0:00
0:00

0:00

18 listopada z zaplanowanej blokady Sejmu zrobił się spacer przez Warszawę. Innego wyjścia nie było, Sejm został ufortyfikowany, a cała ulica Wiejska zamknięta przez policję i wojsko. Problemy z dostaniem się do środka mieli nawet posłowie.

Spacer na początku przebiegał spokojnie. Policja blokowała jedno przejście, protestujący przechodzili innym. Wszystko się zmieniło kiedy większość uczestników dotarła na plac Powstańców Warszawy, gdzie znajduje się siedziba TVP, a policja odcięła drogi wyjścia, nawołując jednocześnie do rozejścia się.

Wielokrotnie użyto gazu wobec uwięzionych protestujących, ale też dziennikarzy. Gazem dostał między innymi nasz dziennikarz Maciek Piasecki oraz dziennikarz Włodzimierz Ciejka. Na jednym z nagrań widać, jak policjant w ubraniu cywilnym psika gazem prosto w twarz posłance Magdalenie Biejat, która pokazywała mu swoją legitymację.

Przeczytaj także:

Nieumundurowani policjanci wkroczyli w środek zamkniętego przez policyjne kordony kotła i zaczęli bić na oślep pałkami teleskopowymi. Rzecznik Stołecznej Komendy Policji Sylwester Marczak tłumaczył potem, że nie było żadnych nieprawidłowości w działaniu służb, a policja tylko odpierała ataki i była zmuszona do użycia środków przymusu bezpośredniego.

Podczas policyjnej obławy doszło też do niespodziewanego aktu solidarności. Przy jednej z blokowanych ulic mieszkańcy wystawili drabiny, żeby pomóc wydostać się zamkniętym w kotle osobom.

O tym, co robiła policja i jak uciekano przez podwórko na ul. Wareckiej, rozmawiamy z aktywistką i działaczką Ogólnopolskiego Strajku Kobiet Karoliną Micułą i Molą, aktywistką, która zawiaduje największą grupą na komunikatorze Telegram informującą uczestników protestów na bieżąco o tym, co się dzieje.

Marta K. Nowak, OKO.press: Kiedy okazało się, że Sejm został skutecznie zablokowany, protest zamienił się w dość chaotyczny spacer. Kilka grup próbowało się spotkać, policja blokowała im drogę. Jak to wyglądało od środka?

Karolina: Startowaliśmy z różnych miejsc, ja na przykład spod hotelu Sheraton na pl. Trzech Krzyży. Kiedy próbowaliśmy iść przez Aleje Ujazdowskie, to nas odcięli. Próbowaliśmy wrócić na Plac Trzech Krzyży, też zamknęli drogę. Udało nam się przepchnąć kordon, dojść do Ronda de Gaulla, tam znowu blokada. W końcu doszliśmy pod siedzibę TVP PiS. Wszystkie poprzednie blokady były do złamania, ale tam otoczyli nas ze wszystkich stron.

Wtedy zamknęli wyjścia i powiedzieli: proszę się rozejść. Kiedy próbowaliśmy to zrobić, użyli gazu, a tajniacy zaczęli pałować.

Wiele osób się zastanawia, co odbiło policji. Czy to wyglądało na z góry przemyślany plan, czy nagłą zmianę strategii?

Mola: Ja podczas protestu siedziałam w domu przed ekranami i starałam się na bieżąco informować na Telegramie, co się dzieje. Siedzę w podgrupkach na Telegramie, mam też bardzo dużą sieć osób, które były w różnych częściach miasta i nadawały.

Na pewno był duży plan zamknięcia ludzi na placu. Nasz marsz był chaotyczny, ale wszyscy wiedzieli, że mamy wspólny cel. Kiedy policja dowiadywała się, gdzie idziemy - próbowali robić tam kocioł.

Jeszcze kiedy ludzie schodzili się na plac Powstańców, dostawaliśmy informacje, że policja ściąga posiłki. Potem powoli zamykali drogi. Przez moment otwarta była ulica Sienkiewicza, ale kiedy przeszła nią grupka zmierzająca w stronę placu, policja odcięła za nimi drogę.

Przewidywałyśmy, że będą chcieli nam odciąć drogi, ale nie spodziewałyśmy się, że dojdzie do takiej przemocy.

A co się działo z tajniakami? To kolejna zagadka: dlaczego w środek zamkniętego ze wszystkich stron kotła wpuszczono tajniaków i dlaczego zaczęli bić ludzi? W relacji OKO.press widać, jak atakują ludzi, wyciągają kogoś. Wyglądają jak prawicowa bojówka, więc protestujący wzywają na pomoc policję. A wtedy okazuje się, że to właśnie policja, tylko w cywilu.

Karolina: To, co robili ci tajniacy, było niesłychane. Widziałam jak stali i wymachiwali pałkami teleskopowymi bez konkretnego celu, uderzając przy okazji na oślep.

Był też jeden tajniak, który prowokował innych tajniaków. Rzucał petardami, krzyczał. Miał niebieski plecak. Zachowywał się inaczej niż reszta uczestników, więc ludzie zwrócili na niego uwagę. Widzieli, jak potem dołączył do grupy tajniaków, którzy bili ludzi na placu.

Krótko mówiąc: był tajniak, który prowokował tajniaków, którzy swoją interwencją prowokowali tłum.

[caption id="attachment_344869" align="aligncenter" width="768"]

Zdjęcie osoby z niebieskim plecakiem, która miała prowokować policję. [red. - mężczyzna z niebieskim plecakiem, który według uczestników manifestacji miał być jednym z policjantów w cywilu, widać go również z gazem na nagraniu z Twittera Policji].[/caption]Mola: Gazem dostawały osoby z dziećmi, młodzi ludzie, starsze osoby, dziennikarze, posłowie...

Kiedy zaczęli gazować, ludzie nie mieli dokąd uciekać. Wtedy stało się coś niesamowitego. Mieszkańcy z bloku obok, którego podwórko oddzielał od Wareckiej wysoki mur i metalowy płot, wynieśli drabiny, by protestujący mogli przedostać się na ich podwórko i dalej wyjść na inną ulicę.

To był wzruszający akt solidarności. Pokazuje też, że sytuacja jest już u nas jeden do jednego, jak w Białorusi.

Jak to się zaczęło?

Mola: Poprosiłam osoby, które biegały dla mnie po mieście, żeby sprawdzały, czy są jakieś drogi wyjścia. Do jednej z tych osób wyszedł mieszkaniec bloku i powiedział: przyniosę drabinę. Nie chcieliśmy spalić tego miejsca i wydać go tajniakom, więc nie informowaliśmy na głównym kanale, tylko w mniejszych telegramowych grupkach i na Facebooku.

Karolina: Wystawiono nam dwie drabiny. Na początku pomagały osoby z Antify, grup antyrepresyjnych. Napisali, że przeszło około 200 osób. Myślę, że od kiedy ja tam byłam pomogliśmy kolejnym 200, więc około 400 osób uciekło przez to podwórko.

Mimo drabin trzeba było jeszcze pomagać? Jak to przechodzenie wyglądało?

Nawet z drabinami nie było łatwo. Trzeba było sforsować jeszcze wysoki płot, który zaczynał się tam, gdzie kończyły się szczeble drabiny. Na szczycie płotu były do tego szpikulce.

W kilka osób siedzieliśmy tam i pomagaliśmy innym przechodzić, bo żeby ktoś zdołał cokolwiek przez ten płot przełożyć, musiał postawić jedną nogę na czyimś udzie. Więc dzisiaj jesteśmy grupowo posiniaczeni od bycia deptanymi. Potem z płotu trzeba było jeszcze zeskoczyć. Całe szczęście po drodze na ziemię był daszek, więc nie było aż tak wysoko, jak z drugiej strony.

Niektórzy się bali, mówili, że są ciężcy, inni mieli lęk wysokości. Najtrudniej było z osobami, które dostały gazem i niczego nie widziały. Paru chłopaków pomagało przejść Babci Kasi, która wczoraj oficjalnie została Babcią Ninja.

Na koniec posprzątaliśmy, oddaliśmy mieszkańcom szpikulce, które zdjęliśmy z płotu, podziękowaliśmy.

Jak na całą sytuację reagowali mieszkańcy?

Karolina: Część wyszła na podwórze kibicować i pomagać, inni oglądali nas z okien, pilnowali, aż wszyscy przejdą. Rozmawiałam z chłopakiem, który przyniósł jedną z drabin. Powiedział, że pogada z sąsiadami o tym, co się dzieje, że bierze to na siebie, odmaluje, wyczyści. Będzie przekonywał mieszkańców, którzy mogliby mieć obiekcje, że cel był słuszny.

Mola: warto to docenić, bo nie zawsze jest tak miło. Na przykład we wtorek na Opaczewskiej pod komisariatem, gdzie zorganizowano demonstrację solidarnościową z zatrzymanymi, ludzie rzucali w protestujących doniczkami z okien.

Na Wareckiej było tylko wsparcie i solidarność. Nie spodziewaliśmy się takiego gestu. Coś się w Polsce nieodwracalnie zmieniło. W ludziach rodzi się solidarność przeciwko temu, co z nami robi państwo i policja.

Karolina: Atmosfera była niesamowita, wszyscy pomagali. Jedna z dziewczyn, która przeszła, przybiegła z powrotem, żeby ostrzec nas przed tajniakami. Wszyscy pokazywali sobie palcem, żeby być cicho.

Co się wtedy działo z resztą protestujących?

Mola: Po gazowaniu, akcji tajniaków i interwencji posłów Lewicy, policjanci otworzyli jedno wyjście z kotła, przy którym trzeba było pozwolić się spisać.

Szczególnie bulwersujące jest to, że

policja kazała zdejmować maseczki, żeby wylegitymować osoby, które chciały wyjść. Wtedy spisywali, nagrywając to kamerą, więc mają dowody, że uczestnicy nie mieli maseczek i wysyłają to pewnie do sanepidu.

To kolejna patologiczna zagrywa funkcjonariuszy przemocowców. Bo chyba trzeba na nich jakiś nowy termin wymyślić.

Karolina: Służbiści.

Mola: Ale służba jest szlachetna, służy się czemuś dobremu.

Karolina: No to za Martą Lempart: prywatni ochroniarze Kaczyńskiego.

Co będzie dalej?

Mola: Na razie dajemy ludziom odpocząć. To, co się działo w środę, nie było łatwym doświadczeniem. Na pewno nie będzie lepiej. Sytuację mamy dziś jak w Białorusi, więc wyciągniemy lekcje z tego, co robią tam protestujący. Odtajnimy tajniaków. Cały czas zbieramy nagrania i dane, żeby dowiedzieć się, kim są policjanci, którzy nadużywali władzy.

Karolina: W sylwestra świętujemy koniec PiS-u. A wcześniej, 28 listopada, w rocznicę uzyskania przez kobiety praw wyborczych, będziemy świętować niepodległość. 11 listopada przejęli naziole, więc to będzie nasze prawdziwe święto.

;
Na zdjęciu Marta K. Nowak
Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze