0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Bartosz Makowczynski / Agencja GazetaBartosz Makowczynski...

"Wszystkie te zjawiska mają jeden wspólny mianownik: jest nim antropogeniczna – czyli spowodowana przez człowieka – zmiana klimatu, która będzie postępować" - mówi OKO.press prof. Szymon Malinowski, fizyk atmosfery z Uniwersytetu Warszawskiego.

Takich ekstremów pogodowych w przyszłości możemy spodziewać się więcej. Szczególną obawę uczonego budzą pożary lasów. "W większości to drzewostany gospodarcze, w których dominuje sosna, a ona doskonale się pali" - mówi prof. Malinowski.

"Wystarczy splot warunków pogodowych podobnych do tych, które obserwujemy od kilku dni – suszy i silnego wiatru – by w Polsce powtórzył się scenariusz znany ze Szwecji czy z Kalifornii z ubiegłego roku" - dodaje.

W lipcu 2018 w Kalifornii spłonęło 1850 km2 lasów, z dymem poszło 27-tysięczne miasteczko Paradise, zginęło ponad 70 osób.

Rozmowa z prof. Szymonem Malinowskim.

Robert Jurszo, OKO.press: Polski internet zalały – a raczej: zasypały – zdjęcia samochodów przebijających się przez burze piaskowe, które w tym tygodniu przeszły przez Polskę. Niektórzy straszą, że nasz kraj czeka klimatyczna przyszłość rodem z filmu „Mad Maxa”. Przesada czy przepowiednia?

Prof. Szymon Malinowski, Uniwersytet Warszawski: Wizje z kina apokaliptycznego nie muszą realizować się w stu procentach. Ale faktem jest – mówią o tym też rządowe dokumenty - że część Polski coraz bardziej się wysusza. Nie oznacza to braku opadów, bo one są (i będą), ale zmienia się ich charakter: stają się krótkie i bardziej gwałtowne. W efekcie ziemia nie nasiąka wodą równomiernie, co stanowi problem dla tych roślin, które potrzebują stale wilgotnej gleby.

Tak przebiega proces pustynnienia niektórych obszarów naszego kraju, np. Wielkopolski.

No właśnie, z polskim klimatem dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Mamy za sobą bardzo ciepłą zimę, od której zakończenia niemal nie padał deszcz. Przez Polskę przechodzą porywiste wiatry, które wzniecają piaskowe zamiecie. Susza sprawia, że płoną lasy. A na dodatek zawiewało jeszcze do nas piasek z Sahary...

Jeśli chodzi o to ostatnie, to nie ma w tym nic nadzwyczajnego, dochodzi do tego nawet kilka razy w roku. Akurat w tym roku zbiegło się to w czasie z zamieciami pyłowymi i media zaczęły łączyć, całkowicie błędnie, obydwa zjawiska w jedno.

Natomiast pozostałe zdarzenia, które pan wymienił mają jeden wspólny mianownik. Jest nim antropogeniczna – czyli spowodowana przez człowieka – zmiana klimatu, która będzie postępować.

Jeszcze dwadzieścia kilka lat temu zimą pokrywa śnieżna zalegała na większości obszaru Polski i znacznie dłużej niż dziś. Zamarzały też jeziora i tworzyły się zatory lodowe na rzekach. Wiosną, gdy rzeczny lód topniał, powstawały powodzie roztopowe, które obficie nawadniały glebę. A topniejący śnieg zatrzymywał zasoby wodne w glebie. Tych procesów niemal już dziś nie ma, bo zimy są prawie bezśnieżne. A jeśli już pada, to głównie deszcz, a nie śnieg. I jest on – jak mówiłem wcześniej – zbyt krótkotrwały, by wystarczająco nawodnić grunt.

Dlaczego tak się stało?

Maleje różnica temperatur między równikiem a biegunami, bo Arktyka ociepla się najszybciej, To z kolei ma wpływ na ogólną cyrkulację atmosfery, która sprawia, że do Polski coraz rzadziej trafiają wilgotne masy powietrza znad Oceanu Atlantyckiego. Częściej wieje albo z północy, albo z południa, a to powietrze zawiera znacznie mniej wilgoci. A skoro jej nie ma, to nie ma też szansy na deszcz.

W Polsce zaczynają dominować tzw. opady konwekcyjne. Nie są one efektem tej wielkoskalowej cyrkulacji atmosfery, o której mówiłem przed chwilą, ale lokalnych ruchów mas powietrza.

Ogrzewa się ono od podłoża, wnosi na pewną wysokość i te niewielkie ilości wody, które zawiera, spadają na ziemię w postaci gwałtownego, ale krótkotrwałego deszczu na wąskim obszarze. W takiej sytuacji w miejscu opadu woda spływa szybko nie mając czasu przesiąknąć w głąb, a tereny wokół pozostają nadal suche.

A skąd biorą się te piaskowe wichury, które zasypywały Polskę?

One również są związane z konwekcyjnymi prądami powietrza. Silny wiatr w górnych warstwach atmosfery nad Polską jest ”dostarczany” blisko powierzchni ziemi przez w prądy zstępujące. Silne porywy wiatru unoszą drobiny piasku ze spalonych przez suszę pól uprawnych. To nie jest tak, że wcześniej to zjawisko nie było spotykane w Polsce. Ale tym razem – właśnie przez suszę – jego skala była tak duża, że zauważalna nawet na fotografiach satelitarnych naszego kraju.

Te zawieje pyłowe nie tylko stanowią zagrożenie dla ruchu drogowego, bo ograniczają widoczność kierowcom. Są zabójcze dla rolnictwa, ponieważ w wyniku tzw. erozji wietrznej zwiewana jest zewnętrzna, zawierająca szczątki organiczne, warstwa gleby, która jest najżyźniejsza.

Widziałem jedną z takich piaskowych zadymek, gdy wracałem ze świąt wielkanocnych. I przyszło mi wtedy do głowy, że to jest trochę tak, że przyroda bierze na nas odwet za coś jeszcze. Za naszą politykę melioracyjną.

To prawda, od kilkudziesięciu lat osuszano Polskę. Ale teraz, gdy zmienił się charakter i struktura opadów,

osuszanie zamieniło się w wysuszanie.

A na dodatek, coraz częściej wycina się zadrzewienia śródpolne i drzewa wzdłuż dróg, niszcząc w ten sposób bariery dla wiatru, którego podmuchy erodują glebę. Płacimy coraz większą cenę za te błędne działania.

Aż boję się zapytać: czy susze, burze pyłowe i pożary zostaną już z nami na zawsze?

Niestety, takich zjawisk będzie coraz więcej. Moją szczególną obawę budzą pożary lasów. W większości to drzewostany gospodarcze, w których dominuje sosna, a ona doskonale się pali. Wystarczy splot warunków pogodowych podobnych do tych, które obserwujemy od kilku dni – suszy i silnego wiatru – by w Polsce powtórzył się scenariusz znany ze Szwecji czy z Kalifornii z ubiegłego roku.

Przypomnijmy: w lipcu 2018 roku w Kalifornii spłonęło 1850 km2 lasów, z dymem poszło 27-tysięczne miasteczko Paradise, zginęło ponad 70 osób. Coś takiego mogłoby się stać również u nas?

A dlaczego nie? Proszę mi wskazać choć jeden powód, dla którego podobna katastrofa nie miałaby wydarzyć się w Polsce. Nie mówię, że to się stanie za chwilę, czy w najbliższym czasie, ale prawdopodobieństwo wzrasta. Rozumiem, że to nam się jeszcze nie mieści w głowach i nie ogarniamy tego wyobraźnią, ale to świadczy tylko o naszych mentalnych ograniczeniach. A rzeczywistość może nas boleśnie zaskoczyć.

Co możemy w tej sytuacji zrobić? Pewnie pan powie, że jak najszybciej odejść od spalania paliw kopalnych. Ale to ogólna recepta, a na dodatek – przy obecnych wiatrach (tym razem politycznych) – mało realna. Wygląda na to, że przynajmniej do części negatywnych zmian klimatu w Polsce musimy się po prostu przystosować.

Dekarbonizacja gospodarki to kwestia ogólnoświatowa, muszą to zrobić wszyscy. Bo odejście od wydobywania i spalania kopalin tylko przez kilka krajów nie rozwiązuje naszego globalnego problemu.

Jeśli zaś chodzi o adaptację, to musimy przede wszystkim zmienić sposób projektowania naszych inwestycji infrastrukturalnych – od budynków mieszkalnych aż po instalacje wodno-kanalizacyjne.

I w ogóle na nowo przemyśleć zasady planowania przestrzennego. Ale też zreformować gospodarkę leśną. Dostosować to wszystko do zmiany klimatu, jakiej spodziewamy się w perspektywie 30, 50 czy 100 lat - zależnie od tego, jaki czas życia konkretnej infrastruktury przewidujemy.

Damy radę?

A mamy jakiś wybór?

Przeczytaj także:

;

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze