Jak to się stało, że Amerykanie będą znów wybierać spośród dwóch tak niepopularnych polityków? – pytają komentatorzy. Czy Trump znów może wygrać? Czy dzisiejsza debata pozwoli to przewidzieć?
Coś takiego w historii Stanów Zjednoczonych jeszcze się nie zdarzyło: do debaty staną urzędujący i były prezydent.
W debacie zorganizowanej przez stację CNN w Atlancie zmierzą się 27 czerwca 2024 w czwartek wieczorem (amerykańskiego czasu, a polskiego – o trzeciej nad ranem) Joe Biden i Donald Trump. Na scenie będą sami, nie będzie też publiczności. Z udziału wykluczony został kandydat niezależny Robert F. Kennedy Jr. Według CNN-u dlatego, że za słabo wypada w sondażach (ma 7-9 proc. poparcia). Według niego – bo CNN chciał urządzić show z udziałem dwóch głównych pretendentów do prezydentury.
Amerykańskie media zwracają uwagę na ważny szczegół: tylko ten, kto właśnie będzie odpowiadał na pytanie, będzie miał włączony mikrofon. Jest to związane z doświadczeniami debat Bidena i Trumpa z 2020 roku, gdy politycy przekrzykiwali się, a ich dyskusja zapisała się w historii jak najgorzej.
Aż 70 proc. wyborców deklaruje, że obejrzy debatę. Jedni pewnie po to, żeby się przekonać, czy to ten sam Joe Biden i ten sam Donald Trump, co cztery lata temu. A inni właśnie dlatego – że jej uczestnicy są jak bohaterowie jakiegoś tasiemcowego serialu. Dwa polityczno-medialne dinozaury stoczą swoją przedostatnią walkę na oczach milionów widzów z całego świata.
Przedostatnią, bo po raz drugi Biden i Trump spotkają się na debacie 10 września 2024. Więcej prezydenckich debat nie zaplanowano, co jest złamaniem amerykańskiej tradycji, wedle której kandydaci debatują trzy razy i wszystkie trzy debaty odbywają się jesienią.
Słowo „dinozaury” o tyle nie jest na wyrost, że jeszcze nigdy do fotela prezydenta USA nie pretendowało dwóch tak wiekowych kandydatów. Donald Trump skończył właśnie 78 lat, a Joe Biden w listopadzie skończy 82. Ich wiek jest tym, co u wielu wyborców wywołuje rozczarowanie i co może zniechęcić do głosowania. Przepytywani przez amerykańskie media zwolennicy zarówno Demokratów, jak i Republikanów mówią, że woleliby, żeby ich krajem rządził ktoś młodszy.
Amerykanie nie spodziewają się zbyt wiele po żadnym z uczestników debaty. Sprawdził to Ipsos. Na pięciopunktowej skali obaj dostali średnie oceny poniżej 3 (Biden – 2,58, Trump – 2,96).
Czyli: ludzie zakładają, że wypadną oni kiepsko lub co najwyżej średnio.
Paradoksalnie to dobra wiadomość (zwłaszcza dla Bidena) – wystarczy niewiele, by prześcignąć oczekiwania.
Jednocześnie amerykańscy komentatorzy zastanawiają się, czy kogokolwiek da się jeszcze dziś przekonać? Czy są jacyś wyborcy, którzy nie wiedzą, którego kandydata poprzeć? Ameryka jest dziś tak podzielona na polityczne plemiona, że jakiekolwiek przepływy wydają się wykluczone.
Przypomnijmy: w 2016 roku ku zdumieniu niemal wszystkich komentatorów Donald Trump pokonał faworytkę Hillary Clinton i został prezydentem. W 2020 roku to on został pokonany przez Joe Bidena.
Kampania Trumpa z 2016 roku robiła wrażenie. Nawet jeśli była toporna, to też w pewnym sensie innowacyjna. „Make America Great Again!”, „Zbudujmy ten mur”, „Zatruwają krew narodu” (o migrantach) – te hasła weszły do potocznego języka. Jak się okazało, wyborcy cenili Trumpa właśnie za dosadność i pozbawiony elitarnego poloru język.
W obecnej kampanii Trumpa niczego takiego nie ma. Publicysta tygodnika „The Atlantic” po wiecu Trumpa w Phoenix wynotował hasło: „Bullshit, bullshit, bullshit!” (w delikatnym tłumaczeniu: „Bzdury! Bzdury! Bzdury!”).
Osiem lat temu Trump budował swój przekaz wokół obietnicy zbudowania muru na granicy z Meksykiem. „Skupienie się na murze pokazało również, że był on skłonny wdrożyć (domniemane) »zdroworozsądkowe« pomysły, których nie mieli inni politycy. Pomogło to Trumpowi przyciągnąć uwagę nie tylko Republikanów, ale także wszystkich niezadowolonych wyborców” – pisze David A. Graham z „The Atlantic”.
Trump nie pogodził się z przegraną z 2020 roku. A do podważania wyniku wyborów zaprzągł zastępy swoich zwolenników, którzy tworzą wokół niego radykalny ruch MAGA. W dodatku Trump jest pierwszym w historii prezydentem skazanym w procesie karnym. W maju 2024 roku sąd uznał go za winnego 34 zarzutów. Proces dotyczył tego, że Trump w 2016 roku ukrywał informacje o tym, że zapłacił aktorce porno Stormy Daniels za milczenie o ich romansie 130 tys. dolarów.
Co w takim razie obiecuje Trump w 2024 roku?
Trudno nie odnieść wrażenia, że głównym tematem kampanii Trumpa jest sam Trump. O ile jednak przed ośmiu laty Trump przedstawiał siebie jako człowieka sukcesu, który pokaże, jak taki sukces osiągać może państwo. O tyle dziś Trump używa raczej figury uciśnionego: próbował stawić czoła złemu systemowi, a ten system go zgniótł i chce wysłać go do więzienia.
W związku z tym Trump chce powołać specjalnego prokuratora, który będzie ścigał Bidena i jego rodzinę. Za co? Trump nazywa Bidena „najbardziej skorumpowanym prezydentem w historii Stanów Zjednoczonych”.
Co poza zemstą jest na liście obietnic Trumpa? Trump zamierza dopełnić obietnicę z poprzedniej kadencji: chce zamknąć granice przed imigrantami nieposiadającymi dokumentów. A nawet deportować z kraju tych, którzy żyją w USA od lat. Chce do tego użyć wojska.
Zapowiada też, że będzie chronił amerykańską gospodarkę, zwłaszcza przed Chinami. Na przykład poprzez wprowadzenie wysokich taryf celnych na importowane produkty. To miałoby spowodować, że konsumenci będą chętniej kupowali towary produkowane w USA.
Obiecuje również ograniczenie federalnej biurokracji. Oczywiście Trump wiele mówi o swoim konkurencie. Przekonuje, że Biden zawiódł Amerykanów, a jego reelekcja będzie katastrofą.
Krótka odpowiedź brzmi: tak. Jeśli wierzyć sondażom, jest to nawet bardzo prawdopodobne. A czy można im wierzyć? W przeszłości różnie bywało.
„Nie trzeba dodawać, że zdarzały się dziwniejsze rzeczy niż zwycięstwo kandydata, który miał przewagę w sondażach. A w spolaryzowanym klimacie politycznym w Ameryce większość wyborów dobiega końca, a kandydat rzadko zostaje wykluczony z kandydowania” – komentuje swoją prognozę wyborczą (która pokazuje przewagę Trumpa) znany statystyk Nate Silver.
Amerykański system wyborczy sprawia, że wyniki rozstrzygają się na poziomie poszczególnych stanów, a nie w całym kraju. Dziś Trump prowadzi w sześciu na siedem stanach, które najprawdopodobniej zdecydują o wyniku wyborów. Przy czym w czterech z nich różnica jest większa niż błąd statystyczny (są to: Karolina Północna, Newada, Arizona i Georgia).
Przewaga Trumpa wciąż jest jednak przewagą sondażową. Zaś do wyborów zostały ponad cztery miesiące, a jak wiadomo w polityce to wieki.
Mimo to autorzy sondaży próbują na różne sposoby odgadnąć przyszłość. Portal FiveThirtyEight poprosił badanych, żeby wybrali, jakie tematy zdecydują o tym, na kogo oddadzą głos. Najczęściej wskazywali: inflację i koszty życia, migracje oraz ekstremizm polityczny i polaryzację. W innym pytaniu badaniu mieli odpowiedzieć, kto według nich najlepiej sobie poradzi z tymi problemami. Okazuje się, że ogół pytanych w kwestii kosztów życia i migracji bardziej liczy na Trumpa, a w przypadku ekstremizmów – na Bidena.
Zapowiada się, że będzie to prezydencki wyścig „na żyletki” – o wyniku zdecydować może niewielka liczba głosów. Przy czym kluczowe może być to, jak wielu wyborców zniechęci się tym, jaki wybór mają przed sobą.
„Jak do tego doszło i dlaczego ci dwaj niepopularni politycy są jedynymi realnymi opcjami? Znowu?” – pytają tuż przed debatą publicyści „Washington Post”.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze