0:00
0:00

0:00

Skazanie Jana Śpiewaka za zniesławienie mecenas Bogumiły Górnikowskiej w związku z reprywatyzacją kamienicy na warszawskiej Ochocie wywołało setki reakcji. Sprawę i wyrok analizował w OKO.press adwokat Jarosław Cholewa.

Przeczytaj także:

Dziś oddajemy głos mec. Górnikowskiej.

W drugiej części przypominamy szczegóły wyroku w sprawie Śpiewaka. W trzeciej części mecenas Roman Porwisz relacjonuje cały proces zwrotu kamienicy, który dalej w imieniu spadkobierców prowadzi, i mówi jak to wygląda obecnie. Na końcu zamieszczamy odpowiedź samego Śpiewaka.

Rozmowa z adwokat Bogumiłą Górnikowską

Mariusz Jałoszewski, OKO.press: Czy Jan Śpiewak, jak sam o sobie mówi, jest ofiarą przemocy sądowej?

Adwokat Bogumiła Górnikowska: Popełnił przestępstwo zniesławienia mnie, co potwierdził sąd w dwóch instancjach. Złożyłam przeciwko niemu akt oskarżenia, bo zarzucał mi udział w nielegalnej reprywatyzacji, że przy pomocy elit Krakowa i ojca doprowadziłam do przejęcia kamienicy metodą na kuratora.

Zarzucał mi, że zrobiłam to dla własnych korzyści. A ja będąc kuratorem w tej sprawie przez blisko trzy lata zarobiłam może 150 zł.

Mogła Pani złożyć pozew cywilny o ochronę dóbr osobistych, a skorzystała Pani z art. 212 kodeksu karnego, który służy politykom do straszenia i skazywania dziennikarzy. Dlatego teraz Śpiewak może mówić, że został skazany za mówienie o reprywatyzacji.

Zanim złożyłam akt oskarżenia konsultowałam to z różnymi osobami. I doszliśmy do wniosku, że skala pomówień jest tak duża, że zasługuje na surowszą odpowiedź w formie aktu oskarżenia. Skorzystałam z możliwości, które daje obowiązujące prawo. Są granice wolności wypowiedzi.

Nie można sugerować, że ktoś jest oszustem lub złodziejem. Nie można bezkarnie szkalować.

Śpiewak insynuował, że znalazłam się w sprawie tej kamienicy dzięki ojcu. A o zostanie kuratorem poprosił mnie mec. Porwisz, którego nie znałam. Wiedziałam tylko, że to uznany adwokat z Krakowa. Bycie kuratorem to nic nadzwyczajnego.

Byłam wtedy aplikantką. A aplikanci często są wyznaczani na kuratorów, moja obecna aplikantka też nim jest.

O ustanowieniu Panią kuratorem w tej sprawie zdecydował sąd w Radomiu. Dlaczego ten sąd, skoro sprawa dotyczy kamienicy w Warszawie? Śpiewak zarzuca też, że sąd nie mógł ustanowić kuratora dla osoby nieznanej z miejsca pobytu, bo nie była znana tożsamość Aleksandra Piekarskiego, jednego z przedwojennych właścicieli, z którym nie było kontaktu. Mówi, że osób o takim imieniu i nazwisku było w Warszawie około stu.

Sąd w Radomiu ustanowił kuratora, bo w Radomiu był ostatni znany adres pobytu Piekarskiego. Jego tożsamość była znana. Znaliśmy jego adres i dane osobowe. Owszem było około 100 osób z takim nazwiskiem, ale tylko jeden Piekarski był współwłaścicielem tej nieruchomości.

Kolejny zarzut Śpiewaka. Piekarski w dacie ustanawiania kuratora nie żył, a gdyby żył miałby 118 lat. Więc sąd nie mógł powołać kuratora dla osoby nieżyjącej.

Kolejna manipulacja. Byliśmy przekonani, że Piekarski może żyć. To wynikało z pism, które dostawaliśmy z MSWiA. MSWiA nigdy nie napisało, że on nie żyje. A w księgach wieczystych nie ma informacji o wieku właścicieli.

Wystąpiliśmy do MSWiA, by udostępniło nam adresy do wszystkich osób o takim imieniu i nazwisku, ale nam odmówiono.

Kurator jest ustanawiany głównie po to, by szukać osoby nieznanej z miejsca pobytu. Śpiewak zarzuca, że nie szukała Pani Piekarskiego, że robił to mec. Porwisz. Zarzuca też, że nadużyła Pani uprawnień jako kurator, bo postanowienie sądu w Radomiu o ustanowieniu kuratora jest tylko do postępowań administracyjnych dotyczących reprywatyzacji. A Pani zgodziła się na podwyżkę czynszu i na wydanie nieruchomości pozostałym spadkobiercom.

Owszem, kurator ma podejmować działania w celu odnalezienia byłych właścicieli, ale też występować w ich imieniu w sądach, w sprawach administracyjnych i działać dla ochrony ich interesu. Mówi o tym artykuł 184 kodeksu rodzinnego, który daje kuratorowi szerokie pełnomocnictwo. Nie przekroczyłam swoich uprawnień.

Kurator dla osoby nieznanej z miejsca pobytu ma też prawo do podejmowania czynności i działać dla dobra osoby, którą reprezentuje. To dotyczy wszystkich działań, również majątkowych.

Sąd nie ograniczył mi pełnomocnictw do podejmowania tylko określonych decyzji, bo byłoby to sprzeczne z prawem. Gdy w wyniku działań mec. Porwisza - z którym współpracowałam w poszukiwaniu Piekarskiego - wynajęty przez niego archiwista ustalił, że Piekarski nie żyje, sąd uchylił mi kuratelę.

Kolejny zarzut. Nie wydano decyzji o przyznaniu prawa własności do gruntu, tylko przekazano kamienicę zarządzeniem.

To nie dotyczyło tylko tej kamienicy, tak miasto oddawało w zarząd również inne budynki. Była uchylona decyzja nacjonalizacyjna i kamienica z mocy prawa wróciła do spadkobierców.

Zgodziła się też Pani na podwyżki dla lokatorów z 6 na 12 zł za metr kwadratowy mieszkania. To zarzut natury moralnej.

Czynsze podwyższono zgodnie z prawem. Podwyżka była poniżej progu ustawowego, który wynosił 3 proc. wartości odtworzeniowej nieruchomości. To było na utrzymanie kamienicy. Do dziś jednak nikogo stamtąd nie eksmitowano.

W debacie po tym wyroku pojawia się też zarzut, że proces toczył się za zamkniętymi drzwiami, że nie wystąpiła Pani o jawność, oraz że mogła Pani wystąpić o jawność uzasadnienia wyroku na co zezwalają przepisy. Co teraz pomogłoby wszystkim zrozumieć wyrok sądu.

Proces w sądzie pierwszej instancji był niejawny. To wynika z artykułu 359 kodeksu postępowania karnego, który mówi, że rozprawy o pomówienie i zniesławienie odbywają się w sposób niejawny. W takich sprawach tylko sam wyrok jest jawny, uzasadnienie wyroku jednak już nie, w związku z tym, że całe postępowanie było niejawne. Wynika to z artykułu 364 kodeksu postępowania karnego.

Ale w procesie odwoławczym w związku z tym, że Śpiewak mówił, że wszystko jest niejawne, poszłam mu na rękę i złożyłam wniosek o jawność rozprawy jako pokrzywdzona, na co zezwala artykuł 359 kodeksu postępowania karnego.

Nie miałam nic do ukrycia, myślałam, a niech wszyscy zobaczą, że w tej sprawie nie ma nic aferalnego, tylko pomówienia pod moim adresem. I na rozprawę przyszły tłumy ludzi. Były krzyki na sali. Najgorsze było to, że jawna była tylko druga instancja, a Pan Śpiewak zaczął przytaczać dowody z postępowania przed sądem rejonowym, które było niejawne.

Nie chciałam, żeby proces odbywał się w takiej atmosferze. Stwierdziłam, że jawność nie ma sensu, bo nie zachowywał się on rzetelnie i cofnęłam wniosek o jawność. A skoro tak, to i uzasadnienie wyroku sądu odwoławczego było niejawne.

Ale artykuł 364 kodeksu postępowania karnego mówi, że jeśli wyłączono jawność to "przytoczenie powodów wyroku może nastąpić również z wyłączeniem jawności w całości lub w części". Przepis mówi, że uzasadnienie może być niejawne, nie jest to więc sztywny nakaz. Dlaczego Pani nie złożyła wniosku by sąd motywy wyroku ogłosił jawnie, bo też robi się z tego Pani zarzut w debacie o tym wyroku?

Nie zastanawiałam się czy złożyć taki wniosek. Teraz żałuję, bo wszyscy by wiedzieli dlaczego Śpiewak został skazany.

Żałuje Pani, że zgodziła się zostać kuratorem? Ta sprawa uderzyła w Pani renomę zawodową i w ojca prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego.

Nie mam sobie nic do zarzucenia.

Jest mi przykro, że przedstawia się tę sprawę w okropnym świetle dla politycznych celów. Ja na pracy jako kurator nic nie zarobiłam, może tylko 150 zł. Zresztą wynagrodzenie kuratora ustala sąd, który też kontroluje jego decyzje.

Z powodu oskarżeń Śpiewaka miałam trochę nieprzyjemności. Jestem członkiem Okręgowej Rady Adwokackiej w Krakowie, gdzie jestem sędzią dyscyplinarną. I musiałam się tłumaczyć przed Naczelną Radą Adwokacką z działań jako kurator. Przez jakiś czas nie byłam wyznaczana do składów sądu dyscyplinarnego. Miałam też nieprzyjemności w kancelarii, w której wówczas pracowałam. Po tej sprawie otworzyłam swoją kancelarię.

Uważam, że Śpiewak wykorzystał to, że jestem córką Ćwiąkalskiego. A mój ojciec o tym, że byłam kuratorem, dowiedział się na dzień przed publikacją artykułu o mnie w „Fakcie”.

O co chodziło w sprawie Śpiewaka

Jan Śpiewak, aktywista miejski, który angażuje się od lat w obronę lokatorów w sprawach reprywatyzacyjnych i był kandydatem na prezydenta Warszawy w 2018 roku, został w piątek 13 grudnia 2019 prawomocnie skazany za zniesławienie mec. Bogumiły Górnikowskiej. Prawomocny wyrok wydał Sąd Okręgowy w Warszawie, w trzy osobowym składzie.

Mec. Górnikowska, prywatnie córka prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego, byłego ministra sprawiedliwości w rządzie PO (2007-2009), oskarżyła Śpiewaka za słowa wypowiedziane pod jej adresem na konferencji w 2017 roku oraz za jego wpis na Twitterze. Proces karny o zniesławienie wytoczyła z artykułu 212 kodeksu karnego.

Śpiewak wypowiadał się wtedy o reprywatyzacji kamienicy przy ul. Joteyki 13 na warszawskiej Ochocie. Została ona zwrócona przez miasto spadkobiercom przedwojennych właścicieli. Śpiewak miał zastrzeżenia do działań mec. Górnikowskiej, którą sąd wyznaczył w tej sprawie na kuratora mającego reprezentować Aleksandra Piekarskiego, jednego z przedwojennych właścicieli, którego miejsca pobytu nie znano.

Śpiewak zarzucał Górnikowskiej, że jako kurator nie dopełniła swoich obowiązków (bo m.in. nie ustaliła od razu, że przedwojenny właściciel nie żyje), że podwyższała czynsz lokatorom. A na Twitterze napisał: „Boom. Córka ministra Ćwiąkalskiego przejęła w 2010 r. metodą na 118-letniego kuratora kamienicę na Ochocie”. Sprawa mogła wyglądać na kolejną aferę reprywatyzacyjną z udziałem córki profesora z krakowskich elit.

Sądy przyznają rację mec. Górnikowskiej

W dwóch instancjach Śpiewak został skazany za zniesławienie, ma zapłacić 5 tys. zł grzywny i 10 tys. zł nawiązki. Ale już zapowiedział, że nie wykona wyroku, bo uważa skazanie za karę za angażowanie się w obronę lokatorów przed reprywatyzacją. Na swoim profilu na Facebooku powtórzył zarzuty wobec mec. Górnikowskiej.

Za Śpiewakiem ujął się w mediach społecznościowych premier Mateusz Morawiecki, a w niedzielę 15 grudnia spotkał się z nim prezydent Andrzej Duda, który najprawdopodobniej go ułaskawi.

Sprawę skazania Śpiewaka podchwycił też PiS, który od kilku dni urządza nagonkę na sędziów, by przekonać obywateli do drakońskiego projektu ustawy represyjnej, która ma uciszyć sędziów karami i wyrzucaniem z zawodu. W nagonkę włączył się prezydent. Dla obecnej władzy wyrok na Śpiewaka jest kolejnym „dowodem” na zepsucie sądów.

OKO.press rozmawiało też z adwokatem Romanem Porwiszem, który reprezentuje wszystkich spadkobierców przedwojennych właścicieli kamienicy przy ul. Joteyki 13. Na podstawie tych rozmów ustalamy, co się działo w sprawie reprywatyzacji. Poprosiliśmy też o komentarz Jana Śpiewaka.

PRL znacjonalizował, SKO oddaje

Historia tej kamienicy jest typowa dla Warszawy. Po wojnie grunt pod nią, jak w całym mieście, znacjonalizowano dekretem ówczesnego prezydenta Bolesława Bieruta. Budynek według mec. Porwisza nie był poważnie zniszczony. Wymagał tylko wykończenia – przed wojną nie udało się dokończyć budowy – oraz napraw po szkodach wojennych. Śpiewak twierdzi, że został prawie w całości odbudowany po wojnie.

W 1948 roku część byłych właścicieli złożyła wniosek o przyznanie prawa do gruntu (dekret przewidywał taką możliwość), ale w 1955 roku rozpoznano go negatywnie.

Sprawa odżyła po upadku PRL-u. Wtedy Naczelny Sąd Administracyjny otworzył furtkę do zwrotów – bo nie było ustawy reprywatyzacyjnej - podważając powojenne decyzje z uzasadnieniem, że nie spełniały warunków opisanych w dekrecie Bieruta.

Wniosek o podważenie decyzji z 1955 roku złożyli też spadkobiercy części przedwojennych właścicieli kamienicy przy Joteyki. Sprawa trafiła do mec. Porwisza z Krakowa, bo tak zdecydowali spadkobiercy. Jeden z nich zlecał wcześniej adwokatowi do prowadzenia inne sprawy. Kancelaria mec. Porwisza zajmuje się m.in. reprywatyzacją.

Kilkanaście lat temu Samorządowe Kolegium Odwoławcze (SKO) uchyliło decyzję z 1955 roku o odmowie przyznania prawa do gruntu. A tym samym odżył stary wniosek dekretowy i należało go rozpoznać.

Archiwista szuka Piekarskiego, a sąd wyznacza kuratora

Zanim jednak SKO wydało decyzję o zwrocie, trzeba było ustalić co dzieje się z Aleksandrem Piekarskim, przedwojennym współwłaścicielem kamienicy. Nikt nie wiedział, czy żyje lub gdzie przebywa.

Mec. Porwisz wystąpił do sądu o wyznaczenie kuratora, który będzie reprezentował interesy pana Piekarskiego. Zgodnie z artykułem 184 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, kuratora ustala się dla osoby nieobecnej, której miejsce pobytu nie jest znane. Kurator ma go przede wszystkim odnaleźć i reprezentować jego interesy.

Artykuł 184 mówi w par. 1, że "Dla ochrony praw osoby, która z powodu nieobecności nie może prowadzić swoich spraw, a nie ma pełnomocnika, ustanawia się kuratora. To samo dotyczy wypadku, gdy pełnomocnik nieobecnego nie może wykonywać swoich czynności albo gdy je wykonywa nienależycie".

W par. 2 mówi, że "Kurator powinien przede wszystkim postarać się o ustalenie miejsca pobytu osoby nieobecnej i zawiadomić ją o stanie jej spraw". A niedawno dodano par. 3, który mówi, że "Nie ustanawia się kuratora dla ochrony praw osoby, jeżeli istnieją przesłanki uznania jej za zmarłą".

W tej sprawie kuratora ustalił sąd w Radomiu, bo to było ostatnie miejsce pobytu Piekarskiego. W 2008 r. została nim mec. Bogumiła Górnikowska. Kuratorem była do 2011 roku, gdy przy pomocy wynajętego przez mec. Porwisza archiwisty udało się ustalić, że Piekarski zmarł pod koniec lat 50. I wtedy mec. Porwisz wystąpił do sądu o uchylenie kurateli.

Jednym z zarzutów Śpiewaka jest to, że archiwistę w celu poszukiwania Piekarskiego wynajęto pod wpływem lokatorów. Mec. Porwisz temu jednak zaprzecza. Mówi OKO.press, że była to jego własna inicjatywa. Szukał bowiem z mec. Górnikowską informacji o Piekarskim.

Pisali wiele razy do MSWiA i do Archiwum Państwowego, ale bez skutku. W połowie 2010 roku mec. Porwisz przy okazji innej sprawy rozmawiał z archiwistą i ten obiecał, że podejmie się sprawy. Po 9 miesiącach - na początku 2011 roku - archiwista ustalił, że Piekarski nie żyje.

W sumie poszukiwanie informacji o Piekarskim zajęło trzy lata, bo tyle trwała wymiana różnych pism z urzędami i praca archiwisty.

Mec. Porwisz pamięta, że zwracał się do niego prawnik lokatorów, mówiąc, że posiada informacje o losach Piekarskiego. Mec. Porwisz zapewnia jednak, że finalnie miał nie uzyskać od niego informacji, tylko pomógł mu archiwista. Ustalenie, że Piekarski nie żyje, pozwoliło na wyznaczenie jego spadkobierców, którzy przystąpili do sprawy o zwrot kamienicy.

W 2010 r. miasto zarządzeniem prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz wydało kamienicę w zarząd mec. Porwiszowi, pełnomocnikowi spadkobierców. Prezydent zrobiła to mimo braku decyzji o przyznaniu prawa do gruntu pod budynkiem.

W tej dacie spadkobiercy mieli tylko unieważnioną decyzję z 1955 roku, co otwierało im drogę do ponownego rozpoznania wniosku dekretowego o własność do gruntu.

Śpiewak czyni z tego jeden z zarzutów. Mówi, że kamienicę można było wydać dopiero po przyznaniu użytkowania wieczystego do gruntu i po rozliczeniu nakładów na odbudowę.

Decyzji ustanawiającej prawo do gruntu pod budynkiem miasto nie mogło jednak wydać od ręki, bo trzeba było m.in. ustalić spadkobierców po Piekarskim i dokonać nowych podziałów geodezyjnych.

Mec. Porwisz przekonuje OKO.press, że w decyzji prezydent nie ma nic dziwnego. Bo uchylenie decyzji nacjonalizacyjnej z 1955 r. przez SKO spowodowało, że stan prawny wrócił do roku 1948 roku gdy część byłych właścicieli złożyła wniosek dekretowy o przyznanie prawa użytkowania wieczystego do gruntu.

W 1948 r. na mocy dekretu Bieruta nie byli oni właścicielami gruntu, bo dekret je hurtem znacjonalizował. Nadal jednak byli właścicielami budynku. Bo dekret nie nacjonalizował z automatu wszystkich budynków. Odbierano je prawnie dopiero po negatywnym rozpoznaniu wniosku dekretowego. A w tej sprawie taki wniosek rozpoznano negatywnie w 1955 r.

Czyli gdy SKO uchyliło tę ostatnią decyzję, jak podkreśla mec. Porwisz, budynek powinien wrócić do byłych właścicieli, ale na razie bez prawa do gruntu.

Budynek wraca do miasta

Tyle, że w 2017 roku NSA prawomocnie uchylił jednak korzystną dla spadkobierców decyzję SKO i spadkobiercy musieli oddać kamienicę miastu.

Mec. Porwisz mówi OKO.press, że NSA wytknął SKO uchybienia, bo rozpoznając wniosek spadkobierców Kolegium nie miało opinii geodezyjnej porównującej działkę pod kamienicą, z tym co było przed wojną. Sąd kazał też sprawdzić, czy wniosek dekretowy po wojnie złożono w terminie (adwokat zapewnia, że tak). I wreszcie NSA kazał wyjaśnić, czy przeznaczenie kamienicy na cele mieszkalne było zgodne z planem zagospodarowania – mec. Porwisz twierdzi, że tak.

Sprawa wróciła więc do punktu wyjścia. Nadal ważna jest decyzja nacjonalizacyjna z 1955 roku. Gdy o tej kamienicy zrobiło się głośno, sprawę przejęła Komisja Weryfikacyjna, utworzona przez PiS i jak dotąd nie rozpoznała wniosku spadkobierców o nieważność decyzji z 1955 roku.

"Gdyby córka prof. Ćwiąkalskiego nie była kuratorem, tą sprawą nikt by się nie zainteresował. Na kuratora wskazałem mec. Górnikowską, bo była koleżanką znajomego z mojej kancelarii. Na kuratora zazwyczaj wyznacza się młodych prawników, którzy szukają zleceń.

Nie wiedziałem, że jest córką prof. Ćwiąkalskiego. Ona na tej sprawie nic nie zarobiła" – mówi Porwisz.

Podkreśla, że lokatorzy nadal tam mieszkają, nie zostali eksmitowani. Mówi też, że przez okres, gdy kamienica była w zarządzie spadkobierców, lokatorzy nie wpłacali im czynszu, który został zwiększony z 6 zł do 12 za metr kwadratowy.

"Podwyżka była zgodna z prawem. Potrzebne były środki na utrzymanie i remont kamienicy. Lokatorzy odmówili płacenia i nie płacili" – mówi adwokat. Dodaje, że czynsz po starych stawkach lokatorzy mogli płacić miastu.

Lokatorzy zajmowali połowę mieszkań w kamienicy. Druga połowa mieszkań została wcześniej wykupiona przez ich najemców. I to jeden z nich doprowadził do korzystnego dla lokatorów wyroku NSA z 2017 roku.

Spadkobiercy za sprzedane mieszkania dostali odszkodowania od Skarbu Państwa. Mec. Porwisz nie ujawnia ile. Ale ta sprawa z uwagi na niezakończony proces reprywatyzacyjny też utknęła w sądzie w oczekiwaniu na decyzję Komisji Weryfikacyjnej.

Mec. Porwisz: "Po 12 latach jesteśmy w punkcie wyjścia. Ale to czysta sprawa reprywatyzacyjna.

Moi klienci są spadkobiercami przedwojennych właścicieli. Tu nie było handlu roszczeniami, nie wyrzucono lokatorów na bruk. Przeinacza się fakty. Gdyby mec. Górnikowska nie była kuratorem, to nikt by się tą sprawą nie zainteresował".

Śpiewak: nie popełniłem błędu

Poprosiliśmy o komentarz do sprawy reprywatyzacji i przegranego procesu Jana Śpiewaka. Podtrzymuje swoje zastrzeżenia, które ostatnio opublikował na Facebooku. Na te zastrzeżenia odpowiada wyżej mec. Górnikowska w rozmowie z OKO.press.

Śpiewak mówi, że sprawą kamienicy przy Joteyki zainteresował się w 2017 roku, bo mieszkali w niej jego dziadkowie i lokatorzy zwrócili się do niego o pomoc. Śpiewak podnosi również, że

z powodu tej sprawy kilku lokatorów przedwcześnie zmarło.

Ma żal do sądu karnego, że nie wziął pod uwagę kontekstu społecznego jego wypowiedzi o mec. Górnikowskiej. "Nie zrobiłem błędu, wszystko udowodniłem przed sądem i stąd moje oburzenie, bo sąd nie wziął tego pod uwagę" – mówi OKO.press. Uważa, że adwokat Górnikowska powinna odnieść się do jego zarzutów publicznie, w ramach debaty, a nie wytaczać mu proces karny.

O uzasadnieniu wyroku skazującego nie może mówić, bo procesy z artykułu 212 co do zasady toczą się niejawnie.

Mec. Roman Porwisz: "Śpiewak ma prawo bronić lokatorów. Ale nie może przy tym pomawiać kogoś o to, że przejął cudzą rzecz. Mec. Górnikowska nie działała w swoim imieniu, nie przywłaszczyła tej kamienicy".

;
Na zdjęciu Mariusz Jałoszewski
Mariusz Jałoszewski

Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.

Komentarze