0:000:00

0:00

Prawa autorskie: DARIO PIGNATELLIDARIO PIGNATELLI

Po wielogodzinnych negocjacjach po północy z czwartku 21 marca 2019 na piątek Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk i Przewodniczący Komisji Europejskiej Jean Claude Juncker wspólnie ogłosili, że liderzy państw unijnych zgodzili się na przesunięcie terminu wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.

Podkreślając dobrą wolę UE oraz konstruktywny charakter rozmów, Donald Tusk oznajmił, że przyjmuje nowe rozwiązanie z nadzieją. Jako zwolennik pozostania Zjednoczonego Królestwa w strukturach unijnych,

Tusk zaznaczył, że obecna ugoda pozostawia otwarte drzwi dla Brytyjczyków do wycofania się z Brexitu.

Premier Zjednoczonego Królestwa przyjechała na szczyt Rady Europejskiej w złym nastroju. Poniedziałkowa deklaracja przewodniczącego Izby Gmin Johna Bercowabyła ciosem zarówno dla Brukseli jak i dla Theresy May. Zgodnie z deklaracją brytyjskie prawo nie zezwala na powtórne głosowanie w sprawie tej samej ustawy po tym, jak została ona odrzucona. Oznacza to, że przyjęcie przez brytyjski parlament umowy brexitowej jeszcze przed szczytem Rady Europejskiej jest niemożliwe.

Kiedy okazało się, że May po raz kolejny przyjedzie na negocjacje z pustymi rękoma, wzmocniły się głosy, że twardy Brexit 29 marca jest najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. To stanowisko reprezentował między innymi główny negocjator Brexitu z ramienia Komisji Europejskiej, Michel Barnier, i prezydent Francji Emmanuel Macron.

Do trzech razy sztuka?

Gdy wydawało się, że Wielka Brytania stanie przed wyborem pomiędzy przyjęciem umowy w ciągu tygodnia albo twardym Brexitem 29 marca, Macron wyszedł z nową, przychylniejszą dla Brytyjczyków propozycją. Co ona zawiera? W wypadku odrzucenia przez Westminster umowy Unia Europejska zgadza się na przedłużenie okresu negocjacyjnego do 12 kwietnia. To najpóźniejszy termin pozwalający Wielkiej Brytanii na zwołanie wyborów europejskich między 23 a 26 maja.

Jeśli do końca przyszłego tygodnia Izba Gmin przegłosuje porozumienie uzgodnione 11 marca w Strasburgu przez Theresę May i Jeana Claude'a Junckera, Zjednoczone Królestwo otrzyma od UE kolejne krótkie, techniczne przedłużenie terminu do 22 maja, by brytyjski parlament mógł przyjąć zestaw ustaw brexitowych.

Gdyby jednak Izba Gmin odrzuciła porozumienie, Wielka Brytania albo wyjdzie bez umowy, albo będzie musiała przyjąć propozycje liderów państw członkowskich - wielomiesięczne pozostanie w UE i udział w wyborach europejskich.

Gdy na konferencji prasowej po zakończeniu negocjacji Jean Claude Juncker został zapytany o to, jak długie mogłoby być długie przedłużenie, odpowiedział: „Aż do samego końca [świata]”.

W godzinach poprzedzających Radę Europejską unijni dyplomaci nieoficjalnie przyznawali, że krótkotrwałe przedłużenie negocjacji niepoparte wcześniejszym przyjęciem umowy wyjścia przez Izbę Gmin niczego nie rozwiąże. Dominowało przekonanie, że rezultat będzie taki sam jak teraz - brak jakichkolwiek konstruktywnych decyzji do ostatniej chwili, a następnie rozpaczliwe próby znalezienia porozumienia. Jednocześnie koszty związane z niepewnością dotyczącą przyszłości Brexitu tylko urosną.

Europa życzliwa, mimo nadwyrężonej cierpliwości

Obawy te potwierdził Donald Tusk, Przewodniczący Rady Europejskiej, gdy w czasie środowej konferencji prasowej poprzedzającej szczyt przyznał, że zmęczenie negocjacjami brexitowymi w Brukseli jest widoczne oraz uzasadnione.

Jednocześnie Tusk potwierdził swoje wcześniejsze zapewnienia, że będzie namawiał szefów rządów państw unijnych do zgody na znaczne wydłużenie okresu negocjacyjnego, jeśli Zjednoczone Królestwo wystąpi z taką prośbą. Wymagałoby to deklaracji ze strony Wielkiej Brytanii, że jest gotowa na dłuższą refleksję na temat swojej przyszłej relacji z UE. Musiałaby ona wykraczać poza próby powtórnego przepchnięcia przez Izbę Gmin istniejącej umowy. Stanowisko Tuska poparła Angela Merkel.

W trakcie konferencji prasowej jedna z dziennikarek zapytała Tuska, czy "jeśli brytyjscy parlamentarzyści nie poprą umowy, to szczególne miejsce w piekle powinno zostać powiększone, by ich pomieścić". "Według papieża piekło jest jeszcze puste, więc miejsca jest tam bardzo dużo" - odparł szef Rady Europejskiej. Odpowiedział mu śmiech zgromadzonych.

Mimo zmęczenia i uprzednich ostrych deklaracji wolty dokonał Emmanuel Macron. Obawiając się negatywnych skutków coraz bardziej prawdopodobnego twardego Brexitu, francuski premier postanowił wesprzeć krążące po brukselskich korytarzach kompromisowe rozwiązanie dające Wielkiej Brytanii więcej czasu.

W czasie negocjacji w Radzie Europejskiej unijni liderzy próbowali przekonać Theresę May, że jeśli Westminster odrzuci w przyszłym tygodniu porozumienie ze Strasburga, brytyjski rząd powinien poprosić o przesunięcie Brexitu o co najmniej dziewięć miesięcy. Negatywne nastawienie Izby Gmin tylko wzrosło po środowym przemówieniu Theresy May, w którym oskarżyła ona parlamentarzystów o doprowadzenie do obecnego chaosu.Obecny kompromis daje premier Zjednoczonego Królestwa tydzień na złagodzenie nastrojów i znalezienie większości w parlamencie.

Dwa dodatkowe tygodnie dla May

Jeśli Westminster nie przyjmie umowy do 12 kwietnia, a brytyjski rząd będzie chciał uniknąć twardego Brexitu, Wielka Brytania będzie musiała wziąć udział w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Premier May ogłosiła w tym tygodniu, że nie zgodzi się na takie rozwiązanie. To znacząca zmiana frontu. Wcześniej sama May przedstawiała wariant wielomiesięcznego przedłużenia jako jedyną alternatywę w wypadku trzeciego negatywnego głosowania w Westminsterze.

Unijni dyplomaci spekulują, że twarde stanowisko May w sprawie jak najszybszego przeprowadzenia Brexitu, z umową lub bez, oznacza, że w wypadku ostatecznej porażki w Izbie Gmin przed 11 kwietnia premier Zjednoczonego Królestwa poda się do dymisji.

Jak pisaliśmy w OKO.press, po zeszłotygodniowych głosowaniach w Westminsterze Theresa May miała jasny plan. Premier Wielkiej Brytanii liczyła, że przed przyjazdem na szczyt Izba Gmin przyjmie umowę wyjścia uzgodnioną między Zjednoczonym Królestwem a UE.

Gwarancją jej przegłosowania miał być fakt, że w przeciwnym wypadku May poprosi o wielomiesięczne odroczenie Brexitu, co stanowiłoby cios dla wahających się eurosceptyków.

Wiele wskazuje na to, że liderka Partii Konserwatywnej blefowała, traktując długie przedłużenie okresu negocjacyjnego jedynie jako straszak.

Ostatni zgasi światło?

Gdy May została w lipcu 2016 roku premierem, jej pierwszą obietnicą było doprowadzenie do Brexitu z uszanowaniem demokratycznego wyboru narodu brytyjskiego w referendum. Choć przyjęty kompromis kupił Brytyjczykom odrobinę czasu, w obliczu możliwego fiaska i nieprzyjęcia przez Izbę Gmin wynegocjowanej przez jej rząd umowy wyjścia, May może przyznać, że jej misja zakończyła się porażką.

Dla niektórych unijnych liderów skupionych wokół Tuska i Merkel kryzys rządowy i rywalizacja o schedę po May uzasadniałyby dłuższe przedłużenie okresu negocjacyjnego. Byłoby to spójne z postulatem pozwolenia Brytyjczykom na poważną debatę dotyczącą przyszłych relacji Londynu z Brukselą.

W takim scenariuszu, to kto inny niż obecna premier musiałby wystąpić do UE z prośbą o wielomiesięczne przedłużenie i podjąć decyzję o organizacji wyborów do Parlamentu Europejskiego. Gdyby doszło do upadku gabinetu May, nie sposób przewidzieć, kto wziąłby na siebie taką odpowiedzialność.

Jeśli nikt się nie odważy, Zjednoczone Królestwo odłożyło właśnie dzień apokalipsy o zaledwie dwa tygodnie. Choć ustaloną datę wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE udało się przesunąć, liczba niespodziewanych pytań wokół Brexitu wciąż rośnie.

;

Udostępnij:

Miłosz Wiatrowski

Historyk i ekonomista, doktorant na Wydziale Historii Uniwersytetu Yale. Wcześniej pracował jako konsultant w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Współpracuje z "Gazetą Wyborczą”, „Polityką Insight” oraz Instytutem In.europa. W Oko.press pisze o Brexicie.

Komentarze