0:00
0:00

0:00

Także Polska w Unii na solidarność coraz mniej może liczyć. Po części to wynik narastającej frustracji polityką naszego rządu, który z niezrozumiałą radością pełni rolę europsuja, po części zaś narastającej normy braku solidarności, także w obrębie samej Unii - pisze Dawid Warszawski w dramatycznej opowieści o tym, co dzieje się z naszym światem. Dzieje się źle.

Oto cały artykuł Dawida Warszawskiego (Konstantego Geberta)*.

Kalkulacje nowych liderów. Zapłaci ktoś inny

Zacząć trzeba od stwierdzenia, że wbrew temu, co można by sądzić,

Kaczyński i Orbán, Netanjahu i Erdoğan, Bolsonaro i Trump, czy Savini i Modi – by wymienić tylko ich, w całkiem przypadkowych zestawieniach w pary, mają w znacznym stopniu rację.

Można wypłacać 500 plus, i budżet się od tego nie wywrócił. Można założyć, że na widok dziesiątek tysięcy cudzoziemców nagle obecnych u granic, więcej ludzi poczuje strach niż współczucie. Można uznać, że Palestyńczycy są problemem nierozwiązywalnym, jak ongiś angielska pogoda, i ich po prostu ignorować: gdy się weźmie ich w nawias, bilans całości od razu się poprawi. Można przyjąć, że w obliczu nie dającego się pokonać bandytyzmu obywatele odetchną, gdy państwo zapowie, że odtąd ono będzie największym bandytą. Można powiedzieć światu, że USA przestają się nim przejmować, no bo co niby świat może zrobić? Prosić Pekin o opiekę? Można zakazać ratowania tonących, bo wtedy będzie mniej uchodźców, i w kraju, i w ogóle, co kraj przyjmie z ulgą.

Można głosić, że naszość jest najwyższą formą człowieczeństwa, bo wtedy większość od razu poczuje się lepiej.

Słowem, wszystkie te hasła i działania, które budzą oburzenie i sprzeciw tych, których przywódcy ci pokonali, są politycznie skuteczne, bo dają poparcie – a ich koszta zapłacą i tak póki co inni: przyszli podatnicy, uchodźcy, Palestyńczycy, ubodzy, czy reszta świata. Zaś nawet jeśli dojdzie do tego, że jakąś cenę zapłacić będzie musiała nasza większość, krytycy władzy znajdą się w pułapce.

Albo będą musieli dopomóc jej radzić sobie z tak wywołanym kryzysem – a tym samym przyznać, że władzy należało pomagać od samego początku, albo też będą na kryzysie zbijać polityczny kapitał, i tym samym udowodnią, że im narodowi gorzej, tym im lepiej, a więc władza słusznie robiła, że ich od początku zwalczała.

Pax Americana - wojny i kanty na boku

Powojenne siedemdziesięciolecie zbudowane było na doświadczeniu, wspólnym dla setek milionów ludzi, że nie ma wewnętrznych problemów. Że załamanie się imperium carskiego owocuje skutkami, bezpośrednimi, namacalnymi i krwawymi, i w Korei, i w Mołdawii, i na Kubie, zaś kryzys polityczny w Niemczech ma bezpośrednie konsekwencje i dla londyńczyków, i dla Żydów z Berdyczowa, i dla mieszkańców Hawajów.

To, że jakaś forma ładu ponadnarodowego jest koniecznością stało się oczywiste dla wszystkich,

nawet dla krajów tak wrażliwych na punkcie swej suwerenności, jak Francja: lepsza Wspólnota Węgla i Stali w Brukseli, niż Wolni Francuzi w Londynie. Na Zachodzie Waszyngton sprzyjał ukształtowaniu się ładu opartego na wspólnie ustalonych zasadach i rządach prawa; na Wschodzie Moskwa narzuciła porządek oparty na niemal niepohamowanej imperialnej woli Kremla.

Motywy obu supermocarstw nie były jednak jednoznaczne. Tak się bowiem składało, że międzynarodowy ład zasad sprzyjał interesom politycznym i ekonomicznym Waszyngtonu, zaś Moskwa i tak z konieczności tolerowała w państwach podległych, lecz leżących poza sowiecką granicą, więcej autonomii i swobód niż była skłonna była przyznać własnym republikom i narodom.

Oba były przekonane, że Historia jest po ich stronie, i oba były zaskoczone, że historia przyznała Waszyngtonowi rację. Zimną wojnę zastąpiła Pax Americana, a ład oparty o zasady miał się docelowo, jak ongiś komunizm, rozlać na całą planetę.

Ale ład oparty o zasady zakłada uczciwość i solidarność. Obu zabrakło, gdy się okazało, że można bezkarnie – to znaczy, bez wzmacniania sowieckiego zagrożenia, które tak dogodnie zniknęło – kantować trochę na boku.

Wojny lokalne, które wybuchały coraz częściej, oparte były na przekonaniu przynajmniej jednej ze stron, że więcej można zyskać na zwycięstwie, niż stracić na klęsce, nie grozi bowiem, że po klęsce przyjdą lub wrócą Sowieci, w jakiejś lokalnej wersji.

Amerykanie zaś odkrywali, że na automatyczną lojalność sojuszników liczyć nie można, bo jej odmowa też nie grozi sowieckim nawrotem. Punktem zwrotnym była druga wojna w Iraku, do której Waszyngton nie zdołał przekonać wielu ani jej prawdziwymi, imperialnymi, ani fałszywymi, opartymi na szacunku dla zasad, lecz publicznie podawanymi przyczynami.

Pax Americana okazała się całkiem bellica.

Europa Środkowa 1989 - demokracja jako pewnik

Z tym jeszcze można byłoby żyć, gdyby nadal trwał strach, prawdziwy ojciec ponadnarodowego ładu światowego. Okazało się jednak, że – jak zresztą zapewne należało się spodziewać – ludzkość ma wbudowaną zdolność przezwyciężania strachu, bez której zapewne zresztą nigdy by się naszym przodkom nie udało zejść z drzewa. Sztywny kaftan zasad ładu międzynarodowego zaczął się pruć, tym bardziej, że nie było już kogo się bać, a rozmaite wojenki tu i tam oswajały nas z konfliktem zbrojnym jako naturalną częścią międzynarodowego krajobrazu.

Mało tego – doświadczenie Jesieni Ludów 1989 r. napawało nieskończonym optymizmem. Po dwóch pokoleniach dyktatury narody Europy Środka wskoczyły w demokratyczne kostiumy i jęły się w nich promenować tak, jakby nic innego przez ostatnie stulecia nie robiły, jak tylko zgłaszały: „Panie Przewodniczący – w kwestii formalnej”.

To, że wystarczy obalić dyktaturę, a wyjdzie oswobodzona z celi demokracja przyjęto za pewnik.

Dalece nie dość uwzględniono, ile w tym naszym demokratycznym mizdrzeniu się było strachu – i przed wskrzeszonymi Sowietami, bo trudno było uwierzyć w historyczny cud ich klęski, i przed nami samymi – bo świeżą jeszcze była pamięć, jak za poprzedniej wolności traktowaliśmy w naszych państwach własne społeczeństwa, i sąsiadów zza miedzy. Zapomniano też, jak ogromnych inwestycji – ekonomicznych, politycznych i społecznych – Zachód w Europie Środkowej dokonał, by zapewnić przetrwanie popieranej przez siebie formie rządów. A jakby tego było mało, wszyscy mieliśmy przed oczami Jugosławię jako groźne memento. Stąd sukces.

Arabska wiosna, Grecja, Syria - kolejne triumfy egoizmu

Ale kiedy w dwadzieścia lat później podobna fala demokracji przetoczyła się przez arabski Bliski Wschód, społeczeństwa Tunezji, Egiptu, Libii, Jemenu, Syrii nie mogły już liczyć ani na nasz entuzjazm, ani choćby na podobne, co wcześniej Europa środka zainteresowanie, o wsparciu ekonomicznym i politycznym nie wspominając. A gdy kruche i słabe arabskie demokracje, z których wszystkie musiały się zmierzyć z nieporównanie od naszej trudniejszą spuścizną historii, padały jedna za drugą, ze smutkiem konstatowaliśmy, że dowodzi to tylko arabskiej niedojrzałości do demokracji. Komplementowaliśmy sobie, że nie włożyliśmy ani grosza w ten, jak się okazało, niedobry interes.

Egoizm po raz pierwszy zyskał rangę politycznej dalekowzroczności – i okazało się, że można być egoistami bezkarnie. Że nie ma się czego bać, bo zaoszczędzimy my, a cenę zapłaci kto inny. Tak też zresztą już było podczas greckiego kryzysu finansowego.

Potem w zrujnowanej wojną domową Syrii najpierw odmówiliśmy pomocy demokratom, a potem, gdy już ich wyrżnęli wspólnymi siłami stronnicy dyktatora oraz islamscy fanatycy, jedni i drudzy wspierani przez obcych interwentów, uznaliśmy, że nie ma już komu pomagać. Okazało się, że nawet bardzo konkretne doświadczenia historyczne, jak w tym wypadku hiszpańska wojna domowa, mogą pójść w całkowite zapomnienie.

Polska znowu awangardą. Oskarżamy umierającą Ukrainę

Gdy runęła ku Europie ogromna fala uchodźców, zrazu udawaliśmy, że nic szczególnego się nie dzieje, a potem zaczęliśmy zatrzaskiwać drzwi. Wiedząc już, że solidarności można odmawiać bezkarnie, najpierw jej odmówiliśmy Grecji i Włochom, które samotnie musiały się borykać z problemem w skali kontynentu, a potem zgodnie okrzyknęliśmy winnymi Niemcy, które jako jedyne usiłowały stanąć na wysokości zadania.

Solidarność okazałą się nie tylko politycznym błędem, lecz wręcz zbrodnią przeciwko Europie. W czynieniu Berlinowi wyrzutów przodował kraj, który swą wolność zawdzięczał solidarności właśnie: i tej między jego obywatelami, i tej między nimi, a innymi obywatelami Europy.

Trudno się więc dziwić dalszym konsekwencjom. Wielka Brytania zagłosowała w referendum za brakiem solidarności – i będzie, niezależnie od ostatecznego wyniku negocjacji wokół brexitu, pierwszym państwem, które na własnej skórze sprawdzi, czy istotnie za egoizm płaci zawsze kto inny.

A potem już poszło po całym kontynencie. Problem z Węgrami czy Polską nie polega na tym, że nasze autorytaryzmy są jakoby nawrotem do złej niedemokratycznej przeszłości, od której zachód Europy się już dawno oswobodził. Przeciwnie:

tak, jak byliśmy w latach 80. awangardą walki o wolność w Europie, tak dziś jesteśmy awangardą walki z wolnością. Bowiem, jak wrzeszczeliśmy wtedy do zdarcia gardła, nie ma wolności bez solidarności. A solidarności już nie ma.

Raz jeszcze potwierdza się reguła Greshama: gorszy pieniądz wypiera lepszy.

Nasz brak solidarności okazujemy ekumenicznie, odmawiając jej Ukrainie i Ukraińcom. Jest czymś samobójczym by, kiedy Ukraina toczy walkę z potężniejszym sąsiadem, akurat teraz przyłączać się do historycznych oskarżeń.

Polska ma do nich prawo, i winna jasno o tym informować Kijów, ale dla Ukrainy – i dla Polski – nieskończenie dziś ważniejsze od tego, czy Ukraina potępi Banderę jest to, czy będzie jeszcze jakaś Ukraina, zdolna do podejmowania takich decyzji.

Nasz rząd kłamie, systematycznie, świadomie i bezwstydnie, gdy mówi, że Polska przyjęła „milion ukraińskich uchodźców”. Przyjęła ich kilkuset, zaś około miliona Ukraińców w Polsce pracuje, tak, jak około miliona Polaków pracuje w Wielkiej Brytanii. Ale ci Ukraińcy, którzy w Polsce pracują, czują wrogość za Banderę, nie solidarność jakiej się – naiwnie, choć słusznie – od potomków „Solidarności” spodziewali.

Samobójstwo ekologiczne, tonący uchodźcy, Syria

Polska w Unii z kolei na solidarność coraz mniej może liczyć. Po części to wynik narastającej frustracji polityka naszego rządu, który z niezrozumiałą radością pełni rolę europsuja, po części zaś narastającej normy braku solidarności, także w obrębie samej Unii.

Tym samym zaprzepaszczany jest dorobek trzech pokoleń jej budowy, praktyczne doświadczenie, że działania Francuzów, które są z korzyścią dla Włochów, w konsekwencji są też z korzyścią i dla Francuzów. Tutaj już ci inni, którzy mają ponosić cenę naszego egoizmu, wczoraj jeszcze byli naszymi. To działania równie krótkowzroczne, jak przerzucanie ceny działań i zaniechań na własnych obywateli, ale dopiero po następnych wyborach.

W tym kontekście zrozumiałe się staje zbiorowe samobójstwo, jakie – tym razem jednoznacznie pod egidą Warszawy, ale z błogosławieństwem Waszyngtonu, i ku radości Pekinu czy Delhi – w kwestii paktu klimatycznego. To prawda, najpierw płacić będą inni, a my mniej niż nasze wnuki. Ale i ci inni, i nasze wnuki, będą wiedziały, że to my, z cała świadomością, zgotowaliśmy im ich los.

Tych dwa tysiące dwieście migrantów, o których wiemy, że utonęli w tym roku na Morzu Śródziemnym, usiłując dostać się do naszych wybrzeży, zostawiło za sobą rodziny, bliskich. Oni będą wiedzieli, że pozwoliliśmy im umrzeć – zamykając porty dla statków ratunkowych, aresztując same statki – tylko dlatego, że swoją obecnością naruszaliby nasz spokój.

Tak, mamy prawo do spokoju – tak, jak oni mieli prawo do życia. Więc niech żyją tam, nie tu – powiemy, jakbyśmy nie wiedzieli, że bomby, które na nich spadają, są rosyjskiej czy brytyjskiej konstrukcji, zaś nędza, która ich wygnała, jest nasza wspólna, europejska bo postkolonialna.

Zgoda, polskie samoloty były w tych wojnach tylko zwiadowcami, a do klubu kolonialnego dołączyliśmy dopiero po fakcie. To ogranicza nasze zobowiązania – ale ich przecież nie eliminuje.

***

Większość życia przeżyłem w cieniu wojny, która, gdy się urodziłem, zakończyła się zaledwie kilka lat wcześniej. Od tego strachu wyzwoliła mnie dopiero solidarność, i długo byłem przekonany, że już nie ma się czego bać. A teraz najbardziej się boję, że zapomnieliśmy o przyczynach strachu i, z radością odrzuciwszy solidarność, pogrążamy się w egoizmie przekonani, że to przecież zawsze inni będą za to płacić.

*Dawid Warszawski (Konstanty Gebert), ekspert i publicysta, założyciel i pierwszy dyrektor warszawskiego biura think tanku ECFR (European Council on Foreign Relations), w latach 70. współpracownik KOR, w latach 80. publicysta (ps. Dawid Warszawski) podziemnej „Solidarności”, sprawozdawca rozmów Okrągłego Stołu (książka „Mebel”), wspierał Tadeusza Mazowieckiego jako specjalnego wysłannika ONZ do Bośni (1992-1993; książka „Obrona poczty sarajewskiej”), jeden z animatorów odrodzenia życia żydowskiego w Polsce (założyciel pisma „Midrasz”, 1997), specjalizuje się w tematyce bliskowschodniej, opisuje naruszanie praw człowieka w wielu miejscach świata. Dla OKO.press napisał kilkadziesiąt przenikliwych analiz o Turcji, Izraelu, polityce USA Demaskował też politykę zagraniczną prezydenta Dudy, czy premiera Morawieckiego

;
Na zdjęciu Dawid Warszawski
Dawid Warszawski

Dawid Warszawski (Konstanty Gebert) - ekspert i publicysta, założyciel i pierwszy dyrektor warszawskiego biura think tanku ECFR (European Council on Foreign Relations). W latach 70. współpracownik KOR, w latach 80. publicysta (ps. Dawid Warszawski) podziemnej „Solidarności”, sprawozdawca rozmów Okrągłego Stołu (książka „Mebel”). Wspierał Tadeusza Mazowieckiego jako specjalnego wysłannika ONZ do Bośni (1992-1993; książka „Obrona poczty sarajewskiej”). Jeden z głównych animatorów odrodzenia życia żydowskiego w Polsce (założyciel pisma „Midrasz”, 1997). Specjalizuje się w tematyce bliskowschodniej, opisuje naruszanie praw człowieka w wielu miejscach świata. Dla OKO.press napisał kilkadziesiąt przenikliwych analiz o Turcji, Izraelu, polityce USA. Demaskował też politykę zagraniczną prezydenta Dudy, czy premiera Morawieckiego.

Komentarze