Dlaczego stan wydobywający na potęgę ropę naftową i gaz ziemny (41 i 25 procent całego amerykańskiego wydobycia), największy producent energii elektrycznej w kraju, nie może dostarczyć prądu swoim mieszkańcom? Bo republikanie odmówili podłączenia stanu do sieci ogólnokrajowej
Burza śnieżna Uri (bo taką nieoficjalną nazwę jej nadano) przyniosła atak zimy, jakiego w Stanach Zjednoczonych nie widziano od lat. Temperatury poniżej zera utrzymują się na obszarze prawie całego kraju, cieplej jest właściwie tylko na wybrzeżu Kalifornii, w Georgii i na Florydzie.
Federalna agencja meteorologiczna szacuje, że ekstremalnych warunków pogodowych doświadcza w tej chwili ponad 100 milionów Amerykanów. Wstrzymano szczepienia przeciw koronawirusowi w Nowym Jorku, a transport publiczny w Chicago ulega jednej awarii za drugą.
O ile jednak mieszkańcy Środkowego Zachodu czy Wschodniego Wybrzeża są do zimy przyzwyczajeni, o tyle stany południowe rzadko mają do czynienia z intensywnymi opadami śniegu i niskimi temperaturami. Brakuje pługów do odśnieżania dróg, a kierowcy nie potrafią jeździć po oblodzonych nawierzchniach, dochodzi więc do wielu wypadków, są ofiary śmiertelne.
Nigdzie sytuacja nie jest tak dramatyczna, jak w Teksasie, drugim co do wielkości stanie kraju, zarówno pod względem terytorium, jak i ludności. Mieszkańcy „stanu samotnej gwiazdy” lubią się przechwalać, że „w Teksasie wszystko jest większe” i rzeczywiście tak jest. Również jeśli chodzi o skutki katastrofalnego ataku zimy.
W niektórych rejonach zarejestrowano temperatury nienotowane od stu lat, jest tam zimniej, niż w północnym stanie Maine czy w niektórych częściach Alaski.
W Houston, największym mieście stanu, było w poniedziałek -7 stopni, a w Dallas nawet -13. Mróz nie ustępuje, władze zalecają unikać podróży i nie opuszczać domów – sęk w tym, że w części domów jest prawie tak zimno, jak na zewnątrz.
W środę 17 lutego prawie 3 miliony Teksańczyków nie miało prądu – dla niektórych był to już trzeci taki dzień. Kilka osób już straciło życie, próbując się ogrzać - w pożarach, wywołanych awarią piecyków, czy zatruci tlenkiem węgla, bo spędzali noc w samochodach z włączonym silnikiem.
Kiedy w czwartek udało się przywrócić dostawy prądu, największym problemem okazała się woda pitna: w zamarzniętych rurach nie ma odpowiedniego ciśnienia i władze niektórych miast, np. Austin, stolicy stanu, zalecają picie wyłącznie wody przegotowanej.
Zalecenie to obejmuje w sumie około 7 milionów ludzi. Problem w tym, że zamarznięte rury pękają i mieszkańcy tracą też dostęp do wody. Szacuje się, że problem ten dotknął 13 milionów Teksańczyków.
Ludzie chronią się w kościołach, noclegowniach, nawet galeriach handlowych. Synoptycy zapowiadają kolejne burze śnieżne, poprawa pogody może nastąpić dopiero w weekend.
Republikańskie władze stanu, które nieraz kpiły z rzekomo niekompetentnych władz liberalnej Kalifornii, gdzie latem często dochodzi do przerw w dostawie prądu, kompletnie nie radzą sobie z usuwaniem skutków awarii.
Gubernator Greg Abbott próbuje zrzucić całą winę na energię odnawialną, dzielnie sekunduje mu w tym telewizja Fox News, która trąbi, że tak właśnie będzie w całym kraju, jeśli Demokraci wprowadzą swój Zielony Nowy Ład.
Do tego dochodzą klasyczne dla prawicy kpiny z globalnego ocieplenia (bo skoro opady śniegu, to jakie znowu ocieplenie), które doskonale znamy z własnego podwórka.
Eksperci powtarzają jednak, że to nie energia odnawialna odpowiada za dzisiejszy kryzys: owszem, niektóre wiatraki rzeczywiście zamarzły, ale energia wiatrowa dostarcza jedynie 7 procent zimowej produkcji prądu w tym stanie.
Reszta pochodzi z paliw kopalnych, przede wszystkim z gazu ziemnego – a gazociągi również zamarzły. Teksańska infrastruktura energetyczna, bez względu na to, z jakiego źródła pochodzi prąd, po prostu nie wytrzymuje ekstremalnych temperatur.
Republikanie obwiniający o dzisiejszy kryzys Demokratów to klasyczny przykład kieszonkowca krzyczącego „Łapać złodzieja!”. Za problemy Teksasu z dostarczaniem prądu w przeważającej mierze odpowiadają władze stanu – czyli od ćwierć wieku Republikanie.
To oni kontrolują obie izby stanowej legislatury (od 2003 roku), Abbott zaś jest trzecim kolejnym gubernatorem z tej partii, po George’u W. Bushu, późniejszym prezydencie, i Ricku Perrym, sekretarzu energii (sic!) w gabinecie Trumpa.
Dlaczego stan wydobywający na potęgę ropę naftową i gaz ziemny (odpowiednio 41 i 25 procent całego amerykańskiego wydobycia), największy producent energii elektrycznej w kraju, nie może dostarczyć prądu swoim mieszkańcom?
Powód jest tyleż technologiczny, co polityczny. Kontynentalne Stany Zjednoczone (czyli 48 stanów, bez Alaski i Hawajów) podzielone są na trzy sieci elektroenergetyczne – wschodnią i zachodnią, rozgraniczone Górami Skalistymi, oraz teksańską właśnie.
Teksas celowo utrzymuje własną sieć, ERCOT (Electric Reliability Council of Texas), bo w ten sposób nie następuje przesyłanie prądu przez granice stanowe i unika się kontroli FERC, federalnej agencji regulującej kwestie energetyczne.
„Nie zadzieraj z Teksasem”, „Nie mieszajcie się w sprawy Teksasu” itd., to bardzo popularne hasła w stanie, który nieustannie podkreśla swoją wyjątkowość i niezależność od władzy w Waszyngtonie. Teksańczycy chcieli „rządzić się sami” i ERCOT, czyli „energetyczna wyspa”, to praktyczny wymiar tej niezależności – jako że są „energetyczną wyspą”, nie da się łatwo uzupełnić niedoborów energią z sąsiednich stanów.
Równo dziesięć lat temu Teksas doświadczył podobnej katastrofy: surowa zima doprowadziła do przerw w dostawie prądu, ale – jak dziś widać – nie wyciągnięto z tego żadnej nauczki. Zaniedbano remonty, nie ulepszono sieci energetycznej, a przede wszystkim nie utrzymywano rezerw na poziomie zalecanym przez FERC.
Teksańskie wiatraki zamarzły, bo nie zabezpiecza się ich przed mrozem, w przeciwieństwie do infrastruktury w północnych stanach, gdzie zima nie jest ewenementem.
Iowa (stan też republikański) aż 40 procent prądu pozyskuje z wiatraków, a jednak nie doświadcza teraz tego, co „stan samotnej gwiazdy”. Teksas – przygotowany do wzrostu zużycia prądu w lecie – okazał się kompletnie nieprzygotowany na gwałtowny wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną zimą.
Znamienne, że te części stanu, które nie podlegają pod ERCOT (czyli np. miasto El Paso, przy samej granicy z Nowym Meksykiem), nie doświadczyły żadnych przerw w dostawach prądu.
Ledwie dwa tygodnie temu gubernator Abbott pomstował na administrację Bidena, że chce ograniczyć wydobycie paliw kopalnych, walczyć ze zmianą klimatu; zapowiadał pozwy wobec rządu federalnego, który chce się mieszać w sprawy Teksasu.
W grudniu, po przegranych przez Trumpa wyborach prezydenckich, lokalne władze Partii Republikańskiej zaczęły przebąkiwać coś o secesji – jak to się czasem zdarza w stanie, który lubi podkreślać, że do unii przystąpił dobrowolnie, wyrzekając się niepodległości. 175. rocznica aneksji przez Stany Zjednoczone Republiki Teksasu (aneksji za porozumieniem stron, dodajmy) minęła zresztą dopiero co, w grudniu 2020 roku.
Ubiegłego lata teksański senator Ted Cruz kpił z władz Kalifornii, które z powodu upałów – i katastrofalnych pożarów lasów – apelowały o ograniczenie zużycia prądu. „Kalifornia nie jest w stanie zapewnić podstawowych funkcji cywilizacji, jak dostarczania prądu”, pisał na Twitterze.
W miniony weekend, razem z drugim senatorem z Teksasu, Johnem Cornynem, zaapelował do Abbotta, by poprosił Waszyngton o pomoc dla dotkniętego kataklizmem stanu – po czym w środę, jak gdyby nigdy nic, poleciał na wakacje do słonecznego Meksyku, co wzbudziło oburzenie nawet części Republikanów. Samowystarczalność i niezależność Teksasu okazała się iluzją.
Dzień po prośbie gubernatora prezydent Biden zatwierdził pomoc FEMA, Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego. Warto przypomnieć, że kiedy w 2020 roku Kalifornia walczyła z pożarami, Trump na finiszu kampanii wyborczej, początkowo odmówił wsparcia stanowi, który głosuje na Demokratów – zmienił zdanie dopiero po krytycznych opiniach części kalifornijskich Republikanów oraz błaganiach gubernatora tego stanu.
O zmianie nastrojów politycznych w Teksasie mówi się od dawna – przemiany demograficzne sprawiają, że Demokraci optymistycznie patrzą na swoje szanse w kolejnych wyborach.
Nieudolność obecnych, republikańskich władz może mieć efekt podobny do tego, jaki miał dla całego kraju huragan Katrina z roku 2005 – fatalne zarządzenie kryzysowe, liczne błędy, śmierć blisko dwóch tysięcy osób, przyczyniły się do klęski Republikanów i przejęcia władzy w Kongresie przez Demokratów. Wybory na gubernatora Teksasu już za rok.
Historyk, doktor nauk politycznych, amerykanista, tłumacz, pisarz. Autor książki „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce”. Z Łukaszem Pawłowskim prowadzi „Podkast amerykański"
Historyk, doktor nauk politycznych, amerykanista, tłumacz, pisarz. Autor książki „Rozkład. O niedemokracji w Ameryce”. Z Łukaszem Pawłowskim prowadzi „Podkast amerykański"
Komentarze