0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Jedrzej Nowicki/Agencja GazetaJedrzej Nowicki/Agen...

Zuzanna: "Gdy dostałam wezwanie na przesłuchanie, byłam przerażona. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Niedawno skończyłam 18 lat, gwałt miał miejsce pięć lat wcześniej. Mama zadzwoniła do sądu. Uspokojono ją, że przesłuchanie odbędzie się w osobnym pokoju, tzw. niebieskim, z psychologiem".

Zamiast niebieskiego pokoju była sala sądowa. Obok Zuzy siedziała mama. A kawałek dalej - on. Gwałciciel. Zaczęło się przesłuchanie, a sędzia wyprosiła psychologa. Powiedziała, że jest już pełnoletnia i nie przysługuje jej wsparcie psychologiczne. Zaznaczyła, że Zuzanna musi ponosić konsekwencje swoich czynów. Potem wyprosiła też mamę dziewczyny – z tego samego powodu. Zuza została sama.

27 lipca Zbigniew Ziobro ogłosił, że złożył wniosek o wypowiedzenie konwencji stambulskiej. Podczas konferencji prasowej zaznaczał, że w Polsce jest wyższy poziom ochrony kobiet niż zawarty w jej zapisach. Jak jest naprawdę? Przekazujemy informacje z pierwszej ręki – od osób, które doświadczyły przemocy w naszym kraju.

Przedstawiamy historie dziwięciu kobiet.

Konwencja stambulska została oddana do podpisów w 2011 r. Polska podpisała ją w 2012 r. Kolejne lata miały służyć do wprowadzenia zmian w prawie krajowym, tak, by nie było niezgodne z konwencją. 13 czerwca 2013 r. Sejm niemal jednogłośnie przegłosował nowelizację Kodeksu karnego i Kodeksu postępowania karnego, zmieniając m.in. tryb ścigania przestępstwa zgwałcenia i warunki przesłuchiwania ofiar. Od 1932 r. gwałt był ścigany wyłącznie na wniosek pokrzywdzonej, co w 1997 roku wpisano do nowego Kodeksu karnego. Było to jedyne poważne przestępstwo, którego nie ścigano z oskarżenia publicznego - w przeciwieństwie do kradzieży czy uszkodzenia cudzego dokumentu. Nowelizacja weszła w życie 27 stycznia 2014 r.

Katarzyna: O gwałcie mówiłam każdemu: sołtysce, policjantom, prokuratorce. Nikt nie zareagował, wbrew konwencji i polskiemu prawu

Katarzyna [imię zmienione] przyjaźniła się z Marcinem [imię zmienione] od pięciu lat. Pewnego dnia bez zapowiedzi przyszedł do jej domu, by pomogła mu się ostrzyc. Miała maszynkę i często strzygła krewnych i znajomych. Chciał porozmawiać, ale nie miała dla niego czasu. Prosiła, żeby wyszedł, ale jej nie słuchał. Gdy odwiozła syna do szkoły i wróciła, Marcin na nią czekał. Wpuściła go do domu, bo była zima, a ona marzła w zbyt cienkim płaszczu. "To wtedy mnie zgwałcił. Próbowałam się bronić, ale to zdawało się go podniecać. Po krótkiej szarpaninie przestałam się ruszać".

Był 2017 r., trzy lata po wejściu w życie nowelizacji o ściganiu gwałtu z urzędu. Katarzyna początkowo nikomu nie mówiła, co się wydarzyło. Wstydziła się, chciała o tym zapomnieć. Ale po kilku dniach zdecydowała, że nie będzie milczeć jak jej matka, nad którą znęcał się ojciec.

Zadzwoniła do sołtyski wsi, w której mieszkał Marcin. Powiedziała jej, że została przez niego zgwałcona. Ta okazała jej wsparcie i współczucie, po czym odparła, że nie ma czasu na rozmowę. Katarzyna powiedziała więc żonie Marcina oraz swojemu mężowi. Spotkali się we czwórkę - Katarzyna z mężem i Marcin z żoną. Chcieli rozwiązać tę sytuację. Mąż Katarzyny nagrywał rozmowę. W nagraniu słychać, jak Marcin przeprasza i przyznaje się do zgwałcenia.

Jednak nie przestał jej nękać. Śledził ją, Katarzyna zaczęła więc uciekać, a on biegł za nią, Kobieta schroniła się w centrum medycznym. Po paru minutach wyszła z niego, a Marcin chwycił ją i pocałował, wsuwając język w usta. Wróciła do centrum, mając nadzieję, że kamery to uchwyciły. Powiedziała recepcjonistce o gwałcie. Po chwili pracująca tam psycholożka zaprosiła ją na rozmowę. Katarzyna również jej powiedziała, że została zgwałcona. Terapeutka zachęciła do pójścia na policję. Katarzyna zrobiła to kolejnego dnia.

Na miejscu nie było policjantki, ale dostała na nią namiary. Zadzwoniła. Policjantka poprosiła, żeby pokrzywdzona zadzwoniła na drugi dzień. Następnego dnia poradziła, by poszła na komisariat. Kobieta czuła, że ją zbywa.

Miesiąc później Marcin włamał się do domu Katarzyny i jej męża. Wezwała policję. Na przesłuchaniu w sprawie naruszenia miru domowego opowiadała policjantowi, że Marcin ją zgwałcił, ale boi się to zgłosić ze względu na rodzinne powiązania mężczyzny z policją. Policjant stwierdził, że Katarzyna sprowokowała Marcina spódniczką i że przyjaźń między kobietą a mężczyzną nie istnieje. W końcu zaczął krzyczeć, że siedzą tu już dwie godziny, a on ma inne rzeczy do roboty. Katarzyna wyszła i nie podpisała zawiadomienia. Gdy składała zeznania na prokuraturze, także w sprawie naruszenia miru, opowiedziała prokuratorce o gwałcie. Gdy powiedziała, że czuje się bezsilna i boi się zgłosić przestępstwo, ta odparła: „Dobra, ok”. I nic z tym nie zrobiła.

Od początku Katarzyna mówiła o gwałcie każdej osobie, którą spotkała: sołtysce, policjantom, psycholożce, prokuratorce. Szukała pomocy. Ale dopiero gdy znalazła prawnika, poczuła, że ma wsparcie. Gwałt zgłosiła za jego pośrednictwem 5 miesięcy po zdarzeniu.

Agnieszka: Za pierwszym razem musiałam zgłosić gwałty. Za drugim sprawa ruszyła z urzędu

Agnieszka była przesłuchiwana zarówno przed, jak i po nowelizacji Kodeksu karnego i Kodeksu postępowania karnego. Pierwszy raz - w 2008 roku. Złożyła wówczas zawiadomienie w sprawie wielokrotnych gwałtów, których przez osiem lat dopuszczał się wobec niej starszy o cztery lata kuzyn - pierwszy raz, kiedy miała dziesięć lat.

Jednak zawiadomienie nie wystarczyło, by wszczęto dochodzenie w sprawie. Musiała dołączyć do niego wniosek o ściganie sprawcy. Przed podpisaniem konwencji ofiarę przemocy można było przesłuchiwać nieskończenie wiele razy. Agnieszka musiała wielokrotnie opowiadać o tym, jak była gwałcona, za każdym razem powtarzając to samo. "Mój wniosek, bym nie musiała zeznawać w obecności kuzyna, został odrzucony. Siedzieliśmy razem na korytarzu, byłam sparaliżowana. Na sali sądowej słabłam", wspomina.

Nie było przy niej psychologa, był za to obrońca oskarżonego, który pytał, czy aby - jako dziesięciolatka - nie prowokowała kuzyna do współżycia. Agnieszka miała twarde dowody, że kuzyn dopuścił się wobec niej przemocy - przyznał się do tego w liście do jej matki, który ta zachowała i udostępniła prokuraturze. Sprawca został skazany na dwa lata i dziesięć miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności.

Po tym, jak w październiku 2014 roku miał zgwałcić ją mąż, Agnieszka nie zamierzała iść na policję. Zrobiła to dopiero, gdy zaczął grozić, że popełni samobójstwo, jeśli do niego nie wróci. A kiedy to nie przyniosło skutku - że ją zniszczy. Lubił się chwalić, że ma znajomości, które mógłby wykorzystać przeciwko niej. Pewnego dnia Agnieszka zauważyła, że opony w jej samochodzie są przebite. Innym razem przecięta była linka hamulcowa, kilka tygodni później - linka sprzęgła. Poszła na komisariat, by złożyć zawiadomienie w sprawie nękania i gróźb karalnych. Policjantka, która przyjęła zgłoszenie, zaczęła dopytywać, dlaczego kobieta tak bardzo boi się byłego męża i skąd przekonanie, że naprawdę mógłby ją skrzywdzić - zgodnie z art. 199 Kodeksu karnego groźba jest karalna wyłącznie wtedy, kiedy “wzbudza w zagrożonym uzasadnioną obawę, że będzie spełniona”.

Agnieszka nie chciała mówić o latach przemocy, psychicznej i fizycznej, a szczególnie o brutalnym gwałcie, który miał mieć miejsce pod koniec małżeństwa. Policjantka nie odpuszczała. W końcu kobieta opowiedziała, jak wyglądało ich wspólne życie. Nie musiała składać wniosku o ściganie. Był 2016 rok - dzięki zmianom w prawie, wynikającym z konwencji stambulskiej, sprawa o gwałt, a także znęcanie, ruszyła z urzędu. Agnieszka składała zeznania w tzw. niebieskim pokoju, w obecności psychologa. W sądzie nie musiała konfrontować się z oskarżonym.

Ten został ostatecznie uniewinniony - sędzia uznała, że sińce i rany, które na ciele Agnieszki widzieli świadkowie, mogły być wynikiem jej zaburzeń odżywiania, groźby, które kierował w jej stronę mężczyzna - „powinnaś uważać, bo nie jesteś na mieście anonimowa” czy „uważaj na swój samochód” - mogły być wyrazem troski. Dowody na gwałt sąd uznał za niewystarczające.

Zuzanna: Zeznawałam, a gwałciciel śmiał się, siedząc w ławce obok

Nowelizacja wprowadziła również zmiany dotyczące trybu przesłuchiwania pokrzywdzonej. Odebrano policji i prokuraturze prawo do prowadzenia przesłuchań - mają jedynie zebrać najważniejsze fakty i dowody. Skrzywdzona zeznaje tylko raz, w sądzie, w odpowiednio przygotowanym pomieszczeniu, tzw. niebieskim pokoju, w obecności psychologa. Przesłuchanie nagrywa kamera - by można było później odtwarzać świadectwo pokrzywdzonej, zwalniając ją z konieczności wielokrotnego odtwarzania traumatycznych zdarzeń.

"Gdy dostałam wezwanie na przesłuchanie, byłam przerażona. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Niedawno skończyłam 18 lat, gwałt miał miejsce pięć lat wcześniej. Mama zadzwoniła do sądu. Uspokojono ją, że przesłuchanie odbędzie się w osobnym pokoju, tzw. niebieskim, z psychologiem".

Zamiast niebieskiego pokoju była sala sądowa. Obok Zuzy siedziała mama. A kawałek dalej - on. Gwałciciel.

Zaczęło się przesłuchanie, a sędzia wyprosiła psychologa. Powiedziała, że jest już pełnoletnia i nie przysługuje jej wsparcie psychologiczne. Zaznaczyła, że Zuzanna musi ponosić konsekwencje swoich czynów. Potem wyprosiła też mamę dziewczyny – z tego samego powodu. Zuza została sama.

On siedział w ławie oskarżonych. Sala była niewielka, znajdowali się blisko siebie. Zuzanna nie mogła wykrztusić słowa. W końcu powiedziała, że nie czuje się bezpiecznie i chce, żeby wyszedł. Sędzia odparła, że nie widzi takiej potrzeby.

Był 2019 rok, pięć lat po wejściu w życie nowelizacji o zmianie trybu przesłuchania osoby pokrzywdzonej.

Justyna: Siedziałam naprzeciwko swojego oprawcy. Wbrew zapisom konwencji

Justyna pochodzi z małej miejscowości na Podkarpaciu. Mając szesnaście lat miała zostać zgwałcona przez byłego chłopaka. Matka siłą zaciągnęła ją na komisariat. Był 2017 rok, pięć lat po podpisaniu konwencji, trzy po uchwaleniu nowelizacji. Mimo to przy przesłuchaniu nie było psychologa, a kiedy sprawa trafiła do Sądu Rodzinnego, nastolatka uczestniczyła w rozprawach, podczas których siedziała naprzeciwko swojego oprawcy. W korytarzu siedzieli obok siebie - ona z matką, on ze swoim obrońcą. Dziewczyna nie wiedziała, że jej prawa zostały złamane. Nikt jej o nich nie poinformował.

"Zanim sprawa trafiła na salę rozpraw, byłam trzykrotnie przesłuchiwana. Zadawano mi kilkakrotnie te same pytania, jakby chcąc przyłapać mnie na kłamstwie. Ciągłe wracanie myślami do tamtej nocy zupełnie mnie osłabiło. Rodzice nie zgodzili się na opłacenie mi pełnomocnika. Mojemu oprawcy został przyznany obrońca z urzędu. Atakował mnie przy każdej sposobności, sugerując, że zmyśliłam gwałt, by zemścić się na byłym chłopaku".

Choć zgodnie z nowelizacją z 2014 roku ofiara gwałtu zeznaje raz, a całość jest nagrywana, dziewczyna musiała wielokrotnie powtarzać to samo. Sprawa nie trafiła do prokuratury ze względu na wiek sprawcy – zgwałcił ją dziesięć dni przed swoimi siedemnastymi urodzinami, więc według prawa nie mógł odpowiadać za przestępstwo, rozpatrywano jedynie, czy jest osobą zdemoralizowaną. Sprawa została umorzona - Justyna nie została o tym nawet poinformowana. Dowiedziała się, kiedy matka - zaniepokojona brakiem informacji - zadzwoniła do sądu. Było za późno na apelację.

Magda: Dzięki konwencji podczas przesłuchania czułam się bezpiecznie

Magdę [imię zmienione] zgwałcił mężczyzna poznany w sieci. Pierwszy raz spotkali się w jej mieszkaniu. Od razu wiedziała, że nie wyjdą poza stosunki koleżeńskie. Wyglądał inaczej niż na zdjęciach, a w dodatku rozmowa się nie kleiła. Wcześniej umówili się, że zostanie na noc - mieszkał daleko. Pościeliła mu na kanapie, a sama zasnęła w swojej sypialni. Obudziła się, kiedy usiłował spenetrować ją od tyłu.

"Prosiłam, by przestał, mówiłam, że tego nie chcę. W końcu uznał, że jeśli nie chcę uprawiać seksu analnego, możemy przejść do klasycznego. Protestowałam, ale po chwili zamarłam. Nie pamiętam, ile razy mnie gwałcił".

Na zgłoszenie gwałtu zdecydowała się dopiero po ośmiu latach. Nie liczyła, że zostanie potraktowana poważnie - nie miała dowodów, że doszło do przemocy. Chciała jedynie, by jej krzywdę uwzględniały policyjne statystyki.

Spodziewała się ocen i pytań o kolor bielizny, tymczasem policjanci i sędzia potraktowali ją z szacunkiem i empatią. Została przesłuchana w niebieskim pokoju, a całość była nagrywana - by nie musiała wielokrotnie opowiadać o swojej krzywdzie. "Co prawda powinna przesłuchiwać mnie policjantka, a wyznaczono do tego mężczyznę, ale okazał się bardzo w porządku. Nie padło żadne niestosowne pytanie. Kiedy chciałam opisać gwałt bardziej szczegółowo, powiedział, że nie jest to konieczne, bo jego interesuje tylko kto, gdzie i kiedy, a resztę opowiem przed sądem - tylko raz, bym nie musiała się powtarzać.

Jestem w szoku, że zadano sobie trud zidentyfikowania i odnalezienia sprawcy. Jeden z policjantów zasugerował, że mój oprawca mógł skrzywdzić więcej kobiet. Być może one też zgłosiły sprawę i dlatego nie zostałam zlekceważona".

Hania: Odliczałam dni do wejścia w życie ustawy o natychmiastowej izolacji sprawcy od ofiary

W nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie z 2010 r. znalazł się przepis o nakazie opuszczenia mieszkania przez sprawcę przemocy oraz zakazie zbliżania się do osób, które skrzywdził. Jednak w większości prokuratur nie został wprowadzony w życie. Dlatego w maju 2020 r. posłowie przegłosowali kolejną nowelizację w tej sprawie. Niedługo później ustawę podpisał prezydent Andrzej Duda. Ustawa wejdzie w życie 6 miesięcy od dnia ogłoszenia - czyli pod koniec roku.

Hania była ofiarą przemocy domowej. Od lat błąkała się po ośrodkach wsparcia dla pokrzywdzonych. Gdy dostała przydział do mieszkania treningowego w Poznaniu, myślała, że to koniec jej cierpień.

Mieszkania treningowe powstały, by osoby z trudnościami w codziennym funkcjonowaniu doszły do siebie i były w stanie samodzielnie mieszkać. Każdy lokal ma przydzieloną osobną organizację pozarządową.

Hania trafiła na organizację zajmującą się zaburzeniami i chorobami psychicznymi. Przez pierwsze miesiące życia w nowym mieszkaniu czuła się lepiej - miała własny pokój, uczęszczała na terapię. Wychodziła na prostą.

Pewnego dnia do mieszkającej w sąsiednim pokoju starszej kobiety przyjechał syn, Piotr [imię zmienione]. Miał się nią opiekować - jego matka była w ciężkim stanie, czekała ją amputacja nogi. Piotr zaczepiał Hanię. Po alkoholu puszczały mu hamulce. Zaczął ją obrażać, a w październiku 2019 r. brutalnie pobił. Sprawa została zgłoszona do prokuratury. Dzielnicowy zarządził wewnętrzny zakaz zbliżania się Piotra do Hani. Mężczyzna go przestrzegał. Potem nadeszła pandemia - pielęgniarki nie były w stanie zajmować się kobietą z amputowaną nogą w takim stopniu, w jakim robiły to wcześniej.

Zarząd Komunalnych Zasobów Lokalowych udzielił Piotrowi zgody na przebywanie w lokalu (ale nie na pomieszkiwanie w nim). Mężczyzna nielegalnie zamieszkał w pokoju z matką. Wyśmiewanie, poniżanie, popychanie - tak wyglądała codzienność Hani. Kobieta całymi dniami siedziała w pokoju. Nie jadła i nie piła - byle tylko nie musieć wychodzić do toalety, która znajdowała się w części wspólnej. Gdy usłyszała o tym, że w Sejmie przegłosowano nakaz opuszczenia mieszkania przez sprawcę przemocy i zakaz zbliżania się do ofiary, pomyślała, że jej cierpienie wreszcie się skończyło. Ale na wejście w życie nowych przepisów musiała poczekać jeszcze pół roku. Czuła, że nie dożyje tego dnia.

"Codziennie dzwoniłam do organizacji zajmującej się moim mieszkaniem, do ZKZL, MOPS-u - gdzie tylko mogłam. Za każdym razem słyszałam o liście z zakazem zbliżania się do mnie, który “właśnie został wysłany”. I tak tygodniami. Pisałam do każdej organizacji kobiecej, jaką tylko znalazłam, do telewizji, radia, dziennikarzy".

Hania napisała też do Stowarzyszenia Forget-Me-Not. Jej członkinie zrobiły zbiórkę pieniędzy na krótkoterminowe wynajęcie dla niej mieszkania i pomogły uciec z tego, w którym się znajdowała. Zakładały, że po tygodniu-dwóch list dotrze, a Hania znów będzie bezpieczna. Spędziła tam trzy miesiące, w czasie których powstawały kolejne zbiórki na ten cel..

Pewnego dnia Hania wróciła do dawnego mieszkania, bo potrzebowała czegoś z pokoju, Piotr na wejściu uderzył ją w twarz. Dziewczyna była z koleżanką, która wszystko widziała. Następnego dnia poszły na policję, by to zgłosić. Hania usłyszała, że to tylko “siniaczki”, które znikną w ciągu siedmiu dni, więc nie ma sensu zgłaszać - sprawa i tak zostanie umorzona. Chyba że Hania zapłaci 300 zł za oskarżenie prywatne. Nie miała pieniędzy na jedzenie i leki - MOPS uznał, że skoro nie mieszka w swoim pokoju, nie przyzna jej pieniędzy na lipiec.

W końcu studentki ze stowarzyszenia wywalczyły, by Piotr z matką dostali przystosowany dla osób z niepełnosprawnością pokój w innym mieszkaniu treningowym, w którym matka mogłaby być bardziej samodzielna. Gdy Piotr o tym usłyszał, powiedział, że nie ma mowy. Studentki ze stowarzyszenia spotkały się z prawniczką Piotra oraz Tomaszem Lewandowskim, prezesem ZKZL w Poznaniu, i ustalili: Hania otrzyma tymczasowo pokój w innym mieszkaniu treningowym, a następnie mieszkanie socjalne w przyspieszonym trybie.

Piotr wciąż bezkarnie i nielegalnie mieszka w mieszkaniu treningowym swojej matki. Sprawa dotycząca październikowego pobicia została umorzona.

Co jest w konwencji, ale nie w polskim prawie?

Art. 36 konwencji stawia nacisk na brak zgody jako konieczny do uznania, że doszło do gwałtu. Tymczasem zgodnie z polskim prawem gwałt to obcowanie płciowe z użyciem przemocy fizycznej, groźby lub podstępu, zaś zgodnie z doktryną ofiara musi „stawiać czynny i nieprzerwany opór”, „manifestować swój brak zgody przez głośne protesty, prośbę lub krzyk” zaś „opór ma być rzeczywisty, a nie pozorny”. Tymczasem osoby gwałcone często zamierają - nie są w stanie stawiać oporu. Stoją za tym naturalne mechanizmy obronne, uruchamiane przez pierwotny instynkt przetrwania. To zamarcie, wyparcie i dysocjacja.

Emilia: Zamarłam i nie stawiałam oporu. Czy to oznacza, że nie zostałam zgwałcona?

Emilia miała 25 lat. Było lato, mieszkała w prawie pustym akademiku. On też, na innym piętrze. Zapukał do drzwi jej pokoju. Nim zdążyła otworzyć, wszedł i wepchnął ją do środka. Zaczął ją dotykać. Odpychała go, tłumaczyła, że ma chłopaka. Rozpiął jej bluzkę i chwycił mocno za piersi. Mówił, że są idealne. Powtarzała, że nie chce. Pchnął ją na łóżko i przyparł do ściany. Wtedy zamarła. Nie mogła nic powiedzieć, nie umiała się ruszyć. To naturalna reakcja na sytuację, w której nasz mózg uznaje, że wszelki opór jest bezcelowy, a może nawet pogorszyć sytuację.

"Nic nie czułam. Gdy wyszedł, leżałam na łóżku bez ruchu. Nie wiem, jak długo. W końcu wstałam, podeszłam do okna i chciałam wyskoczyć. Ale to pierwsze piętro, za nisko. Nawet nie myślałam, by pójść na policję. Wiedziałam, że według polskiego prawa to nie był gwałt – nie ma szans, żebym udowodniła, że on użył przemocy, groźby lub podstępu. Zresztą – czy użył? Nie musiał – ja po prostu zamarłam. Sparaliżowało mnie. Obwiniałam się o to przez wiele lat. Dopiero kilka tygodni temu przyjaciółka powiedziała mi, jak działa mózg ssaków w chwili zagrożenia.

Automatyczną reakcją jest wtedy atak, ucieczka lub w przypadku braku siły lub szansy wygranej: zamarcie. Nadal czuję zapach tego pokoju i mężczyzny. Był przyjacielem mojej ciotki, znali się z kościoła".

Marta: Wydzielał mi pieniądze, nie dokładał się do życia, nie płaci alimentów

Konwencja w definicji “przemocy wobec kobiet” wymienia rozmaite typy przemocy - a wśród nich przemoc ekonomiczną. Zapis jej dotyczący nie znajduje się w polskim Kodeksie karnym.

Marta wyszła za mąż za wspaniałego mężczyznę. Zamieszkali razem na śląskiej wsi. Kochali się, wspierali - także gdy urodziło im się dziecko z niepełnosprawnością. Pewnego dnia Marta dostała telefon: “Twój mąż miał wypadek. Walczy o życie”. Mężczyzna doznał ciężkich urazów głowy, które doprowadziły do zmiany osobowości. Gdy wyzdrowiał, gnębił ją, gwałcił, bił. Chował pieniądze, awanturował się. Nie pracował, nie dokładał się do rachunków, więc żądał pieniędzy na alkohol od Marty. Gdy nie chciała mu dawać, bił i rzucał nią po pokoju. Wzywała policję, lądował na dołku, a na drugi dzień wracał i robił to samo, jeszcze bardziej rozjuszony.

Przez dwa lata go usprawiedliwiała. Tłumaczyła, że wciąż dochodzi do siebie po wypadku.

Po jakimś czasie Jacek dostał pracę - lepiej płatną niż każda z dotychczasowych prac Marty. Gdy zapłaciła za telewizje, leki, prąd, telefon, telewizor, kupiła dziecku ubrania, zrobiła zakupy - kończyły jej się pieniądze. Nie wystarczało jej na buty. Chodziła w dziurawych. Prosiła Jacka o pieniądze, ale odmawiał.

Ich syn leczył się w wielu szpitalach: w Krakowie, Katowicach, Poznaniu. Marta często z nim wyjeżdżała. Mąż mówił do niej wtedy: „To co, kochanie, dzisiaj śpimy ze sobą, tak? Chyba że chcesz iść jutro na nogach do Poznania?”.

Pozwalał Marcie pracować, ale nie zawoził jej na pociąg - choć na podwórku stały dwa samochody. O 5:30 kobieta jechała więc 6 km na stację. Zdarzało się, że mąż specjalnie spuszczał jej powietrze z roweru. Pompowała opony i jechała do Kozłowa, a stamtąd pociągiem do Krakowa. Często bez biletu, bo mąż zabierał jej pieniądze. Kontrolerzy znali jej sytuację, więc przymykali na to oko. Zawsze wybierała prace, w których mogła zjeść - hotel, restauracja. W domu miała pustą lodówkę.

Marta jest siedem lat po rozwodzie. Mieszka z dzieckiem, które wymaga ciągłej rehabilitacji, na którą jej nie stać. Obecnie zbiera pieniądze od obcych ludzi, by chłopiec mógł przejść ciężką operację ręki. Mąż nie płaci alimentów.

Anna: Nie wiedziałam, że istnieje “gwałt małżeński” ani “przemoc ekonomiczna”

Konwencja w punkcie dotyczącym gwałtu wyraźnie zaznacza, że przepisy mają zastosowanie również do gwałtu dokonywanego na byłych lub obecnych współmałżonkach lub partnerach. W polskim prawie brakuje tego podkreślenia.

Według raportu Fundacji na Rzecz Równości i Emancypacji STER z 2015 r. większości gwałtów dokonują obecni i byli partnerzy, zwykle we wspólnym mieszkaniu. Zdarza się, że kobiety nie wiedzą, że doświadczają przemocy - zakładają, że w związku seks się partnerowi należy. Konwencja stambulska wiele miejsca poświęca prewencji: edukacji i mediom. W Polsce wciąż brakuje szkoleń dla funkcjonariuszy oraz jasnych komunikatów i akcji społecznych, które odrzuciłyby katolickie teorie o obowiązku małżeńskim.

Anna jest matką trójki dzieci. Kiedy były małe, pracowała 24 godziny na dobę - ale w domu, bez umowy czy wynagrodzenia. Zajmowała się synami, sprzątała, gotowała. Jej mąż dobrze zarabiał - jest górnikiem. Mimo to wydzielał Annie pieniądze, skąpiąc na jedzenie, nie mówiąc o ubraniach czy kosmetykach. Kiedy robiła zakupy, musiała przedstawić mu paragon, który sprawdzał i wyliczał, czy oddała mu całą resztę. Rozliczał ją z każdego lizaka dla dziecka.

Tłumaczył, że współżycie należy do jej obowiązków jako żony i musi mu się oddawać, gdy tylko on ma na to ochotę. Swoje twierdzenia popierał cytatami z Pisma Świętego. Anna jest katoliczką - uwierzyła, że skoro tak mówi Biblia - a mówi - mąż musi mieć rację. Płakała, myślała o samobójstwie, ale kiedy kazał jej się położyć i nie ruszać, posłusznie wykonywała polecenia.

Choć nie zawsze. Bywało, że stawiała opór - wtedy przestawał wydzielać jej pieniądze lub brał ją siłą. O tym, że jest ofiarą przestępstwa, dowiedziała się od policjanta, który przyjechał na interwencję, kiedy mąż groził, że popełni samobójstwo, jeśli Anna mu się nie odda. Mieli małe dzieci, które błagały: “Mamo, zrób coś, żeby tata się nie wieszał”. Nazajutrz Anna poszła na komisariat i opowiedziała, że jest regularnie gwałcona. Był 2013 rok - rok po podpisaniu konwencji i rok przed zmianą trybu ścigania gwałtu w polskim prawie. Policjant przyjmujący zgłoszenie przekonał kobietę, że składanie zawiadomienia nie jest najlepszym pomysłem - przecież była na utrzymaniu męża.

O swojej krzywdzie opowiadała m.in. w Miejskim Ośrodku Pomocy i Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie. Urzędnicy rozkładali ręce, a ona bała się, że jeśli złoży zawiadomienie w sprawie gwałtu, jej oprawca będzie się mścił. Kiedy zrobił to po raz ostatni - byli już w trakcie rozwodu - asystentka rodziny, przyznana im przez PCPR, namówiła ją na zgłoszenie przestępstwa.

Anna miała dowód, że doszło do przemocy - przed spotkaniem z mężem włączyła dyktafon w telefonie. Miała podejrzenia, że ten, zaangażowany w handel narkotykami, spróbuje wykorzystać jej dramatyczną sytuację finansową, by wciągnąć ją w nielegalne interesy. Tymczasem telefon nagrał gwałt - jej wielokrotny, wyraźny sprzeciw, jego słowa świadczące, iż go zignorował. Był 2018 rok, sześć lat po podpisaniu konwencji. "Sędzia pytał,, czy chcę, by mąż był ścigany. Odpowiedziałam, że nie wiem, ale może lepiej, by został ukarany, bo raczej się już nie zmieni. Miałam wyrzuty sumienia, jakbym niszczyła mu życie. Wiedziałam już, że gwałt małżeński jest przestępstwem, ale nie miałam pojęcia, że ściganie go jest obowiązkiem państwa".

Sprawca przyznał, że tego dnia doszło między nimi do współżycia, ale został sprowokowany - bo Anna odwiedziła go wymalowana, w krótkiej spódniczce, a w trakcie spotkania ocierała się o niego. W 2018 roku sprawa została umorzona, ale w 2020 roku sąd zadecydował o jej wznowieniu.

Centrum Praw Kobiet: Ziobro odbiera nam dofinansowanie

“Strony uznają i wspierają prowadzone na wszelkich szczeblach działania właściwych organizacji pozarządowych oraz społeczeństwa obywatelskiego dotyczące zwalczania przemocy wobec kobiet, a także nawiązują skuteczną współpracę z tymi organizacjami.” - mówi art. 9 konwencji.

Tymczasem od 2016 r. Ministerstwo Sprawiedliwości regularnie odbiera dofinansowanie Centrum Praw Kobiet. Na wsparcie nie może też liczyć fundacja Feminoteka, która prowadzi publiczne zbiórki, by wspierać kobiety po doświadczeniu przemocy - opłaca im psychoterapię, reprezentację prawną, leki.

"Skupiamy się na kobietach, ponieważ to głównie one są ofiarami dyskryminacji i przemocy ze względu na płeć. Zarzut, z jakim się spotkałyśmy ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości, kiedy odmówiono nam po raz pierwszy dotacji, był taki, że stosujemy „dyskryminację” – bo nie pomagamy mężczyznom i ofiarom innych przestępstw. To zarzut chybiony", mówi Urszula Nowakowska z Centrum Praw Kobiet.

"Mogłybyśmy oczywiście napisać, że wspieramy także mężczyzn, w tym ofiary kradzieży i wypadków, ale, na co wskazuje chociażby dyrektywa unijna z 2012 r. ustanawiająca normy minimalne w zakresie praw, wsparcia i ochrony ofiar przestępstw: "Kobiety będące ofiarami przemocy na tle płciowym oraz ich dzieci często wymagają szczególnego wsparcia i szczególnej ochrony ze względu na występujące w przypadku takiej przemocy wysokie ryzyko wtórnej oraz ponownej wiktymizacji, zastraszania i odwetu". Konwencja stambulska w art. 4 z kolei mówi, że stosowanie środków specjalnych do zapobiegania przemocy wobec kobiet nie stanowi dyskryminacji.

W naszej ponad 25 letniej działalności zawsze trzymałyśmy się tych zasad. Jak wykazuje wiele badań, pomoc jest najbardziej skuteczna, jeśli jest specjalistyczna. Skoro jeśli chodzi o przemoc domową i seksualną ponad 90 proc. ofiar to kobiety i dzieci, a 93 proc. sprawców to mężczyźni, oferta pomocowa musi ten fakt uwzględniać. Kobiety po przemocy wymagają kompleksowego i specjalistycznego wsparcia uwzględniającego m.in. sposób, w jaki są socjalizowane i przyuczane do „kobiecych” ról. Jesteśmy przygotowane do pomocy właśnie im i umiemy to robić – czego, niestety, nie można powiedzieć o wszystkich instytucjach i organizacjach, które dostają publiczne granty. Dlatego jesteśmy – żeby wypełnić tę lukę".

Czy w Polsce jest wyższy poziom ochrony kobiet niż zapewnia konwencja, jak chce nas przekonać minister Ziobro? Polskie sądy, policja i prokuratury nie przestrzegają niezbędnego minimum, które określa dokument. Zgodnie z nim państwa mają obowiązek przyjęcia oraz wdrożenia skutecznych, kompleksowych i skoordynowanych strategii politycznych, zarówno w zakresie przeciwdziałania przemocy wobec kobiet, jak i jej zwalczania.

Zapobieganie przemocy to przede wszystkim edukacja - tymczasem posłowie partii rządzącej dążą do wprowadzenia zakazu edukacji seksualnej, której nieodłączną częścią jest podnoszenie świadomości na temat przemocy wobec kobiet i sposobów jej zapobiegania. Organizacje pozarządowe działające na rzecz praw kobiet i walki z przemocą, których wsparcie z publicznych środków przewiduje konwencja, rząd Prawa i Sprawiedliwości pozbawił dotacji.

A co z karaniem sprawców? 67 proc. spraw dotyczących gwałtu jest umarzanych, a z 33 proc., które trafiają na salę rozpraw, od 30 do 40 proc. kończy się wyrokiem w zawieszeniu. Biorąc pod uwagę, że w Polsce ok. 90 proc. ofiar nie zgłasza się na policję - i nic dziwnego, bo postępowania dotyczące gwałtów są dla skrzywdzonych upokarzające i traumatyczne, a ich prawa notorycznie łamane - do więzienia trafia ok. 1 proc. gwałcicieli. Molestowanie seksualne i przemoc ekonomiczna, do których karania zobowiązuje państwa konwencja, nie są ujęte w polskim prawie - zapis o molestowaniu znajdziemy jedynie w Kodeksie pracy.

W sierpniu 2019 r. na zlecenie Ministerstwa Rodziny zrealizowana została „Ogólnopolska diagnoza zjawiska przemocy w rodzinie”. Wyniki nie ukazały się jednak na stronie ministerstwa. Przekazał je dopiero Rzecznik Praw Obywatelskich.

Czego możemy się z nich dowiedzieć? Co trzeci badany przyznaje, że w dzieciństwie doświadczył przemocy psychicznej i fizycznej. 23 proc. doznało przemocy we własnych domach. Aż 57 proc. Polaków doświadczyło w życiu jakiejś formy przemocy, więcej niż raz – 47 proc. W większości przypadków osoby skrzywdzone nie szukały pomocy. Najrzadziej zwracają się o nią ofiary przemocy seksualnej. Aż 30 proc. respondentów potwierdza bycie sprawcą przemocy w rodzinie – jednokrotnym 9 proc., kilkukrotnym 17 proc. i wielokrotnym 3 proc. (to 9 mln osób). 14 proc. badanych uważa, że „wydzielanie pieniędzy i kontrolowanie wszystkich wydatków to przejaw gospodarności współmałżonka”. 10 proc. badanych (13 proc. mężczyzn i 7 proc. kobiet) zgadza się, że „w sprawach seksu żona zawsze powinna zgadzać się na to, co chce mąż”, a 9 proc. – w tym 11 proc. mężczyzn i 6 proc. kobiet – że „gwałt w małżeństwie nie istnieje”.

Aż 72 proc. Polaków uważa, że prawo niedostatecznie chroni osoby doznające przemocy w rodzinie. Konwencja antyprzemocowa jest po to, żeby ta ochrona była lepsza i by ministerstwo nie bało się ujawniać statystyk o przemocy.

Książka “Gwałt Polski” autorstwa Mai Staśko i Patrycji Wieczorkiewicz, zawierająca historie dwudziestu zgwałconych osób, ukaże się pod koniec 2020 roku nakładem wydawnictwa Krytyki Politycznej. Tytuł i śródtytuły od redakcji OKO.press

;
Maja Staśko

Maja Staśko - dziennikarka, aktywistka, scenarzystka. Autorka książek "Gwałt to przecież komplement. Czym jest kultura gwałtu?" i "Gwałt polski" (razem z Patrycją Wieczorkiewicz). Pomaga osobom po przemocy seksualnej.

Patrycja Wieczorkiewicz

Dziennikarka, feministka, współautorka książki "Gwałt polski"

Komentarze