Coraz więcej wskazuje na to, że epidemia w Polsce i w Europie wymknęła się spod kontroli – Polacy nie wiedzą, gdzie się zarażają. To słynna „transmisja pozioma" ministra Szumowskiego. Dobra wiadomość jest taka, że wirus mutuje i chyba staje się mniej śmiertelny
Na 10 dni przed rozpoczęciem roku szkolnego nie widać wyraźnych sygnałów uspokojenia trendu wznoszącego epidemii, który obserwujemy od miesiąca. W środę 19 sierpnia ministerstwo zdrowia poinformowało o 735 wykrytych przypadkach SARS-CoV-2, po trzech dniach, w których liczba przypadków spadła poniżej 600. Za wcześnie więc, by powiedzieć, że sytuacja się uspokaja.
Przyrost aktywnych przypadków od 6 dni się zmniejsza, ale wciąż ich przybywa. Obecnie w Polsce jest 16 599 wykrytych osób zakażonych i jest to kolejny rekord COVID-19. Liczba zakażeń rosła do połowy czerwca do poziomu 14,5 tys., potem – kiedy skończyły się badania przesiewowe na Górnym Śląsku, które zakłócały obraz – spadła do 8,2 tys. i sytuacja wydawała się opanowana. Ale od 19 lipca urosła znowu - podwoiła się do 16,6 tys.
Polskie 16,6 tys. zakażonych na tle 6,5 mln na świecie, w tym 2,5 mln w USA, czy 734 tys. w Brazylii, czy 20 tys. w pięciomilionowej Kostaryce, nie robi wielkiego wrażenia. W UE najwięcej aktywnych przypadków ma teraz Francja: aż 110,5 tys., Hiszpania (brak dokładnych danych); Belgia 59,9 tys., Rumunia 37 tys. i właśnie Polska. Wyprzedza nas też Ukraina – 44 tys. zakażonych. Za nami są Niemcy, Włochy, Czechy, Austria, Portugalia, czyli kraje, które przechodziły ostrzej epidemię w czerwcu.
Znów najwięcej nowych zakażeń wykryto w województwie śląskim – 160, małopolskim – 140 i wyjątkowo dużo w mazowieckim – 126. Najmniej przypadków było w Świętokrzyskiem – 4, Lubuskiem i na Podlasiu– 8, oraz na Opolszczyźnie – 12.
Resort poinformował o śmierci aż 17 osób w wieku od 37 do 90 lat, z których większość miała choroby współistniejące. Na wykresie zgonów wyraźnie widać już skutki zwiększenia się liczby przypadków przed trzema tygodniami.
To już trzeci szczyt zgonów podczas tej epidemii. Stały wzrost epidemii widać też na wykresie liczby hospitalizowanych, która przekroczyła po raz pierwszy od początków czerwca barierę 2000 łóżek i pnie się w górę, prawie do 2100.
Rośnie również liczba osób wymagających respiratora – przekroczyła 80 i zbliża się do najwyższych wyników z czerwca.
Niepokoi spadek liczby przeprowadzanych testów – na początku lipca dodatnie wyniki stanowiły 1,1 proc. dobowej ich liczby, obecnie – średnio ponad 3 proc. WHO zaleca, by dodatnie wyniki stanowiły nie więcej niż 10 proc. Mamy zatem spory zapas, ale wzrost może oznaczać, że sieć zarzucana przez służby sanitarne skurczyła się i przez jej oka może się przemknąć więcej niewykrytych przypadków.
Największy niepokój budzą doniesienia z kolejnych Wojewódzkich Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych o tym, że nie są w stanie monitorować epidemii. Skarżono się na to już w Krakowie, gdzie coraz więcej osób trafia do rejestrów „z ulicy" i nie potrafi powiedzieć, gdzie się zaraziło.
Podobną opinię wyraziła w rozmowie z łódzką „GW" szefowa tamtejszej WSSE, zapytana, czy ma już miejsce „transmisja pozioma" – jak określał były (od wczoraj) minister zdrowia Łukasza Szumowskiego rozprzestrzenianie się zakażeń bez kontroli:
„Ja takiego terminu nigdy wcześniej nie słyszałam. My to nazywamy zakażeniami ambulatoryjnymi i przyznaję, że mamy ich, niestety, coraz więcej. Dochodzi do sytuacji, że przychodzi zdrowy człowiek na test przed wyjazdem do sanatorium i okazuje się, że ma koronawirusa. Coraz więcej, w czasie dochodzeń epidemicznych, mamy sytuacji, że ludzie pojęcia nie mają, czy w czasie kontaktu z osobą zakażoną, mieli na twarzy maseczkę. A może mieli, ale tylko na ustach? A może wisiała na brodzie? Łodzianie coraz częściej udają, że koronawirusa nie ma. I coraz częściej zakażają się na ulicy czy - jak chce minister - wskutek transmisji poziomej."
To bardzo niepokojące sygnały, bo mogą oznaczać, że wkrótce nie będziemy w stanie opanować epidemii. „Dziennik Gazeta Prawna” pisze w środę o symulacjach wykonanych przez zespół dr Franciszka Rakowskiego z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego.
Według tych obliczeń, jeśli wszystkie dzieci 1 września wrócą na raz do szkół, może to oznaczać wzrost współczynnika reprodukcji R aż do 2 z 1,2 obecnie. Oznaczałoby to znaczny przyrost nowych przypadków, nawet do kilku tysięcy dziennie.
Wcześniej w wywiadzie dla TVN24 dr Rakowski zaznaczył jednak, że nie wiemy, w jakim stopniu dzieci transmitują wirusa. Z międzynarodowych badań, zwłaszcza tych przeprowadzonych w Korei Południowej wynika, że te poniżej 10. roku życia w znacznie mniejszym stopniu niż te starsze. Może się to wiązać m.in. z tym, że małe dzieci mają usta i nos na wysokości, która nie jest groźna dla znacznie wyższych dorosłych.
Zespół w swoich wyliczeniach wziął więc pod uwagę kilka wariantów – ten przedstawiony przez „GDP” jest najgorszy.
Z drugiej strony doświadczenia np. Danii, gdzie dzieci wróciły do szkół już w kwietniu, pokazują, że może nie dojść do wzrostu zakażeń. Pod jednym warunkiem – dzieci podczas zajęć pozostają odizolowane w małych grupach.
Tymczasem w polskich szkołach-molochach, gdzie nierzadko uczy się ponad 1000 uczniów, jest to praktycznie niewykonalne. Dyrektorzy szkół boją się też, że w związku z zagrożeniem na emeryturę odejdzie duża część kadry pedagogicznej powyżej 60 roku życia, jeszcze bardziej utrudniając prowadzenie zajęć.
Ze wszystkich stron płyną więc apele, by zaostrzyć planowane restrykcje w klasach. W komunikacie wydanym przez zespół doradczy COVID-19 przy prezesie PAN czytamy: „powszechnie powinien być wprowadzony obowiązek noszenia maseczek w szkołach dla personelu i przynajmniej starszych dzieci. W scenariuszu umiarkowanym do tego zalecenia powinno dojść zwiększenie dystansu między ławkami uczniów, wydzielenie grup uczniów, którzy mogą kontaktować się ze sobą, ale nie pomiędzy grupami, oddelegowanie nauczycieli do konkretnych klas (brak transmisji rozszerzonej przy zakażeniu nauczyciela), ograniczenie poruszania się uczniów w przestrzeni wspólnej (np. asynchroniczne przerwy), wietrzenie pomieszczeń w ciągu dnia i dezynfekcja ławek, klamek oraz przedmiotów wspólnych po zajęciach."
Ogniska zakażeń, te, które jest w stanie wyizolować Sanepid, są wciąż te same – wesela, domy opieki społecznej, szpitale, zakłady pracy, kościoły. W skrócie – wszystkie miejsca, gdzie dużo ludzi przebywa przez dłuższy czas w jednym pomieszczeniu.
I tak na przykład ostatnie duże ogniska choroby to:
Gdy wieczorem wrzucaliśmy ten raport do sieci, globalna sytuacja pandemiczna wyglądała następująco:
Wciąż najwięcej nowych przypadków i zgonów odnotowują Stany Zjednoczone i kraje Ameryki Łacińskiej (tam jest teraz 39 proc. wszystkich ofiar na świecie), ale rozpędu nabiera epidemia w Indiach. Wakacyjny wzrost zakażeń przeraził Hiszpanię (ponad 2 tys. dziennie), zaniepokoił władze Grecji, które wprowadziły ostre ograniczenia na turystycznej wyspie Mykonos (zakaz zgromadzeń powyżej 9 osób, w tym oczywiście imprez). W Czechach wracają maseczki w zamkniętych miejscach publicznych.
W krajach europejskich głównym źródłem zakażeń są teraz młodzi ludzie, którzy korzystają z wakacyjnych uciech. Często nie wiedzą, że są zakażeni, bo przenoszą zakażenia łagodnie – mówi Maria van Kerkhove ze Światowej Ogranizacji Zdrowia. Powtarza się więc scenariusz z początku pandemii: w lutym i marcu w Lombardii głównymi roznosicielami SARS-CoV-2 byli najprawdopodobniej dojeżdżający do pracy mieszkańcy podmediolańskich miejscowości. Dlatego wirus mógł się rozprzestrzeniać niezauważony.
Bezobjawowi nosiciele to poważny problem, ale w opublikowanym 19 sierpnia w „Lancecie" tekście badacze z Londyńskiej Szkoły Higieny i Medycyny Tropikalnej udowadniają, że skuteczny wywiad epidemiologiczny może zmniejszyć współczynnik reprodukcji R aż o 26 proc. Aby to jednak było możliwe, cały proces musi być bardzo szybki:
Tymczasem w Polsce zakażeni, którzy mają lekkie objawy i nie wymagają hospitalizacji, wciąż skarżą się, że bardzo trudno im załapać się na test. Służba zdrowia ich zbywa, a Sanepid nie chce zająć się ich sprawą, jeśli nie potrafią wskazać, że mieli kontakt z osobą zakażoną.
Australijski rząd podpisał kontrakt z koncernem farmaceutycznym AstraZeneca na szczepionkę dla 25 mln swoich obywateli. Władze w Canberze obiecują, że nie zapomną również o swoich pacyficznych sąsiadach. Nad szczepionką dla AstryZeneki pracują badacze na Oksfordzie – w tej chwili jest ona w III fazie testów klinicznych, tj. testowana na pacjentach. Może trafić na rynek na początku roku i jest najbardziej obiecującym preparatem wśród kilkudziesięciu innych, nad którymi obecnie się pracuje.
Zaniepokojony wykupywaniem szczepionki w tak szybkim tempie jest tymczasem i Watykan, i Światowa Organizacja Zdrowia. Papież Franciszek powiedział w środę, że bogate kraje nie powinny gromadzić szczepionek na własne potrzeby. „Byłoby bardzo smutne, gdyby szczepionka stała się własnością tego lub tamtego narodu, a nie była uniwersalna dla wszystkich" – stwierdził papież.
Podobną opinię ma sekretarz generalny WHO Thedros Adhanom Ghebreyesus, ostrzegający przeciwko „szczepionkowemu nacjonalizmowi". Pod auspicjami organizacji do końca sierpnia ma utworzyć się pakt krajów, które są chętne, by podzielić się szczepionką z biedniejszymi państwami.
Jak donosi agencja Reuters, Paul Tambyah z Narodowego Szpitala Uniwersyteckiego w Singapurze i wiceprezydent Międzynarodowego Towarzystwa Chorób Zakaźnych wskazuje, że coraz szersze rozprzestrzenianie się mutacji D614G wirusa koreluje pozytywnie z mniejszym odsetkiem zgonów z powodu COVID-19. Może to oznaczać, że koronawirus przechodzi drogę innych wirusów – staje się mniej śmiertelny, żeby nie pozbawiać się „żywicieli".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".
Komentarze