0:000:00

0:00

Jarosław Kaczyński mówił w programie "Gość Wiadomości" ( TVP1 i TVP Info) 19 lipca o PiS-owskich zmianach w sądownictwie (można obejrzeć to tutaj). Jego zdaniem sądy - które są "silne wobec słabych i słabe wobec silnych" - wymagają reformy. Podał także kilka interesujących przykładów. Oto kompletny cytat:

"System niesprawiedliwości skrajnej, system, w którym można było skazać człowieka dosłownie za dwa grosze zapłacone za jakąś biurokratyczną przysługę, to było chyba w Łodzi, to był chyba student, można skazać panią, która mając cukrzycę, zjadła wafelek w supermarkecie i zapomniała zapłacić, i Sąd Najwyższy, bo tutaj chodzi o Sąd Najwyższy, nie chciał uchylić tego wyroku, a jednocześnie zwalnia się mafię, pan Karapyta jest pytany przez sędziego, czy jest zadowolony z wyroku".

Postanowiliśmy poszukać przypadków, o których mówił Kaczyński:

  • "można było skazać człowieka dosłownie za dwa grosze zapłacone za jakąś biurokratyczną przysługę" - zapewne chodzi o historię z Łodzi. W październiku 2008 roku pracownik Urzędu Kontroli Skarbowej udający studenta poprosił pracującą w kiosku kobietę o skserowanie legitymacji. "Zapłacił 30 gr, ale nie otrzymał paragonu fiskalnego. Jak wyliczył, fiskus stracił 7 proc. (podatek VAT) od 30 groszy, czyli dwa grosze. Zaczęło się postępowanie karno-skarbowe. Odsetki rosły" - tak opisywał sprawę TVN24. Sędzia mówiła wtedy: "Gdyby nie zapadł wyrok skazujący, zachęcałoby to innych Polaków do łamania prawa podatkowego. A takiego przyzwolenia być nie może".
  • "można skazać panią, która mając cukrzycę, zjadła wafelek w supermarkecie i zapomniała zapłacić" - być może chodzi o sprawę z 2003 roku, której echa można znaleźć w internecie. "Pod zarzutem kradzieży wafelka za 69 groszy stanie przed sądem grodzkim chora na cukrzycę 68-letnia legniczanka. Z jej relacji wynika, że została potraktowana w legnickim markecie w skandaliczny sposób" - tak miała opisywać sprawę "Gazeta Wrocławska" w styczniu 2003 roku. Nie znaleźliśmy jednak tej historii w wydaniu online "Gazety". Znacznie głośniejsza (i nowsza) była jednak sprawa chorego na schizofrenię mężczyzny, który trafił do więzienia za kradzież batonika za 99 groszy (karę grzywny zamieniono mu na areszt - nikt się nie zorientował, że mężczyzna jest chory i nikt tego nie sprawdzał).
  • "pan Karapyta jest pytany przez sędziego, czy jest zadowolony wyroku" - chodzi o sprawę sędzi, która nie uwzględniła wniosku CBA o bezwzględny areszt i wyznaczyła kaucję samorządowcowi z Podkarpacia Mirosławowi Karapycie, podejrzanemu o korupcję (opis sprawy w TVN24 można znaleźć tutaj). Według CBA sędzia zapytała Karapytę, czy jest zadowolony z wyroku - tak twierdziło trzech z czterech funkcjonariuszy (jeden zeznał, że o "zadowoleniu" mówił sam Karapyta, co wydaje się bardziej zrozumiałe). Rzecznik dyscyplinarny odmówił wszczęcia postępowania wobec sędzi. Ta sprawa jest więc wymyślona - dochodzenie nie potwierdziło zarzutów CBA wobec sędzi.

Dwa z trzech przypadków podanych przez Kaczyńskiego można więc interpretować rzeczywiście jako przykład bezduszności sądów wobec ludzi biednych oraz chorych, w dodatku posądzonych o bardzo drobne przestępstwa. W sławnej XIX-wiecznej powieści "Nędznicy" Wiktora Hugo bohater, Jean Valjean, został skazany na galery za kradzież chleba w czasach kryzysu. Jego historia stała się symbolem bezwzględności systemu sądownictwa, który bronił interesów burżuazji i nie miał nic wspólnego ze sprawiedliwością.

Problem z wypowiedzią Kaczyńskiego nie polega na tym, że przytoczone przez niego przykłady są nieprawdziwe (dwa z trzech są prawdziwe), ale na fałszywym uogólnieniu.

Jednostkowe wypadki są traktowane jako świadectwo całkowitej niesprawności wymiaru sprawiedliwości, który trzeba poddać z tego powodu radykalnym zmianom. Taka argumentacja może być perswazyjna - każdego oburza skazanie emerytki za kradzież wafelka za 69 groszy - ale jest ona nadużyciem.

Przeczytaj także:

Kaczyński tłumaczył też swoje obraźliwe wobec opozycji wystąpienie w Sejmie. Stwierdził m.in, że jego brat, prezydent Lech Kaczyński, był ofiarą "przemysłu pogardy", co "oznaczało radykalne obniżenie jego bezpieczeństwa" - chociaż nie wyjaśnił, na czym to miałoby polegać.

"Jeśli miał jakiś wrogów, a przecież miał wrogów, bo działał na świecie w określonym kierunku, ponieważ przeciwstawiał się potężnym siłom, to ci wrogowie wiedzieli, że to jest człowiek, który nie będzie broniony. Ja nie wiem, jakie były przyczyny katastrofy smoleńskiej, to jest jeszcze ciągle wyjaśniane, ale jestem przekonany, że gdyby stosunek do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, mojego brata, był normalny, to po prostu prezydent i premier razem polecieliby na te uroczystości i do tragedii by nie doszło" - mówił.

Jest to zapewne pokłosie powtarzanych przez PiS zarzutów, że za katastrofę w Smoleńsku w 2010 roku odpowiada Tomasz Arabski, ówczesny szef kancelarii premiera, oraz podlegający mu urzędnicy. Oskarżeni (proces trwa, relację można przeczytać w "Gazecie Wyborczej") bronią się, że za organizację lotu odpowiadała kancelaria prezydenta. Według nich rola KPRM ograniczała się do wpisania lotu do ewidencji i sprawdzenia, czy jest możliwość jego wykonania, oraz przekazywania odpowiednim instytucjom informacji od organizatora lotu (a kancelaria Lecha Kaczyńskiego przekazywała dokumentację późno i niekompletną).

Zarzut Jarosława Kaczyńskiego jest więc wątpliwy.
;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze