Więcej policji, więcej samochodów, więcej ludzi. To nasze pierwsze wrażenie po podjechaniu w okolice przejścia granicznego w Medyce. W piątkowy poranek każdy kawałek krawężnika i łatwo dostępnego trawnika zajmują samochody. Tablice rejestracyjne z każdego krańca Polski, trochę czeskich i parę niebieskich, dyplomatycznych blach. Jeszcze dzień wcześniej mieliśmy wrażenie, że Polska o Medyce zapomniała. Czasem przejechał wóz straży granicznej, funkcjonariusze się porozglądali – tyle. W piątek służby stoją na każdym rogu.
Kto zostaje w Ukrainie
Nic dziwnego, bo tłum Ukraińców próbujących uciekać przed wojną gęstnieje z każdym kwadransem. O wiele sprawniej przechodzą przez pieszą odprawę. Samochody od strony Lwowa przejeżdżają raz na kilka, kilkanaście minut. Tłum jest nieco inny niż jeszcze dzień wcześniej. Na chodnikach rzadziej koczują całe rodziny – matka, ojciec, dzieci, jeszcze mniej jest par w młodszym wieku. Prawie w ogóle nie ma mężczyzn. Nie ma – i w dającej się przewidzieć przyszłości nie będzie. Ukraińscy pogranicznicy zatrzymują wszystkich, którzy mogą przydać się na froncie – czyli tych w wieku od 18 do 60 lat.
„I bardzo dobrze! Mają walczyć za kraj. On też by chciał zostać” – mówi nam mieszkanka Lwowa, wskazując na swojego 13-letniego syna. Po przejechaniu granicy oboje padają w ramiona krewnych. To ciotka i wujek, którzy mają zabrać bratanka do Austrii, gdzie na co dzień mieszkają. Są łzy – wzruszenia, bo po 20 godzinach podróży udało się dotrzeć do Schengen, Unii Europejskiej i NATO, ale i smutku, bo rodzinę czeka rozłąka. Matka wraca do Ukrainy. Jest wolontariuszką – chce służyć krajowi tak, jak jej mąż, który zginął w walkach w Donbasie siedem lat temu.
Młodych, którzy teraz chcą walczyć za ojczyznę, nie brakuje. Poznać ich można na przykład po zielonoszarych plecakach z naszytym tryzubem – symbolem widocznym w godle Ukrainy. Obładowani wielkimi, sportowymi torbami zmierzają do pieszego terminala granicznego.
Idąc za nimi, trafiamy na parę z niewielkim kundelkiem. Zagajamy, czy wjechali z nim z Ukrainy. W końcu od czwartku do Polski można brać zwierzęta domowe bez zapewniania im wszystkich koniecznych jeszcze niedawno testów, między innymi badania serologicznego.
„To akurat pies stąd, z Polski. Pochodzimy z Ukrainy, ale tutaj żyjemy i pracujemy. Czekamy na przyjazd naszej rodziny. Nie przespaliśmy nocy, cały czas próbowaliśmy pozostać w kontakcie z bliskimi” – wyjaśnia nam Tatiana – „Martwimy się o nich, ale nie tak bardzo, jak o rodzinę męża. Oni zostali w Dniepropietrowsku, na wschodzie. Tam uderzył pierwszy ostrzał”.
Mąż Tatiany, Sasza, mówi nam, że według relacji rodziny w mieście na razie jest cicho, nawet dało się przespać noc. „Nie wiadomo tylko, co dalej, czy będą wyjeżdżać. Władze miasta nie informują o tym, czy i w jaki sposób się ewakuować”.
16 godzin na granicy
Kawałek dalej spotykamy młodą dziewczynę, opierającą się o wielką walizkę. Mówi biegle po angielsku. Choć jest wykończona, cierpliwie odpowiada na nasze pytania. Na granicy stała 16 godzin, od czwartkowego wieczoru i nie wie, co ma robić dalej. Kolejka do Polski się wydłuża, możliwe, że niektórzy będą w niej stać cały weekend. Granica się blokuje, coraz bardziej z każdą kolejną osobą czekającą na ratunek w Polsce. Policja ukraińska kieruje ruchem, zatrzymując część aut przed wjazdem na granicę. Niektórzy porzucają samochody i idą na piechotę – relacjonują nam osoby wchodzące do Polski z całym życiem spakowanym do jednej walizki.
Zanim wyjedziemy w kierunku Przemyśla, zaglądamy do pobliskiej Biedronki. Dyskont znajduje się dosłownie dwieście metrów od granicznych szlabanów. Towaru nie brakuje – poza pieczywem i środkami przeciwbólowymi. Niektórzy uchodźcy próbują chronić się w sklepie przed chłodem, wiatrem i przelotnym deszczem. Tu łatwiej trafić niż do punktu recepcyjnego, gdzie Ukraińcy mogą zgłosić się po pomoc do polskich służb. Ten znajduje się w hali sportowej, około kilometra od przejścia. Prowadzące do niego niewielkie, rzadko rozmieszczone drogowskazy gubią się w przygranicznym chaosie.
Na dworcu
Pociąg z Ukrainy dotarł do Przemyśla koło 13:00. Nikt już nie liczy, ile godzin opóźnienia złapał po drodze – najważniejsze, że w ogóle dojechał. Czekamy na peronie obok spakowanych mężczyzn, gotowych do wyjazdu do Ukrainy. Jeden z nich, na wszystkie pytania ma jedną odpowiedź: muszę jechać.
Służby na dworcu mówią, że do pociągu do Polski wsiadło 600 osób. Wysiada około 300. Co się stało z resztą?
Z pociągu wysiadają już tylko kobiety i dzieci. Wiele z nich ma transportery, w których wiozą koty albo psy na smyczach i w ubrankach – w Przemyślu w piątek jest znacznie zimniej niż dzień wcześniej.
Na peronie tłoczą się media z całego świata, przed halą kontroli paszportowej słychać powitania i wzruszenie. Strażacy pomagają Ukrainkom zanosić walizki do samochodów, ktoś stoi z kartonem, na którym napisał, że oferuje darmowy transport. My czekamy z dwójką chłopaków z Krakowa, którzy organizują busy zawożące uchodźców do stolicy Małopolski. Pokazują nam zdjęcie rodziny, którą mają odebrać jako pierwszą: dwie dorosłe kobiety, chłopcy bliźniaki w niebieskich kurtkach, dziewczynka w zielonej puchówce i rudy piesek w fioletowym sweterku.
Bilet do Lwowa
Kiedy pojawiają się na schodach przed punktem kontroli celnej, radość miesza się ze smutkiem. Jedna z kobiet przez łzy mówi nam, że podjęła decyzję i prosi o pomoc w kupieniu biletu powrotnego do Lwowa. Kiedy dzieci wsiadają do busa, pytamy ją, dlaczego chce wracać. Znajoma Ukrainka tłumaczy nam jej wypowiedź przez telefon:
„Nie mogę siedzieć w Polsce, wiedząc, że moja rodzina znajduje się na linii ognia. Wracam do rodziny. Chcę odnaleźć swoją córkę i babcię. Nie wiem, gdzie są, straciłam z nimi kontakt dzisiaj rano. Modlę się, żeby nic im się nie stało. Mój mąż i syn bronią niepodległości naszego kraju, chcę być tam z nimi” – mówi kobieta.
Dopytujemy, kim są dla niej dzieciaki, które właśnie bezpiecznie dowiozła do Polski. Kobieta nie jest w stanie już nic powiedzieć, płacze.
Mateusz Jaśko, który wiezie dzieci do Krakowa, mówi, że wróci jeszcze wieczorem. I że ma kolejne busy gotowe do drogi, a w stolicy Małopolski czeka już kilkanaście mieszkań. Prosi, żebyśmy napisali o zbiórce na pomoc Ukraińcom, jaką prowadzi.
Na dworcu spotykamy też Łukasza z Rzeszowa, który do Przemyśla przyjechał już w czwartek, żeby wesprzeć służby na miejscu i pomóc w organizowaniu transportu. „Pracy jest znacznie więcej, niż sądziłem. Potrzebna pomoc, noclegi i pomoc w dalszym zakwaterowaniu. Jeśli ktoś może tu przyjechać i nas wesprzeć, niech się nawet nie zastanawia” – mówi. Narzeka na chaos na dworcu, ale chwali urząd miasta i prezydenta, który jest bardzo zaangażowany w pomoc uchodźcom.
Przemyśl pomaga
Prezydenta Wojciecha Bakuna spotykamy niedługo później na dworcowym korytarzu. Pytamy, od ilu godzin nie spał. „Myślę, że od 40” – odpowiada. I wymienia: organizujemy noclegi w szkołach, rozdajemy posiłki, jesteśmy w kontakcie z samorządami z całej Polski i miast partnerskich za granicą. „Pani mer Mościsk przekazała nam, że potrzebny jest generator prądotwórczy. My nie byliśmy w stanie go zapewnić, ale dosłownie chwilę później dostałem telefon z innego naszego miasta partnerskiego, Paderborn w Niemczech z pytaniem, czego nam potrzeba. Odpowiedziałem, że Przemyśl sobie radzi, ale Mościska potrzebują generatora” – opowiada Bakun. Udało się, generator trafił do Ukrainy. „Wszyscy mamy przecież jeden cel: pomóc” – mówi prezydent.
Ile osób już przeszło granicę w Medyce? Wojciech Bakun nie jest w stanie podać nam dokładnych liczb. Kilka tysięcy, to na pewno. Ale sytuacja jest dynamiczna. „W Zespole Szkół Ukraińskich mamy w tym momencie około 40 osób, które czekają na transport. Mamy kilkadziesiąt osób, które są na stancjach, a na dworcu na lokum czeka około 10 osób, ale już mamy dla nich miejsce” – mówi o 14:00 na konferencji prasowej sekretarz miasta Przemyśla Dariusz Łapa. „W czwartek przyjechało wiele osób, które miały już bilety dalej, do Warszawy czy Krakowa. Ale są też starsi, którzy chcą zostać w Przemyślu, bo czują, że tu są blisko domu, blisko Ukrainy. Chcą tu przeczekać najgorsze” – mówi Łapa.
Syn na froncie
Po południu w Medyce widać osoby w odblaskowych kamizelkach. To wolontariusze, którzy chcą działać na „pierwszej linii”. Pomagają znaleźć transport, tłumaczą, gdzie można uzyskać pomoc. W ogródku przygranicznego baru wolontariusze ustawiają polową kuchnię. Potrzebujący dostają od nich ciepłą zupę i kanapki.
Jedną z osób w odblaskowej kamizelce jest Dmytro Romaniuk, który do Medyki przyjechał z córką Martą. „Jesteśmy ze Lwowa, wracaliśmy do domu z Austrii, zatrzymaliśmy się w Przemyślu i stwierdziliśmy, że musimy pomóc. Okazało się, że można zgłosić się do Domu Ukraińskiego w Przemyślu, który potrzebuje wolontariuszy. Bo mnóstwo ludzi przyjeżdża tu bez planu. Nie mają znajomych, rodziny, nie potrafią się odnaleźć. Pomogliśmy właśnie młodej kobiecie z dzieckiem. Do granicy szła pieszo 20 kilometrów. Właśnie wyjechała do Krakowa” – mówi nam Dmytro.
Pytamy, czy ktoś z jego bliskich został w Ukrainie. Mężczyźnie szklą się oczy.
„Syn” – odpowiada. „Nie zdążył przejść granicy, wzięli go do wojska. Walczy”.
"Ogromne kolejki do Polski, a w nich kobiety i dzieci" – pominę pogardzanie mężczyzn bo niby "kobiety i dzieci" są ważniejsze według lewaczki?
Ale warto zauważyć, że stoją tam głównie kobiety z dziećmi, mężczyźni walczą. Natomiast arabskie bydłoo, które lewaki chciały przyjmować jako "uchodźców" to głównie same dorosłe, dorodne byczki.
Właśnie to ich odróżnia, a nie kolor skóry, czy religia
Teraz się okaże czy dzielność Grupy Granica, osła biegacza z workiem plastykowym, oślicy w żółtej sukience i wielu innych były tylko populistyczne czy teraz pomogą, czy wezmą do swoich domów,nakarmią, ubiorą. Są prawdziwi uchodźcy, teraz oczekujemy pomocy od tych którzy tak głośno krzyczeli na białoruskiej granicy!
Właśnie, gdzie grupa granica? Gdzie te feministki? Gdzie ta pomoc? Czyżby Ukraińcy byli zbyt biali? Nie są książętami orientu?
Kto z redaktorów którzy ronili krokodyle łzy nad sytuacją na Białoruskiej granicy zadeklaruje ze bierze uchodźców pod swój dach? Kto z czytelników którzy tak krytykowali rząd za uszczelnianie granicy deklaruje chęć przyjęcia uchodźców? Teraz szansa deklaracje przemienić w czyn.