Platforma Obywatelska też chce stanąć w obronie kotleta. I przekonuje: niedługo polskich schabowych już nie będzie, bo PiS zniszczył nasze hodowle. Sprawdzamy, co rzeczywiście dzieje się w branży trzody chlewnej
Na Twitterze politycy Platformy Obywatelskie pod hasztagiem #PiSzaorałWieś wrzucali - głównie 7 maja - zdjęcia kotletów schabowych. Poza pochwaleniem się niedzielnym obiadem, cel był też inny: pokazać, że PiS wykańcza polskie rolnictwo.
Poseł Arkadiusz Myrcha napisał:
PiS wykończył hodowców trzody chlewnej. Z 250 tys. stad zostało niecałe 60 tys.
Tutaj cały filmik i wpis:
„PiS pozwolił, aby w Polsce upadały gospodarstwa rodzinne, hodujące świnie. To wielka strata, nie tylko dla naszego stołu, ale i finansowa dla rolników!” – mówiła w swoim filmiku posłanka Małgorzata Chmiel.
Politycy PO skupili się na liczbie stad świń. I mają rację: ta rzeczywiście od 2015 roku spadła z 246 tys. do 56 tys. w 2023 roku.
A mówiąc ściślej: według danych Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa liczba siedzib stad świń na koniec 2015 roku wynosiła 245,7 tys., na koniec 2022 roku było to 56 tys.
W marcu 2023 to już niecałe 54 tys.
Interpretacja tych danych ze strony polityków PO brzmi: PiS zniszczył polską hodowlę świń, „zaorał polską wieś”. Czy to słuszny wniosek?
Statystyka samych stad jest w tej sprawie bardzo myląca. W tym samym okresie liczba świń nie spadała już tak dynamicznie. Spada za to mocno w ostatnim roku.
Natomiast w dłuższym okresie spadek ten wygląda nieco mniej dramatycznie. Według danych GUS pogłowie świń na koniec 2022 roku wyniosło 9,6 mln sztuk. W stosunku do 2015 roku to spadek o prawie milion osobników, a procentowo - o 9 proc.
Dysproporcja między spadkiem liczby stad o prawie 80 proc. a spadkiem pogłowia o niecałe 10 proc. w podobnym okresie pokazuje, że nie można patrzeć tylko na jedną liczbę. Razem ze zmniejszaniem się liczby stad i gospodarstw rośnie liczebność tych stad.
A proces ten trwa dużo dłużej niż od 2015 roku.
W 2005 roku liczba gospodarstw trzodowych wynosiła 707 tys. Dwa lata później, w 2007 – 664 tys. W 2013 już tylko 278 tys. Czy to znaczy, że PO zaorało polską hodowlę trzody chlewnej?
Nie, i wtedy, i w czasach rządów PiS w polskiej hodowli mieliśmy do czynienia z tym samym procesem – profesjonalizacji, upadku małych gospodarstw i zwiększania się średniej liczby świń w gospodarstwie.
Spójrzmy, co powoduje, że liczba świń w gospodarstwach jest coraz większa.
Przede wszystkim – opłacalność produkcji w małych gospodarstwach jest coraz niższa. A wpływa na to kilka czynników. Cały czas rosną koszty produkcji – to duży problem szczególnie w ostatnich dwóch latach. Droższy jest prąd, ogrzewanie, pasze, sprzęt.
Osobną sprawą są koszty bioasekuracji w walce z afrykańskim pomorem świń, znanym pod skrótem ASF. To zaraźliwa wirusowa choroba świń domowych i dzików. Dla człowieka nie stanowi zagrożenia, ale dla trzody chlewnej i jej żyjących w środowisku naturalnym pobratymców jest niemal zawsze śmiertelna. Nie ma na nią szczepionki.
Jeśli w hodowli świń znajdzie się choć jedno chore zwierzę – trzeba zabić wszystkie, a martwe ciała spalić. Chlew musi być dokładnie wyczyszczony i zdezynfekowany.
Choroba pojawiła się w Polsce w 2014 roku i od tej pory wybuchające ogniska stanowią dla hodowców świń ogromne zagrożenie.
Świnie trzeba zabezpieczyć przed ewentualnym kontaktem z dzikami, w wejściach do pomieszczeń inwentarskich muszą być umieszczone specjalne maty dezynfekcyjne, w pomieszczeniach trzeba dbać o czystość i dezynfekcję. To wszystko ma swoje koszty, a łatwiej sobie z nimi poradzić w dużych gospodarstwach.
Polskie gospodarstwa nie wytrzymują też konkurencji w rozmnażaniu osobników i większość świniaków jest sprowadzana z zagranicy. Duże, profesjonalne i przemysłowe gospodarstwa w Niemczech, Danii czy Belgii robią to efektywniej, więc dla polskich hodowców najczęściej taniej jest kupić prosięta z zagranicy. To tyczy się szczególnie małych gospodarstw.
Po prostu – rentowność trzody chlewnej rośnie, gdy gospodarstwo jest duże.
A w przypadku małych, rodzinnych gospodarstw rentowność jest niska lub ujemna. Więc takie gospodarstwa przegrywają rynkową konkurencję.
PiS deklaratywnie chwali zalety małych, rodzinnych gospodarstw, podkreśla, że są ważne dla wsi. Ale jednocześnie nie robi wiele, by je ratować i utrzymywać. Bo jest to przegrana walka.
Utrzymywanie małych gospodarstw to krok przeciwko postępowi i modernizacji wsi. Wymieranie małych gospodarstw to naturalny proces. We wszystkich bogatych krajach bogacenie się szło w parze z coraz mniejszym udziałem rolnictwa w PKB i z coraz większymi, coraz nowocześniejszymi i profesjonalnymi gospodarstwami.
Uporczywe utrzymywanie małych gospodarstw w imię tradycji to jednocześnie utrzymywanie niskiego statusu materialnego wsi.
Czyli – propaganda sobie a rynek i modernizacja sobie.
Wróćmy jeszcze do ostatniego roku. Do opisanych powyżej trendów doszła kwestia kłopotów gospodarczych ostatnich lat.
W styczniu Piotr Karnas, dyrektor ds. rozwoju trzody chlewnej firmy Gobarto Hodowca, mówił:
„Tak dramatyczne spadki w polskim sektorze trzody chlewnej nie były notowane nigdy wcześniej. Składa się na to kombinacja kilku czynników – braku opłacalności, z jaką hodowcy mierzyli się w latach 2020-2021, bardzo wysokich i stale rosnących kosztów produkcji, zagrożenia ASF oraz narastającymi zmianami hamującymi rozwój nowych, profesjonalnych gospodarstw”.
W pierwszych trzech miesiącach 2023 roku pogłowie trzody chlewnej zmalało o ponad 400 tys. sztuk. Ostatnie spadki to dużo więcej niż tylko świński dołek, czyli mniejsza liczba świń przez cykliczne zawirowania rynkowe.
Ale problemy nie dotyczą tylko Polski.
Spadkowy trend liczby świń trwa w Polsce nie od 2015 roku, a przez całą historię III RP.
Źródło wykresu: „Przegląd hodowlany”
Na wykresie widzimy, że duże tąpnięcie nastąpiło po 2010 roku. I wpłynęło to na pozycję Polski na europejskim rynku trzody chlewnej. W 2010 roku byliśmy pod względem pogłowia na trzecim miejscu w Europie, za Niemcami i Hiszpanią. W 2018 było to już szóste miejsce – w liczbie świń wyprzedziły nas też Holandia, Dania i Francja.
Jednocześnie w wielu krajach dzieje się podobnie – liczba stad spada, zwiększa się liczebność stad. W latach 2005-2013 w Polsce działo się to wolniej niż w innych krajach, gdzie hoduje się dużo świń.
Średnia liczebność stad w Polsce w tym okresie zwiększyła się o 164 proc. W Niemczech, Danii, Holandii i Hiszpanii było to pomiędzy 189 a 237 proc.
Ale podobny wzrost omija bardzo ważną część tej historii. Otóż stada w krajach Zachodniej Europy są znacznie większe niż w Polsce. W 2013 roku średnia wielkość stada świń w Polsce to zaledwie 41 osobników. Tymczasem w Niemczech było to prawie 600 sztuk, W Holandii ponad 2200, w Danii przeszło trzy tysiące. W tych krajach liczby prezentują się dziś podobnie.
Średnia wielkość stada w Polsce się zwiększa, ale wciąż nie na tyle, by upodobnić się do struktury produkcji w Danii czy w Niemczech. W połowie 2022 roku średnia wielkość stada w Polsce wynosiła 158 osobników.
Zarówno wtedy, gdy w 2015 roku władzę przejął PiS, jak i w 2022 roku, jesteśmy zgodnie z danymi Eurostatu, na szóstym miejscu pod względem pogłowia świń w Unii.
Rok 2022 był ciężki dla hodowców w całej Europie, nie tylko w Polsce. Pogłowie w całej Unii spadło o 5,2 proc. W Polsce było to trochę więcej niż średnia – 6 proc.
Ale w krajach wspomnianych przez polityków PO – Danii i Niemczech – pogłowie świń spadło mocniej – odpowiednio o 12,2 proc. i 10,1 proc. Nawet w Hiszpanii, w której pogłowie rosło nieustannie od 2012 roku, mamy spadek o 1 proc.
Ciekawie robi się też, gdy spojrzymy na trendy od 2015 roku. Średnio w UE (korzystamy z danych dla obecnej dwudziestki siódemki członków, nawet jeśli chodzi o czasy sprzed brexitu, by zachować porównywalność) mamy spadek o 6,9 proc., w Polsce – o 9,1 proc. Ale już w Niemczech aż 22,7 proc.
Czyżby PiS zaorał też hodowlę w Niemczech? Z szóstki największych producentów liczba świń rośnie tylko w Hiszpanii – w tym okresie aż o 20 proc.
Jeśli spojrzymy na odsetek pogłowia w całej UE, to sytuacja w Polsce jest spójna z trendem w całej wspólnocie. W 2015 roku nasze pogłowie świń stanowiło 7,3 proc. w całej UE, w 2022 – 7,2 proc. Taka statystyka również nie potwierdza opowieści o zaoraniu polskiej produkcji trzody chlewnej przez PiS.
Dania utrzymała podobny odsetek i wyprzedziła w ostatnich latach Polskę. W Polsce natomiast największy spadek to lata 2010-2012. A patrząc na szerszy trend – w latach 2005-2012. W 2005 roku pogłowie trzody chlewnej wynosiło 18,7 mln, w 2012 – o 11,1 proc. mniej.
Spada nie tylko pogłowie w Polsce, ale też liczba świń wyhodowanych w Polsce. Hodowcy w większości kupują dziś młode osobniki za granicą – tutaj rację ma poseł Rutnicki, gdy pisze:
„Obecnie zagraniczne świnie stanowią 70 proc. pogłowia trzody chlewnej w Polsce”.
Dlaczego tak się dzieje?
„Problemów wskazywanych przez importerów jest kilka, a najważniejsze to nierzetelni sprzedawcy w Polsce i wysoka zdrowotność i dobra genetyka importowanych zwierząt; pomimo ich wyższych cen, producenci twierdzą, że są one rekompensowane przez dobrą mięsność, niskie zużycie pasz i wysoką zdrowotność” – czytamy w artykule z 2021 roku na portalu wrp.pl (Wiadomości Rolnicze Polska).
Jeszcze w 2009 roku import i eksport świń był na niskim i podobnym poziomie – w obu przypadkach około 400 tys. osobników. Później eksport umarł, a import rósł z roku na rok.
Problemy nie pojawiły się w 2015 roku, ale dużo wcześniej. W 2012 roku weterynarz prof. Zbigniew Pejsak pisał w czasopiśmie „Trzoda Chlewna”:
„Dramatyczny spadek pogłowia i liczby gospodarstw obserwuje się przede wszystkim w grupie małych producentów. Gospodarstwa większe, zarówno rodzinne, jak i wielkoprzemysłowe, raczej zwiększają produkcję i stopniowo podnoszą stosunkowo niewysoką efektywność”.
Wśród głównych przyczyn spadku pogłowia trzody chlewnej wymieniał między innymi:
Większość tych problemów występuje do dziś. Dalej jesteśmy w procesie profesjonalizacji i modernizacji rolnictwa. A częścią tego procesu jest coraz mniejsza liczba gospodarstw i co za tym idzie – stad świń.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia w opowieści PO – jest ona skierowana przeciwko produktom niemieckim i duńskim oraz przeciwna jednolitemu rynkowi. Najpewniej nie jest to świadomy wybór, a efekt uboczny ustawienia sporu na linii polski produkt – zagraniczny produkt. Gdy gra się w populistyczną grę Prawa i Sprawiedliwości, trzeba pamiętać, że każdy kij ma dwa końce.
"Przez politykę PiS zamiast polskich hodowców i producentów wspieramy Niemców i Duńczyków" - pisze posłanka Izabela Leszczyna.
Pisaliśmy już, że im większe gospodarstwo, tym większa szansa na sensowną rentowność. Pisaliśmy też, że stada dużych producentów trzody są w innych krajach znacznie większe niż w Polsce.
Zmniejszanie liczby stad przy znacznie wolniejszym zmniejszaniu się pogłowia daje szanse, by tę różnicę między Polską a Zachodem zmniejszyć. Ale dalej jesteśmy z tyłu.
Wniosek z tego jest prosty – zasadniczo hodowla trzody chlewnej opłaca się znacznie bardziej producentom z Danii, Niemiec czy Holandii. To znaczy, że ich produkt będzie tańszy. A Unia Europejska jest jednolitym rynkiem. Dlatego udział produktów z tamtych krajów w polskim rynku jest coraz większy.
Ale patrząc na dane, znów dochodzimy do podobnego wniosku. Nie zaczęliśmy importować zagranicznej wieprzowiny, dopiero gdy PiS doszedł do władzy. Ujemne saldo (import przewyższający eksport) w handlu wieprzowiną to dużo starsza tendencja - nie zaczęła się w 2015 roku. Niemieckie i duńskie schabowe jemy od dawna.
Źródło wykresu: Pomorski Ośrodek Doradztwa Rolniczego w Lubaniu
W ostatnich trzech latach nic się tutaj nie zmienia. W pierwszych dwóch miesiącach 2023 roku ujemne saldo w handlu wieprzowiną wynosiło już 127 mln euro.
Podsumowując: kampania Platformy Obywatelskiej w obronie polskiego schabowego bazuje na wybiórczych danych, które nie mówią prawdy o polskim przemyśle hodowli trzody chlewnej.
Przemysł mierzy się z problemami na całym kontynencie. A świniom ostatecznie jest wszystko jedno, czy zostaną zabite w Polsce, Danii czy Niemczech. I gdzie się urodziły.
Warto na koniec podkreślić: chociaż w tekście analizujemy problem od strony gospodarczej, to mowa jest o żywych, inteligentnych stworzeniach, które są zdolne do odczuwania bólu i emocji. A przemysł nie zawsze bierze to pod uwagę.
Masowa hodowla jest logiczna z punktu widzenia opłacalności produkcji, ale może też oznaczać dramatycznie pogorszone warunki życia dla świń. A ubój często jest daleki od humanitarnego.
W OKO.press w 2021 roku opisywaliśmy sprawę ubojni w Pabianicach, gdzie świnie były dźgane prętem, uderzane poganiaczem, rażone prądem w głowę, kopane. Tak często wygląda koszt tego, by na naszym stole wylądował kotlet schabowy.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze