Krytyka izraelskich reakcji na ustawę zajmuje w polskich mediach prawicowych więcej miejsca niż informacja o tym, jaka ta reakcja była. Polsce udało się to, co nie udało się nikomu przedtem: zjednoczenie izraelskiej rządzącej prawicy, opozycyjnego centrum i lewicy, oraz Arabów w Knesecie we wspólnym głosie oburzenia
"Obserwując debatę w mediach izraelskich nie spotkałem głosów wzywających, by w obliczu »polskiej bezczelności« zewrzeć szeregi wokół rządu Netanjahu, ani piętnujących tych, którzy tego nie czynią, jako zdrajców. Może i takie głosy były – izraelski nacjonalizm nie jest ani mądrzejszy od polskiego, ani bardziej od niego moralny – ale to nie one nadawały ton debacie. Najwyraźniej w Izraelu potrafią jeszcze rozpoznać, jak wygląda knebel – i nie tylko protestować przed zakładaniu go innym, ale nie dać też założyć go sobie" - Konstanty Gebert* analizuje izraelskie reakcje na nowelizację ustawy o IPN.
Izrael nie schodzi z czołówek polskich prawicowych mediów: oburzenie, jakie wywołała tam nowelizacja ustawy o IPN, zdumiewa ich publicystów. W ich oczach karanie za twierdzenie, że „Naród Polski ponosi współodpowiedzialność za zbrodnie nazistowskie” jest czymś oczywistym, a sprzeciw – czymś niepojętym.
„Byliśmy zaskoczeni tak nerwowym i szalonym działaniem państwa Izrael. Nie wiem, o co im chodzi. Twierdzą, że głoszą prawdę. Skoro prawdę, to czego się boją?” - zastanawia się poseł Kukiz’15, Marek Jakubik. Marek Suski, szef gabinetu premiera Morawieckiego, zwraca uwagę, że „Izrael od lat penalizuje podobne stwierdzenie”, więc o co chodzi? – jakby nie wiedział, że Izrael, podobnie jak od dawna Polska i wiele innych państw, samo zaprzeczanie Zagładzie uznaje za przestępstwo.
Zdarzają się wyrozumiałe próby zrozumienia tej „izraelskiej histerii”: Bogdan Musiał, niedawno mianowany do nowej Rady Muzeum II Wojny Światowej, twierdzi w „Sieci”, że przekonanie o „zdradzie europejskich Żydów przez ich nieżydowskich sąsiadów w obliczu Holokaustu” – tak bardzo, w jego oczach, sprzeczne z faktami - jest „dogmatem »zastępczej religii« Holokaustu”: „nie o fakty historyczne tu chodzi, lecz o wiarę”, konkluduje.
Inni są jednak mniej wyrozumiali. „Pani ambasador [Azari] powinna przeprosić więźniów [za swą krytykę ustawy wygłoszoną w Auschwitz], a nie rozliczać Polaków. To haniebne” - oburza się Magdalena Ogórek.
Krytyka izraelskich reakcji na ustawę zajmuje w polskich mediach prawicowych więcej miejsca niż informacja o tym, jaka ta reakcja była, a zarazem znacznie mniej miejsca, niż w mediach izraelskich cała sprawa ustawy. Przypomnijmy więc, jak wyglądały oficjalne izraelskie reakcje, i jak kształtowała się wokół nich debata publiczna.
Na przyjętą niespodziewanie przez Sejm, w przededniu Międzynarodowego Dnia Pamięci o Zagładzie, nowelizację jako pierwszy zareagował przywódca opozycyjnej, centrowej partii Jesz Atid, były minister finansów, poseł Yair Lapid. „Potępiam całkowicie nową polską ustawę – napisał na Twitterze – która próbuje ukryć polskie wspólnictwo w Zagładzie. Została ona wymyślona w Niemczech, lecz setki tysięcy Żydów zostało zamordowanych nie spotkawszy żadnego niemieckiego żołnierza. To były polskie obozy śmierci i żadna ustawa tego nie zmieni”.
Trudno się nie zgodzić, że ukrywanie współudziału niektórych Polaków jest jednym, acz nie jedynym celem ustawy, i że tysiące – lecz zapewne nie setki tysięcy – zostały zgładzone bez bezpośredniego udziału Niemców. Wydaje się jednak oczywiste, że Lapid użył tu zwrotu „polskie obozy” nie w znaczeniu geograficznym – i tym samym jego wpis na Twitterze mógł być, i był odebrany jako obelżywy – i ambasada polska z Tel Awiwie odpowiedziała obrażonym tonem. „Pańskie bezpodstawne twierdzenia pokazują, jak bardzo, także i w Izraelu, potrzebna jest edukacja o Zagładzie” – odpisała ze swojego konta na Twitterze.
To z kolei rozsierdziło Lapida, który odparował: „Jestem synem ocalałego z Zagłady. Moja babcia zginęła w Polsce, zamordowana przez Niemców i Polaków. Nie potrzebuję od was edukacji o Zagładzie” – i zażądał „natychmiastowych przeprosin”. Ambasada odpowiedziała, nazywając słowa Lapida „bezwstydnymi”.
Trudno uznać, że ambasada wywiązała się tu ze swojej dyplomatycznej misji: miast tonować, podsycała wzajemne oskarżenia. Gdyby w podobny sposób izraelska ambasada w Warszawie zareagowała na wypowiedź z 2016 roku ówczesnej i nadal urzędującej minister edukacji Anny Zalewskiej, że „nie wie” kto mordował Żydów w Jedwabnem, moglibyśmy mieć obecny kryzys dwustronny już półtora roku wcześniej.
Twitterową wymianę obelg szeroko opisała następnego dnia polska prasa i przez jej pryzmat odtąd znaczna część polskiej opinii postrzegała izraelską reakcję na ustawę. Ambasadę chwalono, że stawiła czoła, Lapida zaś uznano za przedstawiciela „bezwstydnych, kłamliwych i niewdzięcznych Żydów”. Tymczasem reakcje izraelskie na jego wpisy na Twitterze, i na samą ustawę, były bardziej zróżnicowane.
Potępienie ustawy jako usiłującej zakłamać przeszłość, było powszechne. Minister wywiadu Yisroel Katz (Likud) stwierdził, że chodzi o „zaprzeczenie części odpowiedzialności Polski za masakrę, jaka się na jej ziemi dokonała”. Szef głównej opozycyjnej Partii Pracy Avi Gabbay zauważył, że „ignorowanie historii jej nie zmieni”. Zaś przywódca Listy Arabskiej Ahmed Tibi wezwał polski parlament, by cofnął „swą haniebną decyzję”.
Polsce udało się to, co nie udało się nikomu przedtem: zjednoczenie izraelskiej rządzącej prawicy, opozycyjnego centrum i lewicy, oraz Arabów w Knesecie we wspólnym głosie oburzenia. Posłowie partii religijnych tego dnia nie mogli się wypowiedzieć, bo był to szabat.
Premier Benjamin Netanjahu uznał ustawę za „bezpodstawną”, Prezydent Reuven Rivlin zaś przypomniał, że „także wśród narodu polskiego byli tacy, którzy pomagali nazistom w ich zbrodniach”.
Trudno w tym wszystkim, poza istotnie niedopuszczalnym głosem Lapida, dopatrywać się „nerwowych i szalonych działań”.
Głos zabrał także Instytut Yad Vashem, stwierdzając, że ustawa może „zamazać historyczną prawdę o pomocy, jaką Niemcy uzyskali od lokalnej polskiej społeczności podczas Zagłady” – ale uznając zarazem, że termin „Polskie obozy śmierci” stanowi wypaczenie historycznej prawdy.
Ustawa jednak, oprócz jej próby narzucenia pewnej wizji historii, ma też konsekwencje bardzo praktyczne. Przewodniczący organizacji izraelskich przewodników po Polsce Gil Paran, zwrócił się do izraelskiego MSZ z pytaniem: „Czy jeśli, pełniąc funkcję przewodnika, wspomnę o roli, jaką odegrali Polacy w zbrodniach Zagłady, narusza to prawo i czy izraelski przewodnik narażony będzie na postępowanie karne”.
W świetle art. 55b nowelizowanej ustawy pytanie to jest zasadne, a odpowiedź jest oczywiście twierdząca – niezależnie od tego, czy przewodnik, lub jakakolwiek inna osoba (z wykluczeniem naukowców i artystów), kimkolwiek by nie była i gdziekolwiek by wypowiedziała odpowie za słowa, które mogą uchodzić za naruszenie ustawy.
W Polsce zresztą już pojawiły się głosy, żeby do grup izraelskich kierować polskich obserwatorów, którzy by monitorowali to, co jest tam mówione.
Po Paranie zaczęli się wypowiadać w mediach Izraelczycy, którzy w Polsce przeżyli Zagładę. Cwi Gil z Łodzi powiedział gazecie "Haarec", że przyjęcie ustawy dowodzi, że Polacy wiedzą, iż popełnili przestępstwa wobec Żydów i wezwał do wstrzymania wyjazdów młodzieży izraelskiej do Auschwitz.
Szymon Redlich z Brzezan, wybitny historyk Zagłady, przestrzegł jednak przed bojkotowaniem z powodu ustawy „wszystkich Polaków”, i zauważył, że nacjonalistyczny rząd Netanjahu, który też manipuluje historią, ma słabą wiarygodność, by w tej sprawie protestować.
Znany aktor Szmuel Acmon zauważył, że
„usiłując wymazać ówczesne czyny złych Polaków, rząd [polski] wyrządza krzywdę dobrym Polakom dziś”, którzy znają prawdę i nie potrzebują jej zakłamywania.
Panowało jednak powszechne przekonanie, że przyjęcie nowelizacji przez Sejm jest wpadką, która rychło zostanie naprawiona w Senacie. Zdawały to potwierdzać rozmowy telefoniczne obu premierów, oraz zapewnienia przedstawicieli polskich władz, że celem ustawy nie jest zakłamywanie przeszłości, lecz walka o prawdę, w tym zwłaszcza z użyciem zwrotu „polskie obozy” – który zresztą już w 2016 roku potępili wspólnie premierzy obu krajów.
Niektóre gazety wręcz pisały, że ustawa wprost zabrania jego użycia, choć ustawa niczego takiego nie zawiera. I dopiero, gdy ustawa trafiła do Senatu, który ją ekspresowo i bez zmian przegłosował, wybuchł prawdziwy skandal.
To, co uznawano za niefortunną pomyłkę okazało się celowym działaniem. Opozycyjna posłanka Tzipi Livni, była szefowa MSZ, nazwała to „splunięciem w twarz”, minister Katz zażądał odwołania ambasador Anny Azari, Yad Vashem uznał że jest „rozczarowujące, że Polska przyjęła ustawę, która może prowadzić do wypaczenia prawdy historycznej”.
Nawet jednak i w tych reakcjach trudno dopatrywać się imputowanej Izraelowi w polskiej debacie publicznej agresywności czy histerii. Nie inaczej reagowały polskie władze na uchwalenie w Kijowie ustawy o ochronie pamięci żołnierzy UPA.
Co więcej, przyjęcie ustawy przez Senat sprawiło, że Izrael zaczął szykować odpowiedź prawną. Z inicjatywy posła Itzika Szmuli’ego z opozycyjnej Partii Pracy przygotowano szybko dwa projekty ustaw:
Oba projekty zebrały poparcie ponad połowy posłów, z koalicji oraz opozycji, w tym z Listy Arabskiej;
tego rodzaju jedność się w Knesecie po prostu nie zdarza.
Gwarantuje to, że kiedy zostaną wprowadzone pod obrady Knesetu zostaną przyjęte – ale póki co żaden termin debaty nie został wyznaczony. Parlament czekał najpierw na decyzję prezydenta Andrzeja Dudy, a teraz na orzeczenie polskiego TK, do którego ustawę po podpisaniu wysłał prezydent Duda.
Same proponowane ustawy nie mają w sobie nic szczególnego. Pierwsza jest redundantna, bo zaprzeczanie jakiegoś aspektu Zagłady jest już karane, skoro karane jest samo zaprzeczanie. Nowością jest jednak jej uniwersalna stosowalność, będąca kopią polskiego art. 55b.
Oznacza to, że oba kraje zyskałyby instrumenty prawne do atakowania obywateli drugiej strony.
Do procesów mogłoby, rzecz jasna, dochodzić jedynie, gdyby oskarżony znalazł się na terenie państwa ścigającego. Izrael chce mieć pewność, że w wypadku zastosowania art. 55b będzie miał możliwość odpowiedzenia tym samym.
Zaś ustawa o pomocy prawnej jest, w świetle zasadnych wątpliwości podniesionych przez Gila Parana, całkiem uzasadniona. Nie ulega też wątpliwości, że jeśli Izrael ją przyjmie, Polska odpowie tym samym.
A wówczas zaś te cztery ustawy skutecznie zamrożą wzajemne kontakty i uwiążą oba państwa w klinczu, z którego nie będzie już wyjścia.
Dlatego też Kneset wstrzymuje się z odpowiedzeniem Polsce pięknym za nadobne. Jeżeli jednak po wejściu we wtorek 20 lutego ustawy w życie zostaną wszczęte na jej podstawie jakieś postępowania, a zwłaszcza jeśli TK nie uzna jej art. 55a i art.55b za niekonstytucyjne, jest niemal pewne, że Izraelczycy nie będą mogli ich w odpowiedzi nie przyjąć. Dla obu stron byłaby to katastrofa.
Katastrofa, której Izrael na pewno nie chce i wydaje się też, że nie chce jej znaczna część polskich rządzących elit politycznych.
Ale wybuch antysemityzmu, jaki towarzyszył dyskusjom na temat nowelizowanej ustawy w prawicowych oraz publicznych polskich mediach, może swobodę działania tych elit drastycznie ograniczyć.
Warto przy tym zauważyć, że – wbrew oskarżeniom medialnym – „antypolonizmu”, czyli niesprawiedliwych czy fałszywych oskarżeń pod adresem Polski – było w izraelskiej debacie znacznie mniej.
Wpis Yaira Lapida, polityka którego partia poniosła w ostatnich wyborach znacząca porażkę, zdominował obraz tej debaty w mediach polskich, lecz nie w Izraelu. Wielu zabierających w niej głos zwracało uwagę na fałszywość zarzutu o „polskich obozach” i to, że bycie synem ocalałego z Zagłady nie daje prawa do fałszywych oskarżeń.
Gdy zaś wyszło na jaw, że w Auschwitz zginęła jego prababka, nie babka (co z merytorycznego punktu widzenia nic nie zmienia, bo tak czy inaczej nie jest to argument merytoryczny), Lapid przestał zabierać głos w dyskusji.
To nie znaczy, że emocjonalnych i niesprawiedliwych głosów nie było wcale. Dziennikarka centroprawicowego "Jerusalem Post" napisała na Twitterze 14 razy „Polish death camps” i potem z satysfakcją opublikowała tekst o tym, jak została „Polskim wrogiem publicznym nr 1” (o czym Polska zresztą, jak się wydaje, nie wie).
Inna dziennikarka, Allison Sommers Kaplan, napisała w centro-lewicowym "Haarec", że po interwencji polskiej ambasady w reakcji na jej tekst, w którym użyła w sensie geograficznym zwrotu „polskie getto”, i teraz, po przyjęciu przez Sejm ustawy, „już nie będzie wrażliwa na polską wrażliwość”, bo ten wymóg jest używany do fałszowania historii.
Ale warto zwrócić uwagę, że większość tekstów na temat ustawy opublikowanych dotąd przez obie gazety, miała charakter informacyjny, a nie komentarza (w "Haarec" 32 z 46), zaś komentarze reprezentowały szeroki wachlarz stanowisk.
Zarazem obie gazety zajęły stanowisko we wstępniakach:
Ale nawet to stanowisko nie przeszkodziło gazecie, by publikować komentarze bardzo odeń odbiegające, przypominające polskich Sprawiedliwych, polską walkę z III Rzeszą, czy uznające, że trzeba uszanować cudzą wrażliwość, nawet jeśli się z nią nie zgadza.
Z kolei "Haarec", opozycyjny wobec rządu Netanjahu, chętnie podważał izraelską moralną wiarygodność w protestowaniu przeciwko polskiej ustawie w sytuacji, gdy premier Netanjahu usiłował przypisać odpowiedzialność za Zagładę mufti Husseiniemu [Wielki mufti Jerozolimy w latach 1921-1948], i prowadzi politykę dyskryminacji Arabów czy deportacji uchodźców.
Słowem, na łamach izraelskiej prasy toczyła się rzeczywista debata, której celem jest krytyczne zrozumienie stanowisk obu stron.
Nie spotkałem głosów wzywających, by w obliczu „polskiej bezczelności” zewrzeć szeregi wokół rządu, ani piętnujących tych, którzy tego nie czynią, jako zdrajców. Może i takie były – izraelski nacjonalizm nie jest ani mądrzejszy od polskiego, ani bardziej od niego moralny – ale to nie one nadawały ton debacie.
Najwyraźniej w Izraelu potrafią jeszcze rozpoznać, jak wygląda knebel – i nie tylko protestować przed zakładaniu go innym, ale nie dać też założyć go sobie.
* Konstanty Gebert, założyciel i pierwszy dyrektor warszawskiego biura think tanku ECFR (European Council on Foreign Relations), w latach 70. współpracownik KOR, w latach 80. publicysta (ps. Dawid Warszawski) podziemnej „Solidarności”, sprawozdawca rozmów Okrągłego Stołu (książka „Mebel”), wspierał Tadeusza Mazowieckiego jako specjalnego wysłannika ONZ do Bośni (1992-1993; książka „Obrona poczty sarajewskiej”), jeden z animatorów odrodzenia życia żydowskiego w Polsce (założyciel pisma „Midrasz”, 1997), specjalizuje się w tematyce bliskowschodniej, opisuje naruszanie praw człowieka w wielu miejscach świata
(ur. 1953), psycholog, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, obecnie stały współpracownik „Kultury Liberalnej”. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny żydowskiego miesięcznika „Midrasz”. W stanie wojennym, pod pseudonimem Dawid Warszawski, redaktor i dziennikarz podziemnego dwutygodnika KOS, i innych tytułów 2. obiegu. Autor ponad dwóch tysięcy artykułów w prasie polskiej i ponad dwustu w międzynarodowej, oraz kilkunastu książek. Książka „Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło” (Agora 2022) otrzymała nagrody im. Beaty Pawlak, Klio oraz im. Marcina Króla. Jego najnowsze książki to „Spodnie i tałes” (Austeria 2022) oraz „Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela” (Agora 2023). Twórca pierwszego polskiego podcastu o Izraelu: „Ziemia zbyt obiecana”.
(ur. 1953), psycholog, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, obecnie stały współpracownik „Kultury Liberalnej”. Założyciel i pierwszy redaktor naczelny żydowskiego miesięcznika „Midrasz”. W stanie wojennym, pod pseudonimem Dawid Warszawski, redaktor i dziennikarz podziemnego dwutygodnika KOS, i innych tytułów 2. obiegu. Autor ponad dwóch tysięcy artykułów w prasie polskiej i ponad dwustu w międzynarodowej, oraz kilkunastu książek. Książka „Ostateczne rozwiązania. Ludobójcy i ich dzieło” (Agora 2022) otrzymała nagrody im. Beaty Pawlak, Klio oraz im. Marcina Króla. Jego najnowsze książki to „Spodnie i tałes” (Austeria 2022) oraz „Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela” (Agora 2023). Twórca pierwszego polskiego podcastu o Izraelu: „Ziemia zbyt obiecana”.
Komentarze