0:000:00

0:00

„Tak naprawdę to chyba dziś nikt Polsce tego nie wie” — mówił 2 czerwca 2020 minister edukacji Dariusz Piontkowski pytany o liczbę dzieci, które w ostatnich miesiącach zniknęły z systemu. To najczarniejsza strona szkoły online.

Nie mają kontaktu z nauczycielami, nie logują się w elektronicznym dzienniku, nie odbierają telefonów, nie uczestniczą w zajęciach online. Często od trzech miesięcy nie wiadomo, co się z nimi dzieje. A próby kontaktu ignorują także ich rodzice.

Szukają ich nauczyciele, dyrektorzy, pomoc społeczna i samorządowcy.

W sumie chodzi o tysiące uczniów, a może nawet - jak twierdzi Związek Nauczycielstwa Polskiego - kilkanaście tysięcy.

W Warszawie zaginęły 604 osoby, co ciekawe w większości ze szkół podstawowych. Kolejnych kilka tysięcy pojawia się na lekcjach online od czasu do czasu.

W Poznaniu szkoły straciły kontakt z 227 uczniami. O podobnej skali na początku pandemii mówili też nauczyciele z krakowskich szkół średnich. A to tylko pocztówki z trzech dużych, statystycznie zamożniejszych miast. Co się dzieje w gminach wiejskich albo mniejszych miastach?

Niestety, tutaj do dyspozycji mamy tylko anegdotyczne opowieści. W rozmowie z nauczycielką z wiejskiej szkoły podstawowej na Mazowszu usłyszeliśmy, że faktycznie, część dzieci przepadła.

„Nie ma ze wszystkimi kontaktu. Za moment trzeba wystawić oceny końcoworoczne. Stajemy na rzęsach, żeby każdy zdał. Może nikt nie powiedział tego wprost, ale wiemy, że jest odgórne oczekiwanie, żeby postawić każdemu bez wyjątku pozytywne oceny. W międzyczasie gmina zakupiła laptopy, dyrekcja je rozdysponowała, angażowaliśmy rodziców.

Zrobiliśmy wszystko, co się dało, by szkoła online dotarła do każdego domu"

— mówi OKO.press nauczycielka.

Przeczytaj także:

Piontkowski oskarża uczniów o brak zapału do nauki

Co zrobiło Ministerstwo, żeby poradzić sobie z problemem i wesprzeć uczniów?

„My przede wszystkim sprawdzamy czy w szkołach odbywa się kształcenie na odległość, czy nie i to systematycznie sprawdzamy. Kuratorzy w ramach nadzoru odeszli od tego tradycyjnego sprawdzania co się dzieje w szkołach, takiego czysto biurokratycznego i raczej mają sprawdzać nauczycieli, czy realizowane jest kształcenie na odległość” - tłumaczył Piontkowski w audycji RMF FM.

Innymi słowy, ministerstwo kontroluje nauczycieli, ale dla uczniów nie robi nic. OKO.press już w marcu pytało MEN czy monitoruje warunki mieszkaniowe i sprzętowe uczniów, którzy mają uczestniczyć w szkole online. Pytaliśmy też o liczbę dzieci, z którymi nauczyciele stracili kontakt. Do dziś nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Z relacji związków zawodowych i dyrektorów szkół wiemy, że ani Instytut Badań Edukacyjnych, ani kuratorzy oświaty nie zbierali takich informacji w szkołach.

O ignorancji resortu edukacji najlepiej świadczy postawa samego ministra. Jeszcze w maju Dariusz Piontkowski pytany o znikających uczniów mówił, że

"niezbyt gorliwie już wcześniej wywiązywali się z obowiązków szkolnych".

To przemoc, a nie lenistwo, zabiera dzieci z systemu

W sprawie interweniował Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. W piśmie do resortów edukacji, rodziny i spraw wewnętrznych z 15 maja zwracał uwagę, że dyrektorzy i pomoc społeczna mają dziś ograniczone możliwości reagowania.

W tradycyjnej szkole, gdy dziecko przez kilka dni z rzędu nie pojawia się w szkole, a jego nieobecność nie jest usprawiedliwiona, szkoła dzwoni do rodziców. Gdy ci nie odbierają, można poinformować Ośrodek Pomocy Społecznej, wnioskować do sądu o wgląd w sytuację rodziny, a jeśli istnieje uzasadnione ryzyko stosowania przemocy - złożyć wniosek o „Niebieską Kartę". O bieżącej sytuacji wiadomo też więcej, bo w odwodzie są szkolny psycholog i pedagog. Teraz sprawa jest skomplikowana.

„Niektórzy dyrektorzy proszą o pomoc policję, zgłaszając brak realizacji obowiązku szkolnego. Policja nie zawsze podejmuje się sprawdzenia, gdyż skupia się przede wszystkim na rodzinach objętych Niebieską Kartą. Ponadto funkcjonariusze wskazują na brak wytycznych co do kontrolowania rodzin jedynie na podstawie zgłoszenia szkoły o braku kontaktu z uczniem. Z uwagi na utrudnioną pracę sądownictwa mało efektywne jest również kierowanie przez szkoły wniosków do sądu o wgląd w sytuację rodziny” - pisze Rzecznik i zauważa, że problemy z kontaktem zgłaszają też streetworkerzy i kuratorzy sądowi.

„Nie zawsze można liczyć na to, że uczeń sam zgłosi, że dzieje się coś złego. W warunkach izolacji społecznej może on nie mieć możliwości przeprowadzenia rozmowy przez telefon albo też nie posiadać komputera i dostępu do internetu".

Rzecznik zwracał też uwagę na konieczność podjęcia pilnych działań chroniących uczniów.

"Nie można poprzestać na stwierdzeniu, że większość szkół zorganizowała zdalne nauczanie, a nauczyciele realizują podstawę programową.

Należy podkreślić, że szczególnie w przypadku uczniów najmłodszych ich całkowity brak udziału w życiu szkolnym nie jest kwestią osobistego wyboru i powinien stanowić dla władz oświatowych powód do najwyższego niepokoju".

Polska szkoła nierówności

Nauka zdalna ma niewątpliwie jasne i ciemne strony. Część nauczycieli złapała lepszy kontakt z uczniami niż w tradycyjnej szkole, inni w końcu odkleili się od sztywnych podstaw programowych, kolejni — docenili wartość kompetencji cyfrowych.

W każdej opowieści problemem jest jednak wybiórczość tych doświadczeń,

a mówimy przecież o systemie publicznej edukacji, nad którą kuratelę sprawuje Ministerstwo.

MEN cały wysiłek stworzenia szkoły online od zera zrzucił na barki samorządów, dyrektorów i nauczycieli, ale przede wszystkim nie zadbał o najsłabszych - uczniów ze złymi warunkami mieszkaniowymi, tych, którzy nie mają dostępu do sprzętu czy szybkiego internetu i wreszcie dzieci wychowujące się w rodzinach, gdzie jest przemoc, czy uczniów ze specjalnymi potrzebami.

A nierówności rosną, rosną, rosną.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze