Zabiję. Mam już dość życia jak niewolnik, bo my wszyscy w tych poradzieckich grajdołach jesteśmy niewolnikami. A jeśli zginę, będę bohaterem, bo wojna w Ukrainie to wojna o Gruzję. - Mówią ochotnicy z Legionu Gruzińskiego, którzy przyjechali walczyć z Rosjanami
Wieczorem 1 marca na murach pałacu kniaziów Dadianich w Zugdidi rozbłysły kolory ukraińskiej flagi. Ale nie stały za tym władze tego zachodnio gruzińskiego miasta, tylko Buba Sordia, megrelski muzyk, i Edo Partswania, właściciel miejscowego baru „Przyjaciel”.
Zorganizowali zrzutkę, zamówili lampy z Tbilisi i oświetlili najbardziej reprezentacyjny budynek w mieście. Ten gest kosztował ich trzy tysiące lari, blisko cztery tysiące złotych.
Tego samego wieczoru pokłóciłam się o to z Bubą. Bo choć oświetlenie było efektowne, to jednak tę kwotę mogli przelać na ukraińską armię, która potrzebuje amunicji, a nie kolorowych lampek.
Ale to Kaukaz. Tutaj symbol jest najważniejszy. I gest.
Przez kolejne dziesięć dni byliśmy w stałym kontakcie, bo Buba zdecydował, że wstąpi do Gruzińskiego Legionu w Ukrainie. Nie wierzyłam mu. Znamy się ponad dekadę i wiem, że zdecydowanie bliżej mu do gitary, niż do kałasznikowa i do sztuki, niż do wojaczki.
Poza tym: chorzy rodzice, żona, czwórka dzieci. Jaka wojna? Ale widziałam, że się szykuje, choć patrzyłam na to z przymrużeniem oka.
Żonie Lice i rodzicom powiedział, że na kilka dni jedzie modlić się do klasztoru. Nikogo to nie dziwiło, od czasu do czasu szukał w gruzińskich monastyrach wyciszenia. Znikał wtedy na parę dni i wracał spokojniejszy. Więc pożegnał się z rodziną, wziął plecak i wyszedł z domu.
Zadzwonił do mnie już z Polski, z Przemyśla. Był z kolegą, poetą Temurem Eliawą.
Od kwietnia 2014 roku w Ukrainie działa i szkoli bataliony Mamuka Mamulaszwili, dowódca i założyciel Gruzińskiego Legionu. Wojnę z Rosją traktuje jak misję, poświęcił dla niej prawie całe swoje życie.
Rozmawiamy przez telegram, ja z Tbilisi, on gdzieś z Ukrainy. Nie podaje lokalizacji. Rozmowa jest konkretna. Mamulaszwili dobiera słowa, odpowiada zwięźle, nie marnuje czasu. Dopiero przy końcu otwiera się trochę i mówi, że jego babcia była Polką, która w czasie II wojny światowej zakochała się w Gruzinie i pojechała za nim do Abchazji. Tam w 1978 roku urodził się Mamuka.
W zasadzie jego walka z Rosją zaczęła się właśnie tam.
Kiedy Gruzja w 1991 roku ogłosiła niepodległość i jej prezydentem został Zwiad Gamsachurdia, po krótkim czasie w kraju rozpoczęła się wojna domowa. Za destabilizacją stał jeden z najbliższych przyjaciół prezydenta – Dżaba Joseliani, założyciel Mchedrioni, organizacji paramilitarnej, która stała się największym postrachem lat 90. w całej Gruzji.
Gamsachurdia w odwecie powołał do życia Gwardię Narodową i na jej czele postawił innego przyjaciela – Tengiza Kitowaniego. Ale gwardia po krótkim czasie wypowiedziała posłuszeństwo prezydentowi. Gamsachurdia uciekł z kraju, a władzę przejęła Rada Wojskowa, która poprosiła Eduarda Szewardnadzego, byłego ministra spraw zagranicznych ZSRR, by przejął stery w państwie.
Na fali zamieszek latem 1992 roku Abchazja ogłosiła niepodległość i zadeklarowała chęć odłączenia się od Gruzji. Jej separatystyczne tendencje podgrzewała Moskwa. W rezultacie w 1992 roku rozgorzała wojna między Gruzją a Abchazją przy nieoficjalnym, ale oczywistym, udziale Rosji. Skończyła się przegraną Gruzji.
Mamuka miał wtedy czternaście lat i razem z ojcem, generałem gruzińskiej armii, Zurabem Mamulaszwilim, dostali się do rosyjskiej niewoli. Mamukę po trzech miesiącach zamienili na innego więźnia, ale ojciec odsiedział dwa lata.
- To jest moja osobista walka – mówi. – Tu, w Ukrainie walczę z imperialnymi ambicjami Rosji. Legion Gruziński liczy dziś około siedmiuset żołnierzy z blisko trzydziestu krajów. Najwięcej pochodzi z Gruzji.
Buba ogłoszenie znalazł na facebooku. Zadzwonił, dowiedział się, co trzeba zrobić i wysłał aplikację.
Zanim tam trafił przeszedł prowierkę, czyli został sprawdzony przez służby specjalne Ukrainy. Po pierwsze i najważniejsze, sprawdzili stopień przygotowania wojskowego. Przede wszystkim biorą zawodowych żołnierzy, z których większość otrzymuje karabin AK, następcę słynnego kałasznikowa, a doświadczeni także broń przeciwpancerną. Buba trafił na przeszkolenie. Po drugie, nie mniej istotne, sprawdzili go pod kątem ideologicznym.
- Tu nie ma miejsca dla radykałów żadnej maści – mówi Mamulaszwili. – Nie chcemy nacjonalistów, ani takich, którzy w swojej historii mają jakąkolwiek współpracę z organizacjami nacjonalistycznymi lub zorientowanymi prorosyjsko. Tacy ludzie odpadają od razu.
Pytam dowódcę o motywacje żołnierzy z Zachodu.
- Jedyną, którą widzę, to chęć niesienia pomocy – tłumaczy. – Legion Gruziński współpracuje z ukraińską armią na mocy kontraktu, ale co ważne – jesteśmy ochotnikami, nie najemnikami. Nasi żołnierze nie otrzymują za służbę żadnych pieniędzy. Każdy z nich podpisuje półroczny kontrakt, zgodnie z którym może w dowolnym momencie opuścić szeregi i wrócić do domu.
Z badania przeprowadzonego przez Analysis and Consulting Team (ATC) wynika, że 87 procent Gruzinów uważa, że to też ich wojna, a 96 procent jest zdania, że wydarzenia w Ukrainie są całkowicie lub częściowo związane z Gruzją. Dla 84 procent badanych Rosja jest wrogiem.
Buba mi mówi, że Rosjanie pozbawili go dzieciństwa. – Ojca miałem na wojnie, matka była w ciągłym stresie. Jakoś tak jest, że wojna przechodzi u nas z pokolenia na pokolenie. Ojciec wojował, dziadek wojował, dziadka ojciec też. Teraz moja kolej. Już nie mogłem wytrzymać. Nie myślałem o tym, co zostawiam za plecami. Nie dałbym rady. Rosną mi dzieci i nie chcę, żeby one też musiały walczyć z Rosją. Poza tym, co miałbym im powiedzieć za kilka lat, że z perspektywy wygodnego fotela oglądałem tę wojnę, też przecież naszą, w telewizji?
Rozmawiam z nim przez WhatsApp. Czasem jest we flanelowej koszuli, czasem w mundurze, zawsze w tradycyjnej swanskiej czapce. Jego babcia była Swanką, góralką z regionu, który słynie z waleczności. Buba jednak przede wszystkim czuje się Megrelem. Śpiewa tradycyjne ludowe pieśni polifoniczne, jest jednym z głównych głosów swojego regionu.
Teraz nie zadaję zbędnych pytań, tylko te, które ustaliłam wcześniej z Mamulaszwilim. Ciekawi mnie strach i to, co dzieje się w głowie człowieka, który jeszcze nigdy do nikogo nie strzelał.
- Nie mam doświadczenia bojowego i wiem, że strzelanie do kaczek jest czymś innym niż strzelanie do ludzi. Uczę się walczyć w brygadzie, to dla mnie nowe. Często myślę o tym, jak to będzie, kiedy stanę twarzą w twarz z ruskim sołdatem. O tym, jak to jest zabić drugiego człowieka. I co to zmienia. A śmierć? O niej myślę, kiedy siedzimy w bunkrze, po alarmie bombowym. Czasem zdarza się kilka razy w nocy. Boję się, ale staram się podchodzić do tego z zimną krwią. Z jednej strony jestem gotowy na wszystko, a z drugiej jakoś dziwnie spokojny. I szczęśliwy. Jeśli już miałbym umrzeć, to chciałbym, żeby ta śmierć miała jakiś sens. Jeśli już przyjdzie, niech będzie po coś. To jest też moja wojna i choć nie przyszedłem tu umrzeć, to będę walczył do końca. Jest jeszcze jedno – nigdy nie czułem się tak wolny jak teraz.
19 marca na Facebooku Gruzińskiego Legionu pojawiła się informacja o wstrzymanej rekrutacji. Mamulaszwili podjął tę decyzję po rosyjskim ataku rakietowym na Międzynarodowe Centrum Sił Pokojowych i Bezpieczeństwa w Jaworowie pod Lwowem.
- Przestaliśmy rekrutować ochotników z innych krajów poza Gruzją – tłumaczy. – To wynika z ogromnej ilości dezinformacji, która pojawiła się w internecie po tym zdarzeniu. Publikowali ją właśnie zachodni ochotnicy. Nie wiem, czy to wynikało z pomyłki, czy z celowego działania, ale do wiadomości podano, że zaciągnęli się do Legionu Gruzińskiego, a nie do Międzynarodowego Legionu Obrony Terytorialnej Ukrainy. My nie mieliśmy tam bazy, poza tym żadnej z naszych nie ostrzelano podczas tej wojny. Zdecydowaliśmy, że będziemy teraz rekrutować tylko Gruzinów.
Emzar z Tbilisi chce zabrać na wojnę tylko bojowego ducha i determinację. Teraz czeka na paszport i układa w głowie plan. Ma jeszcze kilka dni do odbioru dokumentu, a jego decyzja czy się zgłosi, będzie zależała od tego, co będzie się działo w Ukrainie.
Życie ma poukładane, nie zostawi nikomu bałaganu, ani kłopotów. Rodzina ma gdzie mieszkać i za co żyć. Córki są dorosłe i wykształcone. Młodsza wyszła za mąż, urodziła córkę, o nią tym bardziej nie musi się martwić. A żona, Nona, podtrzymuje jego decyzję bo wie, że wojna w Ukrainie jest też ich wojną. Ich, Gruzinów.
Z Emzarem i Noną znamy się już kilka lat. To uchodźcy z Abchazji, rodzice Tamuny, którą Nona niosła cztery dni przez góry w śniegu, owiniętą w koce, kiedy zaczęła się wojna o Abchazję.
Emzar jest doświadczonym wojakiem. Służył trzy lata w czarnomorskiej flocie ZSRR a wojnę o Abchazję pamięta doskonale.
- Pierwszy kraj, który przyszedł nam wtedy z pomocą, to była Ukraina – mówi. – Statkiem przewozili cywilów w bezpieczne miejsca, walczyli z nami ramię w ramię. Jesteśmy im to winni. Czuję, że to mój dług. Wiem, że sam tej wojny nie zatrzymam, ale nie mogę już siedzieć bezczynnie i czekać. Jak będzie nas więcej, to damy radę. To może być dla nas ostatnia szansa, bo następna będzie Gruzja. A my nie mamy żadnych szans.
Emzar ma 56 lat, wiedzie spokojne życie. Nie narzeka. I w ogóle uważa, że to Rosję trzeba wyzwolić, od idiotów, którzy nią rządzą.
- Tylko jak na to wszystko patrzę, to odechciewa mi się żyć. Jeśli tam pojadę, nie będę miał skrupułów. Żadnych. Nieważne ile lat będzie miał żołnierz, który stanie naprzeciwko mnie z bronią. Zabiję. Mam już dość życia jak niewolnik, bo my tu wszyscy w tych poradzieckich grajdołach jesteśmy niewolnikami. Teraz ważne jest poświęcenie, bo niezależność trzeba sobie wywalczyć, wyrwać. Nie ma innej drogi.
Pytam, czy jest gotowy na śmierć.
- Jestem w takim wieku, że już wiem, że nie jestem nieśmiertelny i wiem też dokąd się wybieram. Będę walczył o życie, bo każdy chce żyć. To naturalne. Ale jestem gotowy je oddać. Jeśli zginę, będę bohaterem, bo dla mnie to wojna o Gruzję.
Ale Emzarowi jednocześnie jest wstyd za Gruzję, za rząd i za jego decyzje.
Gruzja nie dołączyła się do sankcji wobec Rosji, a jej premier, Irakli Garibaszwili, powiedział, że nie zamierza robić nic, co będzie zagrażało interesowi Gruzji. Nie odbył też podróży dyplomatycznej do Kijowa w odróżnieniu od dyplomatów europejskich, którzy na początku lutego w geście solidarności pojawili się w Ukrainie.
Aby go ośmieszyć, aktywiści z powstałego w 2019 roku Ruchu Wstydu, działającego w obronie demokracji i w opozycji do rządzącej partii, kupili mu bilet samolotowy do Kijowa. Nie skorzystał.
Gruzini doskonale pamiętają gest, jaki wykonali w sierpniu 2008 roku przywódcy Polski, Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy. W czasie wojennej operacji o tzw. Osetię Południową pojawili się pod budynkiem parlamentu w Tbilisi, w geście poparcia.
To Kaukaz, symbole są najważniejsze.
Kijów dziś nazywa zachowanie Gruzji ciosem w plecy, ale gruziński rząd niewiele sobie z tego robi.
Inaczej społeczeństwo.
Gruzini i Gruzinki solidaryzują się z Ukrainą i domagają się od rządu ostrzejszych działań przeciwko Rosji oraz zwiększenia pomocy Ukrainie. Chcą też dymisji premiera Garibaszwilego, wysłania pomocy militarnej do Ukrainy i bezproblemowych przejazdów ochotników gruzińskich do kraju objętego wojną. A z tym bywa różnie.
- Rząd gruziński nie popiera naszych działań w Ukrainie – mówi Mamuka Mamulaszwili. – To, co robi Gruzińskie Marzenie, rządząca partia w Gruzji, jest ewidentnym dowodem na to, że obrała kurs na Kreml i odwraca się od Zachodu, mimo że na fali wojny złożyła wniosek o przyjęcie w struktury Unii Europejskiej. Od samego początku przeszkadza ochotnikom w wyjeździe do Ukrainy.
28 lutego gruzińskie media podały, że rząd Gruzji nie wydał pozwolenia na wylot trzydziestu ochotników do Ukrainy. W zamian za to, dzień później, prezydent Wołodymyr Zełenski odwołał ambasadora Gruzji w Kijowie, a gruzińscy pisarze i artyści podpisali petycję o odwołanie premiera Garibaszwilego ze stanowiska.
Działanie gruzińskiego rządu skrytykowała też prezydentka Salome Zurabiszwili. 14 marca w parlamencie pojawiła się z p.o. ambasadora Ukrainy i pokazała zdjęcia z wojny. Wygłosiła też mowę, w której zwróciła uwagę, że społeczeństwo Gruzji jest zdecydowanie bardziej świadome, odważne i jednogłośne niż rząd. A partia rządząca wszystkich, którzy się z nią nie zgadzają, nazywa zdrajcami. Nie oszczędziła też opozycji. Tej zarzuciła nazywanie każdej decyzji rządu, mianem prorosyjskiej.
Potępiła gruziński rząd za to, że nie zwołał Rady Bezpieczeństwa w związku z toczącą się wojną.
Następnego dnia Gruzińskie Marzenie ogłosiło, że postawi Zurabiszwli przed Trybunałem Konstytucyjnym za naruszenie konstytucji. Powodem mają być jej nieusankcjonowane wizyty w Berlinie, Paryżu, Brukseli i Warszawie, które kazano jej odwołać, a które odbyła, zmieniając ich charakter ze służbowego na osobisty.
Nigdy jeszcze prezydent Gruzji nie stawał przed Trybunałem.
Minął już piąty tydzień wojny i do Gruzji zaczęły przylatywać trumny z ciałami żołnierzy-ochotników. Zginęło ich trzech: Giorgi Beriaszwili, Dawid Ratiani oraz Bachawa Czikobawa. Dwóch 17 marca pod Irpinem, trzeci, dzień później, w Mariupolu.
26 odbył się pogrzeb dwóch z nich. W uroczystościach uczestniczyła prezydentka Zurabiszwili i mer Tbilisi, Kacha Kaladze. Ale na reakcję przedstawiciela rządu trzeba było poczekać. Irakli Garibaszwili złożył rodzinom poległych żołnierzy kondolencje cztery dni po ich śmierci.
Jak podaje jam.news zapytany o tak późną reakcję, miał powiedzieć, że zrobił to, kiedy pojawiła się taka możliwość.
Buba, kiedy tylko dotarł do Lwowa, zadzwonił do żony, powiedział, gdzie jest i tłumaczył się, dlaczego pojechał na wojnę. Lika się wkurzyła, (tyle można tu napisać).
Mijają już trzy tygodnie od jego wyjazdu. Lika się trzyma, a nawet wspiera męża i czeka. Codziennie ze sobą rozmawiają.
A Buba szykuje się do walki. Razem z poetą, Temurem Eliawą są nie tylko żołnierzami Legionu Gruzińskiego. Zostali też bardami swojego batalionu, śpiewają o gruzińskiej Abchazji. Posłuchajcie.
Świat
Władimir Putin
Wołodymyr Zełenski
Gruzińscy ochotnicy
Gruzja
Legion Gruziński
Rosja
Tbilisi
Ukraina
wojna w Ukrainie
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Komentarze