0:00
0:00

0:00

Ceglany dom przy ulicy Chmielnickiego nie wyróżnia się. Cztery piętra i zabudowane na własną rękę balkony. Trzymilionowy Kijów usiany jest takimi budynkami. Zejście do piwnicy obudowane plastikiem i zamknięte metalową kratą z kłódką. Zamiast informacji o schronie przeciwbombowym tylko kartka „Sprzedam” i numer telefonu.

Chodzę po Kijowie i szukam schronów. To szesnasty budynek, który dziś sprawdzam według mapy Googla, pracownicy merostwa nanieśli tam schrony i ukrycia. Wszędzie jest tak samo. W bramie obok przed cieknącym z dachu śniegiem chowa się młoda kobieta w puchowej kurtce.

– Szukam bomboschowyszcze – zagaduję.

– Na szczęście, czy też niestety, nie wiem, gdzie jest. A co już trzeba miejsca zajmować? Jak pan znajdzie, proszę koniecznie powiedzieć – odpowiada spokojnie i wsiada do samochodu, który po nią przyjechał.

Nad Ukrainą znowu zawisła groźba eskalacji trwającego od ośmiu lat konfliktu zbrojnego. Walki we wschodniej Ukrainie pochłonęły już co najmniej 13,1 tys. ludzi. Dziesiątki tysięcy rosyjskich wojsk stoją przy granicy od kilku lat, ale według Stanów Zjednoczonych właśnie pod koniec zeszłego roku Rosjanie zaczęli przygotowania do ataku. Od tego czasu wielu mieszkańców Kijowa sprawdza z niepokojem informacje.

Godzina 02:25: Stany Zjednoczone zwołują posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ z powodu zagrożenia wtargnięciem Rosji na Ukrainę.

W Kijowie jest niemal 5 tys. obiektów, w którym ludzie mogą szukać schronienia. 500 z nich to właściwe schrony przeznaczone w pierwszej kolejności dla personelu obiektów strategicznych, czyli elektrowni, fabryk i szpitali. Reszta mieszkańców może liczyć na ukrycia i schrony podwójnego przeznaczenia. To podziemne parkingi, piwnice, przejścia podziemne czy stacje metra. Roman Tkaczuk, dyrektor departamentu bezpieczeństwa Kijowskiej Miejskiej Administracji Państwowej mówił portalowi RBK-Ukraina, że od 2014 roku, czyli wybuchu wojny w Donbasie, liczba takich schronów wzrosła w mieście ponad trzykrotnie. Tkaczuk zapewniał, że są kontrolowane, maluje się znaki informacyjne na drzwiach z nazwiskami i telefonami osób, które mają do nich klucze. Według Tkaczuka tylko 19 proc. obiektów jest niegotowych, głównie dlatego, że ich właściciele nie chcą współpracować. W nich ludność może przebywać tylko kilka godzin w razie bezpośredniego zagrożenia, na przykład ostrzałem rakietowym. Reszta, czyli 81 proc. obiektów pozwala na przetrwanie bez wychodzenia na zewnątrz przez dwie, trzy doby.

Gdy w mieście rozlegną się komunikaty „Uwaga wszyscy!”, a środki masowego przekazu przekażą kluczowe informacje wojenne, mieszkańcy zejdą do podziemi. Każdy może sprawdzić w Googlu, gdzie ma najbliższy schron przeciwbombowy.

Godzina 05:45: Pentagon informuje, że Stany Zjednoczone wyślą Ukrainie kolejny pakiet wojskowej pomocy.

Ludzie idą w podziemnym korytarzu
Chreszczatyk, stacja kijowskiego metra. W razie zagrożenia metro ma być głównym ukryciem dla kijowian, (fot. Paweł Pieniążek)

Schron I. Jak zaatakują Rosjanie, chrońcie się głęboko w metrze

Pociągi odjeżdżają ze stacji Chreszczatyk w centrum miasta, co dwie minuty. Do pełnych wagonów trudno się wcisnąć.

Jak niedawno informował mer miasta Witalij Kłyczko, w razie ataku Rosji metro ma być kluczowym schronem dla ludności cywilnej. Wiele z czterdziestu siedmiu stacji kijowskiego metra znajduje się głęboko pod ziemią. Najgłębsza na świecie to sąsiadująca z Chreszczatykiem Arsenalna; długie ruchome schody zwożą pasażerów 105,5 metra pod ziemię. Kłyczko dodał, że w atak nie wierzy, więc nie będzie trzeba się nigdzie ukrywać.

Przez Chreszczatyk co chwilę przetaczają się setki ludzi. Mieszają się zimowe kurtki, ciepłe parki i eleganckie płaszcze. Czasami mignie mundur z tryzubem na ramieniu, ale od lat nie robi na nikim wrażenia. Jest zwyczajny już jak maski, które nosi większość z pasażerów, choć nad połową z nich dumnie sterczą nieosłonięte nosy. Drugi dzień z rzędu Ukraina zanotowała największą liczbę zachorowań w ciągu doby – 34 408 osób. Trudno tu z kimś porozmawiać o wojnie, wszyscy gdzieś pędzą.

Gdy miną godziny szczytu, do metra zaczną schodzić się sprzedawcy i grajkowie. Jak ta para, on z keyboardem, ona z bębnem, śpiewają przebój popularnego zespołu Okean Elzy. (Kiedy nastanie dzień /Skończy się wojna / Tam zagubiłem siebie / Spojrzałem aż do dna./ Obejmij mnie, obejmij…)

Schrony II i III. Julia nie ogląda telewizji, a najwięcej stracą bogaci

Jadę na stację Uniwersytet. Tu też duży ruch, jedni znikają w przejściu podziemnym, inni idą w stronę państwowego uniwersytetu im. Tarasa Szewczenki. Czasem ktoś przed wejściem zapali papierosa. 42-letni Ołeksandr pije kawę dużymi haustami. Dopóki jej nie skończy, możemy rozmawiać. Śpieszy się do pracy, jest rehabilitantem. Jest tak zapracowany, że nie śledzi informacji o ruchach wojsk rosyjskich. Czuje zagrożenie, ale wierzy, że prezydent Wołodymyr Zełenski sobie z tym poradzi. Dwa lata temu ten były komik wygrał z drugiej turze z Petrem Poroszenką zdobywając niemal trzykrotnie więcej głosów. Ołeksandr, jak wielu zwolenników Zełenskiego, popiera prezydenta za jego walkę z oligarchami. Bo nie miał sentymentów i pogonił nawet powiązanego z nim Ihora Kołomojskiego. Konfrontuje się też z najbogatszym Ukraińcem Rinatem Achmetowem. A teraz Poroszenko, były prezydent, odpowiada przed sądem za oskarżenia o zdradę narodową i sprzyjanie działalności terrorystycznej. Choć niemal połowa Ukraińców sprawę Poroszenki uważa za prześladowanie polityczne.

– Prezydent dobrze działa, oligarchom trzeba przykręcać śrubę – mówi Ołeksandr. Rozmawiamy o tym, że grupa bogatych z ogromnymi udziałami w różnych sektorach gospodarki trzęsła krajem od lat. Gdy oligarchowie dorabiali się kosmicznych majątków, Ukraina co roku trafiała do ogona najmniej zamożnych społeczeństw Europy. Deoligarchizacja była jednym z niewielu postulatów, który popierali Ukraińcy niezależnie od poglądów politycznych. Kolejni politycy obiecywali, że położą kres temu patologicznemu systemowi, a najzamożniejsi nie tracili swoich wpływów. Ołeksandr łapie ostatni łyk kawy i rusza szybkim krokiem do pracy.

Przy przejściu podziemnym, które też będzie schronem, stoi Julia Szczerban, ma 35 lat, ręce trzyma w kieszeniach kurtki, bo zimno. – Nie mogę powiedzieć, że zupełnie się nie martwię. Wojna trwa od dawna, tylko my w Kijowie jej nie odczuwamy.

Od dekady Julia nie ma w domu telewizora. Mówi, że tak łatwiej zachować spokój i optymizm, bo teraz w programach publicystycznych można usłyszeć najstraszniejsze rzeczy. Julia wierzy w swój kraj i w wojsko, w razie potrzeby. – Na początku wojny żołnierze nie mieli nic, ale od tego czasu armia zmieniła się ogromnie. I mamy wsparcie Stanów Zjednoczonych, oni wysyłają nam też broń. Wszystko będzie dobrze.

Przez brak telewizora Julia nie spakowała jeszcze plecaka ewakuacyjnego, o którym ciągle informują w telewizji. Nie robi też zapasów. Mówi, że to bogaci muszą się martwić, by nie stracili majątków, a ona nie ma co stracić. Ale do wirtualnej mapy ze schronami zajrzała, tylko już nie pamięta, które bomboschowyszcze jest najbliżej jej domu. Gdzie pójdzie w razie zagrożenia? – Do metra – kiwa głową w stronę stacji Uniwersytet.

Godzina 08:59: Ukraiński urzędnik wysokiego szczebla powiedział telewizji CNN, że rozmowa telefoniczna między prezydentami Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim i Stanów Zjednoczonych Joe Bidenem „nie poszła dobrze”, bo głowy państw inaczej oceniają zagrożenie ze strony Rosji. Zełenski ma je umniejszać.

Na Majdanie Niepodległości ustawiono napis "Ja kocham Ukrainę". (Fot. Paweł Pieniążek)

Schrony IV-VII. Zapraszamy na owoce morza

Schodzę do schronu nr IV, a tam sklep elektryczny i serwis telefonów komórkowych dzielące wspólną przestrzeń. – Dzień dobry, czy to tutaj jest schron przeciwbombowy? – pytam.

– U nas? Nic o tym nie wiem! – dziwi się Ludmiła Dziadyk, więc pokazuję jej mapę.

Ludmiła wychodzi zza lady na środek sklepu. Woła mężczyznę od telefonów i powtarza moje pytanie. Tamten tylko wzrusza ramionami.

– Przecież ten budynek nie wytrzyma żadnej bomby. Zniesie go w cholerę, razem z piwnicą. Jest z końca dziewiętnastego wieku i pewnie od tego czasu nie był remontowany. Sami go trochę umacnialiśmy. Mam nadzieję, że nic się nie wydarzy – mówi Ludmiła, nie wiem, czy do mnie, czy do siebie. Pracuje tu od trzydziestu lat, sklep najlepsze czasy ma już za sobą. To dlatego wydzielili część na naprawę komórek. Klienci wolą teraz duże sieci handlowe lub kupują przez internet.

Druga ekspedientka też jest zaskoczona. Sugeruje, że powinienem zejść drugimi schodami jeszcze głębiej. Może tam znajdę schron. Idę, ale na dole trafiam do małej restauracji. Jest pusta, kelnerka zaprasza do stolika.

– Czy to schron przeciwbombowy?

– Nie, to restauracja z owocami morza – odpowiada kelnerka Alina. Ma 30 lat, tłumaczy koleżance, czego szukam. Tamta tylko rozdziawia usta - aaaa.

Alina o schronie dowiedziała się kilka tygodni temu, gdy jeden z pracowników restauracji z ciekawości zajrzał do aplikacji. Oficjalnie jednak nikt ich nie poinformował. – A może bomboschowyszcze jest za bramą, od strony podwórza? – próbuje mi pomóc Alina. Pytam o puste stoliki.

– Ostatnio mamy mniej klientów. Ludzie trzymają pieniądze, bo nie wiadomo, co się wydarzy.

Przedtem goście najchętniej zamawiali krewetki – tygrysie, argentyńskie, panierowane – i zapijali je winem. Na obiad wydawali 700 hrywien (ok. 100 zł). Ludzie wątpią, że Putin zaatakuje, ale lepiej każde kilkaset hrywien, a jeszcze lepiej dolarów czy euro trzymać teraz przy sobie. Nawet bez inwazji gospodarka może nie wytrzymać napięcia. Słabnie waluta, inwestorzy niepewnie patrzą na dalsze działania w tym kraju. Więc z krewetek lepiej na razie zrezygnować.

Alina na wojnę się nie szykuje. W razie zagrożenia wyjedzie na północ do jej rodzinnych Sum.

– Ale to przecież przy granicy z Rosją? - zauważam.

– To nic, tam u mamy czuję się komfortowo – wzrusza ramionami.

Wracam przez sklep elektryczny. – Przynajmniej, dzięki Panu wiemy, że musimy siedzieć w pracy. Przeprowadzę się tutaj! – śmieje się do mnie Ludmiła.

Ale tak na poważnie, to w najgorszym razie pojedzie do babci. Wieś leży niedaleko Kijowa, ale jest trudno dostępna. Mąż Ludmiły służył w Donbasie, ma kontakt z weteranami tej wojny i czynnymi żołnierzami. Wszyscy twierdzą, że do poważnego ataku nie dojdzie.

W sąsiednich budynkach na ulicy Petlury powinny być jeszcze trzy schrony przeciwbombowe. Też nie ma żadnych oznaczeń. W jednym głęboko pod ziemią mieści się agencja turystyczna, drzwi zamknięte.

Godzina 10:49: Minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow podczas wystąpienia w Radzie Najwyższej ogłosił, że Rosja zgromadziła przy granicach 130 tys. żołnierzy, czyli o 20 tys. więcej niż w grudniu.

Kijów. Ukrycie na wypadek wojny
Ukrycie przy ulicy Nazariwskiej jest odgrodzone, by dostać do środka, trzeba zdjąć dwie kłódki. Na drzwiach tabliczki: "Ukrycie" i "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony". (Fot. Paweł Pieniążek)

Schrony VIII-X. Jak wejdą Rosjanie, powiem "cześć, chłopaki!"

Kolejne ciemne przejście podziemne, też ma być schronem. Starsza kobieta prosi o pieniądze. Głodowe emerytury wypędzają wielu starszych ludzi na ulicę, żebrzą, sprzedają warzywa z przydomowych ogródków i drobiazgi, które zostały im w domu.

Mapa schronów prowadzi mnie prosto do salonu barberskiego. Nie pytam już o schron, tylko o strzyżenie. Tak, doświadczony barber zrobi to za 400 hrywien (ok. 58 zł). Recepcjonistka woła 24-letniego Dimę (imię zmienione) w czapce z daszkiem i dresowej bluzie.

Maszynka brzęczy, Dima tłumaczy, jak trafić do schronu. Trzeba wyjść przez okno pomieszczenia, gdzie mył mi głowę. Druga droga jest od podwórka, ale zamknięta metalową bramą, teren prywatny. – Przyszli sąsiedzi i powiedzieli, że nie musimy się niczego obawiać, bo w piwnicy jest bomboschowyszcze – mówi Dima. Sąsiedzi dowiedzieli się z internetu.

Dima nie przejmuje się potencjalnym atakiem Rosji, nie śledzi wiadomości. Jestem pierwszą osobą, z którą w ogóle o tym rozmawia, bo dla jego znajomych to żaden temat. Żyją tym, czym zawsze – wspólnymi wyjściami, pracą, swoimi związkami.

– Roma, a ty się martwisz? – pyta barbera strzygącego obok.

– O co? – Tamten nie rozumie pytania.

– Że napadną Rosjanie.

– Jak napadną, to się będę przejmować.

Śmieją sią. – Denis, powiedz Antonowi, żeby uczył się rosyjskiego, bo mówi surżykiem! – Dima zaczepia mężczyznę na fotelu obok. (Surżyk to mieszanka rosyjskiego i ukraińskiego).

– Ale jemu wszystko jedno, kto będzie rządził – odpowiada Denis. – Tylko flagi będzie zmieniał w zależności od tego, kto akurat będzie kontrolował okolicę.

– No tak, żeby tylko pieniądze były – przytakuje Dima. Ale plecak ewakuacyjny ma spakowany: gotówka, kopie dokumentów, leki, baterie, scyzoryk, zapalniczka, trochę ubrań. Niedawno przejrzał zapasy jedzenia, czy się nie przeterminowały: konserwy, ryż, kasza gryczana. – Sytuacja może się zmienić w mgnieniu oka, lepiej być gotowym – mówi barber. - Ale w sumie nie wiem, czy plecak będzie mi potrzebny. Jak przyjdą Rosjanie, pokażę tylko paszport i powiem: „Cześć, chłopaki!” – śmieje się. Jest obywatelem Federacji Rosyjskiej. W razie otwartego konfliktu możliwości wyjazdu ma ograniczone. W przeciwieństwie do Ukraińców nie wjedzie do Unii Europejskiej bez wizy.

Dima nie popiera tego, co robi Kreml. Do Kijowa sprowadził się dwa lata temu, gdy poślubił tutejszą dziewczynę. To właśnie po przeprowadzce spakował plecak ewakuacyjny. W Kijowie mu się podoba, miasto żyje, ciągle coś się dzieje. Nigdy nie spotkały go to tu nieprzyjemności, ale nie chwali się specjalnie swoim pochodzeniem. Rosyjska rodzina też nie robiła mu wyrzutów, gdy wyjeżdżał. Miłość to miłość. Natomiast przewagą Rosji jest większy rynek pracy. Dima nie wierzy w wojnę. – Za granicą panikują, a my tu spokojnie strzyżemy! - Opuść głowę – mówi, i przejeżdża mi maszynką nad karkiem.

Godzina 11:47: Przedstawiciel Unii Europejskiej powiedział portalowi „Europejska Prawda”, że propaganda rosyjska działa teraz w taki sam sposób jak przed aneksją Krymu.

Schrony XI-XIII. Nasze bloki są bez piwnicy, jadę za granicę

Według mapy w trzech stojących obok siebie budynkach powinny być schrony. Znajduję tylko jeden z ciężką kłódką na drzwiach piwnicznych i tabliczką „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Na ośnieżonym trawniku 34-letni Ihor wyprowadza dwa jamniki. – To wszystko z czasów Związku Radzieckiego. Nie wiadomo, co jest w środku, pewnie komórki ze słoikami i gratami. Jak tu jebnie, to rozniesie wszystko – mówi wyraźnie przygnębiony bałaganem ze schronami. Na co dzień Ihor szuka młodych talentów dla jednego z małych klubów piłkarskich w Kijowie. Odwraca się w stronę wielopiętrowych bloków. – Tam w ogóle nie ma piwnic. Jak zacznie się wojna, to nie mamy gdzie się schować. Nie wiem, czy ktoś w ogóle otworzy tę piwnicę i czy jej właściciel jeszcze żyje. Jakby co, to od razu jadę z rodziną za granicę.

W Polsce nie chce zostawać, bo Ukraińcy nie są u nas lubiani i traktuje się ich jak ludzi gorszego sortu. Jamniki ciągną go w stronę bloków bez piwnic. – A ty samolotem przyleciałeś? Skąd? Ile to kosztuje? – zadaje serię pytań. Przelicza wszystko na dolary. Wreszcie stwierdza, że samochód to najlepsza opcja.

Godzina 13:08: Wielka Brytania ostrzega biznesmenów, żeby szykowali się na potencjalne cyberataki w związku z zaostrzającym się konfliktem ukraińsko-rosyjskim.

Schron XIV. Tamta klatka mnie obraża

Kilka budynków dalej znów schron, tym razem wyraźnie oznaczony, z numerem telefonu. Przez zakratowane okna widzę tylko zasłonki, pudełko po jajkach i plastikowe butelki. Ciągnę za klamkę, drzwi ani drgną. Odchodzę, gdy ze schronu wychodzi kobieta z wiadrem z parującą wodą i mopem. – Mieszkamy tam w dwie osoby. Dostaliśmy przydział od miasta. Jesteśmy dozorcami – mówi. Sprząta okoliczne budynki i podwórze. – Czuję się bardzo bezpiecznie – dodaje z przekąsem. Bardziej niż Rosja męczy ją ciężka praca, opryskliwość ludzi i grosze, które dostaje. – Sprzątam, odśnieżam, a tamci z klatki mnie obrażają. Świetna praca. Mam ją gdzieś.

Godzina 13:24: Prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka podczas orędzia do narodu białoruskiego powiedział, że jeśli dojdzie do wojny, to w razie konieczności weźmie karabin i pójdzie naprzód.

Ulica Chmielnickiego, przy której jest schron z serwisem drukarek Anatolija Sydorenki. (Fot. Paweł Pieniążek)

Schron XVII: Anatolij z kolegami odą do partyzantki

Na budynku czerwony napis „Ukrycie” i strzałka. Idę podekscytowany, że po paru godzinach znalazłem miejsce dobrze przygotowane do wojny. W piwnicy jest firma remontująca drukarki. 65-letni Anatolij Sydorenko prowadzi ją ponad dwie dekady. – Już w 1999 roku nie było tu nic, poza pancernymi drzwiami.

Pamięta, że w czasach Związku Radzieckiego pomieszczenie było szykowane na schron. Z sąsiednim budynkiem łączy je wąskie przejście, teraz zacementowane. Dowiedział się o nim lata temu, gdy w jego firmie jeszcze nie zalegały sterty drukarek i tonerów. Siedział przy biurku, gdy usłyszał szmer. Przyjrzał się ścianie i zobaczył wystający z niej palec. Wbiegł do sąsiedniego budynku i odnalazł korytarz, a w nim świeże ślady złodzieja. Potem wzmocnił ścianę. To jego zdaniem jedyne umocnienie od wielu lat. Wybił też dziury w murze i wstawił okna. – Jaki to może być schron przeciwbombowy? – pyta.

Władze miasta zapewniają, że w razie zagrożenia wszystkie schrony zostaną otwarte w ciągu piętnastu minut. Sydorenko mieszka na obrzeżach miasta, więc mimo najszczerszych chęci nie otworzy nawet w godzinę. – Czuję zaniepokojenie, czytam informacje, ale nie wierzę, że Putin wyśle czołgi na Ukrainę. Ale oczywiście wszystko jest możliwe – mówi Sydorenko. Nie panikuje, jak nie panikował wiosną 1986 roku, gdy radioaktywne chmury z Czarnobyla docierały do Kijowa. Radzieckie władze próbowały ukryć katastrofę, ale ludzie wiedzieli swoje. Sydorenko z żoną grali w Hydroparku w tenisa, a kilka dni później oglądali Wyścig Pokoju w Kijowie. Zgodnie z zaleceniami lekarzy często sprzątał mieszkanie i pił czerwone wino. Był kierownikiem sklepu, więc miał dostęp do alkoholu. Wypijał szklankę rano po przyjściu do pracy, drugą do obiadu, a trzecią po powrocie do domu. Katastrofę wspomina całkiem dobrze.

Gdyby Rosjanie jednak weszli, to Sydorenko i jego znajomi chwycą za broń i pójdą do lasu, toczyć wojnę partyzancką, by napsuć wrogowi jak najwięcej krwi. Tak postanowili. Albo rano będą chodzić do pracy, a wieczorem przeprowadzać operacje dywersyjne. – Zbierzemy się w grupę, zaplanujemy działania. Na pewno nikt nie będzie ich witał chlebem i solą.

Ale Sydorenko uważa, że nawet Rosjanie z Kijowa nie chcą widzieć tu obcych wojsk. Na przykład jego była żona pochodząca z Rostowa nad Donem. Poznali się na studiach w Kijowie za Związku Radzieckiego. Mają dwóch synów, obaj podczas wojny służyli w ukraińskiej armii. Nie nauczyła się ukraińskiego, ale mówi, że tu jest jej dom. W 2004 roku brała udział w pomarańczowej rewolucji na kijowskim Majdanie Niepodległości. W 2013 roku, gdy protesty znowu ogarnęły stolicę, woziła od wulkanizatora opony protestującym, które palili i tworzyli zasłonę dymną przed siłami milicji. Rodzina w Rostowie wyzywa ją od banderówek, więc nawet grobu rodziców nie może odwiedzić.

Sydorenko nie wyjeździe też z powodu kolekcji motocykli z lat 50-80. Ma ich siedemdziesiąt. Pasjonował się nimi od dziecka, studiował je, jakby to była oddzielna gałąź nauki. To przy nich spędza wolny czas zapominając o świecie i rosyjskich wojskach na granicy.

Godzina 18:16: Prezydent Wołodymyr Zełenski podczas konferencji dla zagranicznych dziennikarzy poinformował, że rosyjskie wojska znajdują się przy granicy od zeszłego roku i nie uważa, że teraz groźba eskalacji jest większa, niż była.

Schrony XIX i XX. Razem i do końca w pubie Gorzki

Znowu podwójne schody do piwnicy. Te po prawej prowadzą do sklepu spożywczego. Dwóch chłopaków kupuje alkohol. Ekspedientka nie ma pojęcia, gdzie jest schron, ale zapewnia, że nie w sklepie.

Schodami po lewej trafiam do pubu Gorkij (Gorzki). Jest nieduży, bawi się w nim ponad dwadzieścia osób. Sama młodzież. Na ścianach płyty winylowe Hendrixa i Black Sabbath, piłka baseballowa, maska Guya Fawkesa, flagi Australii i jedna duża z tryzubem z napisem po ukraińsku i hebrajsku „Razem i do końca”. Są jeszcze łuski po pociskach, jedna pomalowana na niebiesko-żółto, druga czerwono-czarna - w kolorach Ukraińskiej Powstańczej Armii.

– Jak ci pomóc, bracie? – pyta barman, widząc, jak niepewnie rozglądam się po pubie.

– Szukam schronu przeciwbombowego.

– Wiesz o czymś, czego nie wiem? - dziw się jak wszyscy moi dzisiejsi rozmówcy. - Trzeba się szykować? Nic nie wiem o schronie. Ale nie przejmuj się! W razie czego jest alkohol, jedzenie i wolne miejsce. Przyjmiemy ciebie! – klepie mnie w brzuch i odchodzi do znajomych.

;
Na zdjęciu Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek

dziennikarz stale współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”. Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek, w tym „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii" (Wydawnictwo Czarne 2019). Laureat nagrody dziennikarskiej MediaTory.

Komentarze