiew świeżości. 19 kwietnia rano ja i miliony kibiców zwątpili w to, że złych wyborów nie ma. Wszystko wskazuje na to, że w nocy z 18 na 19 kwietnia piłka nożna jaką znamy się skończyła. A wykończyła ją chciwość napędzana przez globalny kapitalizm.

Tyle emocje. Czas na garść faktów.

Super Liga super bogatych

Dwanaście klubów piłkarskich ogłosiło, że tworzą nowe rozgrywki: Super Ligę. W skrócie - 15 klubów będzie grało w niej co roku, pięć może dołączyć po kwalifikacjach. Najbogatsze zespoły tworzą własny futbolowy świat poza znanym dotychczas systemem rozgrywek. Kluby-założyciele będą grały w niej co roku i zbierały olbrzymie pieniądze.

To zerwanie z całą tradycją europejskich rozgrywek piłkarskich. Do tej pory najbardziej prestiżowymi rozgrywkami była Liga Mistrzów, od 1992 roku kontynuator wcześniejszego Pucharu Europy. Aby w niej zagrać, trzeba było się wykazać w swojej krajowej lidze, żeby na miejsce w przyszłorocznej elicie zasłużyć.

To też podstawowe założenie wszystkich europejskich rozgrywek piłkarskich od ponad stu lat i ich wielka moc: każdy, kto w piłkę gra, może marzyć o najwyższym trofeum, o dostaniu się na szczyt.

Kibice np. drugoligowych drużyn KKS Kalisz czy Pogoń Siedlce mogli marzyć, że po trzech udanych sezonach zwieńczonych kolejnymi awansami otrzymają przywilej rywalizacji w Europie.

Przynajmniej jeden zespół z każdego kraju w Europie co roku miał szansę walki o najważniejsze kontynentalne trofeum.

Super Liga te marzenia kończy. Od momentu, w którym powstanie, garstka najlepszych będzie się bawiła sama w imię jeszcze większych pieniędzy. Przebieg wydarzeń wskazuje na to, że są zdeterminowani, chociaż na szali stawiają bardzo wiele. Sposób ogłoszenia – w trakcie pandemii, gdy kibice nie mogą zaprotestować na stadionach, w nocy czasu europejskiego – wskazuje na to, że władze "parszywej dwunastki" (tak określił ich m,in. szef UEFA, europejskiej federacji piłkarskiej) z premedytacją wybrali czas, gdy opinia publiczna ma znikomy wpływ na ich decyzje.

Sam pomysł był jednak zajawiany od ponad dekady. A jeśli zajrzeć głębiej, to trudno o inny wniosek niż taki, że wszystko od lat zmierzało w tym kierunku i jest nie do zatrzymania. Podczas gdy kibice ekscytowali się coraz droższymi transferami dokonywanymi przez coraz bogatszych właścicieli, ci zastanawiali się, jak przestać się dzielić swoim zyskiem z mniejszymi.

Kto mebluje kibicom świat?

Przyjrzyjmy się chciwej dwunastce. To sześć klubów z Anglii i po trzy z Hiszpanii oraz Włoch. SuperLiga ma mieć 15 stałych miejsc - pozostałe trzy są trzymane dla Paris Saint-Germain z Francji i Bayernu Monachium i Borussi Dortmund z Niemiec. Te kluby się wyłamały i zaproszenia nie przyjęły. Na razie. Co z pozostałą dwunastką? Spójrzmy na ich właścicieli.

  • Chelsea Londyn – rosyjski oligarcha Roman Abramowicz;
  • Arsenal Londyn – Amerykanin Stan Kroenke, współwłaściciel m.in. Walmarta;
  • Liverpool – Amerykanie John Henry i Tom Werner z Fenway Sports Group;
  • Manchester United – amerykańska rodzina Glazerów, właścicieli centrów handlowych w całych Stanach Zjednoczonych;
  • Manchester City – szeik Mansur bin Zajed al Nahjan – wicepremier Zjednoczonych Emiratów Arabskich, członek rodziny królewskiej z Abu Zabi;
  • Tottenham Hotspur Londyn – angielscy biznesmeni Joe Lewis i Daniel Levy;
  • AC Milan – amerykańska firma Eliott Management Corporation;
  • Inter Mediolan – Chińczyk Zhang Jindong, właściciel olbrzymiej sieci sklepów Suning.com, sprzedających elektronikę;
  • Juventus Turyn – rodzina Agnellich, m.in. właścicieli Fiata;
  • Atletico Madryt – ponad połowę udziałów posiada Miguel Ángel Gil Marín, hiszpański biznesmen, który po ojcu odziedziczył fortunę i miejsce na czele klubu;
  • Współwłaścicielami Realu Madryt i Barcelony są kibice, mają prawo głosowania w wyborach prezydenta klubu. Ale to dwa najbardziej znane kluby na świecie, stąd generują ogromne przychody ze sprzedaży koszulek i innych gadżetów, praw do transmisji telewizyjnych i biletów.

Arsenal Paryż? Real Moskwa?

Siódemka ma właścicieli z innych krajów niż klub. Czwórka z nich należy do Amerykanów. Właściciele Liverpoolu mają też udziały w baseballowej drużynie Worchester Red Sox, właściciele Manchesteru United mają drużynę futbolu amerykańskiego Tampa Bay Buccaneers, Stan Kroenke z Arsenalu ma po jednej drużynie w ligach piłkarskiej, futbolowej i hokejowej.

Jego futbolowa drużyna Los Angeles Rams do 2015 roku miała siedzibę w St. Louis. Kroenke pomimo sprzeciwu fanów w 2016 roku zabrał swoje zabawki i przeniósł drużynę z centrum kraju w St. Louis na słoneczne zachodnie wybrzeże. To w amerykańskim sporcie znana praktyka. Kluby sportowe działają tam na zasadzie franczyzy i nie są przypisane do miejsca. W europejskiej piłce nożnej to nieznana praktyka.

Jakie mamy gwarancje, że już po starcie Super Ligi Kroenke nie przeniesie Arsenalu np. do Paryża? Obecnie takie rozwiązanie oznaczałoby, że Arsenal Paryż musi startować od najniższego poziomu rozgrywkowego we Francji, czyli poświęcić kilka dobrych lat na kolejne awanse. Nikt w świecie futbolu nie poświęciłby wielu lat na coś takiego.

W Super Lidze nie będzie musiał się o to martwić, bo i tak klub ma w niej zagwarantowane miejsce. Futbolowe ciała decyzyjne – ogólnoświatowa FIFA czy europejska UEFA – nie będą miały nic do powiedzenia. Można więc kombinować. Co dalej - Real Moskwa? Juventus Berlin? FC Barcelona Warszawa?

UEFA kontra najbogatsze kluby. Kto jest mniejszy złem?

Oczywiście nie jest tak, że mamy walkę dobra w postaci europejskiej federacji piłkarskiej i zła w postaci Super Ligi. UEFA z jednej strony korzystała z pozycji monopolisty, z drugiej - latami dawała się rozgrywać najbogatszym klubom. A ci co kilka lat wyciągali ręce po więcej.

Puchar Europy zmienił się w sezonie 1992/1993 w Ligę Mistrzów. Początkowo format zmieniał się co chwilę, w sezonie 1997/1998 po raz pierwszy do rozgrywek dopuszczono nie tylko krajowych mistrzów, ale też drużyny z drugich miejsc. Dwa lata później drużyny z drugich miejsc w sześciu najlepszych ligach miały już automatyczną kwalifikację do turnieju głównego. Od sezonu 2018/2019 cztery najlepsze ligi – angielska, hiszpańska, niemiecka i włoska – mają zagwarantowanych po czterech uczestników w Lidze Mistrzów i zajmują połowę miejsc.

UEFA za każdym razem dużym dawała więcej. Więc duzi stawali się jeszcze więksi. Podstawowa różnica między zmianami z ostatnich trzech dekad a tą dzisiejszą była taka, że ostatecznie opierały się one na sportowych kryteriach – wciąż do elity można było awansować, a duzi wciąż mogli do niej nie wejść.

Finansowe Fair Play? Raczej fikcja

Było też Finansowe Fair Play – zasada wymyślona w 2009 roku, która w dużym skrócie mówi, że klub nie może wydawać więcej niż zarabia. W zamyśle miało to powstrzymać bogatych od przejmowania klubów i pompowania w nich nieskończonej ilości pieniędzy, wykupując sobie drogę na szczyt.

W praktyce przyniosło nierówne traktowanie klubów, karanie mniejszych i przymykanie oka na nadużycia większych. A także cementowanie układu na futbolowym szczycie – bo najwięcej do zainwestowania mają najbogatsi.

Będący w rękach książąt z Emiratów Manchester City za nadużycia został w 2020 roku wykluczony z Ligi Mistrzów na dwa kolejne sezony i dodatkowo obarczony karą w wysokości 30 milionów euro. W apelacji wykluczenie zostało cofnięte a kara zmniejszona do 10 milionów euro.

Przejęty 10 lat temu przez Katarczyków Paris Saint-Germain w 2017 wykonał dwa największe transfery w historii piłki nożnej – na Francuza Kyliana Mbappe i na Brazylijczyka Neymara wydali łącznie ponad 400 milionów euro. Śledztwo „New York Times’a” wykazało, że pojawiło się sporo wątpliwości, czy wydano te pieniądze zgodnie z zasadami. Ale sprytna księgowość ostatecznie wygrała.

Od sezonu 2015/2016 UEFA wprowadziła system opłat solidarnościowych dla mniejszych klubów. W sezonie 2018/2019 na ten cel przeznaczono ponad 128 milionów euro. UEFA wymaga też, aby 5 proc. kwoty transferu piłkarza przekazana została klubom, w których ten spędził czas między 12. a 23. rokiem życia. Z pewnością to niewystarczające kwoty, żeby zahamować przechylenie układu sił w stronę najbogatszych. Ale razem z Super Ligą również ten element systemu wyleci w kosmos.

Bogaci już nie chcę przegrywać

Kto więc do Super Ligi wchodzi? Co ciekawe, akurat paryski klub odmówił. W Super Lidze mamy za to kluby, który ostatni raz w Lidze Mistrzów były w 2013 roku (Milan) i w 2016 roku (Arsenal). Andrea Agnelli, właściciel Juventusu i jedna z głównych twarzy Super Ligi, w marcu 2020 roku powiedział o innym włoskim klubie występującym w Lidze Mistrzów, Atalancie Bergamo:

„Mam wielki szacunek do tego, co robią, ale bez historii międzynarodowych występów i dzięki jednemu dobremu sezonowi mają bezpośredni dostęp do głównych klubowych rozgrywek. To dobrze czy źle?”

Chwile później Juventus odpadł z Ligi Mistrzów w 1/8 finału w słabym stylu, a Atalanta Bergamo przeszła dalej. Rok później obie drużyny – bo Atalanta znów miała „jeden dobry sezon” i do LM się zakwalifikowała – odpadły na tym samym etapie, znów w 1/8 finału.

O ironio, w dniu, w którym Super Liga została w końcu ogłoszona, Juventus przegrał w lidze włoskiej z Atalantą 0:1 i spadł na czwarte, ostatnie premiowane awansem do Ligi Mistrzów miejsce.

Kłamczuch Agnelli

Agnelli do niedzieli był szefem Europejskiego Stowarzyszenia Klubów, które negocjowało z UEFA nowy format Ligi Mistrzów. Miał utrzymać elitarne kluby w ryzach systemu i odwieźć je od secesji. Ma być więcej meczów? Będzie więcej meczów. Więcej drużyn? Ok, niech będzie. Agnelli zgodził się na nowy format z 36 drużynami, który też został ogłoszony 19 kwietnia. W normalnych warunkach byłby to piłkarski news dnia (zaraz po zwolnieniu Jose Mourinho z Tottenhamu). Ale dziś daleko nam do normalności.

Szef UEFA Aleksander Čeferin na konferencji prasowej już po ogłoszeniu planu Chciwej Dwunastki powiedział o Agnellim (co ciekawe, Čeferin jest ojcem chrzestnym córki Agnellego), że nigdy wcześniej nie widział osoby, która kłamałaby tak wiele i tak uporczywie. Agnelli w sobotę powiedział Čeferinowi, że wszystkie pogłoski o ogłoszeniu Super Ligi są nieprawdziwe.

W nowej sytuacji reforma LM w zasadzie nie ma sensu - jeśli Super Liga ruszy, Ligę Mistrzów będzie trzeba wymyślić na nowo.

Kto wygra tę wojnę?

Čeferin ma asy w rękawie. UEFA walczy o swoje interesy, a dodatkowo tę walkę może ubrać w bitwę o wartości. Słoweniec już ogłosił, że piłkarze, którzy zagrają w Super Lidze, nie będą mogli reprezentować swoich krajów w rozgrywkach międzynarodowych. Kluby z Super Ligi zostaną też wykluczone ze swoich krajowych lig – UEFA ma takie możliwości, bo nadzoruje wszystkie profesjonalne rozgrywki piłkarskie na kontynencie. A teoretycznie kluby Super Ligi chcą dalej grać w swoich krajach. Wszystko wskazuje na to, że UEFA im na to nie pozwoli. Choć bitwa na pewno przeniesie się na sale sądowe.

Lista założycieli Super Ligi prawie pokrywa się z przygotowywaną co roku przez magazyn "Forbes" listą najbardziej wartościowych klubów. Różnice są dwie – na liście za 2020 rok mamy Bayern Monachium, na czwartym i paryskie PSG na 11 miejscu. Inter jest 15., Milan – 18. Interesująca jest pozycja numer 16. To niemieckie Schalke Gelsenkirschen. Jeden z największych niemieckich klubów przeżywa w tym roku sportową katastrofę i na koniec sezonu spadnie do niemieckiej drugiej ligi. Nawet finansowy gigant nie ma gwarancji sukcesu. Chciwa Dwunastka nie chce ryzykować, że kiedykolwiek podzieli los Schalke.

Arsenal – klub w organizacyjnej rozsypce, na dziewiątym miejscu w lidze, w zeszłym sezonie ósmy, nigdy nie wygrał Ligi Mistrzów. Ale przez ostatnie, kiepskie sportowo lata utrzymał status globalnej marki i ma bogatego właściciela. To wystarczy. Teraz, zamiast rywalizować sportowo, będą generować kontent za miliony.

Czas na sportowy Netflix z tymi największymi grającymi ze sobą na okrągło.

Bo nową Super Ligę trudno traktować jak rozgrywki czysto sportowe. Bez ryzyka wypadnięcia z rozgrywek wiele meczów będzie pozbawionych znaczenia. Częścią wyjątkowości Ligi Mistrzów był fakt, że najwięksi spotykali się rzadko. A gdy to się działo, zwykle taki dwumecz odbywał się na wysokim szczeblu. Od 1962 roku Juventus rozegrał z Realem Madryd 21 meczów. Barcelona z Manchesterem United od 1984 – 13. W ostatnich dwudziestu latach – sześć. Najmniejszy błąd mógł przesądzić o wypadnięciu z rozgrywek. To napięcie, za którym kibice zatęsknią.

Za pieniądze banku baluj

Ale inwestorom pomysł się podoba. Akcje Juventusu wzrosły o 10 proc., Manchesteru United – o 3,9 proc. Według „New York Times” każdy klub za samo uczestnictwo w Super Lidze otrzyma 400 milionów dolarów rocznie. A skąd tyle pieniędzy? Dużą część da amerykański bank inwestycyjny JP Morgan. Chętnych do pokazywania futbolowego cyrku nie zabraknie.

Jeśli lokalni kibice będą protestować, rozgrywki chętnie przyjmą inne miejsca. Precedensy już są. Finał superpucharu Hiszpanii w 2020 roku odbył się np. w Arabii Saudyjskiej.

400 milionów dolarów to cztery razy więcej niż dostał zwycięzca zeszłorocznej Ligi Mistrzów Bayern Monachium. Który, swoją drogą, do nowej elity został zaproszony, ale z zaproszenia nie skorzystał. Odmówiło też portugalskie FC Porto (dwukrotny zwycięzca Ligi Mistrzów/Pucharu Europy). Jak długo duże kluby będą się opierać tak dużym pieniądzom? A jeśli zaprotestują? Czy Super Liga włączy do stałej piętnastki kluby o znacznie mniejszej renomie i utuczą je tak, by produkowały atrakcyjny wizualnie produkt?

Tak czy siak, jeśli Super Liga ruszy – a determinacja pomysłodawców jest duża – zmieni się cała piłka nożna, a powrót do świata choćby minimalnie autentycznej rywalizacji sportowej będzie trudny.

Elitarne kluby będą mogły robić, co im się żywnie podoba. Czy zechcą zmienić zasady gry? Może będzie trzeba wprowadzić więcej przerw, żeby zrobić więcej miejsca na reklamy? Czasem mówi się, że 90 minut meczu to w czasach TikToka zbyt dużo i trzeba się dostosować. Może czas na piętnastominutowe kwarty z dziesięciominutowymi przerwami reklamowymi? Kto bogatym zabroni?

Dotychczas takie decyzje były podejmowane w dużych gronach. W Super Lidze wystarczy, że przyzwyczajeni do takich praktyk Amerykanie przekonają kilku kolegów i wszystko będzie załatwione.

Co teraz się wydarzy?

Piłkarze protestują na razie nieśmiało. Największe nazwiska, które o pomyśle wypowiedziały się negatywnie to Ander Herrera z Paris Saint-Germain, Dejan Lovren z Zenita Sankt Petersburg (wcześniej Liverpool) i Mesut Özil (Tureckie Fenerbahçe, do niedawna Arsenal). Bruno Fernandes z Manchesteru United napisał na Instagramie enigmatycznie, że marzeń nie można kupić.

Głośniejsi są fani. Stowarzyszenia kibiców całej angielskiej rozłamowej szóstki potępiają ten pomysł. Ale czy ktokolwiek będzie ich słuchał?

Duże kluby puchły i puchły, aż zamarzyły im się globalne franczyzy. Wielu powie - to nieuniknione, tak działa globalizacja. Co komu po wiernych od dekad dziesiątkach czy nawet setkach tysięcy lokalnych fanów, którzy przyjdą na stadion, skoro więcej dochodów przyniosą miliony kibiców w Chinach?

Negatywne konsekwencje Super Ligi - finansowe i sportowe - odczują wszystkie szczeble futbolowej piramidy. Poza dwunastką, która finansowo zyska z pewnością. Czy system globalnego futbolu oparty na lokalnych instytucjach, klubach zakładanych przez robotników dekady temu, by nieść radość z równej rywalizacji, zostanie ostatecznie pogrzebany? Przekonamy się być może już za kilka tygodni.

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze