0:000:00

0:00

"Musimy myśleć o bezpieczeństwie i ograniczeniu zakażeń SARS-CoV-2, ale efektem ubocznym takich działań nie może być narażanie pacjentek na niedodiagnozowanie i niedoleczenie. Nasza ostrożność też musi być wyważona! Bo można być za bardzo ostrożnym. Skutkiem mogą być poważne konsekwencje zdrowotne pacjentek - mówi OKO.press dr Maciej Socha*, specjalista położnictwa i ginekologii, ginekologii onkologicznej i perinatologii, m.in. szef słynnego Oddziału Położniczo-Ginekologicznego Szpitala Św. Wojciecha na Zaspie w Gdańsku.

Opowiada, czego mają prawo domagać się kobiety w ciąży, jak przygotowany (czy raczej nieprzygotowany) był system opieki zdrowotnej do pandemii i jak radzi sobie jego oddział uprawiając "medycynę partyzancką, wielką improwizację".

Maseczka, którą ma na zdjęciu, to - jak mówi - "nasza własna inicjatywa".

"Ponieważ nie dostaliśmy środków ochrony, poprosiłem mojego krawca z Bydgoszczy, by je uszył. Pan Karol Włodarski nie wziął nawet złotówki. Zszył dwie warstwy bawełny wkładając w środek specjalny materiał (włókniną polipropylenową) atestowany przez Państwowy Zakład Higieny. Po zakończeniu pracy przelewamy maseczkę wrzątkiem. I używamy następnego dnia.

Wybrałem ładne kolory, żeby nas trochę pocieszyć w tej trudnej sytuacji. I tasiemki z jedwabiu ze srebrną nitką. Taki prezent dla zespołu".

W drugiej części rozmowy, którą opublikujemy wkrótce, dr Socha mówi o losach porodów rodzinnych, wskazaniach epidemiologicznych do cięć cesarskich i karmieniu piersią w czasach pandemii.

Dominika Sitnicka, OKO.press: Czy kobiety w ciąży mogą w sytuacji epidemicznej bezpiecznie uzyskać pomoc od lekarza ginekologa?

Dr Maciej Socha, ginekolog- położnik, onkolog, perinatolog*: Oczywiście! Mają prawo uzyskać pomoc, a obowiązkiem podmiotu leczniczego, jest zapewnienie bezpieczeństwa każdej pacjentce.

Nie poświęcajmy bezpieczeństwa kobiety i płodu

Ambulatoryjne wizyty położnicze i ginekologiczne zostały ograniczone, ale nie oznacza to, że nie udzielamy porad i nie pomagamy chorym kobietom. Konsultacje lekarskie ograniczyliśmy do przypadków uzasadnionych medycznie, rezygnując z tzw. wizyt kontrolnych lub weryfikacyjnych, które mogą się odbyć, bez uszczerbku na zdrowiu pacjentki, w późniejszym terminie.

Podobnie, badania kobiet hospitalizowanych na oddziałach odbywają się ściśle według wskazań klinicznych, z ograniczeniem zbędnych weryfikacji wyników i procedur profilaktycznych. Postępowanie takie jest oparte na restrykcjach, których celem jest zapewnienie ciężarnej i personelowi bezpieczeństwa. Wszystkie procedury medyczne powinny opierać się na wskazaniach medycznych. Zalecenia Sekcji Ultrasonografii Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników powinno się traktować jako wskazówkę, jak zabezpieczyć kobietę i lekarza wykonującego badanie.

Ale oczywiście błędem będzie np. pominięcie badania 1. trymestru z oceną ryzyka anomalii chromosomowych u płodu i oceną ryzyka powikłań ciążowych, tylko dlatego że boimy się tego nowego koronawirusa.

W klinice, w której pracuję w Bydgoszczy [dr Socha jest także dyrektorem kliniki LEKARZE Mostowa 4 - red.], przeprowadzamy wywiad epidemiologiczny i jeśli wynik nie wskazuje na zakażenie SARS-CoV-2 zapraszamy ciężarną na konsultację. Prosimy jedynie, aby przyszła z osłoniętym nosem i ustami.

Dzięki odpowiedniej logistyce nie spotka się z inną pacjentką w poczekalni, a lekarz i położna także mają na twarzy maseczki. Gabinet lekarski jest wywietrzony i zdezynfekowany. Standardem, niezależnym już od pandemii COVID-19, powinno być zachowanie procedur dezynfekcyjnych. Biorąc pod uwagę, że zarówno personel medyczny, jak i pacjentki mogą być bezobjawowymi zakażonymi, należy przestrzegać tych zasad.

Nie zgadzam się na poświęcanie bezpieczeństwa pacjentów, czyli w tym przypadku ciężarnej i płodu, na rzecz „bezpieczeństwa” udzielanych świadczeń.

Jeśli powodem ograniczenia lub nawet rezygnacji z badań, jest brak odpowiednich procedur i środków ochrony indywidualnej przed COVID-19, to jest to nieakceptowalne i karygodne.

Zwykle taka decyzja wynika z błędów organizacyjnych, a jeśli nie mamy odpowiedniej ochrony, to również ze strachu o zdrowie personelu medycznego. Doskonale jednak rozumiem, że w sytuacji kiedy nie mamy maseczek, nie mamy środków dezynfekcyjnych czy choćby możliwości wywietrzenia gabinetu, towarzystwa naukowe zmuszone są zalecać ograniczanie badań do niezbędnych. W praktyce, dla niektórych poradni czy oddziałów oznacza to w ogóle rezygnację z ich wykonania, a dla pacjentek, potencjalną szkodę.

Badania, z których nie wolno rezygnować, czyli ostrożność musi być wyważona

Czyli jednak czasem dochodzi do rezygnacji z badań. Czy to może być groźne dla pacjentek?

Może być niebezpieczne. Dlatego Zalecenia Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników (PTGiP) wyraźnie wskazują, że powinny odbyć się badania:

  • 1. trymestru nazywane przez pacjentki genetycznym,
  • 2. trymestru, określane często jako połówkowe i
  • 3. trymestru ciąży.

Powtórzę. Mamy 2020 rok i w opiece perinatalnej [okołoporodowej - red.] te badania muszą się odbyć a ich wyniki muszą być konkluzywne dla ustalenia dalszego postępowania.

Podobnie bezwzględnie konieczne są badania ginekologiczne u pacjentek z podejrzeniem raka lub kwalifikacja do leczenia z zakresu ginekologii onkologicznej. Oczywiście z zachowaniem zasad bezpieczeństwa!

Niestety, polskie realia są inne. Tylko wyjątkowe zdarzają się dni, kiedy nie musimy w szpitalu w Gdańsku [dr Socha jest kierownikiem Oddziału Położniczo- Ginekologicznego Szpitala Św. Wojciecha - red.], pomagać pacjentkom pozostawionym bez opieki, które nie wiedzą co robić.

Operowałem ostatnio 32- letnią kobietę, matkę dwójki dzieci, z zaawansowanym rakiem jajnika, której lekarka w poradni ginekologii onkologicznej powiedziała, że nie może jej zoperować bo nie ma terminów przez koronawirusa i „może ten guz się rozejdzie”.

Musimy myśleć o bezpieczeństwie i ograniczeniu zakażeń SARS-CoV-2, ale efektem ubocznym takich działań nie może być narażanie pacjentek na niedodiagnozowanie i niedoleczenie.

Wielu lekarzy zapewne stara się zachować po prostu ostrożność...

Oczywiście, ale choć może to zabrzmieć dla niektórych niepokojąco, to ostrożność też musi być wyważona!

Można być za bardzo ostrożnym. Skutkiem mogą być poważne konsekwencje zdrowotne pacjentów.

Nieadekwatna diagnostyka, profilaktyka i leczenie, np. rezygnacja z rzetelnej diagnostyki matczyno- płodowej ze względu na brak środków ochrony indywidualnej, doprowadzi prędzej czy później do realnego zagrożenia życia i zdrowia naszych pacjentów, czyli matki i dziecka.

Najważniejsze jest znalezienie złotego środka między zapewnieniem bezpieczeństwa personelowi medycznemu i pacjentom a jakością procedur medycznych, bez uszczerbku dla ich wartości diagnostycznej i terapeutycznej.

Musimy odpowiednio selekcjonować pacjentki do grup ryzyka i stosować adekwatne postępowanie. Doświadczenia wielu krajów wskazują, że ciężarne to specyficzna grupa, u której testowanie na szeroką skalę w kierunku koronawirusa pozwoliłoby odpowiednio się nimi zająć. Pozwoliłoby to osiągnąć lepsze wyniki leczenia i zaoszczędzić środki ochrony indywidualnej. Czyli zarówno zysk medyczny, jak ekonomiczny.

Szpital, który był, ale jakby go nie było

Trzeba ograniczyć opiekę nad zakażonymi kobietami w ciąży? Zająć się nimi inaczej?

Absolutnie nie, przeciwnie! Inaczej, tutaj oznacza, że lepiej. Ale potrzebny do tego jest odpowiedni oddział - wg definicji PTGiP to szpital "dedykowany położniczo". Jednak mimo informacji jakie napływały do Polski, jeszcze na długo przed pojawieniem się pierwszego pacjenta zakażonego SARS-CoV-2 w naszym kraju, dopiero kilka dni temu w województwie pomorskim zaczęło funkcjonować takie miejsce.

Do tego czasu słyszeliśmy, że są szpitale jednoimiennie, że wszyscy wiemy co robić, że pacjentki są bezpieczne a my mamy dostęp do środków ochrony osobistej i oczywiście do szpitali dedykowanych położniczo. To nie była prawda!

Przez kilka tygodni jeden ze szpitali funkcjonował na stronie Ministerstwa Zdrowia jako szpital jednoimienny. Teoretycznie miał być odpowiednio zabezpieczony, lekarze przeszkoleni, ale faktycznie nie przyjmował ciężarnych zakażonych lub z podejrzeniem zakażenia koronawirusem! Pacjentki trafiały do nas.

Pana oddział jest wysoko oceniany przez kobiety w rankingu "Rodzić po ludzku", rocznie macie ponad 4 tysiące porodów.

Jesteśmy dumni z zaufania, jakim obdarzają nas rodzące, o czym świadczyć może ich ilość. Dlatego, aby nie odsyłać żadnych kobiet w potrzebie, zaczęliśmy przeorganizowywać pracę naszego Oddziału. Dzięki dyrektorowi Szpitala [Św. Wojciecha w Gdańsku - red.] i szefowi SOR stworzyliśmy procedury postępowania z ciężarną w Ginekologiczno-Położniczym Obszarze SOR, wydzieliliśmy odpowiednie miejsca na Oddziale dla potencjalnie zakażonych i pacjentek z COVID-19 oraz rozpoczęliśmy starania, a właściwie walkę, o środki ochrony indywidualnej.

Dla kontrastu, wszystkie ciężarne z województwa kujawsko-pomorskiego z podejrzeniem zakażenia SARS-CoV-2 lub z COVID-19 trafiały do szpitala jednoimiennego w Grudziądzu. Czyli jednak to kwestia dobrej organizacji!

Wracając do bezpieczeństwa, odpowiednia organizacja pracy z zapewnieniem środków ochrony indywidualnej, to jedyne co nas może uratować. Ważne są też spokój i wiedza medyczna. Oraz prosta wydawałoby się informacja, do którego ze szpitali wysłać ciężarną z podejrzeniem lub potwierdzeniem zakażenia, skoro zewsząd słyszę, że są przygotowane dla nich specjalne oddziały...

Musimy radzić sobie sami, wsparcie państwa jest znikome

Może po prostu brakuje miejsc dla kobiet zakażonych?

Nie. Powody są inne. Albo już uruchomione szpitale jednoimienne nie mają oddziału położniczo- ginekologicznego, albo te, które zaczynają się organizować, są oddziałami o niższym stopniu opieki perinatalnej [okołoporodowej - red.], niż mój oddział, do którego zgłosiła się kobieta z powikłaniami ciążowymi.

Pacjentki z ciężką patologią ciąży wymagają specjalistycznej opieki okołoporodowej, i rozumiem, że ktoś może mieć w tym zakresie mniejszą wiedzę albo nie mieć takiego doświadczenia. Przekroczyliśmy już jednak w Polsce 5000 zakażeń, a wciąż musimy się martwić, że nie ma oddziału dla takich kobiet, a na dodatek decyzja administracyjna o powołaniu szpitala wcale nie oznacza odpowiedniego ich przygotowania.

Ale jako kierownik oddziału, jestem zobowiązany zapewnić bezpieczeństwo moim pacjentkom, w tym także ciężarnym z podejrzeniem COVID-19, których nie mogłem wysłać do dedykowanej jednostki.

Czyli takie ciężarne zostają na Pana na oddziale? Nie boicie się?

Kiedy trafiały, to otaczaliśmy je opieką. Szczęśliwie, mamy wsparcie osób zajmujących się epidemiologią, a współpraca z dr Pawłem Grzesiowskim [ekspert profilaktyki zakażeń] pozwala nam podejmować właściwe decyzje.

Ale to była medycyna partyzancka, wielka improwizacja.

Wiem, że nie łatwo się tego słucha, ale wsparcie organów państwowych jest znikome. Gdyby nie pełna poświęcenia praca mojego zespołu, dawno zapanowałby na oddziale chaos.

Dlatego też, nie łatwo mi słuchać w mediach tego jak wszystko świetnie funkcjonuje i jesteśmy we wszystko zabezpieczeni.

Procedury, które stworzyliśmy są zgodne z tym, co zalecają konsultanci krajowi w dziedzinie położnictwa i ginekologii, perinatologii, czy neonatologii, ale dalej to za mało, bo pandemia nowego koronawirusa wymaga odpowiednich działań.

Izolować matkę od dziecka? Wolałbym najpierw sprawdzić, czy jest zakażona

Nie mówię teraz o restrykcjach, bo owszem mogę zastanawiać się nad sensem izolacji matki od dziecka albo nad wskazaniami do porodu operacyjnego u pacjentek z COVID-19, ale

chciałbym żeby te rozważania miały miejsce wtedy, kiedy mamy odpowiednią ilość testów, żeby móc te pacjentki zbadać na obecność koronawirusa, dysponując odpowiednimi środkami zabezpieczającymi oraz odpowiednią infrastrukturą.

Tworzenie szpitali jednoimiennych to doskonały pomysł! Niech tam będą pomieszczenia do izolacji powietrzno- kropelkowej, środki ochrony indywidualnej i przeszkolony personel. Ale

zwykłe szpitale nie zamienią się w jednoimienne ani dzięki magicznemu zaklęciu, ani dzięki decyzji administracyjnej.

Trzeba się zająć organizacją tego typu placówek i przeznaczyć na to odpowiednie fundusze. Póki ich nie ma, musimy sobie jakoś radzić z ciężarnymi z podejrzeniem zakażenia. I liczyć, że prośby wicemarszałka województwa o doposażenie szpitali, o których słyszałem dziś w radiu jadąc do pracy, nie pozostaną bez echa.

Jak zatem sobie radzicie? Na czym polega ta partyzantka medyczna?

Kiedy pojawiły się pierwsze trzy ciężarne z podejrzeniem zakażenia, zacząłem intensywniej szukać rozwiązań organizacyjnych. Nie lubię sytuacji, kiedy moi koledzy i koleżanki lekarze, a także położne są przerażeni tym, co się dzieje. Dlatego teraz każda ciężarna trafia do nas po zebraniu wywiadu epidemiologicznego.

Dobrze funkcjonuje tzw. triage, dzięki któremu wiemy, czy mamy do czynienia z ciężarną z podejrzeniem COVID-19 czy prawdopodobnie zdrową. Mamy odpowiednią strefę buforową na SOR dla podejrzanych o zakażenie, a jeśli pacjentka z patologią ciąży ma trafić na oddział, to przygotowaliśmy dla niej zabezpieczone sale chorych i salę operacyjną.

Zdecydowaliśmy także, że będziemy chodzili pracy w maseczkach zakrywających usta i nos, bo nie chcemy być wektorami zakażeń jako być może bezobjawowi zakażeni.

To my, lekarze, jesteśmy największa grupą ryzyka zakażenia (i tym samym zagrażającą pacjentkom), dlatego też dyrekcja właśnie rozpoczyna testowanie całego personelu medycznego w kierunku SARS-CoV-2. Podobnie powinno być z ciężarnymi, ze wszystkimi pacjentkami naszego oddziału!

W teorii, z tego co słyszę w mediach, jest to możliwe. Ale w praktyce, nie da się tego łatwo zrobić i to dyrekcja jednostek z personelem medycznym stają w obliczu rozwiązywania problemów własnymi siłami.

Zmierzam po raz kolejny do tego, że to moje państwo powinno ochronić mnie i pomóc mi chronić ciężarne przed koronawirusem. Potrzebujemy odpowiednich funduszy, środków ochrony indywidualnej i możliwości testowania także wszystkich pacjentek.

Resztę odpowiednio sobie zorganizujemy, jak to czynimy od lat. Ale tym razem konieczne jest, aby pieniądze w pierwszej kolejności zostały przeznaczone na ochronę zdrowia.

Chciałbym, aby we wszystkich serwisach informacyjnych mówiono o tym, a nie o innych zakupach i problemach politycznych. Mamy pandemię!

Wszyscy nasi lekarze noszą maseczki

A co, jeśli trafi do Państwa pacjentka z COVID-19 a nie będziecie odpowiednio zabezpieczeni?

To usłyszymy później o umierających lekarzach i położnych. Co szósta osoba zakażona koronawirusem w Polsce to pracownik ochrony zdrowia.

Mam dość kolejnych wiadomości o oddziałach w kwarantannie, bo choruje personel, wolałbym usłyszeć, że kolejne oddziały zostały odpowiednio zabezpieczone.

W jednym ze szpitali w Neapolu leczącym pacjentów z COVID-190 nikt z personelu medycznego nie został zakażony, dlatego że personel został właśnie odpowiednio zabezpieczony.

Nie musimy non-stop biegać w kombinezonach, ale maseczki i okulary to podstawa. Kwalifikacja pacjentów do grup ryzyka i odpowiednie zabezpieczenie przy wykonywaniu zabiegów podwyższonego ryzyka zakażenia jest kluczowe.

Jeżeli przed Punktem Przyjęć do Porodu stanie kobieta ze skurczami czy krwawieniem, która właściwie już rodzi, to przecież nikt jej nigdzie nie odeśle, nawet jak nam powie, że jest zakażona. I na takie sytuacje musimy być przygotowani!

Czyli każdą pacjentkę traktujcie jak kogoś potencjalnie z COVID-19? Zabezpieczenia, maseczki...

Teraz tak. Ale jeszcze chwilę temu słyszeliśmy, że poczynając od WHO [Światowa Organizacja Zdrowia - red.] przez CDC [Centers for Disease Control and Prevention centra kontroli i prewencji chorób w USA - red.], a na polskich zaleceniach kończąc, maseczki nosić mają tylko osoby z objawami zakażenia albo opiekujące się chorym na COVID-19.

Pamiętam te uśmiechy, kiedy prof. Mirosław Wielgoś - rektor WUM i konsultant krajowy ds. perinatologii - pojawił się na FB w maseczce. Dzisiaj nie widziałem lekarza na naszym oddziale bez maseczki!

Te maseczki to zresztą nasza własna inicjatywa. Ponieważ nie dostaliśmy środków ochrony, poprosiłem mojego krawca z Bydgoszczy, pana Karola Włodarskiego, by je uszył. Dwie warstwy bawełny przedzielone specjalnym materiałem atestowanym przez Państwowy Zakład Higieny (tzw. włókniną polipropylenową). Po zakończeniu dnia przelewamy maseczkę wrzątkiem. I używamy następnego dnia.

Wybrałem ładne kolory, żeby nas trochę pocieszyć w tej trudnej sytuacji. I troczki z jedwabiu ze srebrną nitką. Taki prezent dla zespołu.

Tzw. szybkie testy to pewnie kolejny krok w prewencji transmisji zakażeń. Oczywiście, że nie mają 100 proc. czułości ani swoistości, ale pozwolą odpowiednio kwalifikować pacjentki do grup ryzyka. W wielu krajach doskonale się to sprawdza, bo łatwiej jest pracować, kiedy się wie, czy pacjentka jest zakażona, czy nie.

Łatwiej przerwać na wczesnym etapie łańcuch transmisji wirusa także przez pracownika medycznego, jeśli się wie, że jest zakażony. A to jest także uzasadnione ekonomicznie, bo jeśli wiemy, że ryzyko zakażenia jest niskie, zamiast specjalistycznych maseczek np. FFP3 będziemy pracować w zwykłych.

Temat ten jest niezwykle ważny w kontekście ciężarnych, ponieważ w największej z opublikowanych dotąd analizie przypadków ciężarnych z koronawirusem, wykazano, że

prawie jedna trzecia SARS-CoV-2 dodatnich pacjentek, to pacjentki bezobjawowe! Zostały one wykryte dzięki uniwersalnemu screeningowi, któremu poddawane były wszystkie pacjentki przyjmowane do szpitala.

Nie miały w momencie rozpoznania żadnych objawów sugerujących zakażenie, a u co trzeciej z nich nie pojawiła się ani gorączka, ani inne objawy przed, w trakcie czy po porodzie.

Zanim wyrobimy sobie odporność stadną

Każde ognisko zakażenia na oddziale i zamknięcie oddziału na czas kwarantanny, to realne straty, prawda?

Dokładnie. Finansowe, ale i medyczne, bo tracimy na jakiś czas zespół pracowników medycznych, którzy mogliby opiekować się chorymi. To realna strata dla pacjentów, na którą nie możemy sobie pozwolić.

Dodatkowo, musimy powoli się oswajać z koronawirusem i umieć z nim żyć, bo nie zniknie za 2- 3 tygodnie.

Zanim wyrobimy odporność stadną, czyli moment kiedy ok. 60 proc społeczeństwa będzie miało przeciwciała odpornościowe po zakażeniu koronawirusem, musimy przejść przez etap, w którym liczba chorych nie doprowadzi do załamania się systemu ochrony zdrowia.

Wiemy, że sposobem na to jest dystansowanie społeczne, noszenie maseczek, odpowiednia dezynfekcja i...

obudzenie się ze snu, że jakoś to będzie. Polski system ochrony zdrowia wymaga dofinansowania oraz większej atencji rządzących.

A co pan myśli o polityce zakazów? W Polsce są one bardziej rygorystyczne niż w wielu krajach, choć nie do końca jasne.

Nie wiem, czy same zakazy wystarczą. Osobiście to liczę na odpowiedzialność rodaków i zdrowy rozsądek.

W polskich warunkach postawienie na model szwedzki czy taki jak na początku w Anglii, który opiera się na rekomendacjach a nie zakazach, chyba by się nie sprawdził.

Szwedzi, mający duże poczucie odpowiedzialności, sami dbają o to, by zostać w domu, a jeśli już się spotykają, to zachowują odpowiedni dystans i higienę. Ale szwedzki system ochrony zdrowia jest o wiele lepiej zorganizowany, niż polski, nie ma nawet sensu porównywać.

W polskich realiach nie mamy wyboru, jak wypłaszczyć krzywą zachorowań! Dlatego trzeba unikać kontaktów stwarzających ryzyko zakażenia. Stosować zasady higieny. Ograniczać drogę kropelkową transmisji wirusa przez noszenie maseczek.

Naszą rolą jest także zapewnienie leczenia chorym, z zachowaniem „większej ostrożności” w grupach podwyższonego ryzyka powikłań COVID-19, czyli wśród starszych i/lub osób z towarzyszącymi chorobami.

Ale nie możemy długo żyć tak jak teraz. Przyjdzie czas, kiedy będziemy musieli nauczyć się żyć z koronawirusem. Sam lockdown to po pierwsze za mało a po drugie, koszty gospodarcze, społeczne i medyczne są ogromne.

Musieliśmy zawiesić porody rodzinne

Dużo się mówi o tym, jak pandemia narusza leczenie psychiatryczne i psychoterapię. A jaką cenę walki z koronawirusem płacą ciężarne?

Najbardziej bolesne jest to, że zmuszeni byliśmy zawiesić porody rodzinne. Rodzącej nie może dziś towarzyszyć mąż czy jej partner/ partnerka ani jakakolwiek inna bliska osoba.

O porodach w czasach pandemii, cesarskim cięciu i karmieniu piersią - czytaj w II części rozmowy z dr Maciejem Sochą. Jutro w OKO.press

* dr n. med. Maciej W. Socha, lekarz specjalista położnictwa i ginekologii, ginekologii onkologicznej, perinatologii. Kierownik Oddziału Położniczo- Ginekologicznego Szpitala Św. Wojciecha w Gdańsku. Dyrektor kliniki LEKARZE Mostowa 4 w Bydgoszczy. Adiunkt w Katedrze Położnictwa, Chorób Kobiecych i Ginekologii Onkologicznej UMK w Toruniu

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Przeczytaj także:

Komentarze