0:000:00

0:00

"Wierzę, że »Polityka« to więcej niż film. Jest w stanie poruszyć serca i umysły ludzi, którzy do tej pory nie chcieli głosować" - zapowiadał jeszcze przed premierą Patryk Vega. I sugerował, że politycy PiS próbowali na nim wymusić przełożenie premiery na termin powyborczy.

Jeśli to prawda, to niepokój obozu "dobrej zmiany" był zupełnie nieuzasadniony.

Research Vegański

To nie pierwszy film, w którym Patryk Vega chce rozprawiać się z bolączkami Polski. W “Botoksie” miał demaskować patologię toczącą sektor ochrony zdrowia. By to pokazać, Vega zmieszał dziesiątki rzeczywistych wydarzeń z miejskimi legendami, czy wręcz szkodliwymi fake newsami (jak ten z dzieckiem płaczącym po aborcji). Zarzekając się później w wywiadach, że to sama prawda, poparta głębokim researchem i badaniami.

Research Vegi do "Polityki" wygląda podobnie i sprowadza się do gazetowych nagłówków, pogłosek i memów. Z jednej strony widzimy Bartłomieja Misiewicza, który ląduje w areszcie przez aferę z Polską Grupą Zbrojeniową. Z drugiej - Antoniego Macierewicza zażywającego w szpitalu elektrowstrząsów po tym, jak nasilają się jego paranoiczne myśli.

Istotną paralelą między "Botoksem" a "Polityką" jest też sama wymowa obu filmów. W świecie Vegi na SOR umiera się nie przez potworne niedofinansowanie ochrony zdrowia, ale przez lekarzy, którzy wolą w tym czasie pojeździć sobie na motorze wyścigowym albo inwestować w klinikę waginoplastyki. W "służbie zdrowia" źle się dzieje, bo lekarze nad przysięgę Hipokratesa przedkładają bożka Mammona. A ratownicy medyczni ciągle piją.

Takim samym pop-moralitetem jest "Polityka". Pojawiają się wtręty o tym, że antyuchodźcza nagonka, to tak naprawdę zarządzanie strachem. Widzimy też politycznych "macherów", czyli wszechwładnego, ale w gruncie rzeczy poczciwego staruszka Kaczyńskiego, wszystkowiedzącego Kamińskiego czy ascetycznego bankstera Morawieckiego.

Ale "Polityka" to przede wszystkim świat ludzi grzesznych, małostkowych, popędliwych, korumpowanych przez żądzę pieniędzy i wpływów.

Kto szuka tu systemowego niszczenia demokracji, państwa policyjnego, politycznych rozgrywek i intryg ten raczej się zawiedzie. Widzimy, że Sejm okupowany jest przez ludzi krzyczących "Konstytucja", ale po obejrzeniu filmu można odnieść wrażenie, że stoją tam, bo Krystyna Pawłowicz je sałatkę, a Stanisław Pięta romansuje z modelką.

Miarą politycznego rozeznania Vegi mogą być sceny, w których Antifa ramię w ramię z KOD-em idzie w antyrządowym marszu. To dość naiwna kalka narracji o "totalnej opozycji". O "wywrotowości" "Polityki" świadczyć może zaś to, że jedynym duchownym, który tam się pojawia jest Tadeusz Rydzyk i jego medialne imperium.

W gumofilcach do Sejmu

Kolejną "słabością", którą Vega chce napiętnować w ludziach PiS jest ich pochodzenie. W scenie otwierającej film widzimy Beatę Szydło karmiącą kury na podwórzu. Wybiega do niej mąż w gumofilcach i przekazuje telefon: "Słońce, słońce, do Warszawy tobie dzwonić! Ty premierem zostałaś".

A przecież cały czas chodzi o polityczkę, która była szefową sztabu w zwycięskiej kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy. Szydłowie mogą pochodzić ze wsi, ale nie są biedną rodziną, a tym bardziej nie prowadzą żadnego gospodarstwa. Tam, gdzie mieszkają, należą do elity. Mąż Szydło, Edward, jest dyrektorem prywatnej szkoły w Oświęcimiu. Tymczasem w filmie to prosty rolnik, który sączy piwo w karczmie i ku udręce małżonki ubiera się w lumpeksach. Razem obierają ziemniaki do miski i tarzają się pod pierzyną, gdy za ścianą czuwają BOR-owcy.

Przeczytaj także:

Wyśmiewanie ludowego pochodzenia jest bardzo powszechnym wątkiem w żartach z polityków PiS. Kto choć raz zajrzał na grupki lub fanpejdże antyrządowe na Facebooku z pewnością widział memy z Beatą Szydło jadącą na furmance.

Narracja o "chamie na salonach" i politykach "oderwanych od pługa" jest atrakcyjna intelektualnie dla tej samej grupy odbiorców, dla której szlachetne pochodzenie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej predestynuje ją samo w sobie do objęcia teki premiera.

Jeśli film Vegi rzeczywiście obliczony był na "otwieranie oczu" zwolennikom "dobrej zmiany", to w tym wymiarze jest właśnie największym kapiszonem. "Ludowość" PiS-u, często udawana, jak w przypadku Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego, jest ich największym orężem, a nie słabością. Klasizmem wyborów się nie wygrywa.

Ku chwale ojczyzny

Są mimo wszystko fragmenty, w których Vedze udaje się uchwycić "grzechy" polityków w zabawny sposób. Choć romans Stanisława Pięty kosztował go karierę, to politycznie nie był wielkim wydarzeniem. Vega poświęca mu jednak cały rozdział, bo seks to oczywiście wdzięczny temat filmowy. Łatwo też tu wytknąć politykom hipokryzję. W końcu w PiS-ie najgłośniej upominającym się o ratowanie tradycyjnej rodziny i straszącym marksistowsko-dżenderową nawałnicą dość duży jest odsetek rozwodników i publicznych cudzołożników.

U Vegi politycy nie wyśmiewają wartości i nie nabijają się z moralności dobrej dla maluczkich. Przeciwnie - niekatolicka zgoła rozwiązłość usprawiedliwiana jest religijnymi i patriotycznymi fantazmatami. W końcu, czy to grzech poznać piękną kobietę na rocznicy smoleńskiej i zakochać się w niej, gdy przy wódce śpiewa pieśni Legionów? Ich gra wstępna to rozmowy o pielgrzymkach, męczennicach katolickich, walce z lewactwem i picie wódki. Dopiero wtedy mogą spółkować ku chwale ojczyzny.

Nie wiemy, czy tak rzeczywiście wygląda seks prawicowych radykałów, ale korespondencja Małej Emi i sędziego Cichockiego wskazuje, że wizja ta może być niedaleka od prawdy ("Seks pod prysznicem, pisanie donosów, wysyłka, potem znowu seks i rozniesiemy kastę w mig").

Kogo i do czego przekona "Polityka"?

Szumne zapowiedzi Vegi, że PiS powinien się bać "Polityki", to oczywiście gra. Vega jest przede wszystkim biznesmenem, który szuka okazji do zarobku. Niewykluczone, że bezpośrednią inspiracją do nakręcenia "Polityki" był kasowy sukces "Kleru", który zobaczyło ponad 5 milionów osób, co dało zarazem rekord przychodów w polskich kinach. Do stycznia 2019 film Smarzowskiego zarobił ponad 105 milionów złotych. Wynik "Botoksu" utknął na poziomie 2 milionów widzów.

Vega mógł zobaczyć w "Klerze" film, który porusza temat frustrujący dla Polaków bardziej niż ochrona zdrowia. I kierując się słusznym, bo wprost potwierdzanym przez polityków i duchownych przekonaniem, że Kościół i PiS to właściwie jedno, sięgnąć właśnie po tę widownię. Promocję takiego filmu zapewniają przecież sami politycy, którzy nie powstrzymają się od wściekłych komentarzy.

Przewodnim hasłem "Kleru" było "nic, co ludzkie, nie jest im obce" i jak ulał pasuje to też do przesłania "Polityki". Vega (zachowując oczywiście proporcje) naśladuje Smarzowskiego, wytykając elicie, tu - politykom, ich moralne zepsucie. Patrzcie, mówi Vega ustami Daniela Olbrychskiego, mieliście być dla ludzi, a jesteście chciwi i cyniczni.

Głównym problemem "Polityki" jest to, że skrojona została jako film, który nie jest w stanie wyjść poza bańkę ludzi, którzy i tak lubią pośmiać się z broszki Beaty Szydło, Maybacha Tadeusza Rydzyka i nieokreślonej tożsamości seksualnej Jarosława Kaczyńskiego.

Jeżeli poparcia PiS-u nie podtopiły nagrody, loty Kuchcińskiego i afera hejterska w Ministerstwie Sprawiedliwości, to z pewnością nie zrobi mu krzywdy film, który nie wnosi nic nowego do debaty, za to skierowany jest tylko do ludzi przekonanych.

W jednym z sondaży IPSOS dla OKO.press na pytanie "czy PiS bardziej niż poprzednie rządy dba o swój partyjny interes" aż 38 proc. wyborców PiS odpowiedziało "tak". Jednocześnie ponad 90 proc. elektoratu było przekonanych, że ten rząd lepiej dba o interes Polski.

Czy to przekonanie zmieni zobaczenie na ekranie Misiewicza i Macierewicza wciągających kokainę? Albo Beaty Szydło obierającej ziemniaki?

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze