0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

Resort rolnictwa przygotował właśnie nową spec ustawę do walki z Afrykańskim Pomorem Świń. Zgodnie z nią zwiększono budżet na walkę z ASF. Na same tylko rekompensaty dla rolników, którzy zlikwidują hodowlę świń na terenach zagrożonych wzrósł z 3,6 mln na ponad 8 mln zł, zaś na odszkodowania za wybicie trzody budżet wzrósł z 7 mln na ponad 21 mln zł.

Rolnicy z terenów zagrożonych wirusem mieli do 14 sierpnia zgłaszać gotowość do likwidacji swoich stad świń. Według resortu rolnictwa zgłosiło się ponad trzy tysiące osób. W ich gospodarstwach dziś żyje ok. 35 tys. świń.

Pierwotnym źródłem rozprzestrzeniania się wirusa były dziki, dlatego przede wszystkim to im wypowiedziano walkę. Można więc do dzików strzelać bez ograniczeń, w dzień i w nocy, nawet do loch ciężarnych. Polski Związek Łowiecki ma do 30 listopada wybić dziki, by po tym terminie zostało na zagrożonym terenie 0,1 dzika na km kwadratowy.

Rolnikom, którzy na tych terenach chcą nadal hodować świnie, nakazano całkowicie ogrodzić swoje gospodarstwa. Ogrodzenie musi mieć podmurówkę, by dziki nie mogły się dostać na teren gospodarstwa.

Resort chce też zbudować płot wzdłuż wschodniej granicy, by uniemożliwić dzikom przechodzenie do naszego kraju. Płot długości 729 km ma kosztować ok. 130 mln zł, wedle ministra Jurgiela resort finansów obiecał na to pieniądze.

Tymczasem, jak mówią specjaliści, płot nie jest dla dzików żadną przeszkodą, dziki są świetnymi pływakami i spokojnie do Polski mogą przypłynąć rzekami granicznymi. Po drugie, ASF szaleje już nie tylko na Białorusi, ale i na Ukrainie, więc od niej też trzeba by się odgrodzić.

A poza tym dziś w Polsce głównym źródłem zarażenia jest człowiek, a nie dziki. To człowiek nie przestrzegając zasad bioasekuracji, handluje mięsem chorych świń, zarażonymi prosiętami. A nawet weterynarze na strzykawkach, których nie dezynfekują, roznoszą wirusa.

Dziś ASF jest już 100 km na zachód od granicy z Białorusią, budowa płotu to wyrzucone pieniądze. Jak mówi prof. Andrzej Pisula, z Zakładu Technologii Mięsa SGGW, jedynym skutecznym sposobem walki z tą chorobą jest wybicie świń na terenach zagrożonych, bo rolnicy zawsze będą łamali przepisy bioasekuracji. "Co więcej, im bardziej radykalne podejmiemy działania, tym szybciej chorobę zwalczymy i tym mniejsze poniesiemy koszty", mówi prof. Pisula.

Afrykański Pomór Świń zabija świnie, ale dla ludzi jest całkowicie bezpieczny. Możemy spokojnie zjeść mięso czy kiełbasę z zarażonego zwierzęcia. Ale to bardzo niebezpieczna choroba, bo nie ma na nią ani lekarstwa ani szczepionki. Jedynym sposobem walki z nią jest prewencja lub - kiedy się pojawi - zabicie zwierząt.

W Europie w końcu sobie poradzili

Niektóre kraje poradziły sobie z wirusem w ciągu kilku miesięcy, np. Holandia. W innych trwało to dziesiątki lat i doprowadziło do całkowitego zlikwidowania hodowli, tak jak w Brazylii czy na Malcie. W sumie najmniejsze koszty poniosły te, które od początku zastosowały radykalne działania.

Holandia, kiedy w 1986 roku zaatakował w niej wirus, z ok. 12 mln sztuk świń, które miała, wybiła 10,5 mln. Ale szybko stanęła na nogi, odtwarzając produkcję.

W Portugalii i Hiszpanii walczono z chorobą od końca lat 50. do 1999 roku i udało się ją pokonać dopiero, gdy oba kraje połączyły wysiłki. Przez 35 lat Hiszpania nie mogła eksportować ani kilograma swojej słynnej szynki serrano z części regionów.

Pomysły PiS na ASF

U nas Afrykański Pomór Świń pojawił się w lutym 2014 roku. Wykryto go 800 metrów od granicy z Białorusią u martwego dzika. Z tego powodu straciliśmy prawo eksportu wieprzowiny do Rosji i krajów azjatyckich. Ówczesny rząd PO-PSL usiłował zmusić rolników z terenów przygranicznych do przestrzegania higieny i trzymania świń w zamkniętych chlewikach, bez kontaktu z dzikami, co na wsi się nie podobało.

W kampanii wyborczej 2015 roku PiS obiecywał rolnikom poluzowanie tych przepisów, bo utrudniały im życie. I faktycznie kiedy PiS wybory wygrał, pomór świń zaczął się rozlewać na Polskę.

Dziś szaleje już w trzech województwach - na Lubelszczyźnie, Podlasiu i na Mazowszu.

Jeszcze w 2016 roku minister rolnictwa z PiS Krzysztof Jurgiel przygotował pierwszą specustawę, która miała zlikwidować ASF. Ale stało się odwrotnie - choroba się rozwinęła, obejmując kolejne gospodarstwa. Kiedy rząd PO-PSL oddawał władzę mieliśmy w kraju trzy ogniska choroby, rok temu kiedy Jurgiel przedstawił swoją pierwszą specustawę mieliśmy ich już 18, dziś mamy 93 ogniska ASF.

Specustawa bowiem nie walczyła z chorobą, nie nakazywała likwidacji trzody na terenach zagrożonych - co jest jedynym sprawdzonym sposobem walki z nią - a jedynie miała zapewnić rolnikom „rynkowe ceny” za świnie, których nikt nie chciał kupić.

Jurgiel wymyślił, że zakłady mięsne będą skupowały to mięso od hodowców, przerabiały np. na konserwy które potem pójdą na rezerwy państwowe, do szpitali, więzień itp., a budżet dopłaci tylko do różnicy cen. Nic z tego nie wyszło, bo zakłady mięsne, zwłaszcza eksportujące na Zachód, przestraszyły się utraty reputacji. Kiedy tylko rozeszła się pogłoska, że będą uczestniczyły w tej operacji, to firmy, które od nich brały mięso na eksport od razu zaczynały się wycofywać z zamówień. A eksport to podstawa opłacalności całej branży.

Wieprzowa koniunktura - nie dla Polski

A mamy właśnie na świecie fantastyczny czas dla wieprzowiny - ceny idą w górę jak szalone. Wszystko przez Chiny, gdzie rośnie spożycie, a produkcja maleje. Chińczycy, którzy jeszcze do niedawna sprowadzali głównie tzw. piątą ćwiartkę, czyli głowy, nóżki itp., jednym słowem elementy mało chodliwe w Europie i USA, teraz kupują też szynki i schaby. A ponieważ Chiny są największym rynkiem wieprzowiny, to popyt jaki generują decyduje o cenach świń na całym świecie.

Hodowcy trzody na całym świecie zacierają więc ręce. U nas też z tego powodu rolnicy przestali narzekać na opłacalność hodowli. Tyle, że z powodu blokady eksportu wieprzowiny do Chin nie korzystają z okresu prosperity tak jak by mogli. - Tyle lat czekaliśmy na taki okres, a kiedy wreszcie przyszedł to zbieramy okrawki, bo z powodu ASF nie możemy tej koniunktury w pełni wykorzystać - mówi z żalem Janusz Radzewicz ze Związku Rzemieślników i Wędliniarzy, zrzeszającego małe i średnie zakłady mięsne.

Na razie udaje się utrzymać wirusa na linii Wisły. To ważne, bo na wschodzie kraju przeważają małe gospodarstwa, gdzie trzyma się po kilka świń. Straty więc nie są ogromne. Prawdziwy dramat zacznie się, jeśli wirus dotrze do Wielkopolski, naszego świńskiego zagłębia, gdzie są ogromne fermy zaopatrujące kraj w wieprzowinę. Wtedy straty pójdą w miliardy złotych, a Polska pożegna się z tą produkcją na lata.

;

Komentarze