PiS chce tak zmienić ordynację wyborczą, by pozbyć się prezydentów miast, których inaczej nie ma szans pokonać. Jarosław Kaczyński zapowiada ograniczenie ich urzędowania do dwóch kadencji. Od zaraz. Wykluczyłoby to z wyborów aż 66 urzędujących prezydentów. Wśród nich tylko trzech jest z PiS - reszta to konkurenci
Jarosław Kaczyński zapowiedział, że chce przed wyborami samorządowymi 2018 roku zmienić ordynacje wyborczą. M.in. wprowadzić dwukadencyjność dla jednoosobowych stanowisk we władzach lokalnych. Oznacza to, że wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast nie będą mogli kandydować jeśli już są na urzędzie dwie kadencje.
OKO.press nie odmawia temu rozwiązaniu racjonalności. Zapobiegałoby powstawaniu „lokalnych układów” i może skłonić obywateli do większego uczestnictwa w demokracji lokalnej.
Problem w tym od kiedy taki zakaz miałby obowiązywać. Prezes PiS mówi:
„My byśmy chcieli, żeby to obowiązywało od razu”. I zastrzegł, że „prawem Trybunału Konstytucyjnego orzec, czy to jest dopuszczalne”.
Od razu, czyli retroaktywnie. Prezydenci, którzy teraz kończą drugą lub kolejne kadencje, nie mogliby już wystartować.
Ale z partii rządzącej płyną sprzeczne sygnały. Już następnego dnia minister Elżbieta Rafalska zapewniała: „nie wyobrażam sobie, żeby to prawo mogło działać wstecz”.
Z kolei poseł PiS z Pomorza Marcin Horała temu zaprzecza:
„Gdyby to ograniczenie miało wejść za 10 lat, to byłoby trochę fikcyjne. Dlatego bierzemy pod uwagę możliwość wprowadzeniu limitu kadencji z zaliczeniem tych minionych”.
Horała, jeden z liderów PiS w Trójmieście, ostrzy sobie zęby na fotel prezydenta Gdyni. Bez sztuczki z ordynacją nie ma żadnych szans z obecnym prezydentem miasta Wojciechem Szczurkiem.
OKO.press zakłada, że przeważy w PiS opinia Jarosława Kaczyńskiego. Czyli, że przepis o dwukadencyjności zacząłby działać retroaktywnie. To jest jednak zaprzeczeniem podstawowej reguły, że prawo nie działa wstecz. Gdyby przepis obowiązywał w przód, to PiS mógłby na tym skorzystać dopiero w następnych wyborach w 2026 r. (a być może nawet w 2028, bo jednocześnie pojawiają się pomysły wydłużenia kadencji samorządowej do 5 lat).
Teoretycznie możliwość wprowadzenia prawa retroaktywnie byłoby legalne, gdyby zgodził się na to Trybunał Konstytucyjny. Sam Kaczyński to zaznaczył. Ale nikt raczej nie może się spodziewać, by w swojej obecnej kondycji TK sprzeciwił się woli prezesa.
Ale PiS nie takie przeszkody prawne pokonywał bez mrugnięcia okiem przez ostatni rok, więc z tym też nie powinien mieć problemu.
Serwis BIQ Data przeanalizował jak może zmienić się sytuacja prezydentów, gdyby przepis zadziałał przed wyborami samorządowymi. Liczby pokazują, że takie rozwiązanie byłoby dla PiS idealne.
Prezydentów ma obecnie 107 polskich miast, aż 66 z nich nie mogłoby kandydować. Wśród nich tylko trzech związanych jest z PiS.
45 jest niezależnych, 14 związanych z PO i 4 z SLD. Wśród nich lokalne gwiazdy, z którymi PiS nie miałby najmniejszych szans – m.in. Tadeusz Ferenc z Rzeszowa, czy prezydenci Trójmiasta: Wojciech Szczurek z Gdyni, Jacek Karnowski z Sopotu i Paweł Adamowicz z Gdańska.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.
Komentarze