„Za co nas aresztowali? Podobnie jak inni migranci próbujący dostać się z Libii do Europy, zostaliśmy przez nich po prostu porwani. Służby dzwoniły do naszych rodzin i mówiły, że nas zabiją, jeśli nie przyślą pieniędzy. Rażono nas prądem” – opowiada Ebrima, który dziś mieszka na Sycylii.
Ebrima ma 20 lat i pochodzi z Gambii. W podróż do Europy wyruszył w wieku piętnastu, dotarł na Lampedusę dwa lata później.
Spotykamy się w Agrigento, niewielkim mieście na południu Sycylii, pół godziny drogi od wybrzeża. Ebrima pracował przez cały dzień, więc widzimy się dopiero późnym wieczorem. Ma na sobie czapkę z daszkiem, srebrny łańcuszek i koszulę w kratę, wygląda na trochę zmęczonego.
Nam droga do Agrigento zajęła w sumie kilka godzin – samolotem i klimatyzowanym autem. Ebrima jechał tu kilka lat, przez Gambię, Senegal, następnie Mali, Algierię aż do Libii. Ostatnią prostą pokonał w przemytniczej, gumowej łodzi, w której niemal stracił życie.
Razem z moim przyjacielem wyjechaliśmy z Gambii w nocy. Przejechaliśmy przez Senegal i dotarliśmy do Mali. Tam spotkaliśmy człowieka, który nam pomógł. Wytłumaczył, jak nie dać się oszukać, jak znaleźć pracę i nie stracić zarobionych pieniędzy.
Z Mali zadzwoniłem do mojej mamy i powiedziałem jej, że jestem w drodze do Włoch. Rozpłakała się, potem wydzwaniała do mnie dzień w dzień. Mówiła mi: Ebrima, wróć do domu, przecież masz tu co jeść, masz gdzie mieszkać, wszystko jest dobrze.
Mama miała rację, ale wiedziałem, że jak skończę szkołę, to nie znajdę w Gambii żadnej pracy. Wielu moich przyjaciół po szkole nie miało nic. Inni znajomi, którzy wyjechali do Europy, radzili mi: przyjedź do Włoch, zaczniesz życie, wszystko jest tu dobrze. A w Gambii jest tylko gorzej.
Pomyślałem: co mam zrobić? Mój ojciec nie żyje, moja mama zarabia grosze, a mam też dwie siostry. Mama pracowała w szpitalu, ale nie płacili jej pensji, więc rzuciła pracę i jak wiele innych kobiet zaczęła sprzedawać owoce na ulicy. Gdy przyjechałem do Włoch planowałem pójść na studia i też zostać lekarzem. Nadal o tym marzę.
Gdy dotarłem do Algierii, udało mi się znaleźć pracę w piekarni. Odłożyłem trochę pieniędzy i wyjechałem do Libii. Tam pierwszym miejscem, do którego trafiłem, było więzienie. Spędziłem w nim półtorej miesiąca. Miałem wtedy 15 lat. Głodzili nas i trzymali w przepełnionym budynku.
Staraliśmy się jakoś przetrwać. Potem przenieśli mnie do stolicy Libii, Trypolisu. To miasto jest niesamowicie trudne do życia. Dociera tam mnóstwo ludzi, którzy chcą dostać się do Europy. Na wyjazd do Włoch pracowałem 6 miesięcy. Brałem każdą pracę jaką się dało.
Zarobiłem trochę pieniędzy, czasami kupiłem jedzenie. Udało mi się odłożyć 1,200 dinarów (ok. 740 euro). Ale w Libii jest wielu oszustów. Obiecują, że zabiorą cię do Europy, a potem kradną twoje pieniądze. Nazywają siebie agentami. Płacisz im i wtedy widzisz ich po raz ostatni. Nie da się ich później znaleźć. Przestają odbierać telefony, znikają.
Dałem wszystko, co zarobiłem, jednemu przyjacielowi z Gambii, żeby zabrał mnie do Włoch. Powiedział, że jego agent jest dobry. Jesteśmy z jednego kraju, obiecał, że będzie dobrze. Wypłynęliśmy łodzią w 120 osób, aż zatrzymała nas libijska straż przybrzeżna. Aresztowali nas wszystkich, po czym trafiliśmy do więzienia.
Za co nas aresztowali? Podobnie jak inni migranci próbujący dostać się z Libii do Europy, zostaliśmy przez nich po prostu porwani.
Służby dzwoniły do naszych rodzin i mówiły, że nas zabiją, jeśli nie przyślą pieniędzy. Rażono nas prądem.
Nie mogłem prosić mojej mamy o pieniądze – musi przecież opiekować się jeszcze moimi siostrami. W więzieniu zdarzało się, że przez 2,3 dni dostawaliśmy tylko wodę.
W końcu razem z kilkoma osobami udało mi się uciec. Trafiliśmy do miasta, gdzie pomógł nam jeden mężczyzna. Dał nam ubrania, jedzenie, powiedział, że możemy u niego spać, umyć się. To dobry człowiek. Spędziłem u niego miesiąc.
Potem powiedziałem mu, że chcę spróbować znowu dostać się do Włoch. Mówił, żebym został u niego, że jeśli spróbuję ponownie przepłynąć morze to mnie zabiją. Jego pięcioletni syn zaginął. – Libia to niebezpieczne miejsce, dzieci znikają, nie ma policji – przekonywał mnie.
Po 3 miesiącach odłożyłem 1000 dinarów. Jeden policjant powiedział mi, że za te pieniądze zrobi co w jego mocy, żebym dostał się do Włoch. Po kilku dniach zadzwonił: Ebrima, jesteś gotowy? Wypływamy dziś o trzeciej nad ranem. Powiedziałem: tak, jestem gotowy. Nie miałem co spakować, popłynąłem w tym, co miałem na sobie. Zabrałem tylko dokumenty.
Było nas siedemdziesięciu, łodzią obok nas płynęło pięciu policjantów. Ponton nabierał wody. Mój przyjaciel z Gambii zginął, bo nie potrafił pływać. Oprócz niego utonęły jeszcze dwie osoby. Tylko 20 osób miało kamizelki ratunkowe, ja nie miałem. Moje dokumenty zniknęły w wodzie.
Kapitanem statku był libijski strażnik. Straż eskortuje migrantów aż dopłyną na wody terytorialne Tunezji, bo po drodze jest mnóstwo milicji, bojówek, które mogłyby nas porwać. W skrócie: jeśli zapłacisz policji za eskortę, możesz płynąć. Jeśli nie zapłacisz, a służby znajdą twoją łódź na morzu, zostaniesz aresztowany.
Po dopłynięciu na wody terytorialne Tunezji, strażnik wytłumaczył nam jak obsługiwać silnik i zostawił nas, odpływając łodzią straży granicznej. Ruszyliśmy dalej w kierunku Lampedusy. Tam zostaliśmy przechwyceni przez załogę ratowników i dotarliśmy na ląd.
Do pierwszego centrum dla migrantów trafiłem w wieku 17 lat. Spędziłem tam ponad rok, potem pojechałem do Portobello na Sycylii, a później do miejscowości Sciacca. Byłem przenoszony z ośrodka do ośrodka, najpierw dla nieletnich, po skończeniu 18 lat dla dorosłych, cały czas czekając na dokumenty, żeby móc tu legalnie być i pracować. Ale otrzymanie ich nie jest proste.
Nie mogli mnie deportować gdy byłem nieletni, a gdy skończyłem 18 lat wystąpiłem o prawo pobytu we Włoszech. Komisja pytała, co mnie tu sprowadziło. Powiedziałem, że w Gambii nie ma żadnej pracy. Odpowiedzieli, że we Włoszech też nie. Dodałem, że mój ojciec był policjantem prześladowanym z powodów politycznych.
Znalazłem prawnika, który pracował pro bono. Pierwszy wniosek odrzucili, więc się odwołałem. Pracowałem już i odprowadzałem podatki, co działało na moją korzyść. A ze względu na ojca w końcu dostałem ochronę międzynarodową.
Pewnego dnia na poczcie przypadkiem poznałem człowieka, który dał mi pracę. Zarabiałem 15 euro za 3 godziny noszenia paczek. Dobre pieniądze. Matka mojego pracodawcy pewnego dnia zapytała mnie o moją sytuację, wtedy jeszcze nadal mieszkałem w ośrodku. Powiedziała mi – jesteś dobrym człowiekiem, mój syn cię ceni. Jeśli chcesz, możesz zamieszkać u nas.
Zostałem z nimi 3 lata. Traktowali mnie jak człowieka, kupili mi ubrania, żyłem u nich. Jest dla mnie drugą matką.
Sześciu moich przyjaciół wciąż jest w Libii. Wydzwaniają do mnie. Wiedzą, że codziennie mogą zostać aresztowani. Mówię im, żeby skontaktowali się z władzami w Gambii i powiedzieli, co się dzieje, żeby rząd sprowadził ich do domu. Droga do Europy jest bardzo trudna, a sytuacja we Włoszech jest teraz naprawdę ciężka.
Mimo to gdy radzę im, żeby wrócili i proponuję, że pożyczę im pieniądze na powrót, odpowiadają, że przecież ja już jestem w Europie i oni też będą próbować. Boję się o ich przeprawę przez morze, bo widziałem ludzi, którzy utonęli.
Przyjaciele się na mnie złoszczą, czasem przestają się odzywać, ale nigdy nie wyślę im pieniędzy na podróż do Europy.
Gambia jest moją ojczyzną, Włochy to dla mnie obcy kraj. Tutaj, po razy pierwszy w życiu dowiedziałem się czym jest rasizm. We Włoszech wołali na mnie “Spójrz na tego Czarnego”. Byłem w związku z białą dziewczyną, ale musieliśmy się rozstać, bo jej rodzina tego nie akceptowała. Patrzyli na mnie jak na złego człowieka.
Wielu Afrykańczyków, którzy tutaj przyjechali, sprzedają narkotyki i inne rzeczy, to prawda. Ale nie jest to regułą. Ja sam nie palę, nie piję też alkoholu. Jestem muzułmaninem.
Teraz pracuję w restauracji, gdzie szanują prawa pracownicze, mam umowę. Na początek dostałem pozwolenie na pracę w kraju na dwa lata. Mam teraz mieszkanie, jest dobrze.
Innym, którzy chcą dziś przyjechać do Włoch, mówię, że nie warto ryzykować życia. Że cała droga do Europy jest bardzo ryzykowna, żeby spróbowali ustatkować się w swoim kraju. Ci, którzy byli tu przede mną, mówili: przyjedź, we Włoszech jest praca, wszystko jest super. Ale było bardzo ciężko. Kiedy o tym mówię, przyjaciele czasem się na mnie obrażają. Nie chcą tego słyszeć.
Na początku sam żałowałem, że tu dotarłem. Europa powinna coś zrobić, może zamknąć granice, żeby ludzie nie ginęli próbując się tu dostać. Ale w krajach afrykańskich życie jest naprawdę trudne. Planuję jednak odwiedzić Gambię za dwa lata. A potem – zobaczymy.
Prawie 10 tysięcy osób dotarło do Włoch z Libii, niemal 700 zginęło podczas przeprawy przez Morze Śródziemne. Libijska straż przybrzeżna zawróciła ponad 8 tys. migrantów, próbujących wydostać się z kraju, w tym prawie 400 dzieci. To dane z raportu Human Rights Watch z ubiegłego roku.
IOM (Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji) podaje z kolei, że w 2019 na terenie Libii było łącznie ponad 655 tys. migrantów. W 26 oficjalnych ośrodkach detencyjnych przebywało wtedy 4,7 tys. osób. To ludzie z krajów Afryki Subsaharyjskiej, ale też m.in. z Bangladeszu. Większość z nich miesiącami przeprawiała się na różne sposoby do kraju, w którym niemal automatycznie stają się więźniami albo zakładnikami. Lub po prostu giną.
O tragicznej sytuacji społeczno-politycznej w Libii międzynarodowe organizacje pozarządowe biją na alarm od dawna. Mimo fatalnej kondycji państwa i panującego bezprawia, migranci nadal decydują się na dotarcie do Libii lub trafiają do niego w wyniku oszustwa przemytników.
Ten kraj, obok Tunezji, to jedne z głównych szlaków migracyjnych na Morzu Śródziemnym w drodze Europy. Po nawet jedenastu godzinach płynięcia nieszczelną łódką lub pontonem jest szansa, że uda im się dostać do pierwszego przystanku na terenie UE – włoskiej wyspy Lampedusy.
Ale samo ryzyko utonięcia to jeszcze nie wszystko. Unia Europejska zawarła układ z Libią, płacąc jej i wspierając w zatrzymywaniu migrantów na swoim terenie.
"Kiedy europejscy liderzy nie szczędzą wysiłków, aby wspierać libijską straż przybrzeżną w przechwytywaniu tak wielu osób jak to tylko możliwe, w rzeczywistości odsyłają uchodźców i migrantów prosto do libijskich centrów detencji, w których notorycznie dochodzi do naruszeń praw człowieka, w tym tortur. Nikt nie powinien odsyłać kogokolwiek z powrotem do Libii" – mówiła Aleksandra Fertlińska, koordynatorka kampanii Amnesty International.
"To co robi UE to zbrodnia przeciwko ludzkości. Ignoruje prawo międzynarodowe, nie ratuje ludzi, opłaca libijskie straże przybrzeżne by zawracały ludzi do strefy konfliktu. ONZ oskarża tamtejszą straż o udział w przemycie ludzi" – opowiada nam Daniel Bebawi, członek załogi Sea Watch, organizacji pozarządowej zajmującej się ratowaniem migrantów płynących przez Morze Śródziemne.
Dodaje: "W lutym wyłowiliśmy ludzi, którzy widzieli naszą łódź jeszcze w styczniu, w momencie, gdy przechwycili ich libijscy funkcjonariusze. Wykupili się z więzienia w Libii i zapłacili straży przybrzeżnej, by kolejny raz spróbować się przeprawić. Libijscy strażnicy dostają pieniądze od Europy ale też od migrantów. A ci są zdesperowani, by z niej uciec. Unia Europejska płaci przemytnikom ludzi, płaci tym, którzy wykorzystują migrantów i torturują ich. Ale o tym jakoś nie mówimy".
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Komentarze