0:000:00

0:00

Gdyby ktoś chciał się dowiedzieć, co wydarzyło się na szczycie w NATO w Brukseli (11 lipca 2018), nie powinien zaglądać do prorządowych mediów w Polsce (w zasadzie nie powinien tam zaglądać za każdym razem, kiedy chce się czegoś dowiedzieć w dowolnej sprawie - ta zasada dotyczy także szczytu NATO). Amerykańskie media relacjonowały spotkanie Donalda Trumpa z przerażeniem graniczącym z fascynacją. „The Washington Post” opisywał, jak przy śniadaniu - jeszcze przed rozpoczęciem oficjalnego spotkania - Trump zarzucił niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, że Niemcy są „całkowicie kontrolowane przez Rosję”.

Bezlitosne kamery zarejestrowały reakcje dwóch współpracowników Trumpa - amerykańskiej ambasador przy NATO Kay Bailey Hutchison oraz szefa personelu Białego Domu gen. Johna F. Kelly’ego. Hutchison odwracała wzrok od spojrzeń swoich kolegów i koleżanek z innych krajów NATO. Kelly patrzył w talerz, poruszał się nerwowo i odwracał głowę z zaciśniętymi ustami.

View post on Twitter

Według rzeczniczki Białego Domu Sarah Huckabee Sanders Kelly „był niezadowolony, bo spodziewał się pełnego śniadania, a były tylko ciastka i sery”.

Na zamkniętym dla mediów spotkaniu przywódców państw NATO Trump zaatakował pozostałe kraje Sojuszu, które - jego zdaniem - nie wydają wystarczająco dużo pieniędzy na obronę. Domagał się, aby kraje europejskie wydawały na obronę 4 proc. produktu krajowego brutto (tego pułapu nie osiągają dziś nawet USA). Atakował także Niemcy, które - jego zdaniem - pozostają w zależności od energii importowanej z Rosji, pogłębionej tylko przez budowę gazociągu Nord Stream 2.

Europejscy dyplomaci od dawna martwili się, że Trump traktuje NATO jako klub, do którego trzeba zapłacić wpisowe, i że na USA w wypadku zagrożenia nie można będzie liczyć bezwarunkowo (a taką właśnie bezwarunkową pomoc zakłada statut sojuszu). Amerykański prezydent mówił przed szczytem, że inne kraje NATO „są winne USA pieniądze za obronę”. Jest to - jak szybko sprawdziły amerykańskie media - nieprawda.

View post on Twitter

Trump miał też powiedzieć, że jeśli do stycznia 2019 roku pozostałe kraje nie osiągną poziomu wydatków na obronę przynajmniej 2 proc. PKB, USA „będą grać osobno” (ang. „would go it alone”). Dyplomaci zastanawiali się, o co mu naprawdę chodziło. Twierdził także, że może wyprowadzić USA z NATO w ogóle - i nie potrzebuje do tego aprobaty Kongresu (co raczej nie jest prawdą, sprawa nie jest oczywista).

Po takim show Trump ogłosił swój sukces: „nie byliśmy traktowani sprawiedliwie, ale teraz jesteśmy” — mówił. „Wierzę w NATO”. Natychmiast zdementowali to europejscy przywódcy: według nich prezydent USA nie osiągnął "znaczących koncesji".

Zarzuty ze strony Trumpa wobec Niemiec o uległość wobec Rosji są nawet zabawne - w USA trwa specjalne dochodzenie na temat związków jego kampanii prezydenckiej z Rosjanami, obejmujące jego wielu współpracowników. Według raportów amerykańskich agencji wywiadowczych Rosjanie pomagali Trumpowi wygrać wybory, m.in. prowadząc na jego rzecz agitację w mediach społecznościowych. Trump zaś nie ukrywa swojego podziwu dla Putina, a całkiem niedawno oświadczył nawet, że jest skłonny rozważyć uznanie aneksji Krymu przez Rosję, „ponieważ większość ludzi mówi tam po rosyjsku” - co byłoby usankcjonowaniem militarnej agresji na niepodległy kraj.

Co na to rząd PiS? Na konferencji prasowej po szczycie prezydent Andrzej Duda zachował się jak uczeń, którego nauczyciel szczęśliwie nie wywołał na ostatniej lekcji do tablicy. Mówił:

"Wszelkie spekulacje o rozpadzie czy osłabieniu nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Państwa Sojuszu powoli zaczynają wydawać coraz więcej na obronność. W zasadzie mogę powiedzieć, że Polska była bardziej słuchaczem tej dyskusji. Prezydent Trump sam wymienił nas jako przykład państwa, które realizuje zobowiązania członkowskie. (…) Należymy do państw, o których mówiło się dziś, że spełniają zobowiązania sojusznicze".

Duda rozmawiał z Trumpem - jak twierdził, o zwiększeniu obecności USA w Polsce i zakupach uzbrojenia. Mówił także o wizycie w USA planowanej na wrzesień. Ponieważ kryzys w stosunkach polsko-izraelskich został zażegnany, a PiS w ekspresowym tempie usunął nieakceptowane przez Amerykanów zapisy w nowelizacji ustawy o IPN, nie ma już przeszkód, aby Duda był przyjęty w Białym Domu (inaczej niż podczas jego wizyty w USA w marcu 2018 roku).

W bardzo podobnym duchu wypowiadał się w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski, obecnie szeregowy poseł PiS. Atakował kraje Europy Zachodniej za „jazdę na gapę” pod parasolem wojskowym USA. Mówił:

"Stany Zjednoczone są krajem mocno rozwiniętym pod względem militarnym, posiadają rozbudowaną armię oraz instalacje wojskowe w wielu regionach świata i bronią de facto bezpieczeństwa powszechnie, nie tylko na obszarze euroatlantyckim, a co dla USA odbywa się olbrzymim kosztem. Trump zaczyna to wreszcie przypominać. Bo w tym samym czasie państwa Europy dokonują lukratywne deale np. z Iranem. Trump wreszcie przypomina fakty i twarde realia panujące na świecie".

Waszczykowski dodawał, że „oskarżanie dzisiaj Donalda Trumpa, że chce zdestabilizować solidarność transatlantycką, jest całkowicie bezpodstawne”. Jest to całkowita fantazja - Trump dokładnie to robi, atakując publicznie głównych sprzymierzeńców USA w NATO i zapowiadając porozumienie z Putinem w sprawie Krymu.

Oskarżanie dzisiaj Donalda Trumpa, że chce zdestabilizować solidarność transatlantycką, jest całkowicie bezpodstawne.
Nieprawda. Trump atakuje sprzymierzeńców i kumpluje się z Putinem
Wywiad dla wPolityce.pl,12 lipca 2018

Politycy PiS jednoznacznie popierają w sprawie NATO Trumpa w opozycji wobec demokratycznych krajów zachodnioeuropejskich. Z Francją i Niemcami są skłóceni, pozostaje im więc tylko liczyć na to, że to USA zapewnią Polsce bezpieczeństwo. Oby się nie okazało, że postawili na złego konia.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze