0:000:00

0:00

Założyciele i moderatorzy facebookowych grup „Widzialna Ręka” stworzyli w sieci bezpieczną przestrzeń, w której można bez obaw napisać o swoich potrzebach, poprosić o wsparcie – i dostać je. Na prośby o pomoc reagują setki osób rzeczywistymi działaniami.

Nikt nie pyta o poglądy polityczne, narodowość czy wyznanie – każdy może się zwrócić o wsparcie oraz ofiarować je innym. Moderatorzy dbają, by trolle nie zniszczyły wzajemnego zaufania.

Na zdjęciu: Założycielka grupy samopomocowej Widzialna Ręka, Justyna Gorca-Bałut. Bydgoszcz, 3 marca 2021 (Fot. Roman Bosiacki / Agencja Gazeta)

Brzmi jak utopia? A jednak to rzeczywistość, funkcjonująca na Facebooku od roku, na ponad dwustu grupach „Widzialnej Ręki” i innych podobnych forach samopomocowych, jak choćby „Pies w koronie”. Jeśli szukacie nadziei – znajdziecie ją właśnie tutaj.

"Czy nas dziwi, że po roku pandemii ludzie wciąż pomagają, reagują na posty? Mnie zupełnie nie dziwi ani duża ilość odpowiedzi, ani to, że internauci są fajni, potrafią się zorganizować i bezinteresownie wspierać. Tacy też jesteśmy jako ludzie" – mówi Margo, jedna z administratorek grupy ogólnopolskiej i lokalnej, łódzkiej „Widzialnej Ręki” na Facebooku.

Zauważa: "Pomaganie daje poczucie sprawczości. Nie siedzisz w kącie, boisz się czy frustrujesz sytuacją, ale zwyczajnie możesz coś zrobić. Na naszej grupie pokazujemy, że osławione słowa jak „empatia” czy „porozumienie bez przemocy” naprawdę działają, i że takie podejście realnie służy wszystkim".

Żywy barometr nastrojów społecznych

Inicjatywa „Widzialnej Ręki” to najlepszy dowód na to, że w silnie spolaryzowanym polskim społeczeństwie wciąż da się znaleźć coś, co łączy ludzi niezależnie od ich poglądów, i dzięki temu stworzyć aktywną, zaangażowaną społeczność.

Tym razem łączące stało się doświadczenie pandemii – dla wszystkich tak samo zaskakujące, nowe i trudne. Jednak sukces samopomocy online był możliwy prawdopodobnie dzięki przyjętym od początku zasadom: grupy „Widzialnej Ręki” są apolityczne, nie zajmują się też religią czy biznesem.

"Kiedy ktoś wyprowadza twego psa, bo wylądowałeś na kwarantannie, nie pytasz go o poglądy, na kogo głosował ani czy chodzi do kościoła. Po prostu jesteś mu wdzięczny za wsparcie" – mówi Filip, inżynier, założyciel pierwszej grupy Widzialnej Ręki. Zainicjował jej działanie w marcu 2020 roku, na początku pierwszego lockdownu. Miała pomóc jego znajomym odnaleźć się w nowej sytuacji życiowej.

Dziś grupa ogólnopolska liczy ponad 105 tysięcy członków, a grup lokalnych jest ponad dwieście. Nie wszystkie są aktywne, niektóre funkcjonowały tylko przez pierwszy okres pandemii. Ale w najbardziej zaangażowanych społecznościach po wiosennej fali pandemii w 2020 r. zauważono, że pomoc jest nadal potrzebna, choć potrzeby się zmieniają zależnie od sytuacji zewnętrznej. A skoro tak, jest sens dalej działać. Właśnie organizują samopomoc online trzynasty miesiąc.

"Nie potrzebuję słuchać wiadomości, żeby wiedzieć, jaka jest sytuacja, jeśli chodzi o koronawirusa w Polsce. Wystarczy, że wejdę na naszą grupę. Mamy tu żywy barometr nastrojów społecznych" – uśmiecha się Filip.

Wciąż dbamy siebie nawzajem

Wiosną rok temu ludzie najpierw oswajali sytuację i wspólnie zastanawiali się, jak przetrwać lockdown. Niektóre grupy lokalne szyły maseczki i rozdawały je potrzebującym. Inne wspierały medyków, dowożąc im pożywienie, albo pacjentów, choćby dostarczając wodę pitną.

Grupa starachowicka kupiła całą paletę butelek z wodą i zawiozła do miejscowego szpitala. A kiedy po pomoc w Starachowicach zgłosiła się rodzina, która z powodu zarażenia koronawirusem nagle znalazła się w szpitalu bez najbardziej podstawowych przedmiotów (potrzebowali choćby piżam czy skarpetek), udało się je zorganizować dosłownie w godzinę.

Im więcej osób przebywało na kwarantannach lub chorowało, tym więcej było postów z prośbami o pomoc w codziennych czynnościach: robieniu zakupów czy wyprowadzaniu psów (te ostatnie moderatorzy często przekierowywali do grupy „Pies w koronie”, która łączy wielbicieli psów z całej Polski i doskonale koordynuje jeszcze jedną samopomocową społeczność).

"Grupy lokalne naprawdę się sprawdziły. Perfekcyjnie odpowiadają na miejscowe problemy. Jestem pod wrażeniem ich aktywności" – podkreśla Filip. - "Wiele wypracowało własne metody działania, współpracują z lokalnymi stowarzyszeniami, wspierają medyków, znają swoje zasoby i potrafią z nich korzystać na rzecz osób potrzebujących, mimo że działają najczęściej jako grupy nieformalne, a nie NGO`sy".

Wymienia grupy najprężniej działające czy wyjątkowe: z Radomia, Słupska, Mysłowic, Piotrkowa Trybunalskiego, Sępólna, Wejherowa (założona przez harcerzy, współpracująca z Ochotniczą Strażą Pożarną), grupa wspierająca emerytowanych akademików z Uniwersytetu Adam Mickiewicza w Poznaniu.

I przyznaje: - "Też mi się wcześniej wydawało, że to mało prawdopodobne, by się udało w ten sposób społecznie zorganizować; że jesteśmy już tak zatomizowani, iż ludzie będą dbali tylko o siebie. A okazało się, że w takiej nietypowej sytuacji samopomoc doskonale się sprawdza".

Mamie potrzebne jest wsparcie - żywność

Latem koronawirus na chwilę odpuścił.

"Kiedy fala zachorowań opadła, ludzie zaczęli trochę ogarniać swoje życie, zmienione przez pandemię" – zauważa Margo.

To wtedy pojawiły się posty o pomoc w remontach mniejszych mieszkań – dość często po utracie pracy ludzie musieli się przeprowadzać, szukać tańszych lokali, układać życie w nowym miejscu i z ograniczonymi środkami finansowymi.

Potrzebowali wsparcia – na szybko, żeby mieć na czym spać czy ugotować jedzenie. Takich próśb było mnóstwo zarówno na grupie ogólnopolskiej, jak i na lokalnych.

Czasem chodzi o pojedyncze meble czy materiały remontowe. Ale na przykład grupa z Sępólna wyremontowała całe mieszkanie osobie bezdomnej (wcześniej mieszkała w… foliowym tunelu).

Grupa radomska pomogła rodzinie, której dom został zniszczony po wybuchu gazu, zorganizowała również transport ciężarnej kobiety, której zdrowie było zagrożone, do specjalistycznego szpitala w Łodzi.

Dzięki „Widzialnej ręce” pielęgniarki z warszawskiego szpitala na Solcu, z oddziału covidowego, dostały sprawny telewizor gdy zepsuł się im dotychczasowy. I kuchenkę mikrofalową, by miały w czym odgrzać sobie jedzenie.

Od jesieni 2020 r. zaczęła rosnąć liczba postów z prośbami o jedzenie, podstawowe kosmetyki czy chemię domową. Czasem o opał. Zwracają się o to zwłaszcza matki samotnie wychowujące dzieci i osoby starsze – lub ktoś w ich imieniu. Widać, że jest w Polsce grupa ludzi, która nagle zubożała.

Ula: „Matka z dwójką dzieci (w tym jedno niepełnosprawne) potrzebuje pomocy. Mama sama wychowuje dwójkę dzieci. Ma zasądzone alimenty, ale ojciec dzieci nie płaci. Ma złożone dokumenty do funduszu alimentacyjnego. Żyją bardzo skromnie. Mamie potrzebne jest wsparcie - żywność.”

Teresa: „Potrzebna pomoc w formie materialnej dla pana, który wyszedł niedawno ze szpitala psychiatrycznego, w tym czasie jego lokal razem z całym budynkiem spłonął. (…) Dostał lokal, ale prawie pusty. Przydałaby się mikrofala, chemia, żywność, jakieś radio i antena do tv, bo telewizor udało mi się załatwić. Może ktoś chciałby wesprzeć opałem. Lokal ogrzewany kozą a ten pan ma tylko zasiłek stały z MOPS-u.”

Chciałabym dostać tort na urodziny w szpitalu

Najbardziej budujące są jednak dziesiątki postów zamkniętych – to znaczy takich, które zostały załatwione, proszący otrzymał niezbędne wsparcie, sprawę uznano za zakończoną. Codziennie ich przybywa.

"Wzruszam się przy wpisach, w których ludzie proszą o bardzo proste rzeczy" – przyznaje Filip. - "Na przykład: wychodzę ze szpitala, potrzebuję kurtki; albo: czy macie telefon z internetem, bo ja nie mam, a bardzo potrzebuję".

Przed świętami Bożego Narodzenia sporo było próśb o rozmowę. Pacjenci, leżący długo w szpitalach bez odwiedzin z powodu koronawirusa, osoby przebywające w domach opieki społecznej (też bez odwiedzin) czuli się wyjątkowo samotni.

Potrzebowali kontaktu z drugim człowiekiem, choćby obcym, choćby przez telefon. Czasem prosili o przysłanie kartek świątecznych - żeby rozgonić samotność.

„Nie sądziłam, że tyle osób się zgłosi! Od tego cieplej na serduchu jest już dziś! Jesteście niesamowici” – pisała Natalia, która poprosiła o kartki (leżała już wtedy cztery miesiące w szpitalu, bez odwiedzin). W styczniu miała w szpitalu obchodzić 30. urodziny. Poprosiła w grupie o… tort – bo nie może go sobie sama upiec.

"Wiele osób odpowiedziało, że jej pomogą. Kilka osób jej te torty przyniosło, a moja znajoma zaoferowała się zapłacić za wszystkie składniki komuś, kto ten tort będzie robić. To było dla mnie zaskoczenie. Taka prośba to była przecież raczej jakaś fantazja, nie żywotna potrzeba. A jednak przez kilka dni był to jeden z najbardziej odwiedzanych postów i nie było tam żadnego hejtu" – opowiada Filip.

„Drodzy, będzie tort! Dziękuję za taki odzew!!!” – pisała Natalia. Dzięki grupie spełniło się jej marzenie.

„Może ktoś ma ochotę wysłać kartkę z życzeniami dla mojej babci i dziadka?" – pytała grupowiczów Ola. – „Właśnie kończą 86 i 96 lat. Przez tę pandemię praktycznie ciągle są sami w domu. Wiadomo, takim starszym bardzo doskwiera nuda itp. Myślałam, że byłby to najlepszy dla nich prezent urodzinowy. Mój dziadek uwieeeelbia czytać.”

Kilka dni później informowała: „Pierwsze karteczki do babci i dziadka doszły, dziadkowie dziś przez telefon prosili, aby przekazać wszystkim wielkie DZIĘKUJĘ! Babcia nie mogła uwierzyć, że te karteczki są do nich, jest zachwycona, wszystkie ogląda po 10 razy, dziadek również. Są przeszczęśliwi, codziennie babcia goni dziadka do skrzynki, żeby sprawdzał, czy jest jeszcze jakaś karteczka.”

Przechodzę kryzys, potrzebuję rozmowy

O rozmowę proszą też ci, którzy są w kryzysie – ekonomicznym, psychicznym, emocjonalnym. Jak Luiza, która pisze wprost: „Przechodzę kryzys, psychicznie jestem rozbita. Potrzebuje porozmawiać z jakimś psychologiem, ale nie mam pieniędzy na płatną rozmowę, bo wszystko, co zarobię, idzie na spłatę długów. Jeśli jest ktoś, kto poświęciłby mi choć chwilę za darmo, będę wdzięczna.”

Próśb o wsparcie psychiczne było i jest tyle, także na grupach lokalnych, że administratorzy zrobili zestawienia z informacjami o punktach online i offline, do których można się zgłosić, aby dostać profesjonalne wsparcie.

"Za każdym razem, gdy widzę taki post, cieszę się, że ktoś był na tyle odważny, by otwarcie przyznać, że przechodzi kryzys, i napisać o takiej swojej potrzebie" – podkreśla Margo.

Opowiada, że na początku pandemii pojawiło się bardzo dużo próśb od mieszkających w Polsce Ukraińców i Białorusinów, którzy nagle znaleźli się w beznadziejnym położeniu – tracili pracę, często też mieszkania, mieli utrudniony powrót do swego kraju czy kontakt z lekarzem.

"Odzew był ogromny, ci ludzie dostali pomoc od wielu członków naszych grup. A potem powstała dla nich oddzielna grupa, która wciąż działa" – mówi Margo.

Pomoc dostali też podopieczni nauczyciela, pracującego w niewielkiej szkole z dziećmi czeczeńskimi. Kiedy wprowadzono edukację online, uczniowie nie mieli żadnego sprzętu do nauki zdalnej. Udało się go zebrać i dostarczyć właśnie dzięki „Widzialnej Ręce”.

Dowiedzieć się cokolwiek o moim ojcu…

W ostatnich dniach lawinowo, zwłaszcza na grupach lokalnych, rośnie liczba postów z prośbą o pomoc w skontaktowaniu się ze szpitalem, w którym leży ktoś z bliskich.

Takich jak ten od Gabi:

„Czy ktoś ma kogoś leżącego na oddziale covidowym w szpitalu w Łodzi? Kogoś z kim ma kontakt i czuje się na tyle dobrze, aby móc coś się dowiedzieć o innym pacjencie? Jest tam mój ojciec, 72 lata, pacjent onkologiczny (w trakcie chemioterapii), z którym nie mam możliwości porozmawiać, bo jego stan jest ciężki. Dodzwonić się na oddział nie ma szansy. Chciałabym po prostu dowiedzieć się COKOLWIEK - jakie są rokowania, stan, co się dzieje...”

Beata: „Czy ktoś z Was pracuje w Szpitalu Bielańskim w Warszawie? W sobotę trafiła tam babcia z udarem (oddział neurologiczny) i do dziś nie wiemy co się z nią dzieje! Nikt nie dzwoni do nas, nikt nie odbiera telefonów na oddziale, zero jakiejkolwiek informacji... Poradźcie co robić.”

Radzą ci, którzy też byli w takiej sytuacji. Karolina: „Moja Mama miała udar w zeszłym roku, ta sama sytuacja. Udało mi się dodzwonić do jakiegoś sekretariatu na innym oddziale. Była bardzo miła Pani, która mi pomogła. I nawet poszła do mojej Mamy, żeby się czegoś więcej dowiedzieć. Trzeba dzwonić, gdzie się da. W szpitalach jest teraz bardzo ciężko i oni nie mają w ogóle czasu na telefony, ale dobrzy ludzie w sekretariatach też są i pomogą, jeśli mogą coś zrobić. Próbuj.”

"Przy tych postach praktycznie zawsze ktoś zareaguje, zwłaszcza w grupach lokalnych. Odzywają się pracownicy, lekarze, pielęgniarki, panie z sekretariatu, które podają dodatkowe numery telefonów. Ludzie chcą pomóc" – opowiada Margo.

"Ale wyraźnie widzimy, że to jest dziś ogromny, ogólnopolski problem: brak systemu, który umożliwiałby komunikację chorych z rodzinami oraz przekazywanie informacji o stanie pacjentów czy ich miejscu pobytu. Służba zdrowia jest przeciążona, nie wyobrażam sobie, by medycy dziś zajmowali się jeszcze komunikacją z rodziną pacjentów. Ktoś inny powinien to robić. Dziś tej komunikacji nie ma w ogóle. Można liczyć tylko na dobre serce ludzi, którzy pracują w szpitalach i chcą ulżyć bliskim pacjentów w ich niepewności" - mówi.

70 do 90 proc. aktywnych członków stanowią kobiety

Wśród członków grup pod znakiem „Widzialnej Ręki” obowiązuje prosta zasada: jeśli nie możesz pomóc, nie przeszkadzaj.

Grupy są nastawione na pomoc interwencyjną – chodzi o to, by szybko odpowiedzieć na konkretną potrzebę. Znacznie szybciej niż państwowy system pomocy, który nie tylko jest wolniejszy, ale także wielu potrzeb nie jest w stanie zaspokoić, choćby dlatego, że te są niewielkie, nieistotne z punktu widzenia struktur instytucjonalnych, za to bardzo ważne dla konkretnych ludzi.

Administratorzy zwracają uwagę na jeszcze jeden ciekawy aspekt: kiedy sprawdzili statystyki grup, okazało się, że od 70 do 90 proc. aktywnych członków stanowią kobiety.

Dominują zarówno wśród piszących o pomoc, jak i dających wsparcie. Często też to one zgłaszają potrzeby znanych im mężczyzn – kiedy ci nie potrafią poprosić o pomoc we własnym imieniu.

"Smutne, że żyjemy w kraju, w którym powiedzenie głośno, że źle się czujemy, jest trudniejsze niż ukrywanie tego. Sytuacja pandemiczna przyniosła niezwykłe w naszej codzienności doświadczenie: okazało się, że mogę się odważyć, wyrazić swoją potrzebę i dostać wsparcie. A być może coś fajnego zadzieje się jeszcze między mną a tymi, którzy zareagowali" – zauważa Margo.

"To jest ten moment, w którym dobrze jest się nauczyć prosić o pomoc, oraz przekonać się, że nie trzeba się tego bać" – podkreśla Filip. - "Jeśli pojawi się hejt, my, moderatorzy, zatroszczymy się o ciebie. Gdy kogoś trzeba będzie wyciszyć albo usunąć z grupy, bo jest osobą przemocową, tak się stanie. Dzięki temu ludzie nie muszą się bać. Czy czujemy na sobie odpowiedzialność? Tak. Ale i satysfakcję".

Imiona autorek postów zostały zmienione.

;

Udostępnij:

Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze