0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

W nocy ze środy na czwartek 17 lutego i w czwartkowy poranek pojawiły się doniesienia o incydentach zbrojnych na tzw. linii rozgraniczenia między terytorium kontrolowanym przez władze Ukrainy i obszarami samozwańczych republik, stworzonych przez wspieranych przez Rosję separatystów na wschodzie kraju. Separatyści ostrzelali kilka ukraińskich wsi.

Z jednej strony, to nic nowego – wojna domowa na Ukrainie trwa od 2014 roku i przez ten czas do starć i incydentów zbrojnych dochodzi w rejonie linii rozgraniczenia regularnie, dla mieszkańców tych rejonów to ponura codzienność. Z drugiej strony, w ostatnich tygodniach Rosja skoncentrowała u granic Ukrainy potężne siły wojskowe, a Stany Zjednoczone nieodmiennie ostrzegają, że istnieje bardzo wysokie ryzyko rosyjskiej inwazji na Ukrainę, na wielką skalę. Media, powołując się na dane amerykańskiego wywiadu, podawały nawet konkretną datę jej rozpoczęcia – miało do tego dojść 16 lutego, czyli wczoraj. Jak zatem interpretować ostatnie informacje ze wschodu Ukrainy?

„Incydenty w rodzaju ostatnich ostrzałów artyleryjskich nie muszą być zapowiedzią eskalacji konfliktu i można je traktować jako element podtrzymywania napięcia”

– podkreśla w rozmowie z OKO.press Piotr Żochowski, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.

Jednocześnie jednak, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, Rosja wcale nie zmniejsza swej obecności wojskowej u granic Ukrainy. Moskwa skoncentrowała tam ok. 130 tysięcy żołnierzy i potężne zapasy sprzętu wojskowego – z doniesień wywiadowczych i zdjęć satelitarnych wynika, że te siły wciąż pozostają w gotowości bojowej, co wywołało nerwową reakcję Zachodu.

„Słyszymy deklaracje Rosji o wycofywaniu wojsk, ale jak dotąd nie zaobserwowaliśmy żadnych oznak deeskalacji w terenie. Wręcz przeciwnie, widzimy, że koncentracja trwa. Potrzebujemy czynów, aby zaufać słowom. Nie opuszczamy naszej gardy. Pozostaniemy czujni i zjednoczeni. W ostatnich dniach kontaktowałam się z wieloma partnerami, zarówno w sprawie naszej reakcji na agresję Rosji, jak i naszej gotowości. Jesteśmy gotowi. Mamy nadzieję na najlepsze, ale jesteśmy przygotowani na najgorsze” – mówiła w czwartek szefowa Komisji Europejskiej Ursula van der Leyen. Szefowa KE zapowiedziała na czwartkowe popołudnie pilną telekonferencję 27 przywódców państw Unii.

„Dyplomacja nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. To dobrze. Wciąż mamy nadzieję, że zapanuje pokój” – mówiła van der Leyen.

Przeczytaj także:

Co się dzieje na wschodzie Ukrainy?

„Separatyści naruszyli tej doby rozejm 29 razy” – poinformował po godz. 11. czasu polskiego sztab Operacji Połączonych Sił Zbrojnych Ukrainy. Wcześniej strona ukraińska przedstawiła zdjęcia z ostrzelanej przez separatystów wsi Stanica Ługańska. Tam pociski artyleryjskie wystrzelone przez separatystów trafiły w budynek przedszkola.

View post on Twitter

Z kolei we wsi Marinka w rejonie Doniecka odłamki z pocisku separatystów raniły kobietę. Pociski eksplodowały tuż obok przystanku autobusowego, w pobliżu budynków szkoły podstawowej i misji humanitarnej.

View post on Twitter

Ostrzał z broni maszynowej odnotowano natomiast we wsi Wrubiwka – tam nie było poważniejszych zniszczeń, nikt też nie został ranny.

Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której na linii rozgraniczenia separatyści przeprowadzili kilka izolowanych ostrzałów – w wyniku czego jedna (lub dwie według części źródeł) osoba została ranna. To nic innego niż stałe realia wojny na wschodzie Ukrainy, w której od 2014 roku życie straciło już ponad 14 tysięcy osób i w której regularnie dochodzi do wymian ognia między siłami separatystów z obu samozwańczych „republik” a ukraińską armią.

„Sytuacja na linii rozgraniczenia pozostaje od lat nieodmiennie niestabilna, a incydenty w rodzaju ostatnich ostrzałów artyleryjskich nie muszą być zapowiedzią eskalacji konfliktu i można je traktować jako element podtrzymywania napięcia.

Obecnie Kreml liczy na to, że uda mu się uzyskać więcej w ramach porozumień mińskich i wywrzeć skuteczna presję n Kijów, aby rozpoczął dialog z separatystami.

Nie oznacza to, że Rosja nie będzie nadal grała obecnością wojskową w pobliżu Ukrainy, ale oznacza, że nie można wykluczyć wybuchu ograniczonego konfliktu na wschodzie Ukrainy, gdy strona rosyjska uzna, że potencjalne ukraińskie ustępstwa nie są wystarczające” – tłumaczy Piotr Żochowski, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.

Opowieść separatystów

Swoją narrację na temat sytuacji na linii rozgraniczenia mają też separatyści. Twierdzą, że ukraińska armia kilkakrotnie ostrzelała ich pozycje, m.in. z moździerzy o kalibrze 120 mm – i w wydanym oświadczeniu oskarżyli Ukrainę o łamanie porozumień mińskich z 2015 roku. A jednym z ważniejszych punktów była tam wzajemna deklaracja wycofania systemów artyleryjskich o kalibrze większym niż 100 mm na odległość 50 km od ówczesnej linii frontu, zaś systemów rakietowych (jak wyrzutnie Grad i podobne) na odległość nie mniej niż 140 km – czyli dalej, niż wynosi ich realny zasięg.

Dezinformacja i bezpodstawne oskarżenia oparte o spreparowane dowody, to również codzienność wojny na wschodzie Ukrainy. W sieci krąży w tej chwili na przykład rozpowszechniane z kont separatystów i prorosyjskich serwisów zdjęcie pocisku moździerzowego kalibru 120 mm wbitego w ziemię. Nie da się jednak na jego podstawie określić ani gdzie, ani kiedy zostało ono wykonane – kadr jest bardzo wąski - oraz czy przedstawia ono rzeczywiście realny niewypał, czy raczej efekt małej inscenizacji.

„Wojna informacyjna zawsze powoduje duży zamęt. W zasadzie niemal codziennie pojawiają się różne, mniej lub bardziej alarmujące doniesienia, dotyczące sytuacji na linii rozgraniczenia – często zawierające w sobie elementy dezinformacji stosowanej zresztą przez wszystkie strony konfliktu. Jak dotąd za każdym razem prowadzi to do zbliżonych wniosków: to wciąż jeszcze nie jest wstęp do rozpoczęcia przez Rosję operacji lądowo-powietrznej przeciwko Ukrainie” – mówi Piotr Żochowski z OSW.

Narrację separatystów podchwycił jednak Dmitrij Pieskow, rzecznik Kremla. W rozmowie z agencją TASS stwierdził (nie podając żadnych dowodów), że „armia Ukrainy podjęła prowokacyjne działania, które nasiliły się w ciągu ostatnich dni i ostatniego dnia”.

Rosjanie wciąż pod bronią

Nowe zdjęcia satelitarne firmy Maxar są dowodem na to, że wzdłuż granic Ukrainy – na terytorium Białorusi i Rosji oraz u wybrzeży Morza Czarnego - w ciągu ostatnich 48 godzin wciąż trwały wzmożone ruchy wojsk, a rosyjska obecność wojskowa na granicach z Ukrainą wcale się nie zmniejszyła.

View post on Twitter

Pojawiają się też niepokojące nowe informacje. Na zdjęciach widać na przykład nowo wybudowany most pontonowy na Prypeci na terytorium Białorusi, który teoretycznie mógłby posłużyć do przerzutu wojska w kierunku granicy Ukrainy. Most został postawiony zaledwie 6 kilometrów od granicy z Ukrainą, zresztą w strefie ochronnej wokół dawnej elektrowni atomowej w Czarnobylu.

Oficjalne i nieoficjalne wypowiedzi białoruskich i rosyjskich źródeł wskazują nieodmiennie, że ma to związek z trwającymi od 10 lutego na Białorusi wspólnymi ćwiczeniami obu armii „Związkowa stanowczość 2022”. Ćwiczenia mają się zakończyć 20 lutego. W czwartek 17 lutego dodatkowo potwierdził to Siergiej Ławrow, minister spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej.

Ćwiczenia mają specyficzny i wymowny zarazem scenariusz.

„Republika Polesia” oraz „Federacja Północna” (czytaj - Białoruś i Rosja) wspólnie „bronią się” w nich przed hybrydową agresją państw Zachodu, zainicjowaną przez Polskę i towarzyszącym jej pełnoskalowym atakiem „Republiki Dnieprowii” (czytaj - Ukrainy).

To właśnie te ćwiczenia są oficjalnym uzasadnieniem przerzucenia przez Rosję na terytorium Białorusi zaawansowanego uzbrojenia – w tym nowoczesnych myśliwców i samolotów szturmowych, baterii rakietowych od przeciwlotniczych S-400, przez Pancyr-S, aż po systemy artylerii rakietowej Uragan oraz – co potencjalnie szczególnie groźne – pocisków balistycznych Iskander. Te ostatnie mogą razić cele na odległość 500 km (a ich zmodyfikowane wbrew traktatom rozbrojeniowym wersje nawet znacznie dalej), co oznacza, że z terytorium Białorusi mogłyby bez problemu dosięgnąć Kijowa, Lwowa i innych ukraińskich większych miast.

Całość tych sił znacząco zwiększa potencjał ofensywny Białorusi i znajdujących się na jej terytorium wojsk rosyjskich, co dodatkowo pogarsza sytuację strategiczną Ukrainy – potencjalnie narażonej w ten sposób również na atak od północy. A Kijów – czyli stolicę Ukrainy – od granic Białorusi dzieli niespełna 100 kilometrów.

To wszystko budzi zrozumiały niepokój Zachodu.

"Rosja ma duże siły zgromadzone przy granicy z Ukrainą. Nie mamy jednak pojęcia, jakie są ich zamiary. Wiemy, jak Rosja zachowywała się w przeszłości. Jeżeli zebrać wszystkie fakty, to są powody do poważnego niepokoju. Jeżeli użyją siły, to zapłacą wysoką cenę" - mówił w czwartek w Brukseli sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg.

;

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze