0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.plFot. Kuba Atys / Age...

Leonard Osiadło, OKO.press: Minister Maciej Berek, odpowiedzialny za wdrażanie polityki rządu, powiedział w jednym z wywiadów, że zmiana umowy zlecenia w stosunek pracy decyzją administracyjną to zbyt wiele władzy w rękach jednego urzędnika, jakim jest inspektor pracy. Co pan na to?

Piotr Ostrowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych: Słowa ministra Berka to zbyt duże uproszczenie. Projekt ustawy zakłada coś dokładnie przeciwnego, czyli że takie decyzje będą podejmowane w sposób wieloetapowy.

Jeśli inspektor kontrolujący dane przedsiębiorstwo natrafi na umowę cywilnoprawną zawartą w sytuacji, w której powinna być zawarta umowa o pracę, to najpierw poinformuje o tym w raporcie swojego przełożonego, czyli okręgowego inspektora pracy.

I to dopiero okręgowy inspektor pracy po przeanalizowaniu całej sytuacji zdecyduje o ewentualnej zmianie tej umowy w umowę o pracę w drodze decyzji administracyjnej.

Największym problemem dla pracodawców jest natychmiastowy rygor wykonalności takiej decyzji. Przedsiębiorcy przedstawiają to tak, jakby inspektor PIP jednego dnia wchodził na kontrolę, a drugiego dnia doprowadzał im biznes do bankructwa, każąc zatrudnić pół załogi na etaty i wypłacić im wszystkie należności z tego tytułu do 3 lat wstecz.

Ależ to też bzdura. Bo przecież jeśli inspektor dostrzeże nieprawidłowości podczas kontroli, to najpierw będzie mógł skorzystać z tych lżejszych narzędzi, które już teraz ma do dyspozycji. Czyli zacznie od rozmowy z takim pracodawcą. Zaleci mu dobrowolne wprowadzenie określonych zmian w ustalonym terminie.

A nawet jeśli okręgowy inspektor pracy wyda jednak decyzję administracyjną, to Główny Inspektor Pracy będzie mógł w określonych okolicznościach uchylić jej natychmiastową wykonalność. Na etapie postępowania sądowego to samo będzie mógł zrobić sąd.

Przeczytaj także:

Pracodawcy twierdzą jednak, że liczenie na sąd to dla nich zbyt duże ryzyko, bo procesy trwają latami. Nieprzypadkowo przedsiębiorcy coraz częściej rozwiązują spory między sobą na drodze arbitrażu. Według danych ministerstwa sprawiedliwości, na prawomocny wyrok w sądzie pracy czeka się obecnie ponad 2 lata, dokładnie 25,3 miesiąca.

Sądy są zakorkowane od 30 lat i my jako związki zawodowe doskonale o tym wiemy. Tylko to nie powinien być argument, żeby nie dawać nowych uprawnień inspektorom pracy, bo sądy długo rozpatrują sprawy.

Jako związki zawodowe zwracaliśmy się z tym problemem do każdego ministra sprawiedliwości i od każdego odbijaliśmy się jak od ściany.

Więc ja się bardzo cieszę, że wreszcie środowiska biznesu dostrzegły, że mamy w Polsce problem z sądami pracy. Być może wspólny głos związków zawodowych i pracodawców odniesie jakiś pozytywny skutek w tej kwestii i wspólnie te sądy odblokujemy.

To co powiedziałby pan posłowi Wiplerowi z Konfederacji, który grzmi, że nowe uprawnienia inspektorów to zabójstwo dla małych, rodzinnych firm czy jednoosobowych działalności? Jego zdaniem decyzja inspektora o tym, aby zmienić kontrakt B2B w umowę o pracę, będzie skutkowała tym, że samozatrudniony będzie musiał z dnia na dzień zwrócić cały VAT, który odliczał sobie przez kilka lat.

Zapytałbym posła Wiplera czy dalej rozmawiamy o rujnowanych przedsiębiorcach, czy jednak o pracownikach, którzy powinni być w stosunku pracy, ale omijają prawo, świadcząc pracę pod przykrywką kontraktu B2B?

W tej dyskusji o reformie PIP pracodawcy próbują na wszelkie możliwe sposoby uzasadnić dopuszczalność omijania, czy powiedzmy to wprost — łamania obowiązującego w Polsce prawa.

Bardzo dużo mówi się w Polsce o praworządności, ale tylko wtedy, kiedy ta praworządność jest komuś wygodna.

Bo jak dyskusja schodzi na prawo pracy, to nagle się okazuje, że możemy przymknąć na tę praworządność oko.

Główny Inspektor Pracy, czyli pan Marcin Stanecki, mówi wyraźnie, że takie decyzje administracyjne będą wydawane tylko wtedy, kiedy będzie 100 proc. pewności, że dana osoba otrzymuje wynagrodzenie za świadczenie pracy pod czyimś nadzorem, w miejscu i czasie przez niego wyznaczonym, czyli po prostu pozostaje w stosunku pracy.

Ale przyzna pan, że wydanie takiej decyzji administracyjnej zmieniającej umowę cywilnoprawną w umowę o pracę może być dużą dolegliwością dla przedsiębiorcy, który wymyślił swój biznes i wyliczył jego opłacalność w warunkach, w których zatrudnia na kontrakty B2B albo umowy cywilnoprawne.

Nie przyznam, bo osoby, które prowadzą działalność gospodarczą i z premedytacją stosują umowy cywilnoprawne zamiast umów o pracę, stanowią nieuczciwą konkurencję.

I zamiast bronić uczciwych przedsiębiorców, którzy w sytuacji stosunku pracy zatrudniają na umowę o pracę, dyskutujemy o tym, jak nie skrzywdzić tych, którzy próbują ten obowiązek na wszystkie sposoby ominąć. To jest po prostu absurd.

Przestańmy w końcu bronić tych, którzy łamią prawo. To tak jakbyśmy mówili, że w gruncie rzeczy przekraczanie prędkości na drodze nie jest złe, bo wtedy można szybciej dostać się z miejsca A do miejsca B.

Żaden inspektor pracy nie będzie interweniował wobec tych, którzy uczciwie prowadzą działalność gospodarczą, w zgodzie z obowiązującym w Polsce prawem, do którego należy także Kodeks Pracy.

Pytanie tylko jaka jest tak naprawdę skala problemu. Bo jak wynika ze sprawozdania PIP, w całym 2024 roku inspektorzy pracy zakwestionowali tylko 1376 umów zlecenia z prawie 39 tys. w sumie skontrolowanych.

To z przekąsem odpowiem w tym miejscu przedsiębiorcom, że skoro nie mamy w Polsce problemu z zatrudnianiem na śmieciówkach, to skąd to larum? W takiej sytuacji można dać inspektorom pracy nowe uprawnienia, dzięki nim wyłapią te nieliczne przypadki i po krzyku.

Problem uśmieciowienia istnieje, ale jego skala jest trudna do zbadania. Próbowało to zrobić Ministerstwo Pracy na podstawie danych ZUS-u.

Wyszło z nich, że w Polsce jest ponad 150 tys. podmiotów prowadzących działalność gospodarczą, które zatrudniają tylko i wyłącznie na podstawie umów cywilnoprawnych. Około 3 tys. z nich zatrudnia więcej niż 10 osób. To w sumie daje około pół miliona osób pracujących na umowie zlecenia.

Jako związki zawodowe wiemy doskonale, że jest też masa podmiotów, w których są zarówno umowy o pracę, jak i umowy zlecenia, i to często wśród pracowników pracujących ramię w ramię w tym samym zespole czy dziale.

Ta reforma nie sprawi więc, że umowy cywilnoprawne znikną z rynku pracy. Chodzi o to, żeby inspektorzy pracy mogli doprowadzić do sytuacji, w której będą one stosowane tylko tam, gdzie powinny, a nie tam, gdzie ktoś chce ominąć Kodeks Pracy.

To czy nie prościej byłoby wrócić do poprzedniej wersji kamienia milowego, z którego wzięła się cała reforma PIP, czyli do oskładkowania wszystkich umów cywilnoprawnych, jak chciał to zrobić PiS?

Najlepiej byłoby zrealizować ten kamień milowy w obu wersjach – zarówno oskładkować umowy cywilnoprawne, jak i wyposażyć inspektorów pracy w nowe uprawnienia.

Oskładkowanie wszystkich umów cywilnoprawnych wybijałoby co prawda z ręki pracodawcom argument finansowy, którym często próbują przekonywać pracowników do śmieciowego zatrudnienia. Proponują założenie firmy albo przejście na zlecenie, mamiąc pracownika tym, że więcej zarobi. Jednak na zatrudnianiu na B2B albo umowę zlecenia pracodawca korzysta nie tylko pod kątem finansowym.

Z umową o pracę wiążą się wszystkie dobrodziejstwa związane z ochroną kodeksową, czyli urlop macierzyński, zwolnienie chorobowe, urlop wypoczynkowy, okresy wypowiedzenia, korzystniejsze warunki zrzeszania się w związkach zawodowych.

Wielu pracodawców nie chce sobie wiązać tym przepisami rąk, dlatego wolą zatrudniać na umowy cywilnoprawne. Ich pełne “ozusowanie” nie rozwiąże więc problemu omijania art. 22 Kodeksu Pracy. Potrzeba narzędzi do egzekwowania jego przestrzegania. I właśnie temu ma służyć proponowana przez ministerstwo reforma Państwowej Inspekcji Pracy.

;
Na zdjęciu Leonard Osiadło
Leonard Osiadło

W OKO.press od 2022 roku. Pisze o prawach człowieka, przekłada zawiłości prawne na ludzki język, tropi przypadki dyskryminacji i niesprawiedliwości społecznej. Wcześniej pracował w Gazecie Wyborczej, a także w organizacjach pozarządowych (Polska Akcja Humanitarna, Krytyka Polityczna), gdzie zajmował się fundraisingiem i komunikacją. Z wykształcenia politolog po UAM, prawnik i dziennikarz (oba Uniwersytet Warszawski). W ramach stypendium studiował także na National Taipei University na Tajwanie. Aktualnie uczeń Autorskiej Szkoły Muzyki Rozrywkowej i Jazzu im. Krzysztofa Komedy w klasie perkusji.

Komentarze