Chodzi o ulice imienia "Rysia" i "Wiktora", odpowiedzialnych za masakrę tysięcy cywilów w marcu 1944. "Honorowanie w przestrzeni publicznej osób odpowiedzialnych za przestępstwa na ukraińskiej ludności cywilnej uderza w godność ludzi pogranicza, obywateli RP pochodzenia ukraińskiego, i rozwój dobrosąsiedzkich relacji z Ukrainą" - napisali Obywatele RP
22 listopada 2018 grupa działaczy Obywateli RP wysłała listy do radnych Hrubieszowa i Tomaszowa Lubelskiego domagając się zmiany patronów miejscowych ulic, honorujących osoby, które były dowódcami akcji przeciwko cywilnym obywatelom Rzeczypospolitej w marcu 1944 roku, w tym masakry w Sahryniu.
W Hrubieszowie jest to ulica dowódcy lokalnego oddziału Batalionów Chłopskich Stanisława Basaja „Rysia”, zaś w Tomaszowie Lubelskim – kapitana Armii Krajowej Zenona Jachymka „Wiktora”.
W liście czytamy: „Honorowanie w przestrzeni publicznej osób odpowiedzialnych za przestępstwa na ukraińskiej ludności cywilnej, w dodatku w miastach, położonych przy przejściach granicznych z Ukrainą, uderza w godność ludzi pogranicza, przede wszystkim obywateli RP pochodzenia ukraińskiego, a także w rozwój dobrosąsiedzkich relacji Polski z Ukrainą”.
Obywatele RP przytaczają w listach krwawą wyliczankę, udokumentowaną przez historyków, w tym pracowników Instytutu Pamięci Narodowej. Podkomendni Jachymka i Basaja, działający na Lubelszczyźnie, są odpowiedzialni za śmierć co najmniej 2220 osób pochodzenia ukraińskiego w ostatnich dwóch latach II wojny światowej (około połowy wszystkich ukraińskich strat w regionie).
Ofiarami Rysia i Wiktora były najczęściej kobiety (850) i dzieci (422). Ma to się nijak do lansowanej dzisiaj tezy, iż akcje wymierzone były przede wszystkim w jednostki Ukraińskiej Powstańczej Armii lub Ukraińców zbrojnie kolaborujących z Niemcami.
Historyk prof. Hałagida, pisał w periodyku IPN w 2017 roku: „W tych wsiach w większości zginęły kobiety i dzieci, a znaczna część zabitych mężczyzn była powyżej 50 roku życia. Zabijano więc osoby, które z różnych przyczyn nie zdążyły lub nie mogły uciec czy schować się w bezpieczne miejsca albo też liczące na to, że z racji wieku lub płci zostaną oszczędzone. Jedynym kryterium, jakim się wówczas faktycznie kierowali atakujący, była narodowość, akcje na poszczególne wsie przeprowadzano zaś w taki sposób, by zadać jak największe straty".
Największe natężenie ataków na ukraińskie wsie przypadło między 9 a 22 marca 1944. Zniszczono wówczas kilkadziesiąt miejscowości. W najbardziej znanym jednorazowym mordzie w Sahryniu i okolicznych przysiółkach historycy dowiedli, że polskie podziemie zamordowało co najmniej 606 osób (w tym 227 kobiet i 151 dzieci), co obala tezę, iż atak był wymierzony w oddział UPA, a wieś była solidnie uzbrojona.
W Szychowicach zginęło 138 Ukraińców, głównie prawosławnych, a wśród ofiar doliczono się 66 kobiet i 34 dzieci. W Miętkim co najmniej 110 ofiar (71 kobiet i dzieci), w Łaskowie 326 (203), a w Bereściu 239 (154).
Zdaniem historyka, prof. Igora Hałagidy, mogą to być dane zaniżone, gdyż nie udało się ustalić tożsamości wszystkich pomordowanych.
Czyny podkomendnych Zenona Jachymka i Stanisława Basaja noszą dowiedzione znamiona zbrodni wojennych.
W półroczniku IPN „Pamięć i sprawiedliwość” I (29), 2017 prof. Hałagida wyjaśnia: „W tych wsiach w większości zginęły kobiety i dzieci, a znaczna część zabitych mężczyzn była powyżej 50. roku życia. Zabijano więc osoby, które z różnych przyczyn nie zdążyły lub nie mogły uciec czy schować się w bezpieczne miejsca, albo też liczące na to, że z racji wieku lub płci zostaną oszczędzone. Tak się jednak nie stało: jedynym kryterium, jakim się wówczas faktycznie kierowali atakujący, była narodowość, akcje na poszczególne wsie przeprowadzano zaś w taki sposób, by zadać jak największe straty. Dlatego też w mojej ocenie wydarzenia te wykraczają poza najczęściej stosowany zwrot »akcja odwetowa«, który w tym kontekście należy uznać za eufemizm”.
Z kolei o "dokonaniach" Rysia pisze w tym samym numerze półrocznika IPN, dr Mariusz Zajączkowski, laureat Nagrody im. prof. Tomasza Strzembosza dla autora najlepszej książki dotyczącej najnowszej historii Polski za książkę "Ukraińskie podziemie na Lubelszczyźnie w okresie okupacji niemieckiej 1939-1944".
W tekście „Legenda w najlepszym wypadku… Kilka uwag na marginesie wojennych losów Stanisława Basaja »Rysia«" czytamy:
„W 1966 r. w popularnej w PRL serii wydawniczej »Żółty Tygrys« ukazał się tomik Wojciecha Sulewskiego pod tytułem »„Ryś” w akcji«.
Został on poświęcony wojennym losom Stanisława Basaja „Rysia”, który był dowódcą partyzantki bechowskiej w powiecie hrubieszowskim w okresie okupacji niemieckiej, a potem – w pierwszych miesiącach po jej zakończeniu – przedstawicielem struktur siłowych władzy komunistycznej na tym terenie. Wspomnianą książeczkę wydrukowano w nakładzie ponad 200 tys. egzemplarzy.
Jak się wydaje, jej powszechna dostępność w dużym stopniu ukształtowała „właściwy” obraz lokalnego bohatera, za którego Basaja do dziś uważa część polskiej społeczności powiatu hrubieszowskiego, oraz przekaz na temat jego działalności i okoliczności śmierci. Warto podkreślić, że zdaniem Sulewskiego w okresie aktywności w bechowskiej partyzantce „Rysia” wyróżniało „dążenie do przestrzegania humanitarnych metod walki”. Według wspomnianego autora i zgodnie z oficjalnie obowiązującą później wersją wydarzeń Basaj stracił życie z rąk bandy Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA) „męczony nieludzko” i rozszarpany w kieracie”.
Zajączkowski, opierając się o dokumenty, w tym relację AK-owców Stefana Kwaśniewskiego „Wiktora”, i dowódcy obwodu hrubieszowskiego Mariana Gołębiewskiego, „Irkę”, nie ma najlepszego zdania o „Rysiu”.
„Napady na wioski ukraińskie, niechęć do akcji scaleniowej z AK i rozpolitykowanie podkomendnych, a w końcu samowolna decyzja o podjęciu współpracy wojskowej z sowiecką partyzantką, kładą się cieniem na działalności Stanisława Basaja „Rysia” w okresie okupacji niemieckiej.
Wiele wątpliwości dotyczy również jego losów i postawy w pierwszych miesiącach po zainstalowaniu się władzy komunistycznej w powiecie hrubieszowskim (chodzi głównie o jego powiązania z PUBP [Powiatowy Urząd bezpieczeństwa Publicznego] w Hrubieszowie).
Niełatwo jest jednoznacznie ocenić Basaja. Była to niewątpliwie postać nieszablonowa, a ostatecznie także tragiczna. Dobry żołnierz i organizator, a jednocześnie typowy zagończyk, może nawet lokalny watażka, niesubordynowany, a przede wszystkim nieodpowiedzialny, jeżeli chodzi o taktykę wobec Ukraińców.
To właśnie żywa pamięć o paleniu wsi ukraińskich na Chełmszczyźnie w okresie okupacji niemieckiej przyczyniła się w marcu 1945 roku do tragicznej śmierci „Rysia” z rąk partyzantów UPA. Co istotne, nie został on zamordowany w Sahryniu – rozszarpany w kieracie w asyście duchownego unickiego – lecz rozstrzelany w lasach uhrynowskich lub Liskach Waręskich. (…) Zanim zginął, został najpewniej poddany śledztwu, być może nawet ciężkiemu.
Z jednej strony Basaj jawi się jako obrońca ludności polskiej w obliczu zagrożenia niemieckimi ekspedycjami karnymi z udziałem ukraińskich formacji kolaboracyjnych (…), policji ukraińskiej ściśle powiązanej w Hrubieszowskiem z OUN-B, w końcu antypolskimi wystąpieniami bojówek jednostek UPA przybyłych z Wołynia.
Z drugiej zaś to właśnie jego postępowanie wobec Ukraińców – akty bandytyzmu (napady rabunkowe) i terroryzowanie ludności cywilnej (głównie w okresie październik 1943 – marzec 1944) prowadziło do zaognienia stosunków z Ukraińcami i ściągało represje Niemców na miejscowych Polaków (pacyfikacja Smoligowa).
Chluby „Rysiowi” nie przynosi również to, że tuż przed niemiecką operacją antypartyzancką „Sturmwind II” pozostawił swój batalion w Puszczy Solskiej. Uczynił to prawdopodobnie w obawie przed konsekwencjami grożącymi mu ze strony komendanta hrubieszowskiego obwodu AK za to, że pod koniec marca 1944 roku – w przeddzień ukraińskiego uderzenia – wraz z batalionem odszedł z powiatu hrubieszowskiego w lasy biłgorajskie. Gołębiewski najpewniej potraktował samowolną decyzję „Rysia” jako dezercję”.
Zajączkowski konstatuje: „Mimo to dla części polskiej społeczności w Hrubieszowskiem Basaj i działalność jego bechowskiej partyzantki w okresie okupacji niemieckiej do dziś są legendą. Niemniej w pamięci zbiorowej starszego pokolenia Ukraińców z południowej Chełmszczyzny „Ryś” zapisał się źle – do dziś w środowiskach ukraińskich Basaja i jego ludzi często określa się jako bandytów”.
Pozytywnej legendy, sprzecznej z opiniami historyków IPN, doczekał się również Zenon Jachymek. "Wiktor". Prof. Hałagida przywołuje wydane pod pseudonimem po wojnie w Londynie wspomnienia jednego z partyzantów (akurat Batalionów Chłopskich) pacyfikujących Sahryń, gdzie oddział Jachymka grał pierwsze skrzypce.
„[Złapanego Ukraińca] »Szakal« i kilku jego pomocników rozebrało do kalesonów i zaczęło pałować. Na początku bili go po podeszwach stóp. Bili dotąd, aż skóra zaczęła schodzić płatami, a ciało odpadać w kawałkach. Potem zaczęli bić w klatkę piersiową, aby połamać mu żebra. »Szakal« był wyraźnie podekscytowany i przejawiał coraz większą ochotę, by zadać jeńcowi jak najwięcej bólu. Jego ofiara jednak uparcie milczała.
Wkrótce jednak Ukrainiec nie był w stanie wymówić nawet słowa, nawet jeśli chciałby. »Szakal« włożył jego palce między ciężkie stalowe drzwi i zatrzasnął je, łamiąc ofierze palce, które pękły z głuchym trzaskiem. »Szakal« był już mocno spocony i teraz zabrał się za masakrowanie sterczących palców ciężkim żelaznym prętem. Zawziął się, by odrąbać je jak najmniejszą ilością uderzeń. Trzy pierwsze palce odpadły stosunkowo łatwo. Pozostał jeszcze najmniejszy, dyndający na dwóch ostatnich ścięgnach, który uparcie nie chciał odpaść, a to jeszcze bardziej rozwścieczyło torturującego. […]
Początkowo ofiara krzyczała z całych sił, ale stopniowo jego krzyk słabł, aż przeszedł w cichy jęk, ciało było wstrząsane nagłymi konwulsjami i przy każdym uderzeniu »Szakala« mężczyzna wydawał charczące dźwięki. […] Na koniec twarz mężczyzny była jedną miazgą, jego klatka piersiowa zapadła się, jednak jeszcze wydawał słabe dźwięki, kiedy »Szakal« zaciągnął go za nogi do drabiny, zrzucił na dół i pociągnął za stodołę, by wykończyć go tam bagnetem”.
Tymczasem, prócz ulicy w Tomaszowie, na stronie internetowej tamtejszego liceum ogólnokształcącego wisi heroiczny biogram Jachymka. Partyzantowi poświęcono film dokumentalny, autorstwa Ewy Szakalickiej. „Pokaz filmu o moim bohaterze Zenonie Jachymku – mówiła portalowi Fronda - w 100 rocznicę jego urodzin i jego rodzinnym mieście był naprawę przeżyciem. Nie znałam go osobiście, ale poprzez relacje i wspomnienia – stał mi się bliski. Jestem córką akowca.
Mjr Jachymek był dowódcą Armii Krajowej i jest dziś atakowany, za to, że na Zamojszczyźnie bronił w 1944 roku polskiej ludności przed ukraińskimi nacjonalistami z band UPA. Polacy są mu jednak nadal do dziś wdzięczni za to, że za okupacji niemieckiej obronił ich również przed wysiedleniami. Dowodził na tzw. odcinku przeciwukraińskim przed UPA. Gdyby nie silna Armia Krajowa i jego postawa, to fala zbrodni taka jaka przeszła przez Wołyń i Małopolskę Wschodnią, przeszła by również i przez te ziemie.
Major „Wiktor” nie złożył broni po akcji „Burza”. Po wejściu Armii Radzieckiej był szukany przez NKWD. Po rozwiązaniu AK był w Ruchu Oporu Armii Krajowej. Przerzucony do Szwecji, wrócił z z powrotem do Polski. W 1946 r. został wydany, aresztowany i skazany na karę śmierci. Przeszedł tortury psychiczne i ciężkie śledztwo. Karę zamieniono mu na 15 lat więzienia, z czego przesiedział 10 lat. Stracił zdrowie w więzieniu. Zmarł w 1986 r.
Pokaz filmu uświadomił mi, jak ważną jest postacią dla społeczności lokalnej, dla młodzieży. Nawet się nie spodziewałam takiego przyjęcia. Akowcy ściskali mi dłoń, dziękowali. Wielu przyniosło stare fotografie z Jachymkiem.
Była wspaniała oprawa. Msza Święta koncelebrowana przez księdza biskupa, asysta Wojska Polskiego, koncert. Ranga wydarzenia była duża, dzięki zaangażowaniu społeczności lokalnej. Ile przyszło osób? Kilkaset, może nawet 800, mimo fatalnej pogody.
Ten film, to również obrona dobrego imienia Jachymka, bohaterskiego, a jednocześnie przez lata wyklętego żołnierza. Liczę, że film wyemituje TVP Info, mam wstępną obietnicę”.
Warto przypomnieć, kto – niechcący i na przekór swej woli – przypomniał niesławne postaci Zenona Jachymka i Stanisława Basaja. Tak to bywa, gdy laik, a z przekonań narodowiec, bawi się skomplikowaną polsko-ukraińską historią.
Zrobił to wojewoda lubelski Przemysław Czarnek (PiS), doktor nauk prawnych. Oskarżył on w lipcu 2018 roku dr. Grzegorza Kuprianowicza, historyka i przewodniczącego Towarzystwa Ukraińskiego z Lubelszczyzny, o to, że przypominając podczas uroczystości żałobnych w Sahryniu mord na cywilach, dał dowód hucpy, ukraińskiego nacjonalizmu, banderyzmu i obraził naród polski. Napisała o tym szczegółowo lubelska "Wyborcza".
Słowom Kuprianowicza do dzisiaj przypatruje się prokuratura w Zamościu.
Prócz obrony Polaków przed Ukraińcami wojewoda Czarnek ma jeszcze co najmniej jedno hobby. W kontekście niedawnego lubelskiego Marszu Równości mówił o „zboczeniach, dewiacjach i wynaturzeniach”, również na antenie lubelskiej TVP.
OKO.press pisało o tym
Wojewoda ma także liczne inne poglądy i wpływy na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, swojej Alma Mater. OKO.press pisało o tym tu:
Komentarze