0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Arkadiusz Stankiewicz / Agencja GazetaArkadiusz Stankiewic...

W internecie krąży mnóstwo plotek i niepotwierdzonych informacji na temat koronawirusa oraz doniesień o cudownych specyfikach, które mają nas z niego wyleczyć, albo w najlepszym razie uodpornić. Rządy i instytucje, a także globalne media i sieci społecznościowe, starają się z fake newsami walczyć.

Ale co robić, jeśli takie informacje podają media, po których można by się spodziewać większej odpowiedzialności? Albo same rządy?

Misjonarz od teorii spiskowych

"Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom" - o tych słowach św. Pawła czytamy w Nowym Testamencie. Redaktorzy Katolickiej Agencji Informacyjnej najwyraźniej zapomnieli o tym napomnieniu. KAI, medium powołane przez Konferencję Episkopatu Polski, podaje za włoską agencją misyjną AsiaNews newsa o włoskim misjonarzu ks. Renzo Milanese, który uważa, że „istnieją poszlaki, choć nie ma bezspornych dowodów, że koronawirus urodził się w jednym z laboratoriów w środkowochińskim Wuhanie”.

Wśród poszlak KAI wymienia fakt, że amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo mówił na początku pandemii o „koronawirusie chińskim”, lub „z Wuhanu”. Nie jest jasne, dlaczego miałoby to być dowodem na cokolwiek, skoro wywoływana przez wirus choroba COVID-19 rozprzestrzeniła się rzeczywiście z miasta Wuhan.

Włoski misjonarz z Hong Kongu (1800 km od Wuhanu) cytuje chińskich YouTuberów, którzy twierdzą np. że w Wuhańskim Instytucie Wirusologii – jego oddział, Wuhańskie Laboratorium Bio-bezpieczeństwa Narodowego, jako jedyny w Chinach ma najwyższy stopień bio-bezpieczeństwa (BSL) i może pracować nad najbardziej niebezpiecznymi patogenami – „po pobraniu próbek od zmarłych, wykryto w zwłokach pewnego starca nowy rodzaj koronawirusa.

Powiadomiono o tym władze, które zażądały bardziej drobiazgowych danych. Dostarczono je 26 listopada, a w 4 dni później pojawiła się wiadomość o nowym groźnym wirusie”.

Znowu nie wiadomo, czemu miałoby to być dowodem na rozprzestrzenienie się wirusa z laboratorium, bo wydaje się świadczyć o dynamice wręcz przeciwnej, ale KAI pisze bez cienia wątpliwości: „Na etapie początkowym wirus wyszedł z ośrodka w Wuhanie”.

W depeszy pojawia się również teoria, że uczeni z Wuhanu przeprowadzali doświadczenia na nietoperzach, sami się od nich zarazili i roznieśli wirusa po mieście. I na to nie ma dowodów.

Wuhańska broń biologiczna

Klikalny tytuł, który może budzić zaniepokojenie – „Koronawirus spełnia kryteria broni biologicznej” – pojawił się w na pierwszej stronie Onetu, zajawiając relację z podróży samochodem przez miasto Jarosława Kuźniara z Piotrem Niemczykiem, ekspertem od spraw wywiadu. Niemczyk mówi Kuźniarowi, że zakłada przypadkową zbieżność, ale "nie dziwi się, że przy takich zbiegach okoliczności rzeczywiście powstają teorie spiskowe”. Powtarza jednak informację, że w Wuhan pracuje się nad bronią biologiczną, albo przynajmniej nad sposobami walki z nią.

Nie ma jednak przekonujących dowodów, że w Wuhanie prowadzone są prace nad bronią biologiczną.

Przepytywani przez dziennik „The Washington Post” eksperci nie mają wątpliwości, że Chiny prowadzą pracę nad taką bronią, wątpią jednak, by miały one miejsce w laboratorium w Wuhanie, które jest wysokiej klasy placówką naukową z szerokimi powiązaniami z podobnymi instytucjami na całym świecie.

Powątpiewają również, że koronawirus byłby najlepszy jako śmiercionośna broń: „Taka broń powinna być dobrze wykalibrowana, tymczasem ten wirus rozprzestrzenił się bez kontroli po Chinach i po całym świecie”

– mówiła „Postowi” Elsa Kania z Centrum na Rzecz Nowego Amerykańskiego Bezpieczeństwa.

Śmiercionośne nietoperze

Wiemy za to na pewno, że ostatnie niebezpieczne epidemie, jak SARS, czy MERS, najprawdopodobniej miały początki u dzikich zwierząt. Wirusem SARS zakażone były cywety, fretki i koty. MERS wziął się od wielbłądów na Bliskim Wschodzie.

Jeśli chodzi o pochodzenie SARS-CoV-2, który sieje teraz takie spustoszenie na całym świecie, warto przeczytać tekst w „Scientific American” o naukowczyni z Wuhanu, która wykryła koronawirusy u nietoperzy. Shi Zhengli - w Chinach nazywają ją kobietą-nietoperzem - jest przekonana, że ten typ wirusów jeszcze nie raz zagrozi ludzkości.

W 2004 roku podczas swej pierwszej ekspedycji naukowej do jaskiń w prowincji Guangxhi w poszukiwaniu źródeł ówczesnej epidemii SARS, spowodowanej również przez koronawirusa, Shi wraz z zespołem wykazała, że nietoperze mają takie same przeciwciała jak ludzkie ofiary wirusa.

W innej jaskini w Yunnanie prawie 10 lat później zespół Shi znalazł gatunek nietoperzy zarażonych koronawirusem, którego genom był w 97 proc. identyczny jak u cywet, od których mogli przejąć chorobę ludzie. Również mieszkańcy okolicznych wiosek mieli przeciwciała przeciwko SARS.

Uczeni zaangażowani w badanie, jak takie niebezpieczne patogeny przechodzą z dzikich zwierząt na ludzi, podkreślają, że dzieje się to zwykle w okolicach, które są bardzo ekstensywnie wykorzystywane przez człowieka, który ingeruje w ekosystem.

Shi badała również pod koniec grudnia 2019 pierwsze próbki zarażonych nowym koronawirusem. Twierdzi stanowczo, że nie wymsknął się on z jej laboratorium – jego genom jest inny. Za to SARS-Cov-2 jest bardzo zbliżony do koronawirusa, którym zarażone są nietoperze z Yunnanu.

A może jednak uciekł?

Z drugiej strony, pomysł, że najbardziej niebezpieczne patogeny wydostaną się z laboratorium, nie jest tak zupełnie nieracjonalny. W 2004 roku dwójka studentów pracująca w pekińskim instytucie wirusologicznym została zarażona wirusem SARS. Światowa Organizacja Zdrowia krytykowała wtedy procedury bezpieczeństwa w tamtejszym laboratorium.

A w 2013 roku

">rząd USA wstrzymał fundusze dla badań nad tym, jak „uzbroić” zwierzęce wirusy w umiejętność przejścia na człowieka, cytując względy bezpieczeństwa. Czy takie badania prowadziła również Shi Zhengli lub jej koleżanki i koledzy w Wuhanie? Na razie nic o tym nie wiadomo. Zostają hipotezy o bardzo wątłych podstawach.

Szkoła Dyplomacji Donalda Trumpa

Chińczycy po części sami są sobie winni, bo na początku wybuchu epidemii ukrywali informacje i uciszali sygnalistów, którzy chcieli zaalarmować opinię publiczną, że w Wuhanie dzieje się coś bardzo niedobrego.

Symbolem tej chińskiej polityki zamiatania pod dywan jest doktor Li Wenliang, który 30 grudnia wysłał ostrzeżenie o nowej chorobie do innych lekarzy i został oskarżony o rozsiewanie fałszywych pogłosek. Li Wenliang zaraził się od swoich pacjentów i zmarł, jego pamięć jest otoczona w Chinach kultem, oczywiście nieoficjalnym.

Informacje o nienaturalnym pochodzeniu wirusów pojawiają się przy każdej pandemii. Kiedy pojawił się wirus SARS, rosyjski uczony Siergiej Kolesnikow twierdził, że to sztucznie stworzona hybryda wirusa odry i świnki.

Wielu Chińczyków uwierzyło wtedy, że SARS to broń biologiczna stworzona w Stanach Zjednoczonych i wymierzona w Państwo Środka.

Teraz jednak „bronią insynuacjologiczną” postanowiły posłużyć się chińskie władze. Rzecznik chińskiego MSZ Zhao Lijian wypuścił na Twitterze serię postów, w których twierdził, że SARS-CoV-2 przynieśli do Chin amerykańscy żołnierze, przebywający z wizytą w Wuhanie w październiku.

View post on Twitter

Dziennik „The New York Times” cytuje Juliana B. Gerwitza, specjalistę od stosunków międzynarodowych z Harvardu, który tak skomentował rewelacje Zhao Lijiana:

„Niektórzy chińscy dyplomaci skończyli chyba Szkołę Dyplomacji Donalda Trumpa”.

Można się uśmiechnąć, ale konkluzja jest smutna – najbardziej niestworzone wieści roznoszą się dzisiaj równie dobrze, jak śmiercionośne wirusy, bo do swoich propagandowych celów używają ich – z doskonałym skutkiem – także możni tego świata.

;

Udostępnij:

Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze