Profesor Krzysztof Pyrć: trzeba się liczyć z tym, że ta szczepionka nie pomoże nam na wiosnę. Najwcześniej, jeżeli wszystko będzie super i pójdzie idealnym scenariuszem, zasady gry zmienią się gdzieś koło jesieni
Akcje firm farmaceutycznych poszły w górę, premier Morawiecki zwołał konferencję prasową, a zwykle powściągliwi naukowcy stali się optymistami. Takie mniej więcej były reakcje, gdy na początku tygodnia Pfizer ogłosił, że wstępne wyniki testowania jego szczepionki przeciw koronawirusowi są bardzo obiecujące. Opracowana przez firmę szczepionka ma rewolucyjne działanie – zmusza nasz własny organizm do wyprodukowania białka wirusa, żeby to z kolei zmusiło organizm do wyprodukowania przeciwciał.
O skuteczność tej metody i o to, czy nadzieje, jakie wiążemy ze szczepionką nie są trochę na wyrost, pytamy znawcę koronawirusów, prof. Krzysztofa Pyrcia z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zdaniem uczonego:
Sławomir Zagórski, OKO.press: Firma Pfizer ogłosiła wstępne wyniki III fazy badań na szczepionką przeciw SARS-CoV-2. Wskazują one na bardzo wysoką, bo aż 90 proc. skuteczność preparatu. Spodziewał się pan tak dobrego wyniku?
Prof. Krzysztof Pyrć*: Zacznijmy od początku. Ani ja, ani nikt inny, żadnych wyników z III fazy badań klinicznych jeszcze nie widział. Na razie mamy wyłącznie doniesienie prasowe wydane przez firmę, która twierdzi, że skuteczność szczepionki wynosi 90 proc.
To naturalnie bardzo dobra wiadomość i bardzo się z niej cieszę, ale na razie wstrzymuję się z wyciąganiem wniosków. Mam nadzieję, że okaże się ona prawdą i niezależne agencje takie jak EMA [Europejska Agencja Leków] po zapoznaniu się z kompletem danych potwierdzą, że szczepionka ta jest bezpieczna i jej skuteczność jest na tak bardzo wysokim poziomie. Bo to jest bardzo wysoki poziom. Gdyby się to potwierdziło, byłoby rzeczywiście świetnie.
Co dalej? Według wymogów FDA [amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków] obserwacje ochotników po drugiej dawce szczepionki mają trwać dwa miesiące. Chodzi o dalsze sprawdzanie skuteczności preparatu czy raczej o bezpieczeństwo jego stosowania?
O jedno i o drugie.
Bezpieczeństwo na pewno jest tu sprawą kluczową. To rzecz, której nie można zaniedbać. Nawet jeżeli by się okazało, że skuteczność szczepionki po czasie spada, i tak byłaby ona przydatna. Najważniejsze jednak, żeby była bezpieczna.
Ale czy gdyby miało się dziać coś złego, nie byłoby to widoczne od razu? Czy też można się spodziewać jakichś późniejszych reakcji niepożądanych?
Mam nadzieję, że żadnych takich reakcji nie będzie. Natomiast te protokoły są ustalane przez specjalistów w dziedzinie i jeżeli oni twierdzą, że nie może to być skrócone, to absolutnie bym nie szedł tutaj na skróty. I tak ścieżka, którą idzie szczepionka, jest krótsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Proszę opowiedzieć o technologii produkcji tej szczepionki, bo to zupełna nowość w tej dziedzinie.
Zacznę od początku, czyli od tego, czym normalnie są szczepionki. Otóż normalnie szczepionki są białkami. Może to być cały wirus, w ten czy inny sposób unieczynniony, który nie może spowodować u nas choroby. Mogą to również być poszczególne białka wirusowe albo bardziej złożone produkty, jak np. szczepionka przeciw wirusowi brodawczaka ludzkiego [HPV], gdzie stosuje się specjalne struktury wirusopodobne przypominające wirusa, ale nie zawierające jego materiału genetycznego.
Wszystkie te szczepionki opierają się więc na dostarczaniu do naszego organizmu białek wirusowych, żeby pokazać naszemu układowi immunologicznemu, jak one wyglądają i nauczyć go tych konkretnych wzorców, które on może potem rozpoznać przy zakażeniu.
W przypadku szczepionki Pfizera mamy do czynienia z czymś innym. Dostarczamy nie gotowe białko, lecz przepis na jego stworzenie, czyli kwas nukleinowy – w tym wypadku RNA. W efekcie praca związana z wytworzeniem tych białek wykonywana jest przez nasze komórki. A to z kolei sprawia, że białka te są – jak to się fachowo określa – „prezentowane” układowi immunologicznemu bezpośrednio na naszych komórkach. Sądzi się, że ta prezentacja może być lepsza niż w przypadku tradycyjnych technologii, ale – co ważniejsze – produkcja takiej szczepionki jest znacznie, znacznie szybsza.
Wyprodukowanie szczepionki RNA jest nieporównywalnie prostsze niż tej robionej w oparciu o białka wirusowe. Nasz organizm wykonuje pracę, którą wcześniej my musieliśmy wykonać w laboratorium.
W przypadku szczepionki przeciw grypie trzeba np. namnażać wirusa w jajach kurzych. To trwa. Ponadto na jedną dawkę zużywa się aż trzy jajka.
To, jak produkowane są białka wirusowe, zależy od szczepionki. Czasami to hodowla wirusa, czasami konkretnych białek wirusowych, np. przez bakterie. W zależności od technologii zajmuje to mniej lub więcej czasu, natomiast produkcja RNA jest znacznie szybsza i nie wymaga hodowli. Nie wymaga już mikroorganizmów czy komórek ssaczych do produkcji. Jest to proces, który może być przeprowadzony – mówiąc wprost – w probówce.
Ale nie ma róży bez kolców. RNA jest cząsteczką nietrwałą i trzeba ją przechowywać w temperaturze poniżej 70 stopni Celsjusza.
Są dwa problemy. Pierwszy, który jest znacznie poważniejszy to ten, że szczepionka RNA – o ile uda się faktycznie udowodnić, że jest skuteczna i będzie wytworzona - będzie pierwszą dopuszczoną szczepionką RNA. Z tego względu jej rejestracja może się opóźniać, bo nie wiadomo, jak ona się będzie do końca zachowywać.
Jeśli zaś chodzi o niestabilność RNA, to związek ten w temperaturze powyżej minus 75 st. C ulega powolnej degradacji i szczepionka przestałaby pełnić swoją funkcję. Nasze komórki nie byłby w stanie na podstawie uszkodzonej instrukcji wyprodukować wirusowego białka. Także jest to faktycznie pewien mankament, ale nie możemy też tego demonizować. Stworzenie infrastruktury, która pozwoli na przechowywanie takiego materiału nie jest aż tak trudne. Zamrażarki minus 80 czy nawet minus 150 stopni C to w tej chwili raczej standard w większości laboratoriów. A jeśli chodzi o dostawę, to również dysponujemy np. suchym lodem, czyli zestalonym dwutlenkiem węgla czy ciekłym azotem, które pozwalają na zapewnienie takiej szczepionce niskiej temperatury przez naprawdę długi okres.
Można jednak założyć, że nie będzie to szczepionka, którą kupimy sobie w aptece, przyniesiemy do domu i będziemy trzymać na półce w lodówce.
Wygląda na to, że te nowe szczepionki będą więc zdecydowanie lepsze od tradycyjnych i stare pójdą za jakiś czas do lamusa.
Nie można powiedzieć, że są lepsze czy gorsze. Bo część szczepionek przeciw SARS-CoV-2, które też są bardzo blisko III fazy badań, to preparaty zawierające inaktywowane wirusy. Wcale nie jest powiedziane, że będą one mniej efektywne niż preparat Pfizera, więc trudno stwierdzić, że te inne rozwiązania to już staroć i nie będziemy ich więcej stosować.
Tak jak mówiłem, główną zaletą szczepionki RNA jest możliwość wyprodukowania bardzo dużej liczby dawek w bardzo krótkim czasie, natomiast sam koncept Pfizera nie jest zbyt skomplikowany.
Jeżeli pan mówi o starych szczepionkach, to trzeba pamiętać, że w dawnych czasach niektóre z nich były rzeczywiście gorsze z punktu widzenia bezpieczeństwa. Przykładowo pierwsza wersja preparatu, który miał działać jak szczepionka na ospę prawdziwą, zawierała tylko nieco osłabione, zakaźne wirusy, które u części osób wywoływały śmiertelną chorobę. Ten proces nazywał się wariolizacją. Dopiero później wykorzystano blisko spokrewniony wirus krowianki, która u ludzi wywołuje niegroźne objawy.
Dziś gama produktów jest naprawdę gigantyczna. Począwszy od całych wirusów czy ich fragmentów, poprzez kompletnie syntetyczne twory produkowane w oparciu o białka wirusowe, a skończywszy na fragmentach kwasu nukleinowego wirusa.
Dlaczego z produkcją szczepionek RNA czekaliśmy aż wybuchła obecna pandemia? Postęp w sekwencjonowaniu, czyli ustalaniu szczegółowej budowy kwasów nukleinowych, nastąpił już dobrych kilka lat temu.
Szczepionki RNA to nie jest zupełnie nowy pomysł, ale sam postęp w sekwencjonowaniu nie wystarczy. Oprócz tego, że zna się sekwencję wirusa trzeba jeszcze wiedzieć jak przekonać nasze komórki – i to te właściwe komórki – żeby zaakceptowały RNA, które im dostarczamy i produkowały właściwie białka.
Ale tak jak już wspominałem, ja jeszcze z tą pełną euforią poczekam, aż zobaczę wyniki badań. Bo, niestety, ostatnio docierało do nas z różnych krajów sporo takich informacji, że właśnie opracowano lek czy szczepionkę na koronawirusa.
Dosłownie nazajutrz po newsie Pfizera poinformowano, że szczepionka Sputnik V [preparat zarejestrowany w Rosji w sierpniu 2020] również posiada 90-procentową skuteczność. Ja bym jednak się skupiał na konkretnych danych i na dowodach klinicznych.
Każdy wirus się zmienia, mutuje – dobrym przykładem jest wirus grypy. Nie obawia się pan, że szczepionka na SARS-CoV-2 będzie skuteczna, ale tylko na krótką metę?
W przypadku grypy mamy ekstremalną sytuację, kiedy wirus zmienia się błyskawicznie. Przeciw grypie mamy dosyć kiepską szczepionkę w sensie efektywności, ale jesteśmy w stanie tą szczepionką zapewnić – jeżeli oczywiście się szczepimy – dosyć dobrą ochronę.
Koronawirusy zmieniają się znacznie wolniej, ale nieporównywalnie szybciej niż organizmy żywe, czy chociażby bakterie. Okres potrzebny, żeby SARS-CoV-2 zmienił się w stopniu, który spowoduje, że będzie w stanie uniknąć odporności wywołanej szczepionką, jest na tyle długi, że w tym momencie to jest nasze najmniejsze zmartwienie.
Teraz naszym zmartwieniem jest, żeby stworzyć szczepionkę, która będzie bezpieczna i która zapewni nam ochronę na ten kolejny sezon czy na dwa kolejne sezony. I wtedy – jeżeli się okaże, że będzie potrzebne doszczepianie – można będzie spokojnie myśleć, jak to usprawnić. Bo ten wirus tak czy inaczej zostanie z nami.
Szczepionka będzie podawana wyłącznie tym, którzy się wcześniej nie zetknęli z wirusem czy także ozdrowieńcom?
I jednym, i drugim. Tylko w jaki sposób i kto ją będzie dostawał w pierwszej kolejności to dopiero się okaże. Dlatego że – jak jeszcze raz podkreślam – nie wiemy, jak ta szczepionka działa. W zależności o tego, czy będzie chroniła przed zakażeniem, czy też przed cięższą postacią COVID-19, można sobie wyobrazić różne strategie wyszczepiania. Takie, które w jak najkrótszym czasie i jak najlepiej zabezpieczą tylko populację wrażliwą i takie, których celem będzie uzyskanie odporności zbiorowej.
Wcześniej dość głośno było o szczepionce Oxfordu i Astra Zeneca.
Ona troszkę inaczej działa. Tam jest inny wirus, który służy jako nośnik fragmentu tego naszego „przyjaciela”.
Sądzi pan, że za jakiś czas będziemy mieli kilka szczepionek działających na różnych zasadach, o różnej skuteczności?
Mam szczerą nadzieję, że będziemy mieli chociaż jedną, która będzie efektywna. Bo na razie nie mamy żadnej.
A mam wrażenie, że świat trochę oszalał i zachowujemy się tak, jakbyśmy grali na giełdzie i wrzucamy wszystko na jednego konia.
Tak długo czekaliśmy na jakąś dobrą wiadomość, że trudno się dziwić.
Zdaję sobie z tego sprawę, tylko to się robi niebezpieczne. Z wielu powodów. Bo może być też takie złudne przekonanie, że mamy szczepionkę, że już jest dobrze, że od stycznia będziemy się szczepić. Tymczasem trzeba się liczyć z tym, że ta szczepionka nie pomoże nam na wiosnę. Najwcześniej, jeżeli wszystko będzie super i pójdzie idealnym scenariuszem, to zasady gry zmienią się gdzieś koło jesieni. W związku z tym obniżenie gardy i przyjęcie, że właściwie mamy szczepionkę może spowodować, że sytuacja stanie się jeszcze gorsza niż jest w tej chwili. Wiem, że tego nie widać tak na ulicach, ale sytuacja jest naprawdę niedobra.
Nie mamy co do tego wątpliwości.
Ale pan ma dostęp do większej ilości informacji, a ludzie na ulicach tego nie widzą. Części osób się wydaje, że wszystko jest w porządku i dużo osób znowu zaczyna opowiadać o fałszywej pandemii, bo oni się np. delikatnie przechorowali. Odpowiedzialność społeczna schodzi na drugi plan.
Wydaje mi się, że nie ma co na razie rozbudzać zbyt dużych nadziei w związku ze szczepionką, choć naturalnie wszyscy by się dużo lepiej poczuli – łącznie ze mną – jakby się okazało, że ona jest. Na takim uniesieniu można funkcjonować przez dwa tygodnie, może miesiąc, no ale do maja to raczej nie pociągniemy na nadziei.
Szef Pfizera przekonywał, że to największe naukowe osiągniecie ostatnich stu lat. Chyba trochę przesadził, ale sądzi pan, że tak będą w przyszłości robione szczepionki, że nauka pójdzie tą drogą?
Chciałbym, żeby tak się stało. Bo to najprostsza, najbardziej elegancka metoda. A na dodatek można dzięki niej najszybciej dopasowywać się do zmieniającego się świata. Zmiana klasycznej szczepionki jest znacznie trudniejsza niż tej opartej na RNA.
Oby wszystko poszło jak najlepiej. Na razie spośród ponad 43 tys. ochotników zakaziło się 94. Badanie ma być dociągnięte do 164 przypadków.
Na razie mamy doniesienie prasowe o nieistotnej statystycznie liczbie osób. Cieszmy się, że mamy pozytywne wyniki, ale potraktujmy to na razie jak dobrą wieść, a nie rozwiązanie problemu.
Teraz poszedł pan moim tropem i jeszcze bardziej chłodzi zapał. W medycynie często liczba przypadków w pracach naukowych jest niska, a one jednak mają ważne znaczenie.
Oczywiście, ale w momencie, kiedy mówimy o zaszczepieniu ludzkości, musimy mieć pewność. Między badaniem naukowym a kliniką – ja zawsze to powtarzam – jest bardzo duża przepaść. Kliniki nie będzie bez badań naukowych, przynajmniej nie takiej, jaką znamy, natomiast nie możemy przekładać wyników 1:1. Ostateczny werdykt wydaje wynik badania klinicznego. Nie mówimy tu o publikowaniu pracy, tylko o życiu ludzkim. I tak w związku z tym, że nie będzie w tym wypadku wieloletniego procesu weryfikacji, ludzie mają sporo obaw, ale w tym momencie jesteśmy trochę bez wyjścia. Musimy jednak mieć pewność, że wszystkie warunki zostały spełnione.
Zwykle rejestracja szczepionki zajmuje wiele lat. III faza trwa bardzo długo, chociażby po to, by obserwować, jak się zmienia odpowiedź organizmu w czasie. Zagrożeń jest sporo i trzeba zachować równowagę i trzeźwy umysł, żeby nie okazało się, że bardziej zaszkodzimy, niż pomożemy.
Nie ma rady, musimy uzbroić się w cierpliwość.
*Prof. Krzysztof Pyrć jest wirusologiem, znawcą koronawirusów. Pracuje w Małopolskim Centrum Biotechnologii UJ, kieruje tam swoim zespołem badawczym.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze