Amerykanie pomogą zbudować elektrownię atomową - taki przekaz pojawił się po podpisaniu w Waszyngtonie 12 czerwca memorandum o współpracy w energetyce jądrowej. Do budowy elektrowni jądrowych potrzeba woli politycznej, dużych pieniędzy i technologii. Na razie jest to pierwsze, bo z nowoczesnymi technologiami (a i z pieniędzmi) w USA są kłopoty
Amerykanie pomogą nam zbudować elektrownię atomową - taki przekaz pojawił się po podpisaniu w Waszyngtonie 12 czerwca 2019 memorandum o współpracy w energetyce jądrowej.
Minister energii Krzysztof Tchórzewski ocenił tego samego dnia w Warszawie, że „jest spora wola Stanów Zjednoczonych, żeby współpracować z Polską w zakresie programu jądrowego".
„Chcemy technologię wraz z partnerem, który by zechciał uczestniczyć do 49 procent w takim przedsięwzięciu jądrowym, ale w przedsięwzięciu nie jednego bloku, tylko docelowym na 20 lat, w budowie od 6 do 9 bloków jądrowych” - poinformował Tchórzewski. - „Największe zainteresowanie w tej sprawie jest ze strony Stanów Zjednoczonych".
Portal WysokieNapiecie.pl sprawdził, co tak na prawdę USA mogą Polsce zaoferować.
Pomijając cały rynkowy aspekt atomu - bo to sprawa na oddzielną dyskusję - do budowy elektrowni jądrowych potrzeba woli politycznej, olbrzymich pieniędzy i technologii.
Podpisane w Waszyngtonie memorandum to właśnie dokument woli, ale pieniądze i technologia też się w nim przewijają. Strony wyrażają „wolę rozpoznania możliwości współpracy obejmującej cały przekrój obecnych i przyszłych amerykańskich technologii” oraz „pragnienie określenia ścieżki rozwoju polskiego programu energetyki jądrowej, odpowiadającego na wyzwania takie jak finansowanie […]”.
Stany Zjednoczone są potęgą jeżeli chodzi o energetykę jądrową, ale jest to potęga gasnąca. Działa tam ok. 100 reaktorów energetycznych, ale najmłodsze z nich rozpoczynały produkcję na przełomie lat 80. i 90.
Od lat 60. Amerykanie transferowali swoje technologie sojusznikom w rodzaju Japonii, Korei Płd., czy nawet Francji. Wszystkie konstrukcje, budowane przez firmy z tych krajów, mają korzenie w USA.
Przedostatnim aktem tego procesu było wejście Japończyków do amerykańskich atomowych potentatów - Westinghouse i GE. Ostatnim - transfer całej najnowszej technologii Westinghouse do Chin.
W efekcie na Daleki Wschód przeniósł się cały przemysł ciężki, zdolny wyprodukować najważniejsze elementy energetycznego reaktora. W Ameryce zostały co prawda takie elementy łańcucha jak projektowanie, software, produkcja paliwa czy serwis, ale to do zbudowania nowej elektrowni nie wystarcza.
Na początku dekady Barack Obama ogłosił renesans atomu w USA. Ale efekt 20-letniej przerwy w inwestycjach okazał się morderczy, zwłaszcza w zetknięciu z zupełnie nową technologią generacji III+.
Pomimo gwarancji skarbu państwa budowę dwóch bloków AP1000 (reaktory generacji III+) w Południowej Karolinie zawieszono, a dwa inne w Georgii mają kilka lat opóźnienia, przy kosztach rzędu 25 mld dol. Mieszkańcy stanu chyba po wsze czasy będą spłacać koszty kapitału w specjalnych opłatach na rachunkach.
Przy okazji Westinghouse zbankrutował, a Toshiba sprzedała firmę kanadyjskiemu konglomeratowi Brookfield, który najbardziej chwali się inwestycjami w OZE, a o przyszłości AP1000 milczy jak zaklęty.
Krajobraz po wszystkim jest taki - bloki AP1000 budują wyłącznie Chińczycy.
Drugi potentat ze Stanów to GEH - joint venture GE i Hitachi. Japończycy budowali zaprojektowane przez GE reaktory generacji III+ ABWR (Advanced Boiling Water Reactor). Najmłodsze mają niecałe 15 lat i to w tej chwili - pomijając chińskie AP1000 - najnowocześniejsze konstrukcje, w których wkład mieli Amerykanie.
Na nowszą propozycję - reaktor ESBWR (Economic Simplified Boiling Water Reactor ) - GEH nie znalazło nigdzie klientów.
Projekt Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku, który przewiduje budowę energetyki jądrowej, wskazuje na bloki jądrowe o mocy 1-1,5 GW. Mieszczą się w tym przedziale trzy wspomniane konstrukcje.
Ale Westinghouse jest już kanadyjski, a AP1000 samodzielnie budują Chińczycy. Wybudować ABWR potrafią jedynie Japończycy. A ESBWR nie ma i pewnie nie będzie. Stany Zjednoczone - a dokładniej amerykańskie firmy - nie posiadają więc żadnych zdolności do dostarczenia elektrowni jądrowej, odpowiadającej polskim wymaganiom.
Ale może chociaż rząd USA byłyby skłonny skredytować sojusznika? Tylko że wtedy tak naprawdę pieniądze trafiłyby do dostawców i wykonawców, czyli w najlepszym przypadku do Japończyków. Typowy w takich sytuacjach kredyt z agencji kredytów eksportowych (w USA to rządowy EXIM Bank) ma wspomagać rodzimy przemysł w wykonaniu zamówienia.
Ale przemysł ten jest w Japonii i Korei Płd., albo i w Chinach. Przy izolacjonistycznych zapędach Donalda Trumpa zgoda na finansowanie dalekowschodnich fabryk w imię przyjaźni z Polską zakrawa na cud.
No i kredyt - nawet od najlepszego przyjaciela - trzeba w końcu spłacić. O tym, jak to zrobić, polski rząd na razie milczy, chociaż memorandum stwierdza, że będzie się poszukiwać odpowiedzi „na wyzwania takie jak finansowanie”.
Memorandum wskazuje też na „przyszłe amerykańskie technologie”. I tutaj Amerykanie mają się czym pochwalić. To w USA powstała koncepcja SMR (Small Modular Reactor), czyli małego reaktora, który kosztowałby miliard, a nie 10 miliardów dolarów, można by go zbudować w fabryce i przywieźć na budowę.
Po paru latach intensywnych prac wyłoniono faworyta. Nazywa się NuScale, pojedyncza jednostka ma moc zaledwie 60 MWe, ale można je składać w większe baterie. Rząd USA wsparł ten prywatny projekt, orientując się, że Ameryka powinna jednak mieć światu coś do zaproponowania. I NuScale na razie jest na dobrej drodze.
Pierwszy reaktor ma powstać w stanie Utah do 2026 roku, rok później ma działać już cała ich „bateria”. To nauczka z historii z ESBWR, w której Indie nawet były zainteresowane całą serią, ale zażądały, aby pierwszy egzemplarz działał w USA i na tym rozmowy się skończyły.
Wejście w projekt SMR, także finansowe, zapowiada koreański Doosan. NuScale interesują się Rumunia czy Kanada. Na razie to jedyna przyszła technologia z USA, która nabiera realnych kształtów, a za 10 lat może być już dostępna i sprawdzona.
Ale projekt Polityki Energetycznej Polski jej nie uwzględnia. Mało tego, w odpowiedzi Ministerstwa Energii na interpelację poselską ze stycznia 2019 roku możemy wyczytać coś takiego o SMR: „W kilku krajach są rozwijane tego typu reaktory. Znajdują się one jednak na niezbyt zaawansowanym etapie rozwoju technologicznego. W swoich planach Polska nie ma rozwoju tego typu reaktorów”.
Zmiana tej wykładni będzie pierwszym dowodem na to, że rząd traktuje współpracę z Amerykanami poważnie, a nie w kategorii medialno-politycznych zaklęć.
Tekst ukazał się najpierw na portalu wysokienapiecie.pl
Komentarze