0:00
0:00

0:00

Wystąpienie Mateusza Morawieckiego w sobotę 21 listopada zaczęło się nietypowo:

"Dzisiaj wiemy, że wiele naszych przewidywań było błędnych. Wiemy, że wiele analiz, prognoz, które prowadziliśmy my, nasi specjaliści, eksperci nie sprawdziły się"

- mówił premier.

Pierwszy raz od początku epidemii rząd PiS przyznał się do błędów w strategii walki z koronawirusem. Dotychczas słyszeliśmy, że albo z trudną sytuacją radzimy sobie świetnie, wręcz jako jedni z najlepszych w Europie, albo że rząd ma wszystko pod kontrolą, nawet jeśli decyzje podejmował chaotycznie, zaskakując obywateli - tak było np. w przypadku zamknięcia cmentarzy 1 listopada.

Zmiana tonu może wynikać z coraz bardziej przerażających statystyk zgonów. Polacy chorujący na Covid-19 umierają częściej niż w innych krajach europejskich: w ciągu ostatnich 14 dni w przeliczeniu na 100 tysięcy mieszkańców częściej umierali tylko:

  • Czesi - 23,4 zgony
  • Belgowie - 22,1
  • Bułgarzy - 17,2

Polska jest na czwartym miejscu tej czarnej listy z ponad 14 zgonami (14,3) na 100 tys. mieszkańców.

W ciągu ostatniej doby odnotowano w Polsce aż 574 zgony. To czwarty najgorszy wynik od początku epidemii - każdy z nich padł w ostatnich czterech dniach. To w dużym stopniu wynik wzrostu z zakażeń sprzed kilkunastu dni, można mieć więc ostrożną nadzieję, że nadchodzący tydzień przyniesie w końcu choć trochę niższe wyniki śmiertelności.

Do tego dochodzi inna przerażająca statystyka - ogólnej zgonów w październiku i listopadzie wobec średniej z poprzednich lat. Wszystko wskazuje na to, że w listopadzie umrze dwa razy więcej Polaków niż w tym samym miesiącu w poprzednich latach. Na wzrost składają się zarówno zakażeni koronawirusem, jak i osoby, które zmarły z powodu niewydolności przygniecionego epidemią systemu ochrony zdrowia.

Polskie statystyki z listopada są porównywalne z wiosennymi wynikami we Włoszech, które w marcu i kwietniu zostały sparaliżowane przez wybuch epidemii.

"Wirus zbiera cały czas swoje śmiertelne żniwo. Pamiętajmy, że pod każdą informacją o zgonie kryje się ludzka tragedia, ludzki ból i doświadczamy tego w bardzo wielu polskich rodzinach” - mówił w sobotę Mateusz Morawiecki.

Przeczytaj także:

Za to pierwszy raz od 17 września spadła liczba aktywnych przypadków w Polsce.

Rząd otwiera handel

Po pierwsze, rząd ogłosił, że od 29 listopada otwiera się cały handel, w tym galerie handlowe. Handlowe na pewno będą również dwie grudniowe niedziele - 13 i 20 grudnia. Niewykluczone, że również w niedzielę 6 grudnia sklepy będą otwarte, ale decyzja nie została jeszcze podjęta.

Premier mówił o ścisłym rygorze epidemicznym, w którym musi się toczyć handel, ale doświadczenia z handlowych okresów przedświątecznych w poprzednich latach nakazują traktować ten warunek z dużym sceptycyzmem - pod naporem tłumów klientów może być po prostu niemożliwy do spełnienia. Morawiecki zapowiedział, że w takim wypadku sklepy będą zamykane - nie wiadomo jednak, czy byłoby to zamknięcie wszystkich galerii, czy detaliczne wyłuskiwanie tych sklepów, które nie przestrzegają zasad.

W sytuacji, kiedy liczba nowych rozpoznanych przypadków utrzymuje się wciąż w okolicach 20 tysięcy (średnia krocząca z ostatnich 7 dni to prawie 23 tys.), a procent pozytywnych przypadków w ogólnej liczbie testów znów rośnie, otwarcie handlu to ze strony rządu zakład hazardowy. W ciągu ostatniej doby pozytywnych było 24 213 próbek na 43 945 testów, co daje 55,1 proc. pozytywnych testów - wczoraj ten odsetek wyniósł niespełna 41 proc., przedwczoraj - nieco ponad 41 proc.

Skąd tak ryzykowny krok rządu? Tłumaczył to wicepremier Jarosław Gowin, wskazując, że to walka o kilkadziesiąt tysięcy miejsc pracy w handlu. Kina, teatry i siłownie mają być jednak wciąż zamknięte, przynajmniej do 27 grudnia, bo z analiz rządowych wynika, że transmisja wirusa w tych miejscach jest łatwiejsza niż w sklepach.

Szkopuł w tym, że choć zakupy na święta będziemy mogli zrobić względnie komfortowo w galeriach handlowych, to tłumy kupujących mogą spowodować, że co prawda kupimy prezenty, ale nie będziemy ich mieli komu wręczyć, bo święta Bożego Narodzenia spędzimy we własnych czterech ścianach.

Przy wzroście zachorowań rząd nie wyklucza bowiem prawnych ograniczeń przemieszczania się po Polsce.

Morawiecki: "Pracujemy również nad takimi możliwościami prawnymi, które ograniczą możliwości przemieszczania się. Już dzisiaj apeluję, żeby najlepiej nie zamawiać żadnych wyjazdów, atrakcji turystycznych".

Jeśli otwarte od 29 listopada sklepy przełożą się (oby nie) na wzrost zakażeń, w statystykach zobaczymy to między 15 a 30 grudnia. Nie jest więc do końca wykluczona sytuacja, którą znamy z 1 listopada: wprowadzenia ograniczeń tuż przed świętami.

Dziwne ferie: szkoły zamknięte do 17 stycznia

Inna ważna informacja: szkoły pozostaną zamknięte co najmniej do 17 stycznia. W tym celu rząd zastosował trik, przesuwając ferie zimowe, które w całym kraju potrwają przez dwa tygodnie od 4 stycznia. Jednak będą to ferie tylko z nazwy, tak naprawdę rząd nie widzi po prostu możliwości powrotu uczniów do szkół już w styczniu, więc "zamyka je" feriami.

Na wyjazd na narty w tym czasie nie ma co liczyć, trudno przypuszczać, by rząd dopuścił wtedy otwarciee dla turystów hoteli, albo umożliwił zorganizowane wyjazdy. Warto więc posłuchać wezwania Morawieckiego, by nie planować zimowych wakacji, choćby dlatego, że w ostatniej chwili mogą zostać odwołane.

To posunięcie władzy byłoby nawet logiczne, gdyby nie chaos (który to już taki przypadek) w komunikacji dotyczącej szkół i pandemii.

Jeszcze 12 listopada minister edukacji Przemysław Czarnek sugerował, że powrót do szkół możliwy jest już w grudniu. Po zaledwie 9 dniach jego słowa okazały się czystą fantazją, co doprowadza rodziców i uczniów do furii. I trudno się dziwić.

Podsumowując, od 28 listopada:

  • zostaną otwarte sklepy i punkty usługowe w galeriach handlowych: sklepy odzieżowe, obuwnicze, perfumerie, sklepy meblowe i sklepy ze sprzętem RTV i AGD,
  • od 4 do 17 stycznia ferie dla uczniów w całym kraju,
  • kina, teatry, gastronomia i siłownie zostaną zamknięte przynajmniej do 27 grudnia,
  • rząd rozważa wprowadzenie prawnych ograniczeń przemieszczania się w święta Bożego Narodzenia.

Pusty szpital narodowy

W czasie kiedy rząd ogłaszał decyzję, opinią publiczną wstrząsnęła rozmowa reportera Pawła Reszki z jednym z lekarzy pracujących w szpitalu tymczasowym na Stadionie Narodowym.

Zaczyna się tak:

"Doktor M. leczy na Narodowym. Zaprosił mnie do pięciogwiazdkowego Regent Warsaw Hotel (dawniej Hyatt Warszawa) – jednego z droższych w Warszawie. Tam właśnie zakwaterowano personel szpitala tymczasowego.

Na Narodowym – są nowoczesne respiratory, najdroższy sprzęt medyczny, ale prawie nie ma pacjentów. Niektórzy lekarze dyżurują w pustych sektorach. Zarobki personelu są wysokie, koszty funkcjonowania ogromne: - Chciałem panu o tym opowiedzieć, bo mi wstyd, że w tym uczestniczę".

I kolejny fragment:

Za dostępność jednego łóżka NFZ płaci Narodowemu 822 zł na dobę, za dostępność stanowiska wentylacji mechanicznej 3,7 tys. zł. Dużo więcej niż normalnym szpitalom.

Wiem, to ogromne pieniądze. Tym trudniej się pogodzić z widokiem rzędów pustych łóżek, które widać na Narodowym. Ale to nie jest koniec. Na poziomie plus 2 trwa budowa następnych sektorów. Ma być tam ponad 500 łóżek. Więc będzie jeszcze drożej. Nie dziwę się, że personelowi surowo zakazano robienia zdjęć. Nie chcą żeby ludzie oglądali ten wielki, pusty, smutny obiekt.

I jak pan się z tym wszystkim czuje?

Jak frajer.

Dlaczego?

Przyjechałem tu pomagać, ratować ludzi, walczyć z pandemią. Tymczasem mieszkam w 5-gwiazdkowym hotelu, siedzę w pustym szpitalu… Czytam komentarze w internecie. Wyszydzają nas.

Niesprawiedliwie?

Niesprawiedliwie, bo przecież nikt nie szedł tutaj, żeby się obijać. Wszyscy mieli dobre intencje. Ale trochę szydery nam się należy.

Za co?

Za naiwność. Te konferencje, kamery, występy polityków. Tworzenie szpitala narodowego od początku śmierdziało. Jakby przeanalizować na chłodno można było się domyślić, że chodzi o coś innego niż walka z pandemią.

No, ale pan przyszedł tu walczyć z pandemią.

Tak, ale wystąpiłem w jakimś propagandowym kabarecie i jestem wściekły, bo mnie oszukano.

;
Na zdjęciu Michał Danielewski
Michał Danielewski

Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze