Temida Stankiewicz-Podhorecka to skrajnie prawicowa publicystka mediów Tadeusza Rydzyka. A przy okazji jako postać z marginesu teatralnego światka, walczy o uzdrowienie polskiej sztuki na łamach, falach i bankietach. Prezentujemy przegląd wypowiedzi krytyczki nagrodzonej właśnie przez ministra kultury medalem „Zasłużony Kulturze - Gloria Artis”
Brązowy medal „Gloria Artis” Stankiewicz-Podhorecka otrzymała od Ministra Kultury z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru (27 marca). To resortowe odznaczenie przyznaje się „osobom wyróżniającym się w dziedzinie twórczości artystycznej, działalności kulturalnej lub ochronie kultury i dziedzictwa”. Mówi o tym art. 7 ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej.
„Ktoś może zapytać, skoro tak kocham teatr, to dlaczego często go krytykuję? Ano właśnie dlatego, że zależy mi na nim. Bo, przykro mi to powiedzieć, teatr jest dziś - jak nigdy dotąd - w głębokim upadku artystycznym i moralnym. I to jest bardzo niebezpieczne” - mówiła laureatka macierzystemu „Naszemu Dziennikowi”.
Niebezpieczeństwa tego nie należy marginalizować, bo jak wielokrotnie podkreślała Stankiewicz-Podhorecka, we współczesnej sztuce działa sam Szatan.
„Uważam, że to wszystko jest częścią diabelskiego scenariusza, za pomocą którego środowiska lewicowo-liberalne próbują zmieniać świat – nie tylko zlaicyzować, ale wręcz zateizować świat” – mówiła w 2017 roku w Radiu Maryja o współczesnej kulturze.
Diabelskie inspiracje odznaczona potrafi zobaczyć również np. w warszawskim Teatrze Narodowym, bliskim sercu wielu konserwatywnych publicystów. Np. również laureat „Gloria Artis” w 2017 roku Piotr Zaremba pisał niedawno, że czuje się w Narodowym jak w domu. Tymczasem według recenzentki „Naszego Dziennika” szatan potrafił zakraść się nawet do szekspirowskiej „Burzy” w reżyserii Pawła Miśkiewicza: „Trinkulo Mariusza Bonaszewskiego przypomina paskudnie wykrzywionego, wijącego się w nienawiści szatana”.
Stankiewicz-Podhorecka debiutowała w latach 80. jako Temida Stankiewiczówna na łamach „Sztandaru Młodych” – przez lata organu Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. Przez pewien czas jej przełożonym był tam… Aleksander Kwaśniewski (redaktor naczelny „SM” w latach 1984-1985). Później trafiła do „Życia Warszawy” i „Słowa. Dziennika Katolickiego” – wydawanego przez środowisko Stowarzyszenia PAX, w końcu przeszła do mediów Rydzyka.
Nie zawsze zajmowała się tylko teatrem – jest też autorką zrealizowanego w 1982 roku filmu dokumentalnego „Życie bujne i tragiczne” - o Marku Hłasce, którego listy wydała w 1994 roku.
Tytuły dzisiejszych tekstów Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej łatwo odróżnić w branżowych przeglądach prasy.
Rubryka „Teatr Piórem Temidy” w „Naszym Dzienniku” ma od lat swój specyficzny sznyt. Analiza artystyczna sprowadza się tu z reguły do żonglowania paroma słowami: „humbug”, „nuda”, „miernota”. W większości przypadków jej recenzje opierają się na długich, ogólnikowych i ideologicznych wywodach – trudno znaleźć w nich konkrety dotyczące przedstawienia.
O zeszłorocznych spektaklach próbujących rozliczać się z pamięcią Marca 1968 pisała na łamach „Naszego Dziennika” w artykule pod znamiennym tytułem „Marzec '68 wyparł Listopad '18”: „W tym zalewie scen teatralnych tematyką sprawy żydowskiej i nachalnym wbijaniem nam do głów, że jesteśmy antysemitami, jawi się pytanie: czyżby teatry zapomniały o wielkim jubileuszu, jaki przeżywa nasza Ojczyzna? O stuleciu odzyskania niepodległości? Dlaczego tak silnie eksponowany jest temat Marca '68, a pomijana jest niebywale ważna dla nas, Polaków, setna rocznica odzyskania po wielu latach niepodległości?”.
Stankiewicz-Podhorecka nie tylko stawia takie zasadnicze pytania. Przyjmuje też często ton interwencyjny, wzywając zdrową tkankę narodu do opamiętania:
„Tak właśnie teatry w Polsce czczą setną rocznicę niepodległości naszej Ojczyzny. I to za nasze, podatników, pieniądze. Jak długo możemy się na to wszystko godzić?” – pytała w tym samym tekście.
A gdy np. Teatr Narodowy wystawił w roku 2018 „Ślub” Gombrowicza, ten polski pisarz okazał się dla Stankiewicz-Podhoreckiej nie dość polski. Przecież „wiadomo, iż Gombrowicz krytykancko odnosił się do wartości zawartych w polskiej tradycji, polskim obyczaju, naszej wierze katolickiej. Wyśmiewał bohaterstwo Polaków na przestrzeni dziejów. Twórczość Gombrowicza ma charakter prześmiewczy w stosunku do tego, co stanowi o tożsamości Polaków”.
Recenzentka nikogo nie oszczędza. Np. Teatr Polski pod dyrekcją Andrzeja Seweryna realizował w roku stulecia odzyskania niepodległości wyłącznie polski repertuar. Był też wielokrotnie chwalony przez PiS-owskie ministerstwo. Zdaniem Stankiewicz-Podhoreckiej „nadaktywnie realizuje tzw. pedagogikę wstydu tyczącą naszych dziejów, naszej polityki historycznej, naszej tradycji. Może warto zapytać, na czyje polecenie? A może już nawet nie warto pytać...”.
Z pewnością autorka uznała, że nie warto na to pytanie odpowiadać – bo z jej tekstu się tego nie dowiemy.
Obok knowań szatana i zalewu sprawy żydowskiej, kulturze szkodzi też - jej zdaniem - marksistowski spisek, który zakradł się m.in. do twórczości reżysera Jana Klaty:
„We współczesnej sztuce dominuje dziś tzw. estetyka brzydoty, będąca konsekwencją nurtów postmodernistycznych, dla których koncepcja człowieka zakorzeniona jest w ideologii marksistowskiej. A więc pozareligijna, umiejscowiona poza Dekalogiem. (…) Wyrazistym tego przykładem jest najnowsza sytuacja w Starym Teatrze w Krakowie, którego dyrektor artystyczny Jan Klata dopuszcza się już nie tylko gwałtu na sztuce, ale swoją pseudotwórczością popełnia moralne przestępstwo, które powinno być ukarane zgodnie z polskim kodeksem karnym”.
Który paragraf kodeksu Klata naruszył i na czym polega specyfika „moralnego” przestępstwa? Tego od Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej już się nie dowiemy. Należała ona jednak do tych skrajnie prawicowych dziennikarzy i aktywistów, którzy prowadzili medialną nagonkę przeciw Staremu Teatrowi. Starali się dać ministrowi Glińskiemu pretekst do interwencji w imię „spokoju społecznego”. Była pionierką - jeszcze przed zmianą władzy, w 2013 roku apelowała do ministerstwa kultury:
„Panie ministrze, co jeszcze musi się zdarzyć w teatrach, by podjął pan właściwą decyzję uwolnienia scen teatralnych w Polsce od takich dewiantów? Panie ministrze, co jeszcze musi się zdarzyć, by wreszcie podjął pan decyzję uwolnienia Starego Teatru, o wieloletniej pięknej tradycji, od celowo niszczycielskiej działalności Jana Klaty?
Wielokrotnie w swoich publikacjach zwracałam uwagę ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego na to, iż działalność Jana Klaty nie tylko niszczy polską kulturę, ale więcej: jest zagrożeniem polskiej racji stanu” – pisała zatroskana recenzentka. Ministerstwo, już pod kierownictwem Glińskiego, w końcu posłuchało.
Stankiewicz-Podhorecka przejmowała też bezpośrednio język propagandy PiS i retorykę prezesa Kaczyńskiego. Widać to na przykład w jej wypowiedziach na temat głośnego spektaklu Olivera Frljića ,„Klątwa”.
„To nie są aktorzy pierwszego sortu” - mówiła krytyczka o zespole warszawskiego Teatru Powszechnego. Sam Frljić zaś to „pseudoartysta jakiegoś czwartego sortu” – możemy przeczytać w portalu braci Karnowskich wpolityce.pl.
Podobnie jak prezes PiS, Stankiewicz-Podhorecka wierzy w odzyskiwanie instytucji. „Musimy odbić teatr z rąk lewaków” – postulowała w 2017 roku w rozmowie z portalem Polonia Christiana.
Jest to program poniekąd zbieżny z poglądami głoszonymi jeszcze przed objęciem stanowiska przez Wandę Zwinogrodzką, wiceministrę kultury i zastępczynię Glińskiego. Jako autorka „Gazety Polskiej Codziennie” pisała ona, że trzeba „uciszyć” w teatrach „lewacki wrzask”. Już w roli wiceministry tłumaczyła, że co innego publicystyka, a co innego praca w resorcie. Ale to Zwinogrodzka walnie przyczyniła się do dewastacji Starego Teatru w Krakowie i Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Redaktor Stankiewicz-Podhorecka w walce o teatr udawała się także w rejony akcji bezpośredniej. W 2009 roku Teatr Dramatyczny w Warszawie pod poprzednią dyrekcją Pawła Miśkiewicza odebrał jej akredytację, ponieważ głośno komentowała przebieg jednego ze spektakli.
Dziennikarka przedstawiała się w skrajnie prawicowych mediach jako ofiara cenzury. Interwencję w jej obronie zapowiadał poseł PiS Jarosław Rusiecki.
Ostatnio Stankiewicz-Podhorecka znów uderzyła w martyrologiczny ton. Było to po premierze „Żab” – spektaklu o tematyce gejowskiej, zrealizowanego przez Michała Borczucha w 2018 roku w Teatrze Studio w Warszawie. Po utarczce słownej na bankiecie recenzentka „Naszego Dziennika” przedstawiała się niemal jako ofiara fizycznego ataku. Udzieliła na ten temat obszernego wywiadu własnej redakcji.
Jak wyglądały bankietowe przygody prawicowej autorki? „Podszedł do mnie wysoki mężczyzna i powiedział: »Wiem, kim pani jest. Nie podoba się Pani spektakl, a ładnie to tak żreć?«. Odparłam, że to nie jest teatr prywatny, lecz publiczny, finansowany przez miasto, zatem również z moich podatków, a więc mam te same prawa do oglądania przedstawienia i do ciastka jak ten pan. Zapytałam, kim jest i jak się nazywa. Odparł, ale w tym gwarze nie zrozumiałam, co powiedział. Nagle podszedł drugi, a potem kolejni mężczyźni. Jednym z nich był znany aktor, od kilku lat publicznie deklarujący swój homoseksualizm. Powiedział: »A pani medium jest finansowane z moich podatków«. Odrzekłam mu, że nie ma racji, że brak mu prawdziwej wiedzy na ten temat”.
Tu warto dodać, że sam „Nasz Dziennik” faktycznie bezpośrednio dotowany z podatków nie jest. Prawdą jest natomiast, że imperium Rydzyka otrzymuje miliony złotych z publicznych środków. Fundacja redemptorysty buduje wspólnie z Glińskim muzeum. Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej dostaje dotacje. Zaś ministerialny Instytut Książki współfinansuje dziś audycje w Radiu Maryja.
Wróćmy jednak na bankiet. Co było dalej zdaniem redaktor Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej? „Wyglądało to na próbę zastraszenia mnie. W pewnym momencie zaczęłam wręcz krzyczeć, że to jest napaść na mnie. Proszę sobie wyobrazić, że nagle nie wiadomo skąd otoczyła mnie grupa mężczyzn, którzy atakowali mnie werbalnie. Jestem przekonana, że była to zorganizowana akcja środowiska o określonych poglądach. Na spektaklu można było spotkać mężczyzn ubranych np. w damskie spódnice” – donosiła przerażona Podhorecka.
Jesteśmy pewni, że na ministerialnej uroczystości wręczenia "Glorii Artis" nikt pani Temidzie w jedzeniu ciastka nie przeszkadzał.
Kultura
Piotr Gliński
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
kultura
Nasz Dziennik
Radio Maryja
Temida Stankiewicz-Podhorecka
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
Komentarze