0:000:00

0:00

W sobotę 3 sierpnia 2019 wybraliśmy się z kamerą na piknik rodzinny (to partyjny eufemizm; oficjalnie kampanii jeszcze nie ma) do Dygowa na Pomorzu Zachodnim. Pod hasłem "Dobry czas dla Polski" partia wynajęła od gminy stadion i reklamowała w Radiu Szczecin: "zapowiada się autentyczna, piękna atmosfera w rodzinnym anturażu. Ludzie chcą bliskości z politykami". Oto relacja - tekstem i obrazem filmowym.

Od południa na scenie występy zespołów muzycznych, obok wielki namiot w kolorach i z szyldem PiS, stoisko Koła Gospodyń Wiejskich, kramy z żywnością. I traktory, stare i nowoczesne. Śpiewają na ludowo, ale treść dziwnie feministyczna, że chłop zły, że baba robi karierę, a baba na to: "niech się inne w domu kiszą, jak ja będę śpiewać, to o mnie napiszą".

„Tu na Pomorzu jest gmina, co w herbie łososia ma, Dygowo, wieś ma rodzinna, kochasz ją ty i ja,

Ludowe granie i to śpiewanie, to serce raduje, jak se zaśpiewam, jak se zanucę, to młodo się czuję”.

„Chłop mi czasem mówi, co ty babo czujesz, inne siedzą w domu, ty się rozśpiewujesz,

A niech sobie siedzą, niech się w łóżkach kiszą, jak ja będę śpiewać, to o mnie napiszą".

Kaczyński: nakarmiłem głodne dzieci

Zespół śpiewa, ale wszyscy czekają na głównego gościa. Przeważają osoby starsze. Widać, że ubrali się jak mogli elegancko, panie mają kapelusze.

Na scenie zjawia się szef ochrony Kaczyńskiego. Patrzy, o coś pyta i znika. Poruszenie. Proszą zespół o przerwanie występu, na scenę wbiega Paweł Szefernaker (32-latek, wiceminister spraw wewnętrznych) i ogłasza, że gość już przyjechał i że „cieszymy się bardzo”. Wiwaty.

Prezes zjawia się w asyście siedmiu ochroniarzy, jest także nieodłączny kompan Joachim Brudziński plus minister żeglugi Marek Gróbarczyk i inni partyjni działacze.

Już tutaj w Dygowie - tak się pomyślnie zdarzyło - Jarosław Kaczyński miał spotkać pana, który przypomniał mu o wydarzeniu sprzed lat. „To był rok 2007, późna jesień, już nie byłem premierem, spotkany pan dziękował mi, mówiąc to oczywiście troszkę w cudzysłowie, za nakarmienie głodnych dzieci tu, w tych okolicach” - taki zaczyna swą mowę prezes. Greps, ale ludzie wiwatują.

Polska była w ruinie, słychać było zwierzęta

To go prowadzi dalej, ku Polsce w ruinie.

„Pamiętam jak tutaj w 92. roku tutaj byłem i jeździłem po polach, które były zarośnięte na wysokość wysokiego mężczyzny i tylko tam było słychać różne zwierzęta” - mówi nie precyzując, jakie to były zwierzęta, a ludzie aż kręcą głowami, jak strasznie wtedy było. Diagnoza prezesa: wina planu Balcerowicza, który z jednej strony "wprowadzał rzeczy nie do uniknięcia", ale z drugiej "nie brał pod uwagę interesów ludzi. Bardzo wielu mieszkańców tej ziemi znalazło się bez pracy, bez nadziei”.

Prezes zbliża się do ery Tuska:

„Postanowiono zostawić tych Polaków, którzy żyją poza dużymi miastami samym sobie”, gorzej nawet, bo „przecież w pewnym momencie zaczęło się wycofywanie z ośrodków prowincjonalnych komisariatów policji, likwidowano szkoły, poczty”.

Tłum co chwila przerywa mu brawami, pomrukami i okrzykami „Dzię-ku-je-my, Dzię-ku-je-my”.

Musimy mieć trwałe poparcie. "5, 10, 15 lat, więcej"

Czas na wnioski. "Musimy budować dobry czas dla Polski. Sądzę, że ten czas już jest, ale on powinien trwać, za rok, za pięć, za 10 lat, i później". Po co? "Żebyśmy mogli powiedzieć, że nawet w tych bogatych Niemczech nie jest lepiej niż w Polsce". Entuzjazm, jak to będzie dobrze.

„Zasada solidarności, że wszyscy jesteśmy Polakami była łamana, ale od jakiegoś czasu już tak w Polsce nie jest. Nie będę tu państwu opowiadał długiej historii usiłowań, by tę politykę zmienić” - obiecuje Kaczyński, ale ciągnie dalej. „To trwało od lat 90., od Porozumienia Centrum, rząd Jana Olszewskiego, później były także inne próby. Innymi słowy, wszystko co najlepsze to my. Sądzę, że wielu spośród państwa się o tym przekonało”.

Wątki się mieszają. Jest o poparciu w wyborach 2019 i 2020 ("mamy wspaniałego prezydenta") i o pracy, która jest i będzie, bo Polacy muszą mieć pracę. "Już zaczęli wracać z zagranicy" (owacja).

W pewnym momencie prezes zauważa, że ktoś w tłumie przed sceną podnosi plakat „Konstytucja”. Brudziński też to spostrzega i momentalnie rusza, zaskakująco sprawny, z interwencją, coś klaruje protestującemu, pokazuje w kierunku wyjścia. Ochroniarze też tam już są. Szef ochrony, który zostaje na scenie mówi do do mikrofonu ukrytego pod marynarką: „zostaw go, zostaw go” (na filmie ledwie to słychać).

„Nie za tym razem, ale przyjdzie taki dzień, że zmienimy Konstytucję” - Kaczyński wykazują się refleksem.

Tłum zaczyna skandować „Ja-ro-sław, Ja-ro-sław”, ludzie się śmieją z tego kontr-demonstranta, słychać złośliwą satysfakcję. Tak jakby zmiana Konstytucji miała być karą dla tych, którzy jej bronią, batem na takich jak ten, co się wmieszał. Kaczyński mówi, jaka to będzie Konstytucja:

„Razem możemy zmienić Polskę” - kończy prezes, a tłum wiwatuje.

„Dziękujemy za słowa otuchy, prawdy, za to że rolnicy odzyskali polską ziemię, że zablokowano jej wykup” - wyraża wdzięczność miejscowy poseł Czesław Hoc (jedynka PiS w wyborach 2019). „Teraz pan prezes przejdzie się po stoiskach”.

Uścisnąłem prawicę, ty też? Tylko ręki nie myj!

Chcemy się do Kaczyńskiego dopchać z kamerą, ale otaczają go ochroniarze, a tych z kolei zwarty tłum zwolenników. Każdy chce go dotknąć, coś mu powiedzieć, zrobić sobie z nim zdjęcie. Są i tacy, którzy przekazują mu podarki. I listy - „Tylko niech pan schowa do rąk własnych. Do rąk własnych” - zaklina jakiś pan, który macha ochroniarzom legitymacją z napisem PRASA.

Prezes chętnie podpisuje swoje książki, które ludzie przynoszą: „Polska naszych marzeń” i „Porozumienie z dziejów monowładzy. Z dziejów PC”. "Moja mama, tylko przedstawić (...) Jest pan wielkim Polakiem (...) Sto lat" - ten podziw nie ma granic.

Kobiety go obejmują, na co ochrona pozwala, ale gdy przy selfie młody chłopak kładzie mu rękę na ramieniu, szef ochrony zdejmuje ją natychmiast. Prezes całuje panie po rękach, tak jak zwykł to robić, podciąga dłoń do wysokości swoich ust.

Panuje potworny ścisk. „Panie prezesie, zapraszamy na świeżą rybę”, „zapraszamy do Koła Gospodyń Wiejskich”. Na dłuższą chwilę Kaczyński zatrzymuje się przy stanowisku Gazety Polskiej. Zdjęcia na tle plakatu z tytułem gazety.

Jakiś chłopiec prosi: „Panie doktorze, podpisze pan?” - podsuwa kartkę.

Dr Kaczyński skromnie: „Co prawda mam doktorat, ale może pana rodziców jeszcze na świecie nie było, jak ja go robiłem” - śmieje się ze swego chyba żartu.

„Nikt pana nie tytułuje panie doktorze, a to też ważne, prawda?” - mówi ktoś ze świty prezesa. Taka demokracja.

Śpiewają mu i sto lat, i niech mu gwiazdka pomyślności, i cały czas Ja-ro-sław, Ja-ro-sław.

W pewnym momencie młody marynarz zaczyna dyrygować tłumem, chodzi o to, że będzie odpalany stary traktor, atrakcja imprezy. Pokrzykuje - „troszeczkę do tyłu, mili państwo, krok do tyłu. Posłuchajcie marynarza, dobrze na tym wyjdziecie, jak żona”. Joachim Brudziński próbuje go odpędzić.

A prezes idzie, przeciska się przez entuzjazm. W sumie zrobił może 150 metrów, ale trwa to z pół godziny.

Tuż przed odjazdem prezesa liczę jego ochroniarzy. Jest ich teraz 10, w tym dwóch kierowców. Przynajmniej jeden w kamizelce kuloodpornej. Do tego nie odstępujący go na krok orszak polityków i asystenci. Ich zadaniem jest strzec prezesa, dopuszczać fanów, ale zatrzymywać wszystkich poza tym, także dziennikarzy. Chronić go przed trudnym, niestosownym pytaniem.

Po wyjeździe prezesa festyn raptownie się kończy, jakby był zorganizowany dla jednego aktora, jednego występu. Teren wiejskiego stadionu pustoszeje. Zwolennicy i wielbiciele Jarosława Kaczyńskiego powoli się rozchodzą, wspominają niedawne chwile.

;

Udostępnij:

Robert Kowalski

Dziennikarz radiowy i telewizyjny, producent, reżyser filmów dokumentalnych. Pracował w m.in Polskim Radiu, „Panoramie” TVP2. Był redaktorem naczelnym programu „Pegaz” i szefem publicystyki kulturalnej w TVP1. Współpracuje z Krytyką Polityczną, gdzie przeniósł zdjęty przez „dobrą zmianę” program „Sterniczki” z Radiowej Jedynki. Tworzy cykl „Kamera OKO.press”.

Komentarze