Gdyby premier poważnie traktowała nauczycieli, powiedziałaby tak: reforma oznacza ryzyko utraty pracy. Aby to ograniczyć, planujemy działania A, B, C... Ale Beata Szydło woli, jak katarynka, powtarzać piosenkę min. Zalewskiej: zwolnień nie będzie, gimnazjów nie zamykamy, zadbamy, by nauczyciele "czuli się dobrze, mieli godne wynagrodzenia, stabilizację"
Zwracam się do nauczycieli. Ja wiem, że dziś obawiacie się tego, że przy tak dużym niżu demograficznym wasze miejsca pracy są zagrożone. Chcę was zapewnić, że te zmiany które przygotowujemy mają na celu zabezpieczenie waszych miejsc pracy.
Różnica jest taka, że likwidacja byłaby od razu, a wygaszanie to likwidacja rozłożona na trzy lata. W tym czasie będzie ubywać dzieci i pracy. Przez trzy lata gimnazja będą pracować jak samochód, któremu zabrakło benzyny i toczy się rozpędem.
Wygaszanie skończy się, gdy obecna pierwsza klasa gimnazjalistów pójdzie do liceum (lub innej szkoły ponadgimnazjalnej). Tam spotka się z obecnymi uczniami szóstej klasy, bo oni zamiast pójść do gimnazjum zostaną za rok w siódmej, a potem ósmej klasie szkoły podstawowej. Zamiast obiecywanej „stabilizacji” powstanie wielkie zamieszanie, bo obie te grupy będą uczyć się według różnych podstaw programowych, jedni przez trzy a drudzy przez cztery lata. W tym samym liceum.
Nawiasem mówiąc, słowo „wygaszanie” nie brzmi zbyt uspokajająco, o czym powinni w PiS pamiętać, skoro cała czołówka partyjnych liderów pisała rozdziały w książce pod redakcją prezydenckiego ministra Krzysztofa Szczerskiego pt. „Wygaszanie Polski (1989–2015)”. Tamto „wygaszanie” było czymś wręcz fatalnym, w dodatku „lawinowo nabrało na sile po śmierci św. Jana Pawła II i jeszcze przyspieszyło po katastrofie smoleńskiej” (por. hasło „wygaszanie” w naszym słowniku języka pisowskiego).
Używanie słowa „wygaszanie” nie ukoi zatem lęków 173 tys. nauczycielek i nauczycieli (ale tylko 101 tys. etatów), w ponad 6,4 tys. likwidowanych gimnazjach. Jak widać, co najmniej 40 proc. z pedagogów pracuje na niepełny etat, co jeszcze zmniejsza ich poczucie bezpieczeństwa.
W najgorszej sytuacji jest 45 proc. gimnazjów (2,9 tys.), które są szkołami samodzielnymi. W nieco lepszej – 3,5 tys., które tworzą zespoły szkół z podstawówkami, gdzie łatwiej będzie o integrację nauczania w ramach nowej ośmioletniej podstawówki. Ale i tutaj to dyrektor/ka podstawówki zachowa swoją funkcję, a kadra gimnazjum będzie raczej petentem.
Tak czy inaczej, wygaszonych zostanie ponad 6400 dyrektorów i dyrektorek oraz rzesza nauczycielek i nauczycieli.
Teoretycznie mogłyby licea, gdzie pracy będzie o 33 proc. więcej (bo z trzech lat zrobią się cztery). Rzecz jednak w tym, że licea, które są prowadzone i finansowane przez powiaty, przede wszystkim skorzystają z okazji, by w większym stopniu wykorzystać własnych nauczycieli. Według szacunków ZNP ok. 30 proc. licealnych nauczycielek i nauczycieli pracuje na niepełny etat, a niektórzy nauczyciele chętnie wezmą godziny nadliczbowe. Według szefa ZNP Zygmunta Broniarza „model wynagradzania nauczycieli powoduje, że samorządy są bardziej zainteresowane godzinami ponadwymiarowymi niż dodatkowymi etatami. To się bardziej opłaca”.
Prowadzone przez gminy podstawówki i gimnazja utracą sporą dawkę nauczycielskiej pracy. Dokładnie – jedną dziewiątą, czyli 11 proc., bo zamiast dziewięciu lat (sześć lat podstawówki i trzy lata gimnazjum), edukacja ogólna zostaje skrócona do ośmiu (nowej podstawówki). Oznacza to zatem zmniejszenie o 11 proc. sumy subwencji na ogół uczniów, czyli gminnego budżetu na szkoły, a gros tego budżetu pochłaniają wynagrodzenia nauczycieli.
Jest drugie zmartwienie. Powrót do wieku szkolnego od siedmiu lat spowodował, że powstał „pusty rocznik”. Do pierwszej klasy pójdzie w tym roku ok. 216 tys. dzieci (w 2015/2016 – z powodu kumulacji sześciolatków – było ponad 500 tys., w poprzednich latach – niecałe 400 tys.).
W pierwszych klasach znajdzie się taki zestaw:
Bez dobrej zmiany w edukacji do szkół poszłoby ok. 370 tys. sześciolatków plus owe 91 tys. siedmiolatków, czyli razem 461 tys. W pierwszej klasie będzie zatem prawie o połowę dzieci mniej. I ten pustawy rocznik będzie się toczył przez kolejne klasy, zmniejszając subwencję dla szkoły podstawowej przez pełne osiem lat.
Łącznie zatem gminy dostaną na nauczanie w podstawówkach subwencje w wymiarze „siedem i pół rocznika”, zamiast poprzednich „dziewięciu roczników”. Czyli o 17 proc. mniej na szkolne budżety. To by oznaczało zwolnienia rzędu 50 tys. lub więcej.
Min. Zalewska przekonuje, że nie będzie zamykania gimnazjów, bo zostaną one połączone z podstawówkami albo przekształcone w ośmioletnią szkołę podstawową. Zapewne gminy będą starały się ocalić jak najwięcej szkół, także samodzielnych gimnazjów, bo są to szkoły często lepiej wyposażone, z młodszą i lepszą kadrą, tętniące życiem. Zwłaszcza, że zbliżają się wybory samorządowe 2018 i trzeba zadbać o życzliwość wyborców. Ale z czegoś trzeba szkoły i nauczycieli utrzymać. Gminy w Polsce i tak masę dokładają do edukacji.
Zwalniać będą musiały. A im bardziej będą zwalniać, tym bardziej będą musiały zwalniać, bo zgodnie z art. 20 Karty Nauczyciela muszą zwalnianym wypłacać niemałe odprawy i pieniędzy zostanie jeszcze mniej. Wielu nauczycieli skorzysta też zapewne z urlopów na poratowanie zdrowia.
Według „Gazety Prawnej” szkoły postanowiły na razie przeczekać skutki pierwszego chudego roku. Jak powiedział prezes ZNP Sławomir Broniarz, wiele samorządów pozostawiło po kilkoro dzieci w klasach i nie doszło do tak dużych zwolnień nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej, jak się spodziewał - niedawno mówił o 8 tys. zwolnień. Ile ich jest naprawdę? Nie wiadomo.
Gdyby Beata Szydło poważnie potraktowała słuchaczy w Pcimiu (skąd mówiła), a także w całym kraju, i gdyby została lepiej przygotowana do wypowiedzi przez MEN, mogłaby powiedzieć o szykowanych przez MEN sposobach przeciwdziałania zwolnieniom.
Takie są argumenty, które mogłyby częściowo przynajmniej uspokoić obawy przed nauczycielskimi zwolnieniami, zwłaszcza gdyby projekty zostały dopracowane a ich skutki policzone. Ale premier Szydło, podobnie jak min. Zalewska, woli zaklinać rzeczywistość zapewnieniami, że wszystko będzie dobrze.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze