0:00
0:00

0:00

Prawo i Sprawiedliwość wprowadziło ustawę o ziemi w kwietniu 2016 roku. Ustawa w zasadzie zablokowała możliwość handlu gruntami rolnymi. Od tej pory grunty może kupić tylko wykwalifikowany rolnik, który od co najmniej pięciu lat mieszka w tej samej gminie i ma w niej przynajmniej jedną działkę. I razem z kupowaną działką zmieści się w 300 ha. Na pięć lat została też wstrzymana sprzedaż państwowych gruntów.

Restrykcyjnych zapisów jest więcej. Rolnik, który nabędzie ziemię, nie będzie mógł jej sprzedać przez 10 lat bez zgody sądu. Agencja Nieruchomości Rolnych (ANR) ma prawo pierwokupu ziemi, choć z wyłączeniem dziedziczenia przez osoby bliskie.

Wyjątkiem jest Kościół - ten może dysponować swoją ziemią dowolnie.

Jeszcze dziwniej sytuacja wygląda z przedsiębiorcami.

Z ziemią na giełdę nie wejdziesz

Ustawa miała w teorii przeciwdziałać wykupywaniu polskiej ziemi przez zagraniczny kapitał. Do tej pory chronił przed tym okres karencji na sprzedaż ziemi, który Polska ustaliła z Unią Europejską. Termin karencji upłynął 1 maja 2016 roku.

Jak się okazało ustawa utrudnia życie nie tyle cudzoziemcom, co przede wszystkim Polakom, a obostrzenie związane z prawem pierwokupu ANR może poważnie krzyżować plany firm, które planują debiut giełdowy.

Jeśli do przedsiębiorstwa, które taki ruch planuje, należy jakakolwiek działka rolna, to utrudnia ona przekształcenie w spółkę giełdową. Debiut giełdowy oznacza bowiem, że każdy zakup akcji tej firmy to także nabycie udziału w należącej do niej działce. Nawet jeśli jest to kawałek leżącego odłogiem trawnika.

A stan posiadania nie zawsze jest oczywisty. W wielu miastach w Polsce porządek w tzw. planach ogólnego zagospodarowania pozostawia wiele do życzenia i często zdarzają się przypadki, w których ziemia rolna jest zabudowana.

W standardowym procesie wejścia na giełdę przedsiębiorstwo zdobywa zainteresowanych inwestorów jeszcze przed debiutem. Na podstawie ich deklaracji określa się np. cenę początkową akcji. Obecnie jednak, według wykładni stosowanej przez Komisję Nadzoru Finansowego (która czuwa nad procesem wejścia na giełdę każdej spółki), po zebraniu inwestorów, każda firma musi ustalić w porozumieniu z ANR przeznaczenie posiadanych gruntów. Jeśli żadnych gruntów rolnych nie posiada, może wejść na giełdę.

Jeśli jednak posiada jakiś grunt rolny, musi uzyskać także prawo od władz lokalnych do zmiany sposobu zagospodarowania ziemi. Dopiero wówczas może zadebiutować na parkiecie. Procedura może trwać długo - standardowo miesiąc, a czasem nawet dwa, jeśli KNF ma wątpliwości. To wszystko jest też możliwe tylko wtedy, gdy ANR nie skorzysta z przysługującego jej prawa pierwokupu (do tej pory agencja tego nie robiła, ale ma takie prawo). Co więcej, z regionów dochodzą informacje, że po wejściu ustawy o handlu ziemią władze lokalne bardzo niechętnie wydają zgodę na zmianę przeznaczenia gruntu.

I tu pojawia się problem. Trudno jest znaleźć inwestorów, którzy chcieliby włożyć pieniądze w operację, która może okazać się niewypałem, bo ANR skorzysta z prawa do pierwokupu lub firma nie otrzyma stosownych pozwoleń. Już sam fakt, że będą musieli zamrozić swój kapitał na dwa miesiące jest wystarczającym straszakiem.

Obserwatorzy giełdowi argumentują, że procedura może zmniejszać liczbę debiutów giełdowych w Polsce i ograniczać ruch inwestycyjny.

Ilość debiutów na warszawskiej giełdzie faktycznie spada. W 2016 roku było ich o 15 proc. mniej niż w roku wcześniejszym.

;
Na zdjęciu Szymon Grela
Szymon Grela

Socjolog, absolwent Uniwersytetu Cambridge, analityk Fundacji Kaleckiego. Publikował m.in. w „Res Publice Nowej”, „Polska The Times”, „Dzienniku Gazecie Prawnej” i „Dzienniku Opinii”.

Komentarze