Donald Tusk zapowiedział, że po przejęciu władzy PO sprawdzi czterodniowy tydzień pracy. To dobry moment na tę debatę, bo w Polsce od lat rosną pensje i produktywność pracy, a wciąż pracujemy tyle samo. Zmiana jest nieuchronna
„Uważam, że w Polsce powinniśmy, i to będzie moja propozycja, jeśli wygramy wybory – przepraszam: kiedy wygramy wybory – żeby rozpocząć jak najszybciej program – musi być najpierw pilotaż – skróconego tygodnia pracy” – powiedział w sobotę 9 lipca na spotkaniu z młodzieżą w Szczecinie.
Przewodniczący PO nie zapowiedział, że gdy PO ponownie przejmie władzę, Polacy natychmiast zaczną pracować krócej. Nie powiedział też kiedy według niego należałoby taką zmianę wprowadzić. Ale i tak podgrzał debatę o czasie pracy w Polsce do nieznanej wcześniej temperatury.
Nie jest to nowy pomysł, nawet w polskiej polityce mieliśmy już podobną propozycję – siedmiogodzinny dzień pracy partii Razem. Gdy w 2018 roku Razem pisało o siedmiu godzinach pracy w tygodniu, prominentny polityk PO Borys Budka pisał ironicznie:
„Ja proponuję 7 godzin pracy w tygodniu! Albo nie - w miesiącu. Będzie więcej czasu na rozwój osobisty i odpoczynek. Kto za?!”.
Dziś już by tak nie napisał, bo o podobnych pomysłach mówi przewodniczący jego partii. A pomysł Razem sprzed czterech lat stał się w końcu projektem ustawy i w czerwcu tego roku wylądował w Sejmie.
To najlepszy dowód na to, że przekonanie, że będziemy pracować krócej, jest coraz szersze. Jasne jest też, że pomysł Tuska jest polityczny – nie ma w nim szczegółów ani mapy drogowej, jak do pożądanych rozwiązań dojść. Jest hasło, o którym rozmawiamy.
A skoro już o nim mówimy, to warto wiedzieć, co się za nim kryje. Dlatego zostawmy pytania polityczne (Dlaczego Tusk to mówi? Czy zyska w ten sposób głosy?) i skupmy się na tym, co dziś wiemy o perspektywach na czterodniowy tydzień pracy.
„Skrócenie czasu pracy jest nieuchronne” – mówi z przekonaniem Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego. – „Mamy ciągły wzrost produktywności, rozwijamy technologie, cały czas czeka nas rewolucja polegająca na wdrożeniu sztucznej inteligencji do świata pracy na szeroką skalę. I to musi prowadzić do skrócenia czasu pracy. Przykład skracania czasu pracy z sześciu do pięciu dni pokazał, że gospodarki są w stanie funkcjonować, ale zmiana była rozłożona w czasie — w Polsce prawie 20 lat”.
Kubisiak opublikował na Twitterze wykres, na którym zestawił krzywą średniej liczby przepracowanych godzin w roku i PKB na osobę w latach 1970-2021 w krajach OECD (38 krajów wysoko rozwiniętych, w tym Polska).
Trend jest jasny – w najlepiej rozwiniętych krajach na świecie pracujemy coraz krócej a zarabiamy coraz więcej, rośnie wydajność pracy. Rozwój technologii pozwala nam produkować więcej, efektywniej. Zmienia się rynek pracy a dzięki szerokiemu dostępowi do wyższej edukacji coraz więcej osób trafia do coraz szerzej dostępnych, dobrze płatnych zawodów. Nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższych latach miało się to zmienić.
Ale jednak dziś Polacy wciąż są wśród najciężej pracujących w Europie. Według Eurostatu w 2021 roku pracowaliśmy średnio 39,7 godzin w tygodniu. To średnia, rzeczywiście przepracowana liczba godzin w głównej pracy, nie wliczamy tutaj dodatkowych zajęć. Na 31 krajów, z których mamy dane za zeszły rok, Polska jest na 28. miejscu. W zapracowaniu wyprzedzamy jedynie Rumunię, Grecję i Serbię.
Na wykresie powyżej widzimy też duży skok w dół w trakcie pandemii i odbicie w 2021 roku. Natomiast gdy spojrzy się bliżej na linię godzin pracy po 2008 roku, widać, że spadek był w ostatnich latach wolniejszy. Przyjrzyjmy się temu bliżej na przykładzie kilku wybranych krajów:
Widzimy spory spadek w nadrabiającej zaległości Turcji i statyczne linie w przypadku większości krajów. W ciągu tych trzynastu lat znaczący spadek liczby przepracowanych godzin zaliczyli też Czesi (o trzy godziny), Polska natomiast - i wiele innych krajów - stoi w miejscu. A wszystko to przy nieustannie rosnącej wydajności naszej pracy.
W języku ekonomii oznacza to wypracowywanie coraz większego kawałka naszego PKB przez jedną osobę. Wśród wszystkich 31 krajów, o których mowa była wyżej, zaliczyliśmy też największy przyrost godzin pracy w 2021 roku, gdy nadrabialiśmy zaległości po lockdownach. To obraz tego, jak intensywnie Polacy pracowali, by odbić się z dołka. I jak się zaharowywaliśmy.
Na przeciwnym biegunie mamy Holandię, która nie tylko ma najmniejszy średni wynik w ilości przepracowanych godzin w tygodniu, ale też po kryzysie Holendrzy pracują mniej.
Czterodniowy tydzień pracy to teoretycznie 32 godziny w tygodniu, a średni wynik Holandii w 2021 roku to zaledwie 30,9 godzin.
Skąd te liczby, czyżby Holendrzy po cichu wprowadzili rewolucyjne zmiany, bez chwalenia się tym?
Andrzej Kubisiak: „W Holandii mamy najwyższy udział zatrudnionych na część etatu. Przez to średnia liczba przepracowanych godzin w gospodarce jest niższa. Polska na tle innych krajów UE jest w ogonie Europy jeśli chodzi o pracę na część etatu.
To po części uwarunkowane kulturowo, jesteśmy przyzwyczajeni, że jeden etat to jeden człowiek. Przez to ludzie, którzy pracują projektowo muszą mieć swoje firmy, muszą być freelancerami, a nie mogą mieć umów kodeksowych na określony okres, np. pół etatu w jednej firmie i ćwierć etatu w drugiej. Przez to w Polsce aktywność zawodowa kobiet — szczególnie tych w wieku przedemerytalnym lub tych, które mają małe dzieci — jest niska. Bo jest oczekiwanie, że będziemy pracować na pełen etat. Brakuje pola do wyboru”.
W 2008 roku nominalna średnia płaca wynosiła 2943 złote, w 2021 – 5662 złote. A były to czasy niskiej inflacji, więc nawet po jej uwzględnieniu nasze wypłaty znacznie wzrosły. Produktywność pracy na osobę wzrosła o 32 proc. Ale dalej pracujemy tak samo dużo. Nic więc dziwnego, że pomysł skrócenia czasu pracy zaczyna być coraz bardziej popularny. Ale Andrzej Kubisiak zwraca uwagę, że to melodia przyszłości:
„Jesteśmy na etapie, gdzie ruszają dopiero pierwsze kamyczki w lawinie zmian. Powinniśmy dziś przede wszystkim obserwować doświadczenia krajów zamożniejszych. Trwają dziś eksperymenty w Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Powinniśmy poczekać na ich efekty i zobaczyć, jak to wygląda w zamożniejszych gospodarkach.
A nawet jeśli wyniki eksperymentów w krajach bardziej zamożnych od nas wyjdą optymistycznie, to musimy pamiętać, że Polska ma swoją, specyficzną strukturę gospodarki. Wielka Brytania ma silnie rozwinięty sektor usług, i to często usług wysokomarżowych. U nas dominują usługi niskomarżowe, 1/5 zatrudnienia w Polsce to sektor przemysłowy, wciąż mamy spory udział rolnictwa, budownictwa, logistyki, transportu. Więc doświadczenia innych krajów nie da się w pełni przenieść na nasz grunt”.
Dotychczasowe eksperymenty to przede wszystkim pojedyncze firmy i pojedyncze jednostki sektora publicznego. Częściej też mamy do czynienia z silnym skróceniem dnia pracy, np. do sześciu godzin. W Szwecji, w serwisie Toyoty po wprowadzeniu sześciogodzinnego dnia pracy, przy zachowaniu takiej samej płacy, produktywność wzrosła o 14 proc. a przychody firmy o 25 proc.
W Szwecji i na Islandii prowadzono też pilotażowe programy w instytucjach publicznych. Dom opieki nad seniorami w Svartedalen w Göteborgu skrócił dzień pracy 68-osobowej załogi do sześciu godzin, przez co konieczne było zatrudnienie 17 nowych osób.
„Inicjatorzy eksperymentu w Göteborgu wskazywali jednak, że mimo wzrostu kosztów o 20-30 proc., całkowity efekt fiskalny mógłby być dodani biorąc pod uwagę spodziewany spadek bezrobocia związany ze zwiększeniem zatrudnienia oraz zmniejszeniem absencji chorobowej pracowników i wartości wypłacanych im zasiłków chorobowych” – czytamy w opracowaniu Polskiego Instytutu Ekonomicznego na ten temat.
W większości omawianych eksperymentów zauważano pozytywny wpływ na pracowników, mniejsze ryzyko wypalenia zawodowego.
W Hiszpanii rząd wiosną 2021 roku zapowiedział start programu czterodniowego, 32-godzinnego tygodnia pracy. Ma obejmować 200 firm i 6 tys. pracowników. Program jednak wciąż nie wystartował, choć w kryzysie eksperymentowano też z krótszym czasem pracy.
Hiszpanów wyprzedziła Wielka Brytania. W czerwcu wystartował tam program, w którym bierze udział 70 firm i około 3 tys. pracowników. Będą pracować cztery dni w tygodniu, zobowiązując się zachować taką samą produktywność.
Andrzej Kubisiak: „Zagraniczne eksperymenty dadzą nam odpowiedź, czy na tym etapie powinniśmy w ogóle o tym myśleć, czy raczej zwrócić się w stronę skracania dnia pracy lub większej elastyczności. W Hiszpanii skracanie tygodnia pracy było wdrażane jako działanie antykryzysowe. Pozwoliło to stworzyć lukę na rynku pracy i zatrudnić więcej osób.
W Polsce mamy rekordowo niskie bezrobocie, firmy raportują niedobory kadrowe. Więc wdrożenie takiego rozwiązania z dnia na dzień byłoby dziś dużym wyzwaniem. Mogłoby doprowadzić do problemów z zapewnieniem ciągłości pracy, a najlepszym przykładem jest sektor medyczny. Dziś ochrona zdrowia funkcjonuje, bo lekarki i pielęgniarki dobierają dodatkowe dyżury. Przy skróconym czasie pracy lekarze pracowaliby tyle samo, ale liczba etatów byłaby jeszcze większa, wzrosłyby koszty. Więc nagle takiej zmiany się wprowadzić nie da.
Ale punktowo to się dzieje już teraz. Wiemy o prywatnych firmach, na przykład z sektora IT, które to testują, czasem domagają się tego pracownicy. Jeśli firmy mają problem by konkurować wynagrodzeniami czy warunkami pracy, to mogą zachęcać krótszym czasem pracy”.
W ostatnich latach widzimy większe zainteresowanie czterodniowym tygodniem pracy, ale nie jest to zupełnie nowy fenomen. Ekonomiści Daniel Hamermesh i Jeff Biddle zbadali lata 1973-2018 na amerykańskim rynku pracy i doszli do wniosku, że liczba osób pracujących przez tylko cztery dni w tygodniu zwiększyła się w tym okresie trzykrotnie.
Choć oczywiście wciąż jest to zdecydowana mniejszość pracowników, to jednak nie mikroskopijna. Dzięki tej zmianie i zatrudnienie zwiększyło się o 4 proc. A główną motywacją zwykle była potrzeba trzydniowego weekendu.
To oczywiście truizm, ale większość z nas pracowałaby krócej, gdyby tylko mogła, a płaca pozostałaby ta sama. Dziś to marzenie przestaje być tematem z utworów science-fiction, trzy dni przerwy w pracy zaczynają być realną możliwością.
A Polakom krótsza praca bardzo by się przydała. Według analityków z think tanku ekonomicznego Bruegel, Polacy – obok Francuzów, Turków i obywateli kilku krajów bałkańskich – należą do najbardziej wypalonych zawodowo narodów w Europie.
Na drugim biegunie mamy Finlandię, Szwecję, Norwegię, Danię, Holandię i Łotwę. Poza tą ostatnią, są to kraje z najkrótszymi przepracowanymi godzinami w Europie.
Ale do momentu, w którym większość z nas będzie pracować sześć lub siedem godzin przez pięć dni w tygodniu, lub tylko przez cztery dni w tygodniu, jeszcze daleko, szczególnie w Polsce. Pozostaje wiele szczegółów do dopracowania, na dziś nie wiemy nawet jak miałby wyglądać zapowiadany przez Donalda Tuska pilotaż.
Andrzej Kubisiak uważa, że na razie warto poczekać na więcej danych z eksperymentów spoza Polski. I zwraca uwagę na wiele problemów, które przed nami: „Nie wyobrażam sobie, żeby stworzyć system dwóch prędkości, czyli na przykład inny czas pracy dla pracowników biurowych, a inny dla pracowników fizycznych czy dla produkcji. A są sektory, gdzie automatyzacja postępuje wolno i wciąż mocno opierają się na pracy ludzi, jak budownictwo. Wciąż gładź szpachlową rozprowadzić musi człowiek. Nie tylko usługi będą trudne do zautomatyzowania” – podkreśla ekspert.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze