Jeszcze w 2003 roku szacowano, że w Malezji może być około 500 tygrysów malajskich. Dziś jest ich mniej niż 150. Kurczą się ich siedliska i dostępność pożywienia. Ale tygrysy giną też z rąk kłusowników. Jak wygląda walka o ochronę tych krytycznie zagrożonych zwierząt? Paweł Średziński był na patrolu antykłusowniczym
Tygrys od lat znajduje się w śmiertelnym zagrożeniu. W jeszcze gorszej sytuacji są poszczególne podgatunki tygrysa, w tym tygrys malajski.
Miałem okazję odwiedzić krainę tygrysa malajskiego dwukrotnie. Najpierw razem z organizacją ekologiczną WWF. Później w ramach patrolu antykłusowniczego, który regularnie wyruszał bezdrożami wielkiego leśnego kompleksu Belum-Temengor w Malezji w celu wytropienia tygrysów i kłusowników.
Ci ostatni zabijają tygrysy dla ich kości, stosowanych w tradycyjnej medycynie chińskiej. Pomimo wielu zakazów i ograniczeń jest to produkt wysoce pożądany i sprzedawany w nielegalnym obrocie.
Tygrysy różnią się od siebie w zależności od podgatunku, co determinuje miejsce ich występowania. Tygrysy malajskie są mniejsze niż ich krewniacy z północy – tygrysy syberyjskie i z zachodu – tygrysy bengalskie w Indiach. Mają więcej pasków na ciele. Co ciekawe, to dzięki tym paskom osoby badające tygrysy mogą rozróżnić nie tylko podgatunek, ale i konkretne osobniki. Wykorzystuje się do tego nagrania z fotopułapek, które poddaje się dokładnej analizie.
To, co służy tygrysom do lepszego maskowania się w terenie, pomaga naukowcom. Ten, wydawałoby się, idealny kamuflaż nie powstrzymuje kłusowników.
Dopiero drugi wyjazd do Belum-Temengor uświadomił mi, jak trudno przetrwać tygrysom nawet w trudno dostępnym, górzystym terenie. W czasie siedmiodniowej wyprawy towarzyszyłem Lau Ching Fongowi, ekspertowi, wówczas zatrudnionemu przez malezyjski oddział WWF i trzem strażnikom, którzy pochodzą z mniejszości Orang Asli. To określenie oznacza dosłownie „Pierwszych Ludzi”. Tę nazwę stosuje się do dziś, określając w ten sposób niewiele więcej niż pół procent malezyjskiego społeczeństwa. Orang Asli nie są jednorodną grupą, ale łączy ich fakt, że są uznawani za pierwszych mieszkańców Półwyspu Malajskiego.
Społeczności Orang Asli, które przetrwały przez wieki w górzystych i intensywnie zalesionych obszarach Belum-Temengor, zajmują się łowiectwem, zbieractwem oraz uprawą. Część z nich brała aktywny udział w zwalczaniu komunistycznej partyzantki, która najdłużej utrzymywała się w północnej części Malezji, gdzie dziś znajduje się jedna z najważniejszych ostoi tygrysów malajskich. Trudność w dostępie do tego terenu sprawiała, że warunki do prowadzenia działalności partyzanckiej były tam doskonałe.
Dziś jest to wciąż jeden z najdzikszych skrawków Półwyspu Malajskiego chroniony przez Królewski Park Stanowy Belum i rezerwat leśny. Początek naszego marszu przez tropikalny las deszczowy, który rośnie w tym miejscu od ponad 130 milionów lat, nie wydawał się aż tak uciążliwy.
Jednak w miarę odchodzenie od ostatniej utwardzonej drogi, na której zostaliśmy wysadzeni wraz z całym ekwipunkiem niesionym na naszych plecach, przy wysokiej wilgotności i temperaturze, ogarniało mnie coraz większe zmęczenie. Wędrowaliśmy aż do zmierzchu, zanim doszliśmy do rzeki Sungai Dadek. Rzeka będzie wyznaczała kierunek naszego dalszego marszu w czasie patrolu. To nad jej brzegiem rozbijamy pierwszy obóz, a właściwie rozwieszamy, bo będziemy spać w hamakach, nad którymi każdy z nas rozciąga sobie zwykłą grubą niebieską folię.
Moskitiery są nam niepotrzebne, bo komary tu nie dokuczają. Każdego dnia towarzyszyć nam będą pijawki, które z racji wysokiej wilgotności robrze radzą sobie na lądzie i próbują wcisnąć się pod ubrania, pomimo długich nogawek spodni wciśniętych w dwie pary długich piłkarskich skarpet. To najlepszy sposób na zmniejszenie liczby niechcianych pasażerów na ciele. Co wieczór, kiedy będziemy myli się w rzece, zaczynam kąpiel od ściągnięcia z nóg, pleców i brzucha, opitych moją krwią pijawek. Czasami są ich dziesiątki. Szybko można do tego się przyzwyczaić.
Pierwszego wieczoru woda jest jeszcze smaczna, bo została przegotowana w masywnym garnku, jeszcze przed przyrządzeniem w tym samym naczyniu pierwszego posiłku. Po ostudzeniu uzupełniamy nią butelki. Wody z rzeki nie będziemy mogli spożywać bezpośrednio z racji ryzyka zarażenia się pasożytami. W następnych dniach ta woda do picia będzie smakować coraz gorzej, bo w tym samym garnku będziemy gotować ryż i mieszać z suszonymi rybami i roślinami. Te ostatnie przypominają paproć i będą przez nas zrywane na każdym postoju. Garnek nasiąknie ich zapachem.
Następnego dnia odchodzimy na kilka godzin od rzeki i ruszamy w głąb lasu, żeby przekonać się, czy w okolicy znajdują się ślady obecności tygrysów i podążających ich śladem kłusowników. Już po kilku minutach, zanim skręcimy w leśną gęstwinę, trafiamy na martwego samca słonia leżącego w rzece. Mógł zostać zabity przez ludzi. Fong próbuje nawiązać łączność przez telefon satelitarny, żeby powiadomić służby o znalezionym zwierzęciu. Trudno jednak połączyć się z tego miejsca, położonego między gigantycznymi drzewami, gdzieś w sercu wielkiego lasu.
Przez kolejne dni nie będziemy mieli żadnej łączności ze światem. Fong odnotowuje koordynaty, które później przekaże dalej.
Kolejne godziny spędzamy na szukaniu dalszych śladów obecności kłusowników. Fauzi, Merapi i Aris, którzy nam towarzyszą, znajdują wnyki zastawione na sambara jednobarwnego, największego gatunku jeleniowatych w Azji. Sambar stanowi ulubiony pokarm tygrysów malajskich. Niestety zagraża mu kłusownictwo, co potwierdza znaleziony przez nas martwy jeleń, który nie zdążył uwolnić się z pułapki. Fong mówi, że ludzie byli tutaj całkiem niedawno, i prawdopodobnie chcieli upolować sobie posiłek. W ten sposób wywierają presję na kluczowy dla przetrwania i ochrony tygrysów gatunek. Sambara jest bardzo trudno wypatrzeć w lesie deszczowym. Idealnie kamuflują się w gęstwinie. Kłusownikom zastawiają na nie sidła. Czasami wpadają w nie i inne zwierzęta. Pułapki są również zastawiane na tygrysy.
Po całym dniu wędrówki po stromych zboczach opadam z sił. Zdecydowanie nie jestem przygotowany do takiego wysiłku. Jednak nie mam już wyjścia. Musimy iść dalej z biegiem Sungai Dadek, z której biegiem dotrzemy do większej Sungai Tiang. Każdy dzień to wielokrotne przechodzenie z brzegu na brzeg rzeki, coraz szerszej, głębszej i bardziej rwącej.
Wędrówka brzegiem też nie jest łatwa, bo oznacza przedzieranie się z maczetami, którymi drogę torują nam nasi przewodnicy, czołgania się pod ogromnymi kłodami powalonych drzew lub przechodzenia po nich, po idących gwałtownie w dół stokach.
Są też skalne przeszkody, które musimy parokrotnie pokonać. Z dnia na dzień będę coraz bardziej opadał z sił. Nie wystarczy dużo chodzić w terenie po polskich lasach. Tu jest zupełnie inaczej. Po tygodniu wędrówki stracę piętnaście kilogramów.
Jesteśmy w jednym z najstarszych lasów deszczowych na świecie, który dzięki ochronie nie został wycięty i zamieniony w plantacje, jak stało się w kilku innych regionach Malezji, gdzie dziś króluje produkcja oleju palmowego i kauczuku. Mijamy kolejne potężne drzewa, pod którymi czuję się jak krasnal w cieniu trudnych do wyobrażenia sobie gigantów.
Trafiamy wreszcie na obóz kłusowników. Jest ukryty na brzegu. Z ogniska unosi się jeszcze dym. Wygląda na to, że jego lokatorzy opuścili to miejsce w popłochu.
Znajdujemy opakowania po „chińskich zupach”, prowizoryczne konstrukcje szałasów. Najprawdopodobniej uciekli przed nami. Najczęściej są to osoby spoza Malezji, z uboższych krajów regionu. Ich celem może być wszystko od ptaków po duże ssaki. Nie specjalizują się wyłącznie w poszukiwaniu tygrysów.
Kolejny poranek w trzecim już obozie, który rozbijamy nad rzeką, przywitał mnie donośnym wołaniem gibbonów. Las deszczowy tętni życiem. Na piasku, między naszymi hamakami Fong pokazuje mi świeże ślady odciśnięte w ziemi. W nocy spacerował między nami tygrys malajski.
Z coraz większym trudem pokonujemy rzekę. Dochodzi do tego, że z przeniesieniem na drugą stronę plecaka pomaga mi Fauzi. Na ślady tygrysów trafiamy każdego dnia.
Zanim dotrzemy do miejsca, w którym rozbijemy nasz obóz, Fauzi, Merapi i Aris nagle w pośpiechu pędzą na drugą stronę rzeki. Nie zważając na silny prąd, w widocznej panice opuszczają brzeg. Odruchowo biegnę za nimi, zostawiając za sobą Fonga, który nie zamierza nigdzie uciekać. W lesie słyszymy trzask gałęzi. To grupa dzikich słoni azjatyckich przechodzi w pobliżu. Kiedy słonie znikają Fong namawia naszych przewodników do powrotu na brzeg, gdzie rozbijemy obóz. Z trudem udaje mi się pokonać ten odcinek razem z nimi. Fong mówi mi, że Orang Asli czują respekt i lęk przed słoniem.
W nocy zaczyna padać obfity deszcz. Nie przestaje lać przez kolejny dzień. Poziom wody w rzece szybko się podnosi. Zapada decyzja, że nasze plecaki popłyną tratwami, które na miejscu z bambusów konstruują nasi przewodnicy. Dwóch z nich popłynie nimi w dół rzeki, a my dojdziemy o własnych siłach do miejsca, skąd odbierze nas łódź. Będzie to w punkcie, gdzie rzeka wpada do zalewu, który powstał po wybudowaniu tamy.
Na próżno szukać gruntu w rzece, która teraz jest pełna wody. Wielokrotnie pokonujemy ją wpław, aż dochodzimy do umówionego punktu odbioru. Przyjdzie nam w nim poczekać jeszcze parę godzin. Razem z Fongiem obchodzę brzegi rzeki. Tu jest już dość płasko, a na ziemi widać wyraźnie odciśnięte ślady słoni. Później zobaczymy też tropy tygrysa, które podążał za sambarem, idąc za nim prawie trop w trop.
Tak wygląda większość patroli, w których bierze udział Fong. Widzimy tylko tropy tygrysa – wyjaśnia.
Oprócz tropów z każdego wyjścia w teren Fong przynosi nagrania z fotopułapek. Są kluczowe dla ustalenia, czy tygrysy wciąż występują w Belum-Temengor.
Każda z fotopułapek jest bardzo starannie ukrywana. Kluczowe jest, żeby nie dostrzegli ich ludzie. Po powrocie do bazy WWF Fong pokazuje mi nagrania z fotopułapek. Widzę na nich niedźwiedzie malajskie, sambary, mundżaki, tygrysy i ludzi. Ci ostatni to najprawdopodobniej kłusownicy.
Od mojej wyprawy do Belum-Temegor minęło już parę lat. Fong nie pracuje już w WWF. Został zatrudniony w parku Royal Belum, gdzie kontynuuje pracę na rzecz ochrony tygrysów i innych gatunków, których ostoją jest ten obszar chroniony. Do dziś utrzymujemy kontakt. Wciąż nie spełnił swojej obietnicy i nie przyjechał nad Biebrzę, gdzie bardzo chce zobaczyć łosia, o którym zdążyłem już napisać książkę. Za każdym razem uprzedzam go, że nawet na biebrzańskich bagnach, nie jest tak trudno, jak w lesie Belum-Temengor. Tym razem umawiam się z nim na rozmowę, aby dowiedzieć się więcej o aktualnej sytuacji tygrysów malajskich.
Fong przypomina mi, że ostatnie ogólnokrajowe liczenie tygrysów w Malezji miało miejsce w 2018 roku. Wynika z niego, że w Malezji jest wciąż mniej niż 150 tygrysów i ich liczebność nie wzrasta.
Jeszcze w 2003 roku szacowano, że może być około 500 tygrysów malajskich. Ich liczebność od tego czasu dramatycznie spadła.
Z kolei w Belum-Temengor szacuje się, że może być do 50 tygrysów malajskich, czyli aż 1/3 całej populacji. Zdaniem Fonga najtrudniejsze były lata 2015-2018, kiedy w tym leśnym kompleksie działał zorganizowany syndykat kłusowniczy. To na ślady działalności jego członków trafiliśmy w czasie patrolu, w którym wziąłem udział.
„Ostatni tygrys został zabity w 2018 roku” – wyjaśnia mój rozmówca. – „Od tego czasu zakłada się, że to zagrożenie przestało być aktualne. Nie jest tak, że kłusownictwo ustało. O ile w Belum-Temengor przestali działać kłusownicy z Wietnamu, to w tym roku odnotowaliśmy jeden przypadek pojawienia się grupy kłusowniczej, W innych regionach Malezji, w stanach Terengganu i Pahang, wciąż dochodzi do aresztowań Wietnamczyków nielegalnie zabijających zwierzęta. Pojawiają się też obywatele innych krajów Półwyspu Indochińskiego. Celem kłusowników są różne gatunki, przy czym trzeba rozróżnić, przeznaczenie chwytanych bądź zabijanych zwierząt. Miejscowi kłusownicy polują głównie na sambary i niewielkie jeleniowate – mundżaki. Na potrzeby handlu łapią żywe ptaki śpiewające. Natomiast zagraniczne gangi przemytników zabijają takie gatunki jak tygrys, niedźwiedź malajski czy lampart, które są przedmiotem nielegalnego obrotu poza Malezją”.
„Jednak tu, w Belum-Temengor, mierzymy się dziś w dużej mierze z brakiem bazy pokarmowej” – kontynuuje Fong. –
"W 2022 roku afrykański pomór świń zaczął dziesiątkować populację dzików, co poważnie ograniczyło dostępność pożywienia dla tygrysów.
Brakuje dzików, które stały się ofiarą ASF. To była dobra ofiara dla tygrysa, z racji dużej liczebności dzików i ich możliwości reprodukcyjnych. Były ważnym źródłem pokarmu. Populacje mundżaka i sambara są dziś stabilne, ale nie ma ich aż tyle, co dzików i nie mają takich zdolności rozrodczych. Do tego dochodzi wycinka lasu poza obszarami chronionymi w Belum-Temengor. Ułatwia ona ludziom dostęp do ostoi tygrysa, zwiększają jej dostępność na obrzeżach parku i rezerwatu.
W terenie wciąż działają patrole antykłusownicze. Większość ich członków to przedstawiciele lokalnych rdzennych społeczności Orang Asli. To ludzie, którzy od wieków utrzymywali się z lasu. Dziś dzięki organizacjom ekologicznym te patrole wciąż mogą działać. A to sprawia, że powstają kadry zrekrutowane z lokalnych społeczności, które postrzegają ochronę przyrody, jako coś ważnego, i coś, co umożliwia im znalezienie zatrudnienia.
Potrzebne są też przejścia dla dzikich zwierząt. Droga numer cztery, która oddziela Belum od Temengor, a agreguje duży ruch samochodowy, łącząc oba brzegi Półwyspu Malajskiego, jest trasą, na której giną zwierzęta. W 2015 roku powstał pierwszy wiadukt na czwórce, który pełni funkcję takiego przejścia.
Oprócz Belum-Temengor tygrysy malajskie spotkamy w paśmie górskim Titiwangsa, w parkach narodowych Taman Negara i Endau-Rompin oraz w południowej część Tajlandii, bezpośrednio sąsiadującej z Belum. Jest narodowym zwierzęciem Malezji, występując w jej herbie. Jednak niepokojąco niska liczebność tygrysów malajskich na wolności budzi wciąż ogromne obawy.
Oprócz tego, że tygrysy są zabijane przez kłusowników, to kurczy się ich siedlisko i dostępność ofiar. To z kolei prowadzi do powstawania konfliktów z człowiekiem.
W konsekwencji braku miejsca i pokarmu tygrysy zaczynają szukać pożywienia również wśród zwierząt hodowlanych. Dziś za kluczowe uznaje się przywrócenie wysokiej liczebności dziko występujących gatunków, którymi żywi się tygrys malajski, przy jednoczesnym utrzymaniu ich siedlisk i wstrzymaniu wycinki w tygrysich ostojach.
Ważna jest ochrona sambara przed kłusownikami, ale również dzików, które zdziesiątkował ASF. Tym bardziej że sambar rodzi najczęściej jedno młode, a dziki rodzą sześć prosiąt i mogą rozmnażać się w szybkim tempie.
Jeśli liczne jak dotąd dziki mogły zostać zdziesiątkowane w tak krótkim czasie z powodu ASF, to co dopiero tak nieliczna populacja tygrysów malajskich, na którą czyha coraz więcej zagrożeń. Zostało ich mniej niż 150.
Liczebność tygrysów ze wszystkich podgatunków, które jeszcze nie wymarły, a żyjących w naturze szacowano w 2022 roku na 4500 osobników, co oznacza wzrost z 3200 w 2015. Jednak gra toczy się o ocalenie wszystkich podgatunków tygrysa. W przypadku tygrysów malajskich sytuacja wciąż jest bardzo zła i nie widać poprawy.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Komentarze