0:000:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Aneta Strzemżalskafot. Aneta Strzemżal...

Najlepszą wódkę na figach pędzą na samym końcu byłego Imperium Rosyjskiego. Żeby się jej napić za czasów ZSRR, trzeba było zdobyć w armeńskim MSW specjalną bumagę do przebywanie w przygranicznej zonie. Droga nie była długa. Po czterech godzinach pociąg był już nad brzegami Araksu. No, prawie nad brzegami, bo Araks płynął za granicznym płotem pod napięciem i ochroną pograniczników. Z jednej strony irańskich, z drugiej radzieckich.

droga, nad nią bilbord z portretem żołnierki
Armenia. Billboard sławiący bohaterki i bohaterów wojny o Karabach. Fot. Aneta Strzemżalska

Droga narkotykowa

Z tamtego świata zostały figowa wódka, rzeka, płot i Rosjanie na granicy. Pociąg nie jeździ, bo tory biegły przez Nachiczewańską Republikę Autonomiczną, która stała się eksklawą Azerbejdżanu. A z nim Armenia bije się ponad trzydzieści lat o Karabach.

Żeby ze stolicy Armenii dostać się dziś do granicznego Meghri trzeba jechać osiem godzin drogą pełną serpentyn. Jest w części nowa, bo starą po przejęciu znacznej części Karabachu kontroluje Azerbejdżan, który we wrześniu 2021 nałożył na irańskie ciężarówki podatek drogowy.

A dla Irańczyków to jeden z najważniejszych szlaków handlowych i narkotykowych w świat.

Żeby pojechać do Meghri, powinnyśmy, jako zagraniczne dziennikarki, mieć akredytację MSW. To przecież strefa potencjalnych działań wojennych. Ale bumagi nie mamy, za późno złożyłyśmy wniosek.

Chcemy zobaczyć miejsce na granicy armeńsko-irańsko-azerbejdżańskiej, gdzie splatają się interesy dużych graczy. Z jednej strony Rosji, której bazy wojskowe rozsiane są w strategicznej prowincji Sjunik na południu Armenii.

Z drugiej Iranu, którego Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej w październiku prowadził tam manewry wojskowe. Jest o co walczyć. Od dostępu do dróg zależy irańska gospodarka.

I chcemy posmakować figowej wódki.

W Erywaniu mówią nam, że nawet z akredytacją nie dojedziemy do granicy. Szybko okazuje się, że ze stolicy widać mniej.

Kto strzela?

Z naszego hotelowego okna w Meghri widać góry. Zmierzcha już, więc ognista łuna w wąwozie wygląda malowniczo. Niepokoją tylko wystrzały ciężkiej artylerii. Raz za razem.

- Nie bójcie się dziewczyny – mówi Ararat, syn właściciela hotelu. – To ćwiczenia.

- Iran?

- Nie, Iran już skończył. To Rosjanie. Mamy w mieście rosyjski garnizon i poligon. A co robicie wieczorem?

Ararat i jego kolega Erik są wojskowymi. Ararat już w spoczynku, walczył w Karabachu w 2020 roku w czasie tzw. wojny 44-dniowej, a Erik służy nadal. Dajemy zaprosić się na kolację. Udajemy turystki, które za bardzo nie orientują się, gdzie trafiły.

Przyjeżdżają po nas czarnym mercedesem z ciemnymi szybami. Coś kręcą, chcą jechać na daczę, ale my wolimy restaurację. Meghri jest małe, niecałe 4,5 tys. mieszkańców, wszyscy się znają. Arat z Erikiem obwożą nas po okolicy.

Za płotem pod napięciem majaczy Araks. Pytamy o starą drogę wzdłuż granicy z Azerbejdżanem.

- Nieprzejezdna – mówi Erik. – Trzeba mieć przepustki, rosyjski blockpost przepuszcza tylko mieszkańców kilku wiosek, a zagranicznych nie wpuszczają w ogóle. Wyżej drogę kontroluje już Azerbejdżan.

Chcemy to zobaczyć. Podjeżdżamy pod rosyjską blokadę. Budka, szlaban i czterech rosyjskich żołnierzy z długą bronią.

- Lepiej nie wzbudzać podejrzeń – tłumaczą chłopaki i skręcamy szybko w inną drogę.

Nielegalni, legalni Rosjanie

Rosyjscy żołnierze blokują przygraniczną drogę bez żadnej umowy z rządem Armenii. Już w Erywaniu słyszałyśmy o rosyjskich checkpointach w prowincji Sjunik.

- Latem postawili ich pięć – mówi nam Stiopa Safarjan, szef Armeńskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Bezpieczeństwa (AIISA). – Były nielegalne, tłumaczyli, że walczą z kontrabandą i narkotykami z Iranu. Wyglądało to na powrót sowieckiej infrastruktury granicznej zony. Oprotestowaliśmy to i Rosjanie je zlikwidowali.

Nie wszystkie. Na podobny blockpost natknęłyśmy się także w Dawit Beku w prowincji sjunickiej. Irańskie ciężarówki już tamtędy nie jeżdżą, ale Rosjanie nadal blokują wjazd.

Po upadku ZSRR wojska rosyjskie nie opuściły Armenii, na jej prośbę. W Giumri, niedaleko granicy z Turcją, oficjalnie stacjonuje 3,3 tys. żołnierzy, którzy wraz z siłami zbrojnymi Armenii mają bronić południowej granicy Rosji, mimo że Armenia z nią nie graniczy. Armenia podpisała też umowę, by rosyjskie Wojska Ochrony Pogranicza strzegły jej granic z Turcją i Iranem.

- Oficjalnie mówi się, że w Armenii stacjonuje 5 tys. rosyjskich żołnierzy – tłumaczy Safarjan. – Ilu ich jest realnie, nie wiem. To tajne dane. Wojna w Ukrainie na liczebność rosyjskiego wojska tutaj nie wpłynęła. Za to po wojnie w 2020 roku przybyło agentów FSB, a Rosja powiększyła ilość wojska i infrastrukturę wojenną. Powstały nowe bazy, przy granicy z Gruzją, gdzie prowadzi główny szlak do Morza Czarnego, i lotnicza w Sisjanie, w prowincji sjunickiej.

W promieniu 10 km od bazy lotniczej nie działa GPS, ani telefony.

Później będziemy mijać kilka rosyjskich baz i garnizonów: Agarak, Meghri, Goris, Kapan, Dawit Bek. Na żywo nie sposób ich nie zauważyć, nad każdą powiewa rosyjska flaga. Ale w mapach Gooogla, na zdjęciach satelitarnych nałożone są tylko filtry przypominające chmury, baz nie widać.

Mirotworcy

W czarnym mercedesie z ciemnymi szybami pytamy chłopaków o wojnę. Ararat walczył pod Szuszą, strategicznym miejscem dla Armenii i Azerbejdżanu.

Szusza to symbol zwycięstwa Ormian w wojnie o Karabach na przełomie lat 80. i 90.

A jednocześnie Szusza to symbol zwycięstwa Azerbejdżan nad Ormianami w wojnie 44-dniowej, w 2020 r.

Chłopaki nie chcą za bardzo mówić. Ostatnia wojna była klęską Armenii, pokazała jej słabości i odarła z mitu niezwyciężonej armii.

- Nikt nam nie pomógł – mówi Ararat. – Za Azerbejdżanem stała Turcja, a za nami nikt. Rosja nas zostawiła. Do dziś czekamy na broń, którą u niej kupiliśmy. A teraz jeszcze występuje w roli pokojowego arbitra.

9 listopada 2020 r. Azerbejdżan, Armenia i Rosja podpisały trójstronne porozumienie o zawieszeniu broni. Miało zakończyć wojnę o Karabach.

Armenia straciła wtedy kontrolę nad 74 procentami Karabachu oraz terenami, które okupowała od 1994 r. Na obszar, który został pod jej kontrolą, wprowadzono 1960 rosyjskich żołnierzy w roli sił pokojowych. Wyznaczono też korytarz laczyński, który łączy Karabach z Armenią właściwą. Jego też kontrolują rosyjscy mirotworcy.

graniczny płot pod napięciem
Płot pod napięciem na granicy armeńsko-irańskiej. Fot. Aneta Strzemżalska.

Nowa nitka Jedwabnego Szlaku

Do końca 2022 r. Armenia i Azerbejdżan powinny były podpisać porozumienie pokojowe. Nie podpisały, a sytuacja między nimi jest coraz bardziej napięta. We wrześniu doszło do wymiany ognia na granicy armeńsko-azerbejdżańskiej. Znamienne, że, w tych miejscach nie było rosyjskich żołnierzy. Eksperci nazywają to z rosyjska „wynużdjeniem k miru”, czyli wymuszeniem podpisania pokoju.

- Tak naprawdę chodzi o drogi – tłumaczy Beniamin Paghosjan, politolog i analityk. – O nową nitkę Jedwabnego Szlaku. Od Morza Czarnego do Kaspijskiego, by dalej połączyć się z Chinami. Tą nitką zainteresowana jest Rosja, ale pod warunkiem, że będzie ją kontrolować. Pod jej okiem znalazłyby się szlaki z północy na południe i z zachodu na wschód. Armenii nie jest to na rękę, bo straci kontrolę nad swoimi drogami.

Azerbejdżan chce budowy eksterytorialnego korytarza, który połączy go z Nachiczewanem, eksklawą, od której dzieli go armeńska prowincja Sjunik. Mają się na niego składać trzy drogi i linia kolejowa pod nadzorem Rosji.

Armenia nie chce się na to zgodzić, bo korytarz odetnie ją od granicy z Iranem i od własnej południowej prowincji.

Korytarz nie jest też na rękę Iranowi, który z coraz większym zainteresowaniem spogląda na kaukaski teatr i nowy Jedwabny Szlak.

Iran świeci jak Las Vegas

Spod rosyjskiego postu Ararat i Erik zabierają nas na granicę z Islamską Republiką Iranu. Jedziemy wzdłuż płotu pod napięciem i kamerami. Z drugiej strony mijamy ogromną kolejkę tirów.

- Tu się kończył Związek Radziecki – mówi Erik. – Jak się patrzyło na Iran, to tam było tak ciemno, jakby nie było żadnych domów, choć były. A teraz świeci się jak w Las Vegas, a u nas bida piszczy. A tak by się chciało pięknie żyć!

Chłopaki narzekają na drożyznę i brak perspektyw.

- Ludzie stąd uciekają do stolicy albo za granicę – mówi Ararat. – Nawet drobny handel przygraniczny jest ograniczany i kontrolowany. Nie ma nic, co by dawało nadzieję. No i ciągle ta wojna, nie wiadomo co z tego będzie. Z Iranem mamy teraz dobre stosunki, ale to przecież też muzułmanie, chociaż z Azikami (pogardliwe określenie Azerbejdżan) źle żyją.

Między Iranem a Azerbejdżanem sytuacja jest napięta od dłuższego czasu. Azerbejdżańska prasa pisze, że dzisiejsze terytorium kraju powinno nazywać się Azerbejdżanem Północnym. To sugestia, że „Południowy” leży w dzisiejszym Iranie. Azerbejdżanie to największa nieperska mniejszość w Iranie (16 procent), co czasem podkreśla Ilham Alijew, prezydent Azerbejdżanu sugerując żeby wziąć rodaków pod ochronę.

44-dniowa wojna wydłużyła granicę irańsko-azerbejdżańską do 700 km i oba kraje coraz częściej organizują tam ćwiczenia wojskowe. A jeszcze Azerbejdżan nawiązuje coraz bliższe relacje z Izraelem, największym wrogiem Republiki Islamskiej. Kupuje u niego broń i otwiera ambasadę w Tel Awiwie. Pierwszą ambasadę państwa szyickiego w Izraelu. Więc Iran zabezpiecza tyły. 21 października otworzył konsulat w Kapanie, stolicy armeńskiego Sjuniku. Politolodzy z Erywania twierdzą, że to służby wywiadu.

- Niewykluczone, że Iran wprowadzi swoje wojska do Armenii – mówi Paghosjan. – To się może wydarzyć, kiedy Azerbejdżan siłą wymusi korytarze i odetnie nimi Sjunik od reszty Armenii. Sjunik jest najbardziej rosyjską częścią Armenii, rosyjskie wojska już tam są. Znajdzie się pod protektoratem rosyjsko-irańskim i dojdzie do syrianizacji konfliktu. To najgorsza opcja.

Przeczytaj także:

stanowisko strzeleckie zbudowane z opon samochodowych.
Pozostałości po okopach z września 2022. Fot. Aneta Strzemżalska

Toast za żołnierza, którego nie ma

W drodze z armeńsko-irańskiej granicy Erik i Ararat opowiadają o kopalniach miedzi, kobaltu, złota i diamentów. My udając naiwne turystki pytamy o poligon.

- Może jak zobaczymy to na własne oczy, nie będziemy się bać strzelaniny.

- Nie macie się czego obawiać. Rosjanie to poważna armia, wiedzą co robią – mówi Erik. – Nie to co nasza. Nasza to kołchoz. W Armenii jest taka tradycja, że pijemy toast za żołnierza, który niby stoi na warcie i nas chroni, ale tak naprawdę go nie ma. Bo poszedł do domu, nie chciało mu się stać.

Podjeżdżamy pod poligon, ćwiczenia się już skończyły. Jest już ciemno, niewiele widać. Pytamy o armeńską armię.

Chłopacy chwalą przygotowanie armii rosyjskiej i tureckiej. Ze swojej się śmieją i z Azerbejdżan też. Jak niemal wszyscy w Armenii nie mają szacunku do swoich sąsiadów. Traktują ich z wyższością, umniejszają.

- Oni nigdy z nami nie walczyli jeden na jeden – mówi Erik. – Gdyby nie pomoc Turcji, to byśmy wygrali. Nie potrafią się bić. Nie to co my. My walczymy do końca.

Ale za chwilę Erik znowu szydzić z armeńskiej armii: korupcja, brak organizacji, demoralizacja i przestarzałe sprzęty.

Pogranicznik w wyślizganych trzewikach

Będziemy potem same jeździć wynajętym samochodem po miejscach niedawnego konfliktu. W Sotku, gdzie ostrzały bywają do dziś, pojedziemy do kopalni złota, która po ostatniej wojnie w większości przeszła w ręce Azerbejdżanu. Miniemy armeńskiego żołnierza pod bronią i w kamizelce kuloodpornej, dojedziemy do wjazdu do kopalni, zrobimy zdjęcia i nikt nie zwróci na nas uwagi.

Pojedziemy też zobaczyć punkt graniczny przy wjeździe do korytarza laczyńskiego łączącego Armenię właściwą z częścią Karabachu pod rosyjsko-armeńskim protektoratem.

Cały checkpoint składa się ze szlabanu, budki dla pograniczników z dwoma telefonami, barakowozu dla żołnierzy armeńskich i namiotu polowego, z którego dymi piecyk. Czterech żołnierzy i sześciu pograniczników. Różnią się niemal wszystkim: mundurami, posturami i butami. Żołnierze mają taktyczne, a pogranicznicy trampki, trapery i zwykłe, wyślizgane trzewiki. Nie nadają się ani do biegania, ani do ćwiczeń.

Są mili. Biorą nasze dokumenty. Gdzieś dzwonią. Każą czekać. Nie ma dużego ruchu. Wpuszczają tylko Ormian. Jeżdżą głównie osobówki, rejsowe busy. Marszrutka z towarem zatrzymuje się właśnie przy namiocie polowym. Kierowca pokazuje towar w bagażniku i wyciąga wagę. Ważą po kolei. Roześmiani pogranicznicy wyciągają worek ziemniaków i główkę kapusty, płacą kierowcy i taszczą zakupy do namiotu. Jeden z żołnierzy odkupuje trochę ziemniaków i zanosi do barakowozu.

- Nie możemy was wpuścić – mówi pogranicznik. – Przyszła odmowa z Erywania.

Zawróciłyśmy.

Politolodzy w Erywaniu tak to skomentują.

Grant Mikaeljan, politolog i naukowiec z Instytutu Kaukaskiego: - Druga wojna karabachska pokazała, że żyliśmy mitem naszej niezwyciężonej armii. Przez ostatnie 30 lat Azerbejdżan odrobił lekcje, a my nie mamy nic. I to nasza wina. Jeśli nie jesteś w stanie się zabezpieczyć, to się nie liczysz. Kiedyś z nami negocjowano, teraz zapraszają na dywanik. Armenia już nawet nie wchodzi do pokoju, w którym odbywają się negocjacje.

Potwierdza to Beniamin Paghosjan.

- Po wojnie rząd poprosił Rosję, by jej wojska pojawiły się w innych częściach kraju. Władza miała nadzieję, że Azerbejdżan nie zajmie terenu, na którym są Rosjanie. Ale oni nie mogą być wszędzie. Poza tym dla Rosji Azerbejdżan jest ważnym partnerem, nie chce psuć z nim relacji. Pewnie nie dopuści, by Azerbejdżan zajął Erywań, ale szczelnie granicy bronić nie będzie.

Azerbejdżan chce nas zmusić do podpisania pokoju na swoich zasadach. Uderzają w Armenię, ale tam, gdzie nie ma rosyjskich wojsk. Czy to układ? Nikt z nas tego nie wie.

barakowóz stojący na poboczu
Barakowóz dla żołnierzy. Punkt kontrolny przy wjeździe do korytarza laczyńskiego. Fot. Aneta Strzemżalska.

O co wy się tam bijecie?

Po wrześniowej agresji Azerbejdżanu (do której Azerbejdżan się nie przyznaje), premier Armenii, Nikol Paszynian prosił Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ), nazywaną czasem wschodnim NATO, a służącą głownie załatwianiu interesów Rosji, o przekazanie mu mapy drogowej z czasów ZSRR. Chciał ustalić granice między państwami.

- Wystąpił do OUBZ po raz trzeci – tłumaczy Laura Bagadasarjan dziennikarka śledcza z redakcji Hetq. – I jak po każdym poprzednim ataku, (maj i listopad 2021), pomocy nie uzyskał. Rosja twierdzi, że trudno jest stwierdzić czy Azerbejdżan naruszył naszą granicę, ponieważ nie przeprowadzono delimitacji.

Pojawia się pytanie o zasadność istnienia OUBZ, która odpowiada za bezpieczeństwo, ale nie wydaje nawet noty dyplomatycznej po ataku zbrojnym na suwerenne państwo członkowskie. Armenia wysłała kontyngent do Syrii, kiedy była taka potrzeba. Wsparła też władzę w Kazachstanie, gdy w 2020 r. zaczęły się tam zamieszki, a kiedy na nią napadli, to organizacja milczy, a azerbejdżańska prasa pisze, że prezydent Alijew ma w OUBZ więcej przyjaciół niż Armenia.

Paszynian dostał też reprymendę na sesji online w październiku. Wzięły w niej udział głowy państw członkowskich OUBZ (Armenii, Rosji, Białorusi, Tadżykistanu, Kazachstanu i Kirgistanu). Na Paszyniana nakrzyczał Łukaszenko:

„Pan wystąpił o mapy drogowe, by uzgodnić terytorium Armenii. Jakie mapy drogowe? Niech pan siądzie z Alijewem albo poprosi prezydenta Rosji, i podejmijcie decyzję. Nie podejmie jej pan dziś, będzie gorzej. Przecież sam pan to wie. A czy Azerbejdżan jest dla krajów z naszej organizacji… wrogiem? Nie. Na czele Azerbejdżanu stoi absolutnie nasz człowiek, Ilham Alijew. Może ja niedokładnie widzę z odległości tylu kilometrów, co tam się dzieje na tych granicach. No ale ja tu panu tak po towariszeskij powiem, nu, rebjata, o co wy się tam bijecie? O co się bijecie w tych górach wysokich na 2 tys. metrów? Zginęło 300 ludzi! 300 ludzi zginęło tam, gdzie nawet ludzie nie żyją i nawet kozy nie chodzą. O co wy się tłuczecie? Siądźcie, dogadajcie się. I niech Rosja przypieczętuje tę umowę”.

Tak, straciliśmy Karabach

Azerbejdżan uważa, że Karabach jest jego wewnętrzną sprawą i z nikim na ten temat nie chce rozmawiać. Armenia przypomina, że w części przez nią kontrolowanej mieszka 115 tys. karabachskich Ormian, którzy potrzebują ochrony. Dzisiaj zapewniają im ją rosyjscy mirotworcy i Erywań, który przedstawia ich interesy. Jednak kiedy Armenia odda Karabach Azerbejdżanowi, co będzie z tymi ludźmi?

Ruben Mehrabjan, mocno zaciąga się papierosem, jest analitykiem i dziennikarzem siedzimy w biurze AIISA. – Co się stanie z mężczyznami, którzy walczyli w wojnach karabachskich? Trafią pod trybunał jako wojenni zbrodniarze, czy będą mogli normalnie żyć? A gdybym teoretycznie został obywatelem Azerbejdżanu w Karabachu, to czy nadal będę mógł żyć po swojemu, mówić w moim języku, chodzić do armeńskiej szkoły, cerkwi? Kto mi da gwarancje, że nie będę musiał czcić ojca Alijewa, syna Alijewa i ducha świętego Alijewa? I oglądać jak prezydent Alijew nagradza wiceprezydenta Alijewa, orderem Alijewa, w pałacu Alijewa, na prospekcie Alijewa? Ja potrzebuję międzynarodowych gwarancji! Ale o tym Azerbejdżan nie chce rozmawiać. Tak, my straciliśmy Karabach, wiemy, nie jesteśmy dziećmi, ale tę kwestię trzeba jakoś rozwiązać.

Konflikt lepszy od pokoju

Procesowi pokojowemu w wojnie między Azerbejdżanem a Armenią przygląda się nie tylko Rosja, ale też Unia Europejska i USA.

- Rosji podpisanie pokoju nie jest na rękę – tłumaczy Paghosjan. – Bo to oznacza usunięcie jej wojsk pokojowych z Karabachu. Armenii też pasują mirotworcy, bo są ochroną. No i symbolicznie. Bo jeśli Armenia odda Karabach Azerbejdżanowi, to nasze społeczeństwo uzna to za zdradę.

Na karabachskim micie zbudowano kręgosłup armeńskiej państwowości i tożsamości.

- Jeśli nie ma idei Karabachu, nie ma już nic, co nas łączy. - mówi Grant Mikaeljan. – Bez tego konfliktu Armenia nikogo na świecie nie będzie interesować. Tego konfliktu nie można zlikwidować, z nim trzeba żyć. Ale trzeba iść na poważne ustępstwa. Wiadomo, że 44-dniowa wojna nie mogła się wydarzyć bez zgody Rosji, choć nie ma na to żadnych dowodów.

Zachód wykorzystując zaangażowanie Rosji w wojnę w Ukrainie spogląda na Kaukaz Południowy i proponuje rozwiązania pokojowe.

- Armenii to nie do końca pasuje – tłumaczy Paghosjan. – Zachodnie układy chcą wyprowadzenia rosyjskich mirotworców z Karabachu, co wiąże się dla nas z dużym ryzykiem. Europa ma w tym interes, bo Azerbejdżan dostarcza jej gaz, choć tajemnicą poliszynela jest, że ten podpisał umowę z Gazpromem. Każdy przymyka oczy na to, skąd gaz płynie do Europy.

Pytamy ekspertów, czy Rosja traci wpływy na Kaukazie Południowym.

- Absolutnie nie – mówi Paghosjan. – Jest tu obecna pod wieloma względami. Wojskowo, ma swoje bazy w Armenii, Abchazji i Osetii Południowej. Ekonomicznie, po 2022 roku nasza wymiana towarowa zapewne wzrośnie o 50 procent. Jest też u nas pełno rosyjskich obywateli. Po ogłoszeniu mobilizacji przez Putina Rosjanie niemal rzucili się na Kaukaz Południowy. Dla Armenii lepiej byłoby gdyby Rosja w Ukrainie wygrała, bo słaba Rosja jest dla nas dużo większym niebezpieczeństwem niż silna. Mimo że dusimy się w jej bratskich objęciach.

Jama

Na kolację Erik z Araratem wybierają tradycyjne szaszłyki. Kelnerka donosi kompot z brzoskwiń, kiszone pomidory i świeży chleb. Erik przyniósł w plastikowej butelce figową wódkę własnej roboty. Ma 55 procent. Wyborna. Wznosi toasty: za nas, za mir, za piękne kobiety. I ostatni: „wypijmy za to, żeby już nigdy nie przyszło nam tak marnować wieczoru na rozmowy o polityce i wojnie”.

Siadamy do czarnego mercedesa.

- Jak nazywa się ta restauracja? – pytamy.

- Z ormiańskiego na rosyjski to „Jama”.

A z rosyjskiego na polski to czeluść, przepaść, dno.

Będzie gorzej

Od początku grudnia azerbejdżańscy ekolodzy, do których dołączyły feministki, blokują korytarz laczyński, jedyną drogę łączącą Karabach z Armenią. Mówi się na nią „droga życia”. Oskarżają Ormian o wywóz surowców z ich terytorium: złota, miedzi i molibdenu. Domagają się postawienia w korytarzu azerbejdżańskiej straży granicznej i celników. Protesty emituje reżimowa azerbejdżańska telewizja. Prezydent Aljew popiera żądania.

Blokada odcina karabachskich Ormian od dostaw żywności i leków. Premier Paszynian mówi o kryzysie humanitarnym i żywnościowym, zwłaszcza że 13 grudnia władze Karabachu zmuszone zostały zamknąć szpitale i szkoły, bo Azerbejdżan odciął im dostawy gazu.

Pewnie Paszynianowi przypominają się słowa Łukaszenki: „Będzie gorzej. Przecież sam pan to wie”.

Tekst powstał we współpracy z Anetą Strzemżalską.

;

Udostępnij:

Stasia Budzisz

Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).  

Komentarze