0:000:00

0:00

"Jeśli chodzi o odpowiedzialność osób, które doprowadziły do tego, że obywatele poszli głosować, a w trakcie się zarazili: we Francji 600 osób skierowało skargę do tamtejszego Trybunału Sprawiedliwości" - mówi OKO.press Wojciech Hermeliński, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej w latach 2014-2019.

Pierwsza tura wyborów lokalnych we Francji odbyła się w niedzielę 15 marca 2020. Frekwencja była rekordowo niska (45 proc.).

Na przykład francuskich wyborów powoływał się premier Mateusz Morawiecki:

Przeczytaj także:

Kaczyński: "W oczywisty sposób nie ma powodów, by odłożyć wybory"

"Wybory uzupełniające, które odbyły się w niedzielę pokazały, że przeprowadzenie wyborów prezydenckich jest dzisiaj całkowicie możliwe" - powiedział w poniedziałek 23 marca w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej Jarosław Kaczyński. Dodał: "Odłożenie wyborów z punktu widzenia konstytucji jest wydarzeniem zupełnie nadzwyczajnym. Muszą być do tego powody, a takich powodów w tej chwili w oczywisty sposób nie ma".

Wojciech Hermeliński w rozmowie z OKO.press przekonuje, że jest zupełnie inaczej, niż twierdzi Kaczyński: są konstytucyjne powody, by przełożyć wybory. Takim powodem jest np. art. 5 Konstytucji, w którym jest mowa o tym, że Rzeczpospolita Polska zapewnia bezpieczeństwo obywateli. A udział w wyborach naraża ich na niebezpieczeństwo.

W sobotnim wywiadzie dla RMF FM Kaczyński proponował, by do osób na kwarantannie "dotrzeć z urną wyborczą". Argumentował: trzeba tylko wprowadzić tutaj odpowiednie rozwiązania techniczne i być może prawne, ale no właśnie o wyłącznie technicznym charakterze".

Hermeliński uważa, że to nie jest rozwiązanie techniczne, tylko istotna zmiana w kodeksie wyborczym, a takie można wprowadzać na 6 miesięcy przed wyborami.

Rozmawiamy też o możliwościach przeprowadzenia wyborów za granicą.

Hermeliński: Nie można robić farsy z wyborów

Agata Szczęśniak, OKO.press: Czy problemy z organizacją wyborów za granicą mogą być przeszkodą w przeprowadzeniu wyborów prezydenckich 10 maja 2020?

Przeszkodą zapewne tak. Póki istniało głosowanie korespondencyjne, wielu Polaków za granicą głosowało w trybie korespondencyjnym. Teraz takie głosowanie zostało niemal całkowicie zlikwidowane z wyjątkiem osób niepełnosprawnych.

A w niektórych krajach obowiązuje zakaz opuszczania mieszkań, nie dotyczy to tylko osób poddanych kwarantannie. Te osoby, nie będą mogły opuścić domów, więc nie będą mogły głosować.

Ktoś mógłby powiedzieć: tych osób nie jest tak dużo. To nie ma znaczenia, że nie oddadzą głosu.

Domyślam się, że takie głosy będą się pojawiać. Takie twierdzenie jest niedopuszczalne. Prawo do głosowania ma każdy obywatel, który skończył 18 lat i nie jest wykluczony z uwagi na ubezwłasnowolnienie czy ze względu na utratę praw wyborczych. Nie ma znaczenia, ile osób nie będzie mogło głosować. W zasadzie gdyby chodziło nawet o jedną osobę de facto czy de iure pozbawioną możliwości głosowania, to nie można mówić o wyborach powszechnych i równych.

Skoro tych osób jest stosunkowo niewiele — w stosunku do ogółu wyborców — to może można by do nich przyjechać?

Z urną? Słyszałem o takich pomysłach. To jest nie do przyjęcia. Pomijając, że to byłby powrót do praktyk z okresu PRL, to by naruszało przepisy kodeksu wyborczego, a przede wszystkim Konstytucji. To nie tylko naruszenie zasady powszechności, ale też tajności.

Jak sobie wyobrazić tajne głosowanie w mieszkaniu. Przychodzi komisja do tej osoby w kwarantannie i mówi: „Niech pan tutaj zakreśli, a my pójdziemy do kuchni”? To niepoważne. Nie można robić farsy z wyborów.

Kodeks wyborczy mówi wyraźnie, że głosowanie odbywa się w lokalu wyborczym. Choć teoretycznie każdy przepis można zmienić.

Można rozmnożyć lokale: każde mieszkanie osoby w kwarantannie mogłoby się stać lokalem wyborczym.

Wszystkie istotne zmiany prawa wyborczego — a to niewątpliwie byłaby istotna zmiana — można zgodnie z orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego przeprowadzać najpóźniej sześć miesięcy przed wyborami. A zostały dwa miesiące.

Zawsze na świecie dzieją się różne rzeczy, są zamachy, wojny, lokalne epidemie. Nie odwołujemy wyborów w Polsce z takich powodów. Dlaczego więc to, że Polacy we Włoszech nie będą mogli zagłosować, miałoby wpływać na wybory w Polsce?

To są argumenty natury potocznej czy demagogicznej. Najważniejszy jest argument konstytucyjny: to, co dzieje się teraz, ograniczenia, które zostały wprowadzone, a które wynikają ze stanu epidemii. Te restrykcje są prawie identyczne z restrykcjami, które zostałyby wprowadzone w stanie klęski żywiołowej. A ten stan byłby najbardziej adekwatny w obecnej sytuacji.

Nie chodzi o nazwę, tylko o istotę rzeczy. A ta istota już jest: stan nadzwyczajny już jest wprowadzony, tylko trzeba dopełnić formalności decyzją Rady Ministrów. I to będzie podstawa do odroczenia wyborów. Nie mogę zaakceptować sytuacji, że państwo stawia sprawę w ten sposób.

W jaki sposób?

Stwarzamy warunki do pójścia do wyborów, do głosowania, jak chcesz wyborco, to idź głosować, jak chcesz być członkiem komisji, to bądź. Nie może tak być, że państwo przerzuca ryzyko zarażenia, utraty zdrowia lub nawet życia na obywatela. Państwo ma obywatela chronić. Art. 5 Konstytucji mówi, że państwo ma zapewnić bezpieczeństwo obywatelom. Rozumiem, że chodzi też o bezpieczeństwo sanitarne czy zdrowotne. A to nie jest bezpieczeństwo, jeśli się obywatelom mówi: możecie iść głosować, bo lokale będą otwarte, możecie zgłaszać się do komisji, to jest wasza decyzja. Tak sprawy stawiać nie można.

We Francji po pierwszej turze wyborów wykryto koronawirusa u członków komisji wyborczych. Teraz lekarze chcą, by premier i minister zdrowia odpowiedzieli za dopuszczanie do zorganizowania wyborów. W Polsce byłby podstawy do takiego wniosku?

Pewnie wyborcy, którzy stykali się z tymi chorymi członkami komisji wyborczych we Francji, też zachorowali. Nie wyobrażam sobie, żeby w Polsce udało się tego uniknąć. Zagrożenie będzie istniało, to wynika ze statystyki.

A jeśli chodzi o odpowiedzialność osób, które doprowadziły do tego, że obywatele poszli głosować, a w trakcie się zarazili: we Francji 600 osób skierowało skargę do tamtejszego Trybunału Sprawiedliwości.

Teoretycznie można sobie wyobrazić, że osoby, które nie doprowadziły do przełożenia wyborów, ponoszą odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu albo odpowiedzialność karną z przepisu, który mówi o niedopełnieniu czy przekroczeniu obowiązków. Na poszczególnych osobach w państwie ciąży obowiązek zadbania o to. Można też rozważać procesy cywilne poszczególnych osób.

Obawiam się też, że przeprowadzenie wyborów 10 maja będzie podstawą do bardzo dużej liczby protestów wyborczych. Ze strony osób, które głosować nie mogły, bo były objęte kwarantanną. Ale też ze strony obywali, którzy nie byli w kwarantannie, ale bali się zarażenia. Mogą te protesty motywować w ten sposób: chcieli głosować, ale państwo przerzuciło na nich ryzyko zakażenia, nie przedsiębiorąc czynności, które mogłyby ich przed tym uchronić. Jest to podstawa do wystąpienia z protestem wyborczym.

Sondaże raz są takie, raz inne, ale załóżmy teoretycznie, że prezydent Duda wygrywa w pierwszej turze. Podejrzewam, że wygrałby niewielką przewagą: 1 procent czy półtora. W tym procencie mogą się mieścić wyborcy, którzy nie poszli głosować, bo byli w kwarantannie albo się obawiali zakażenia. Uważam, że protesty takich wyborców miałyby szansę powodzenia. Skończyłoby się unieważnieniem całych wyborów. Nie wiem, czy władze rzeczywiście na siłę prą do tego, żeby tak się skończyło. Teoretycznie, z punktu widzenia prawnego to może się wydarzyć.

Władze mówią, że odpowiednio przygotują lokale: maseczki rękawiczki, zrobią wszystko, co możliwe, żeby głosowanie było bezpieczne.

Takie przygotowania nie gwarantują bezpieczeństwa. Można wszystkie zabezpieczenia wprowadzić. Ustawiać w odległości co dwa metry. Ale przychodzi moment krytyczny: wyborca podchodzi do komisji, musi złożyć podpis w spisie wyborców, ten spis leży na stole, komisja musi sprawdzić dokument identyfikacyjny. Jest moment, kiedy to zarażenie może nastąpić. I wystąpiło — na przykład we Francji.

Państwo nie może się tłumaczyć, że wprowadziło zabezpieczenia. To nie są wystarczające zabezpieczenia. W sytuacji, kiedy państwo w zasadzie nie funkcjonuje, bo pozamykane są zakłady pracy, uczelnie wyższe, szkoły, kościoły, sądy, nie można mówić, że wszystko jest w porządku i można głosować.

Poza tym każdy obywatel sam ocenia, czy czuje się bezpiecznie, czy nie.

Decyzja o stanie klęski żywiołowej de facto została podjęta. Ustawa o epidemii de facto wprowadziła stan klęski. Stan klęski jest dość elastyczny. Władza wprowadza go na miesiąc, a Sejm przedłuża na dowolny okres czasu i dowolną ilość razy. W zależności od tego, jak się będzie układała sytuacja dotycząca koronawirusa, Sejm będzie mógł decydować, czy w maju albo w czerwcu go zakończyć. A potem — po 90 dniach — będzie można wybory przeprowadzić. Czy to będzie jesień czy zima, czy wiosna nie ma znaczenia. Jest prezydent, funkcjonuje, nie widzę przeszkody.

;

Udostępnij:

Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze