0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plJakub Orzechowski / ...

27 września 2022 roku Ministerstwo Edukacji i Nauki opublikowało komunikat o zwiększeniu subwencji dla uczelni — czyli finansowania z budżetu państwa — z przeznaczeniem na podwyżki dla pracowników i pracownic naukowych (można go przeczytać na stronie ministerstwa). Ogółem ministerstwo „dosypało” uczelniom publicznym nieco ponad 139 mln złotych.

W przeliczeniu na uczelnie są to jednak często małe kwoty. Np. Uniwersytet Warszawski, zatrudniający ponad 3,8 tys. pracowników naukowych, otrzymał niecałe 10 mln złotych, a Prawosławne Seminarium Duchowne w Warszawie — 10 tys. złotych.

Równocześnie ministerstwo ogłosiło, że rozważa zmianę wysokości minimalnego wynagrodzenia zasadniczego profesora (tytularnego, tzw. belwederskiego, czyli najwyższych stopniem pracowników akademickich). Od września 2018 roku wynagrodzenie minimalne profesora — ustanawiane rozporządzeniem ministerstwa — wynosi 6410 zł brutto. Od tej kwoty uzależnione są wynagrodzenia pozostałych pracowników i pracownic akademickich — np. adiunkt (pracownik naukowy z doktoratem) zarabia minimum 73 proc. pensji profesora.

Przeczytaj także:

Profesor poniżej średniej krajowej

Jak łatwo policzyć, w ten sposób wynagrodzenie zasadnicze profesora spadło poniżej ogłaszanej przez GUS średniej krajowej w sektorze przedsiębiorstw, która w sierpniu 2022 roku wyniosła 6578 zł 98 gr.

„Pewnie warto też wspomnieć o tym, że podwyższenie płacy minimalnej spowodowało, że trzeba podwyższać wynagrodzenia pełnoetatowych asystentów, ludzi często z doktoratami, o sporym dorobku naukowym”

- komentuje dla OKO.press prof. Michał Bilewicz, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego.

O ile uczelnie otrzymały pieniądze na niewielkie podwyżki, nie wiadomo, czy dostaną je instytuty Polskiej Akademii Nauk. „Zmienią sumę w rozporządzeniu, a pieniądze dadzą (być może) za jakiś czas” — mówi OKO.press członek kierownictwa jednego z humanistycznych instytutów PAN, pragnący zachować anonimowość.

Kiedy profesorowie będą zarabiać choć odrobinę więcej? Nie wiadomo. Rzeczniczka MEiN powiedziała PAP, że podwyżka „będzie wynikiem szczegółowych analiz oraz trwających rozmów z Ministerstwem Finansów w zakresie możliwości budżetowych”.

W Polsce w 2021 roku było blisko 100 tys. nauczycieli akademickich, w tym ok. 10 tys. profesorów, ok. 21,6 tys. doktorów habilitowanych i 46,6 tys. doktorów.

Będzie protest?

O tym, że podwyżki dla naukowców i naukowczyń będą znikome — o ile w ogóle będą — wiadomo było od wiosny. W marcu 2022 minister rozwiązał zespół powołany przez MEiN „w celu dokonania analizy aktualnego stanu wynagrodzeń w publicznych szkołach wyższych”. Działał przez trzy i pół miesiąca i spotkał się trzy razy. Związkowcy reprezentujący pracowników i pracownice szkolnictwa wyższego proponowali w czasie spotkań podwyżkę o 17 proc. w 2022 r., co i tak zaledwie wyrównałoby straty w sile nabywczej wywołane inflacją.

Rada Szkolnictwa Wyższego i Nauki Związku Nauczycielstwa Polskiego we wrześniu sonduje środowisko naukowe w sprawie akcji protestacyjnej — zachęcając do wypowiedzenia się w tej sprawie (tutaj można przeczytać przykładową ankietę na stronie Związku Nauczycielstwa Polskiego przy Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie).

Śmiech i płacz naukowców

Internetowy fanpage „Apel o Podwyżki w Szkolnictwie Wyższym” już w kwietniu opublikował wykres, który pokazywał systematyczny spadek pensji zasadniczej profesora wobec średniej krajowej. Najwięcej — 160 proc. średniego wynagrodzenia — profesorowie i profesorki zarabiali w 2005 roku, u schyłku rządów SLD. Następny szczyt, 130 proc., przypadł na koniec rządów PO-SLD (2015).

Za rządów PiS pensja profesora spadła poniżej średniej krajowej.

Ten sam fanpage opublikował we wrześniu 2022 roku tabelę z podwyżkami z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pensja profesora wzrosła o 320 zł brutto, adiunkta — 220 zł brutto miesięcznie. Jeszcze gorzej zarabiają pracownicy i pracownice administracji akademickiej, których pensje są naprawdę głodowe — w okolicach płacy minimalnej. „Wymagania jak w korpo, pensje niższe niż w dyskoncie. Nasze środowisko jest wybitnie idealistyczne, ale każdy idealizm ma swoje granice” — skomentował na Facebooku dr Ariel Orzełek, historyk z UMCS w Lublinie.

Same uczelnie — które teoretycznie mogłyby podnieść płace ponad minimum — są w bardzo trudnej sytuacji z powodu wzrostu cen energii i innych kosztów utrzymania instytucji.

Gowin obiecywał

Rząd PiS obiecywał przy tym znaczny wzrost płac realnych w nauce (realnych, a więc powyżej inflacji). Wiosną 2018 r. ówczesny minister nauki i wicepremier Jarosław Gowin mówił np. w wywiadzie dla PAP o swojej „reformie” nauki:

„Ustawa przewiduje pewien wzrost wynagrodzeń pracowników akademickich: najniższe wynagrodzenie profesorskie nie może być mniejsze niż 150 proc. przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw, a w przypadku adiunktów – nie może być mniejsze niż 110 proc. przeciętnego wynagrodzenia”.

W październiku 2018 roku Gowin obiecywał wzrost wynagrodzeń pracowników uczelni „nawet o 30 proc.” do 2021 roku.

Gdyby rząd dotrzymał słowa, minimalne wynagrodzenie profesora powinno wynosić 9868 zł.

Naukowcy komentują

OKO.press poprosiło o komentarz kilkoro naukowców i naukowczyń. Poniżej publikujemy ich głosy.

Prof. Maksymilian Stanulewicz, prawnik, Uniwersytet Adama Mickiewicza

Skala podwyżki, jaką ministerstwo proponuje akademikom, zakrawa na groteskowy żart. Przy tak galopującej inflacji i deprecjacji złotego 4,4 proc. będzie nie tylko nieodczuwalne, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że stanowi swoisty policzek wymierzony całemu środowisku. Pokazuje to zresztą zarówno priorytety jak i stosunek do pracowników szkolnictwa wyższego prezentowany przez ministerstwo. I to w sytuacji, gdy pobory adiunkta są przeciętnie o 1/3 tylko wyższe niż minimalne wynagrodzenie, a uposażenie profesora tytularnego to dwukrotność pensji minimalnej.

Pauperyzacja środowiska idzie w parze z kryzysem finansowym uczelni, z których po dwóch latach pandemii już 2/3 było „pod kreską”.

Obecny kryzys energetyczny może w ogóle dobić szkoły wyższe (i nie tylko) w naszym kraju. Mam wrażenie, że pan minister, sam wywodzący się ze środowiska akademickiego, nie tylko nie wykazuje zrozumienia dla naszych problemów, ale wręcz nie interesuje się nimi. To też kolejny smutny efekt połączenia resortów, który prowadzi do tego, że problemy środowiska akademickiego, na tle problemów szkół powszechnych, są na odległym miejscu na liście priorytetów.

Prof. Inga Iwasiów, literaturoznawczyni, Uniwersytet Szczeciński

Podwyżki o średniej wartości 4,4 proc., czyli drastycznie poniżej inflacji, mają się nijak do deklaracji poprawy warunków rozwoju badań naukowych w Polsce. O tym, jakie grupy i w jakich proporcjach otrzymają pieniądze, zadecydują rektorzy wyższych uczelni. Może być więc na przykład tak, że najwięcej dostaną najmniej zarabiający lub odwrotnie.

Tak czy owak, będą to kwoty ledwie zauważalne.

Warunki pracy dydaktycznej i badawczej są coraz trudniejsze. Reforma z 2017 roku wymaga administrowania indywidualną i zespołową karierą, obsługi wskaźników, produkowania sztucznych tworów w zapętlonej machinie sprawozdawczości i nie ma większego wpływu na faktyczny rozwój badań, zwłaszcza w perspektywie międzynarodowej.

Na same badania brakuje pieniędzy, a inflacja i kryzys mają wpływ także na bezpośrednie i pośrednie koszty bycia w nauce.

Dydaktyka jest coraz bardziej wymagająca – pracujemy w świecie po zamiecionej pod dywan pandemii, co nie pozostaje bez wpływu na stan psychiczny studiujących i nas samych. Mamy w dodatku poczucie małej sprawczości – nikt nie słucha naszych uwag dotyczących szkolnictwa, a przecież możemy sporo powiedzieć o przygotowaniu do studiowania maturzystów kolejnych roczników.

Wynagradzanie w uczelniach zawsze przypominało mi traktowanie takich zawodów jak marynarz czy kelnerka w PRL – oficjalna pensja taka sobie, można dorobić. Po 1989 roku dorabianie odbywało się w prywatnych szkołach. Dziś jest tych szkół mało, ale można zabiegać o prace dodatkowe, granty, recenzje itp. Uważam to za patogenne. Pensja naukowczyni/naukowca powinna wystarczać nie tylko na życie, ale i zapewniać warunki rozwoju. „Fuchy” zabierają czas. Oczywiście, sama pracuję jako publicystka i pisarka, i nie chciałabym z tych ról rezygnować, ale wykonywanie pracy pod przymusem ekonomicznym potencjalnie obniża jakość kształcenia i badań, bo wyeksploatowany człowiek jest kiepskim dydaktykiem i uczonym. Poza wszystkim wysokość pensji ma charakter symboliczny – tak nas ceni rząd, snując jednocześnie fantazje na temat ekspansji myśli polskiej w świat.

Prof. Michał Bilewicz, psycholog społeczny, Uniwersytet Warszawski

Ministerstwo ogłaszając czteroprocentowe podwyżki wynagrodzeń nauczycieli akademickich zażartowało z naszego środowiska. Mamy szesnastoprocentową inflację. Ekonomiści przewidują, że w kolejnym roku również możemy spodziewać się dwucyfrowej inflacji. Wysokie kursy walut powodują, że wszystko nagle zrobiło się drogie — a wynagrodzenia uczonych stoją w miejscu. Jednocześnie płace w sektorze przedsiębiorstw rosną o ponad 15 proc. To powoduje głębokie poczucie deprywacji, a to — jak pokazują badania — może przyczynić się do protestów.

O ile jednak w Wielkiej Brytanii czy Francji strajki akademickie są powszechne, to w Polsce od kilku dekad wykładowcy nie protestowali, szczególnie z powodów płacowych.

Stąd chyba najbardziej prawdopodobny scenariusz to odpłynięcie naukowców z publicznych uczelni do sektora prywatnego. No i kultura chałtur.

Czyli po względnym dobrobycie poprzedniej dekady wracamy do stanu z początku lat dziewięćdziesiątych, okresu największej zapaści polskiej nauki.

;
Na zdjęciu Adam Leszczyński
Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze