Jesienią 2015 zacząłem się bać. Dookoła pojawił się hejt. Myślałem nawet, że czas się zabierać z tego waszego kraju. Ale jak przyszło co do czego, z zaskoczeniem zdałem sobie sprawę, że jestem już częścią polskiego społeczeństwa. OKO.press oddaje głos uchodźcom, którzy mieszkają w Polsce. Jako pierwszy Feras Daboul z Syrii, którego zwykle biorą za Żyda
"Europejczycy myślą o mnie: o, jaki biedny. Oczywiście, w pewnym stopniu każdy jest ofiarą. Ale jako uchodźca masz ograniczony wybór – możesz być albo ofiarą, albo zagrożeniem. A ja jestem sobą" - mówi Feras Daboul, od 2012 roku w Polsce, mentor i edukator międzykulturowy, pracownik fundacji Ocalenie, której misją jest "wspierać migrantów i migrantki w integracji i indywidualnym rozwoju, działać na rzecz dialogu międzykulturowego i wzmacniania społeczeństwa obywatelskiego".
Oto opowieść Ferasa o życiu w Polsce, o Polakach, o samym sobie.
Mieszkałem w Damaszku z moją partnerką, która jest Polką. Ja pracowałem dla UNHCR (agenda ONZ ds. uchodźców – przyp. red.), zajmowałem się przesiedleniami uchodźców i uchodźczyń z Iraku, z Afganistanu, z Somalii, z Egiptu. Ona uczyła historii sztuki na uniwersytecie w Damaszku i pracowała w anglojęzycznej gazecie. Byliśmy ze sobą półtora roku – takie zwykłe, nudne życie. I wtedy wybuchła wojna.
Od redakcji: Feras Daboul urodził się w Damaszku, ma 32 lata. Jego rodzina pochodzi z Maluli, górskiej miejscowości w Syrii, która jest jednym z trzech miejsc na świecie, gdzie wciąż mówi się w zachodnim dialekcie języka aramejskiego, czyli języku, którym posługiwał się Chrystus. Fedras przyjechał do Polski w 2012 roku. Pracuje jako mentor międzykulturowy w Fundacji Ocalenie, nauczyciel arabskiego i edukator. W Polsce zrobił licencjat z kulturoznawstwa w Ośrodku Studiów Amerykańskich na Uniwersytecie Warszawskim.
Kiedy poczuliśmy, że jesteśmy gotowi, postanowiliśmy wziąć ślub. Przyjechaliśmy do Polski w 2012 roku na samą ceremonię i dosłownie następnego dnia dostałem wezwanie do armii. Przedłużaliśmy więc nasz pobyt. Cały czas mieliśmy nadzieję, że wrócimy, zmienialiśmy bilety lotnicze, opłacaliśmy moje mieszkanie w Damaszku na dwa miesiące do przodu... Ale wojna się nie kończyła. Postanowiliśmy zostać w Warszawie.
Nie chciałem walczyć. Dla kogo, o co? Wojna w Syrii to ogromny bałagan.
Reżim syryjski walczy o ochronę systemu, z którym się nie zgadzam, a rebelianci są właściwie jeszcze gorsi – chociaż w 2011 roku jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, konflikt w Syrii dopiero zaczynał się radykalizować.
W listopadzie 2011 Asad zwolnił z więzień część opozycji – głównie dżihadystów i kryminalistów, żeby pokazać swoją "dobrą wolę". W więzieniach pozostała jednak opozycja intelektualna. Asad przyczynił się do zdominowania czynnej opozycji przez radykalnych islamistów i mógł przedstawiać się jako mniejsze zło.
Nie słyszeliśmy o tym w zachodnich mediach, ale rebelianci, którzy bronili się w Gucie używali broni chemicznej lub czegoś, co bardzo ją przypominało, przeciwko armii Asada, ale również przeciwko cywilom w Damaszku.
Nie bronię Asada, ale wszystkie strony tego konfliktu są równie złe. Dziękuję bardzo, nie chcę brać w tym udziału. A poza tym nie wierzę, że przemoc może być rozwiązaniem.
Rozumiem, że czasami, w sytuacjach ekstremalnych trzeba użyć siły, ale to nie znaczy, by konflikt polityczny i społeczny rozwiązywać przemocowo – tak jak chcą tego wszystkie strony konfliktu.
W Syrii nie ma żadnej opozycji politycznej, której mógłbym zaufać. Od 2012 coraz silniejsza robiła się Al-Nusra (powiązana z Al-Kaidą – przyp.red.), Wolna Armia Syryjska robiła się coraz bardziej radykalna i fundamentalistyczna.
Tak naprawdę wojna w Syrii jest przecież konfliktem między światowymi potęgami, które sponsorują strony konfliktu – Stanami, Turcją, Arabią Saudyjską, Katarem, Rosją. Wszyscy ze sobą walczą.
Głównymi sponsorami rebeliantów są Arabia Saudyjska i Katar, które nienawidzą siebie nawzajem. Putin współpracuje z Erdoganem, który nie lubi Asada, ale współpracuje też z prezydentem Iranu, który go wspiera. Takie cuda.
Pozornie to tylko burdel, ale tak naprawdę jest dobrze zorganizowany i przynosi innym państwom ogromne zyski. Sprzedają broń, kontrolują złoża gazu. Dlatego nikt nie chce go rozwiązać i nikomu nie zależy na stabilizacji w Syrii.
I ja mam za to całe gówno umierać? Dziękuję bardzo. Nie lubię Asada, chciałbym mieć w kraju demokrację, ale walka w Syrii nie ma sensu.
Zdjęcie: Agata Kubis
Kiedy przyjechałem do Polski w 2012 roku, moje pochodzenie nie rodziło problemów. Ludzie pytali, skąd jestem, zgadywali, że Grek albo Włoch. Kiedy mówiłem, że Syryjczyk, reakcja była empatyczna. „Ach, macie tam wojnę. Cholera”.
Zapisałem się na amerykanistykę, poznałem fajnych ludzi, zacząłem pracę w Fundacji Ocalenie. Wszystko zaczynało się układać. Rozwijałem się.
Ale jesienią 2015 zacząłem się bać. Dookoła mnie pojawił się hejt.
Kiedy do Warszawy przyjechał mój brat, ludzie krzyczeli do niego: „Allah Akbar!”, a nie jesteśmy przecież muzułmanami. Ojciec jest grekokatolikiem, a mama prawosławna. To akurat typowe dla Syrii, gdzie przed wojną żyli obok siebie wyznawcy różnych religii.
A tak na marginesie, Polacy nie wiedzą, co znaczy "Allah Akbar". W Syrii nawet chrześcijanie mówią na przykład "Allahu Akbar!", mając na myśli: "O Boże! Mam dość!". A czasami w sensie: "O Boże, to jest ekstra!".
Mnie Polacy nie nękają za to, że jestem Arabem, ale za to, że wyglądam jak Żyd.
Kiedyś poszedłem z kolegą na piwo. Na Nowym Świecie [elegancka ulica w centrum Warszawy] zaczepiła mnie grupa dwudziestolatków. Ktoś przybił mi piątkę. Słabo znałem polsku i nie rozumiałem, co do mnie mówią, ale piąteczka była z uśmiechem. Nagle zaczęli krzyczeć: "Ej, kurwa, Żyd, Hitler, coś tam".
To się powtórzyło parę razy, ktoś do mnie krzyczał: "Kurwa, Żyd!"
Innym razem jechałem metrem z koleżanką ze studiów, rozmawialiśmy trochę po angielsku i trochę po polsku. Ktoś obok nas zaczął mnie trącać. Pytam: "Słucham pana?". A on po angielsku: "Do you speak Yiddish?". Popatrzyłem na niego z uśmiechem i powiedziałem po polsku: "Część rodziny mówi w jidysz". A on zadowolony: "I knew you were a Jew". Śmieszne, nie?
Ale nie zawsze było śmiesznie. Na przełomie 2015 i 2016 roku myślałem nawet, że czas się zabierać z tego waszego kraju. Ale jak przyszło co do czego, z zaskoczeniem zdałem sobie sprawę, że jestem już częścią polskiego społeczeństwa.
Poczułem, że jestem Polakiem i nikt nie ma prawa mi tego zabrać. Obudziła się we mnie wola walki.
Nie wiem, co będzie dalej, ale wiem, że mam prawo tu być. Mam prawo walczyć o to, co dla mnie ważne.
Kiedy ludzie pytają, skąd jestem, lubię się z nimi droczyć. Nie od razu mówię, że jestem Syryjczykiem, bo wtedy od razu wyrasta bariera. Ale kiedy się z nimi droczę, trochę flirtuję w sensie socjologicznym, łamię różne stereotypy, zanim ta bariera powstanie. Widzą, że jestem w porządku, żartuję, lubię polskie piwo – mimo że jestem Syryjczykiem.
Słyszę: „pan nie wygląda na Syryjczyka”. Ale co to znaczy "Syryjczyk"? Przecież w Syrii są rudzi, w Syrii są blondyni z niebieskimi oczami, są ludzie bardzo ciemni i bardzo jaśni.
Nie przeszkadza mi tłumaczenie, jestem przygotowany na takie pytania. Odpowiadam z uśmiechem i to działa.
W taki sposób rozmawiam też z urzędnikami, którzy z założenia są zamknięci i nieprzyjemni. Ale jak zacznę żartować, rozmawiać o dupie Maryni, to większość z nich zacznie się uśmiechać i robią się mili. W Syrii też tak robiłem. Zresztą Syria jest podobna do Polski, obcy ludzie – w urzędach i na ulicy – też najpierw stwarzają dystans.
Wiem, że te klisze, wzory, które nakładają na mnie Polacy, wynikają z braku wiedzy. Więc jeśli ja im wiedzę dostarczę, to zobaczą, że ich klisza nie działa. Nie lubię tego słowa, ale niech będzie – mam misję edukatora.
Zdjęcie: Agata Kubis
Europejczycy myślą o mnie: "Jaki ty jesteś biedny". A ja nie jestem ofiarą, nie chcę być, nie lubię tego.
W pewnym stopniu każdy jest ofiarą – na przykład kobiety są ofiarami dyskryminacji ze względu na płeć.
Ale jako uchodźca masz ograniczony wybór: możesz być albo ofiarą, albo zagrożeniem. A ja jestem sobą.
Nie muszę być zwyczajny, normalny, bo to jest nudne. Bycie uchodźcą mi tego nie odbiera. Mogę podejmować różne decyzje, robić różne rzeczy, być trochę ofiarą i trochę zagrożeniem.
Syria w oczach Polaków jest biednym krajem na pustyni. Nieprawda, Syria była bardzo bogata i dobrze rozwinięta. Kiedy pojechałem w 2013 roku do Bułgarii, pomyślałem: „Jaki biedny kraj”.
Oczywiście, nie wszyscy w Syrii są zamożni, ale ci, których było stać na przyjazd do Europy, to klasa średnia i kiedy trafiają do takiej Bułgarii, to jest dla nich szok.
Mój rozkład dnia w Syrii był podobny do polskiego, wstawałem rano, jadłem śniadanie, myłem zęby, jechałem autobusem do pracy. A ponieważ zazwyczaj byłem spóźniony, brałem taksówkę, które w Syrii są dużo tańsze. Jeśli po pracy miałem ochotę coś ugotować, to gotowałem, a jeśli nie, to zamawiałem jedzenie albo wychodziłem na miasto. Z moją partnerką chodziliśmy na spacery, do kawiarni, a w weekendy na pizzę do ulubionej knajpy, gdzie wszyscy nas znali.
Gdybym dzisiaj wrócił do Syrii, od razu poszedłbym do wojska. Czy wrócę, jeśli wojna się skończy? Nie wiem. Syrii, w której żyłem, już nie ma, jest zupełnie inna. Ja też byłem innym człowiekiem.
I ja się zmieniłem, i Syria się zmieniła, dlatego nie wiem, czy dałbym radę wrócić.
Po przyjeździe do Polski dużo myślałem o tożsamości – skąd jestem, kim jestem, także w kontekście seksualności i gender. Różne rzeczy mi się zmieniły – w głowie, w sercu. Nie wiem, czy odnalazłbym się w Syrii.
Oczywiście, nigdy nie można mówić nigdy. Ale na razie nie mam planów, żeby wyjeżdżać. Mam tu przyjaciół, ułożyłem sobie życie. Nie chcę zaczynać wszystkiego od zera gdzie indziej – nawet w Niemczech, gdzie mieszkają moi rodzice i mój brat.
Ostatnio byłem we Włoszech z polskimi znajomymi, z którymi zazwyczaj rozmawiam po angielsku. Ale tam poczułem, że chcę mówić do nich po polsku. Nie wiem dlaczego, mnie też to zaskoczyło. A żadne z nas nie jest patriotą w klasycznym tego słowa znaczeniu.
To był taki fajny moment, kiedy zdałem sobie sprawę, że ja już teraz jestem stąd i nikt nie ma prawa mi tego zabrać.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze