Obietnica „Polish Dream” PO z 2007 roku okazała się atrakcyjniejsza niż opowieści PiS o postkomunistycznym układzie. Jednak to właśnie niezdolność do „dowiezienia” „Polish Dream” była jednym z powodów, dla których 8 lat później PiS odzyskał władzę
W tym roku można się pewnie spodziewać niejednej publikacji, próbującej wyjaśnić, dlaczego właściwie w październiku PiS przegrał, mimo olbrzymiego poparcia i nierównej kampanii, wspieranej przez spółki skarbu państwa i media publiczne. Ciekawych intuicji w tym zakresie dostarcza wydana jeszcze przed wyborami przez konserwatywny krakowski Ośrodek Myśli Politycznej książka „Transnaród” Jacka K. Sokołowskiego.
Jej ambicje są jednak o wiele większe: to próba publicystycznej interpretacji historii politycznej III RP, ze szczególnym uwzględnieniem okresu zdominowanego przez rywalizację PiS i PO, zaczynającego się w 2005 roku. Choć niektóre diagnozy i wnioski autora pozostają co najmniej dyskusyjne, to otrzymujemy pobudzającą intelektualnie, autorską próbę syntezy historii politycznej III RP, dostarczającą użytecznych narzędzi do zrozumienia naszej współczesnej sytuacji.
Sokołowski w swojej analizie cofa się do PRL i opisuje bardzo specyficzne społeczeństwo klasowe, jakie wykształciło się w tamtym ustroju – podzielone na nomenklaturę, inteligencję, robotników i chłopów. Każda z tych grup była zdaniem Sokołowskiego klasą, połączoną nie tylko wspólną pozycją w odniesieniu do zasobów ekonomicznych i politycznych – i wynikającymi z tego interesami – ale też wspólną grupową tożsamością, kulturą, etosem. Specyfika każdej z tych czterech klas, historia ich wzajemnych relacji, a wreszcie proces ich rozpadu kształtują dynamikę zwłaszcza pierwszej dekady III RP.
Transformacja ustrojowa tworzy bowiem nieznane w PRL nierówności majątkowe, ale jednocześnie, zdaniem Sokołowskiego, likwiduje odziedziczone po PRL mocne tożsamości klasowe.
Tworzy, paradoksalnie, bardziej nierówne, ale mniej klasowe społeczeństwo. Najdłużej przed rozpadem broni się klasa chłopska, co tłumaczy stałą obecność PSL jako reprezentującej ją partii w każdym Sejmie po 1989 roku. Najszybciej rozbiciu ulega klasa robotników. Transformacja rozbija ją na szereg grup zdolnych walczyć co najwyżej o swój interes branżowy (poza górnikami na ogół mało skutecznie), ale już nie o interes klasy jako całości.
Najciekawszy jest przypadek nomenklatury i inteligencji. Ta pierwsza, klasa panująca PRL, próbuje odnaleźć się w nowym ustroju, przenieść do niego swoje zgromadzone w poprzednim okresie aktywa. Istotnej części z niej się to udaje: zasila polityczne, urzędnicze czy biznesowe elity III RP.
Inteligencja radykalnie się rozwarstwia – część, jak nauczyciele, ulega gwałtownej pauperyzacji, część robi błyskotliwe, lukratywne finansowo kariery w takich obszarach jak media, polityka czy biznes. Jednocześnie takie instytucje jak „Gazeta Wyborcza” czy Unia Wolności czerpią swoją siłę z tego, że ciągle pozwalają spotkać się przedstawicielom inteligencji bardzo różnie radzącym sobie w nowej rzeczywistości – o ile znajdują się po tej samej stronie politycznego podziału.
Podział ten, choć opisujemy go przy pomocy pojęć lewica-prawica, nie ma jednak zdaniem Sokołowskiego wiele wspólnego z tym, co te pojęcia znaczyły jeszcze niedawno w zachodnich demokracjach. Tam podział lewica-prawica wykształcił się realiach nowoczesnej gospodarki przemysłowej, w ramach sporów i negocjacji między kapitałem a pracą.
W Polsce podział lewica-prawica w latach 90. ogniskuje się nie wokół podziału praca-kapitał, a stosunku do PRL, a konkretnie do prawa udziału dawnej nomenklatury we władzy i normalnej rywalizacji politycznej.
„Lewica” lat 90. to więc przede wszystkim „nomenklaturowe” SLD oraz Unia Wolności – środowisko, którego sprzeciw wobec prawicowego antykomunizmu wynikał także z obrony etosu PRL-owskiej inteligencji, z jej skomplikowanym, „pozytywistycznym” stosunkiem do dawnego ustroju i zaangażowania w pracę dla niego. I to właśnie tak rozumiana „lewica” była w diagnozie autora „Transnarodu” siłą dominującą w pierwszym etapie transformacji. To ona dysponowała najbardziej stabilnymi, najsilniejszymi partiami politycznymi, podczas gdy te prawicowe znajdowały się w stanie nieustannych wewnętrznych konfliktów, podziałów, frond i nieudanych prób zjednoczenia. To ona miała najsilniejsze medium w postaci „Gazety Wyborczej” i poparcie czołowych liderów opinii publicznej.
Tak ukształtowana scena polityczna doprowadziła zdaniem Sokołowskiego do dwóch fundamentalnych niesprawiedliwości: braku rozliczenia przestępstw i nadużyć poprzedniego systemu oraz pozostawienia samym sobie „przegranych transformacji”. Oba składały się na coś, co autor „Transnarodu” nazywa „wielkim rozczarowaniem”, na polityczną apatię Polaków i utratę zainteresowania polityką. Widać to było w kolejnych wyborach z frekwencją oscylującą w okolicach 50 proc.
Ta analiza lat 90. jest bardzo intelektualnie zapładniająca, zwłaszcza w swoim klasowym wątku. Jest z nią jednak kilka problemów. Czy faktycznie podział prawica-lewica w tamtej dekadzie da się sprowadzić wyłącznie do sporu o (postk)komunizm? Choć w tym okresie w Polsce nie toczy się realny spór polityczny o model transformacji gospodarczej, to trwa spór na temat roli Kościoła katolickiego w nowej rzeczywistości, czego kulminacją jest dyskusja o dopuszczalności aborcji. Autor „Transnarodu” zauważa go oczywiście, ale chyba nie docenia jego znaczenia.
Nie przekonuje też opis SLD wyłącznie jako partii dawnej nomenklatury. Rzeczywistość jest tu chyba bardziej skomplikowana. W okresie 1993-2001 SLD jest jednocześnie partią postkomunistycznej elity i malkontentów transformacji, cieszącą się poparciem raczej w średnich miastach niż inteligenckich metropoliach. Jest zarówno partią establishmentu, jak i partią protestu przeciw niemu, partią nostalgii za starym ustrojem, oraz reform i integracji z Zachodem.
Wreszcie, o ile można się zgodzić, że pozostawienie samym sobie przegranych transformacji generowało rozczarowanie do całego systemu politycznego i kolejne wybory z niską frekwencją, to teza, że równie wielką rolę w tym procesie odgrywał brak rozliczeń z PRL, wydaje się mocno wątpliwa – autor chyba projektuje tu swoje własne odruchy moralne na całość społeczeństwa.
Grupy, dla których brak rozliczeń był szczególnie istotny, pozostawały przez cały okres po 1989 roku politycznie i symbolicznie „zaopiekowane” przez różne partie prawicy, dające im polityczną reprezentację – której pozbawieni byli pracownicy PGR-ów czy miasteczek, gdzie padał będący największym pracodawcą zakład pracy.
Nie jest natomiast kontrowersyjna powtórzona także w „Transnarodzie” teza, że podział polityczny oparty o stosunek do PRL kończy się ostatecznie w 2005 roku. Wejście Polski do NATO i Unii Europejskiej, integracja naszej gospodarki ze strukturami globalnego, korporacyjnego kapitalizmu i globalnym społeczeństwem konsumpcyjnym, wreszcie implozja SLD po aferze Rywina tworzą przestrzeń dla nowego politycznego otwarcia, na którym skorzystają dwie partie do dziś dominujące na polskiej scenie politycznej: PiS i PO.
Sokołowski przedstawia zarówno PiS jak i PO z początku wieku jako dwie partie nowoczesnej chadecji, które wspólnie idą do władzy z sensownym modernizacyjnym programem. Całkowita klęska postkomunistycznej lewicy stwarza jednak sytuację, w której obie te partie mogą podzielić między siebie w zasadzie całą scenę polityczną, ale tylko za cenę maksymalnego wyostrzenia różnic i konfliktów między sobą. Jest to konieczne choćby po to, by zablokować przepływ elektoratu między dwiema początkowo bardzo do siebie podobnymi partiami.
Obie partie są gotowe zapłacić tę cenę. PiS przejmując w latach 2005-2007 elektorat swoich koalicjantów – Samoobrony i LPR – przesuwa się mocno w prawicowo-populistyczną stronę, biorąc na sztandary agresywną krytykę III RP, populistyczne recepty, antyelitaryzm. Platforma w reakcji na to przesuwa się ku środkowi sceny politycznej, zagarniając część bardziej „patrycjuszowskiego” elektoratu postkomunistycznego.
Ta narracja jest zbyt łaskawa dla PiS. Partia Kaczyńskiego przed koalicją z LPR i Samoobroną wcale nie była taką modernizacyjnie nastawioną, umiarkowaną chadecją, jak przedstawia to autor „Transnarodu”. Wkracza przecież na scenę polityczną na początku wieku jako partia agresywnego „populizmu penalnego”. Jeszcze w czasach Porozumienia Centrum Jarosław Kaczyński jest politycznym liderem skłonnym do przekraczania wszelkich granic brutalności w politycznej walce, potrafiącym posługiwać się populistycznym językiem, a nawet nie stroniącym od teorii spiskowych.
Sokołowski ma za to rację, gdy wskazuje, że wybory w 2007 roku Kaczyński zmienił w plebiscyt oceniający transformację, w walkę jej beneficjentów z malkontentami. I ku zaskoczeniu wielu obserwatorów, to malkontenci przegrali. Przyczynił się do tego lęk, jaki w opinii publicznej budziły takie sprawy jak „afera gruntowa” czy śmierć Barbary Blidy, ale nie tylko. Polska właśnie dołączyła do Unii Europejskiej, pierwsze ekonomiczne korzyści zaczęły być odczuwane przez całkiem szerokie grupy społeczne, migracja zarobkowa do Wielkiej Brytanii i Irlandii „rozładowała” trochę gigantyczne bezrobocie, stanowiące główną bolączkę Polski przełomu wieków.
Składana przez Platformę obietnica „Polish Dream” okazała się atrakcyjniejsza niż opowieści PiS o postkomunistycznym układzie i elitach, które z wyżyn swojego przywileju uczą Polaków, że „bezę należy jeść łyżeczką”.
Jednak to właśnie niezdolność do „dowiezienia” „Polish Dream” okazała się jednym z powodów, dla których osiem lat później PiS był w stanie odzyskać władzę. Polski sen nie ziścił się między innymi za sprawą wielkiego międzynarodowego kryzysu gospodarczego, który zaczął się na przełomie 2007 i 2008 roku. Ale być może nawet gdyby nie kryzys – w Polsce przebiegający zresztą względnie łagodnie – nigdy nie mógłby się on zmaterializować choćby z powodu przepaści między rozbudzonymi przez Platformę aspiracjami i obecnymi w mediach obrazami tego, jak powinno wyglądać życie klasy średniej, a możliwościami nabywczymi przeciętnego gospodarstwa domowego w gospodarce na tym poziomie rozwoju, co polska w okresie 2007-2014.
Platforma obejmowała też w 2007 roku władzę z przekonaniem, że historia zasadniczo skończyła się wraz z naszą akcesją do NATO i Unii Europejskiej, a jedyne co teraz zostaje, to administrowanie „ciepłą wodą w kranie”. To przekonanie zachwiała jednak aneksja Krymu i wojna w Donbasie w 2014 roku, a rok później docierający do Europy kryzys uchodźczy. Dla części opinii publicznej zrobiła to już katastrofa w Smoleńsku. O ile Platforma nie mogła nic zrobić z powstającymi wokół katastrofy teoriami o „zamachu”, to nie potrafiła się komunikacyjnie odnaleźć wobec wydarzeń w Ukrainie i na uchodźczym szlaku.
W połączeniu z kontrowersjami wokół podwyższenia wieku emerytalnego i likwidacji OFE, taśmami z restauracji Sowa i Przyjaciele, fatalną kampanią Bronisława Komorowskiego, wyborczą insurekcją Pawła Kukiza i rozbiciem się dwóch komitetów lewicowych o próg wyborczy, wszystko to dało PiS niespodziewane podwójne zwycięstwo w 2015 roku, gwarantujące samodzielną większość w Sejmie i własnego prezydenta.
Okres 2015-23 to w „Transnarodzie” czas czterech rewolucji. Pierwszą symbolizuje 500 plus. Nie chodzi tu przy tym wyłącznie o socjalny wymiar tego programu. 500 plus jest zdaniem Sokołowskiego fundamentalną zmianą, bo to w zasadzie pierwsza tak duża obietnica, która została w pełni dotrzymana – za co zresztą elektorat masowo nagrodził PiS w wyborach w 2019 roku.
Rządy PiS przyniosły coś, co Sokołowski nazywa „rewolucję rozliczalności”, zaproponowały elektoratowi nową umowę społeczną: wy nam dajecie władzę i nie przejmujecie się tym, o co oskarża nas opozycja, a w zamian za to my wywiązujemy się z najważniejszych dla was obietnic.
Wyborcy kupili tę propozycję, co wyrażało nie tylko poparcie PiS, ale też trwała po 2015 roku tendencja wzrostu frekwencji w kolejnych wyborach. Po 2015 roku Polska przestała w końcu być „demokracją niskich frekwencji”, pozostawiającą większość obywateli obojętnych wobec demokratycznego procesu.
Nie oznacza to bynajmniej, że pod rządami PiS demokracja kwitła. Sokołowski pisze też o drugiej rewolucji, ustrojowej, jaką PiS do pewnego stopnia udało się przeprowadzić i to bez zmiany konstytucji. W jej efekcie demokracja liberalna w dużej mierze została przekształcona w system „demokracji plebiscytarnej”, gdzie rządząca partia tak ściśle kontroluje większość zasobów państwa – od prokuratury po media publiczne – że wybory w zasadzie zmieniają się w plebiscyt potwierdzający jej władzę.
PiS nie udała się jednak trzecia rewolucja – w sądownictwie. Analizy sporów o sądy to być może najciekawsza, a z pewnością najbardziej intelektualnie prowokująca część „Transnarodu”. Sokołowski, z wykształcenia i wykonywanej profesji przede wszystkim prawnik, w bardzo ciekawy sposób analizuje to, co w polskim wymiarze sprawiedliwości nie działało przed 2015 roku, choć nie ma żadnych złudzeń co do sanacyjnych recept PiS i Ziobry.
Autor zauważa, że spór między sądami, głównie konstytucyjnymi, a demokratycznie wybranymi władzami trwał w zachodnich demokracjach co najmniej przez cały okres powojenny, a w niektórych z nich dłużej. W jego efekcie wykształcił się kompromis: rządy uznają, że sądy mogą kontrolować to, czy sprawują władzę w granicach prawa, zaś sądy powstrzymują się od totalnej obstrukcji polityk publicznych posiadających demokratyczną legitymację i orzekają z uwzględnieniem szerszego interesu publicznego.
Polscy sędziowie nie mogli uczestniczyć w tym sporze ze względu na PRL. Doświadczenie tamtego ustroju wykształciło w nich przekonanie, że kluczem do dobrego działania sądów jest maksymalne uwolnienie ich od jakichkolwiek wpływu polityków. Autonomia sędziów była kluczowym postulatem sędziowskiej „Solidarności” w latach 80., a następnie zasadą, na jakiej oparto wymiar sprawiedliwości w nowej rzeczywistości. Jednocześnie wobec słabości partii politycznych sądy często brały na siebie rolę, jakiej brać nie powinny, kreatora polityk publicznych. Najlepszym przykładem są tu oba wyroki w sprawie aborcji, zarówno ten Trybunału Zolla z 1997 roku, jak i Trybunału Przyłębskiej z 2020.
Z drugiej strony, polscy sędziowie orzekając mówią głównie do innych sędziów – cały prawniczy trening i towarzysząca mu socjalizacja wtłacza ich bowiem w taki tryb komunikacji. Ich podstawowym horyzontem jest to, by sąd wyższej instancji nie podważył ich postanowienia. Prowadzi to do orzecznictwa skupionego na wąskim proceduralnym rozumieniu prawa, często sprzecznego ze społecznym poczuciem sprawiedliwości, czy szerzej rozumianą praworządnością.
PiS oczywiście nigdy nie miał pomysłu, co zrobić z tymi problemami, chciał po prostu podporządkować sądownictwo politykom w podobny sposób, jak zrobił to z prokuraturą czy Trybunałem Przyłębskiej. Diagnoza bolączek polskiego sądownictwa przedstawiona w „Transnarodzie” nie jest jednak banalna i zasługuje co najmniej na poważną dyskusję.
Wreszcie czwartej rewolucji nikt przez długi czas nie zauważał, dopóki nie objawiła się ona największymi być może protestami w historii III RP jesienią 2020 roku. Sokołowski nazywa ją „prześnioną rewolucją seksualną”, która po cichu dokonała moralnej rewolucji w kwestiach seksualności, intymności, praw kobiet i mniejszości czy postrzegania praw reprodukcyjnych. Wyrok Trybunału Przyłębskiej w sprawie aborcji ujawnił skalę tej zmiany, powodując tąpnięcie w poparciu dla PiS, którego partia Kaczyńskiego nigdy nie była w stanie odrobić.
„Transnaród” pisany był jeszcze przed wyborami 15 października. Autor z jednej strony wskazuje na siłę zbudowanego przez PiS systemu, z drugiej zwraca uwagę na to, że partia pod koniec swojej drugiej kadencji wpadła w kryzys tożsamości. Po odejściu Beaty Szydło straciła swoją główną socjalną twarz. Próba technokratyczno-centrowego resetu z Morawieckim na czele nigdy się nie udała. Zdaniem wielu działaczy partii „duszę” skradł jej Zbigniew Ziobro i jego Suwerenna Polska.
Ostatecznie, miotając się między Morawieckim a Czarnkiem, PiS coraz bardziej stawał się wydrążoną partią władzy.
Jak wiemy, 15 października ostatecznie przeważyły słabości PiS. Wyborcza klęska odsłoniła przy tym, że partia znajduje się w o wiele większym kryzysie, niż mogło się wydawać jeszcze pół roku temu. Dziś nie tylko zmierza do kolejnych przegranych wyborów, ale prowadzi politykę coraz bardziej niezrozumiałą i budzącą zażenowanie nawet swoich zwolenników.
„Transnaród” powtarza wiele punktów z prawicowej krytyki III RP. Nie wpisuje się jednak w czarną legendę Polski po 1989 roku jako jednego długiego trwania postkomunizmu. Sokołowski pokazuje, że Polsce udało się uniknąć wielu patologii charakteryzujących państwa dawnych demokracji ludowych, od opanowania państwa przez układy mafijne po oligarchizację gospodarki. Politykom i obywatelom – często na ślepo i po wielu błędach – udało się budować polityczne instytucje, pozwalające znajdywać przynajmniej dostateczne odpowiedzi na stojące przed krajem wyzwania.
Dziś te wyzwania mogą wydawać się szczególnie przytłaczające. Z jednej strony Polska jest demokratycznym, w zasadzie w miarę zamożnym państwem, z drugiej tuż za naszą granicą toczy się wojna, a dający nam bezpieczeństwo układ geopolityczny oparty na więzach transatlantyckich i hegemonii Stanów przeżywa wydatny kryzys. Jakby tego było mało, za coraz bliższym horyzontem rysuje się kryzys klimatyczny.
By zmierzyć się z tym wszystkim, polska wspólnota polityczna będzie musiała szukać nowych idei, form, instytucji. Być może też innego podziału politycznego, niż ten, który dominuje od 2005 roku.
Władza
Jarosław Kaczyński
Paweł Kukiz
Donald Tusk
Platforma Obywatelska
Prawo i Sprawiedliwość
PSL
III RP
postkomunizm
PRL
transformacja
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Komentarze