Kilkadziesiąt lat temu inspekcje przeprowadzane przez sędziów stały się znane wśród sportowczyń jako „parady nagości” albo testy typu „podejrzeć i pomacać”. Prawicowym demagogom marzy się powrót do tamtych czasów, ale to już nie przejdzie: kwestia płci w sporcie jest o wiele bardziej złożona
W sobotę 10 sierpnia 2024 niespełna 21-letnia Julia Szeremeta (na zdjęciu po lewej) będzie walczyć w ringu o złoto w boksie w kategorii do 57 kg. Jej rywalką będzie pięściarka z Tajwanu Yu Ting Lin, która w półfinale wyeliminowała Turczynkę Esrę Yildiz. Ta, po przegranej, wzniosła w górę ręce pokazując znak „X”, co bezpośrednio nawiązuje do burzy, która niemal od początku igrzysk w Paryżu towarzyszy boksowi kobiecemu.
Wokół Lin i Algierki Imane Khelif trwa publiczne dochodzenie wokół ich płci. Czy urodziły się z chromosami XX, czy XY? Czy mają odpowiedni poziom testosteronu? A może to transkobiety (osoby identyfikowane po urodzeniu jako mężczyźni, które poddały swoje ciała tranzycji medycznej np. terapii hormonalnej)?
W sieci można znaleźć tysiące wypowiedzi, które odnoszą się do ich zewnętrznych cech płciowych: wzrostu, muskulatury, czy ostrych rysów, twarzy i kwestionują, że tak może wyglądać kobieta. Sporo osób bez większej refleksji udostępnia też rosyjską propagandę, w tym filmiki w zwolnionym tempie z przybliżeniem na krocza zawodniczek, które pokazują falowania materiału spodenek w ruchu. „Ha!” – piszą rozemocjonowani internauci – „Teraz mamy dowód, że w żeńskiej kategorii występuje »chłop«”. Są też osoby, które w apokaliptycznym tonie wieszczą, że to koniec sportu kobiecego i emancypacji, którą obiecywał feminizm.
Ta dyskusja ujawnia wiele sprzeczności. Ci, którzy wypowiadają się z pozycji prawicowych (lub zawzięcie „chłopskorozumowych”), uważają, że to zewnętrzne cechy świadczą o płci człowieka. Ci sami komentatorzy odmówiliby oczywiście osobie transpłciowej po kuracji hormonalnej, której wygląd nie odbiega od stereotypowych wyznaczników płci, prawa do nazywania się kobietą lub mężczyzną, jeśli przy urodzeniu lekarz stwierdził inaczej.
Osoby występujące z pozycji feministycznych zapominają, że dorobkiem emancypacji miała być też wolność do różnej ekspresji płciowej i uwolnienie się spod „męskiego spojrzenia” [ang. male gaze].
A ci, którzy bronią czystości sportu, najwyraźniej toną w naiwności i zapominają, że sport wyczynowy na najwyższym poziomie polega na ostrej selekcji fizjologicznej: już małe dzieci poddawane są testom wydolnościowym, mierzy się też np. długość ich kończyn. Przez całą karierę sportowiec lub sportowczyni przyjmuje wiele „dozwolonych” preparatów pomagających nakręcać ciało do niewyobrażalnych dla laika obrotów.
Mimo to niewiele brakuje, by historia zatoczyła koło i żeby przed sobotnią walką internauci i prawicowi politycy zażądali od zawodniczek, by te po prostu ściągnęły spodenki.
W oczach prawicowej części polskiego komentariatu Szeremeta już wygrała: jeśli przegra, to nie fair, bo „z mężczyzną”. Jeśli wygra, to podwójnie, bo na froncie ideologicznej wojny.
Cała wrzawa doskonale pokazuje, jak niewiele wciąż wiemy o różnorodności płciowej i jak łatwo, bez wiedzy, ulegamy zbiorowej histerii. Co nie oznacza, że ta debata byłaby łatwa, gdyby odrzeć ją z emocji: świat sportu niewątpliwie stoi przed ogromny wyzwaniem. Musi uwzględnić równe szanse i perspektywę wszystkich osób, które marzą o sukcesach sportowych.
Caroline Martin miała 18 lat, gdy w 1966 roku wylądowała na Jamajce, by uczestniczyć w zawodach rzutu dyskiem. W podcaście NPR opowiadała, że wówczas każda z zawodniczek musiała przejść brutalny test kobiecości. „Pamiętam, że zabrano nas pod trybuny do dużego pokoju, musiałam ściągnąć spodnie przed tą kobietą, żeby mogła zobaczyć, że mam waginę” – wspomina Martin. Inspekcje przeprowadzane przez sędziów stały się znane wśród sportowczyń jako „parady nagości” lub testy „peek and poke” [ang. „podejrzeć i pomacać”]. Gdy ktoś odmawiał, nie miał szans na start.
Uzasadnienie stosowania testów nie odbiegało daleko od dzisiejszej dyskusji: niektóre kobiety nie wydawały się ludziom sportu, wówczas głównie mężczyznom, wystarczająco kobiece, więc należało ustawić obiektywne „sito” wyłapujące „oszustów”.
Ale wiedza o różnorodności płciowej była wówczas niewielka. Różne federacje, szczególnie lekkoatletyczne z fiksacją na punkcie wydajności, starały się wymyślić mniej inwazyjne metody weryfikacji płci. Zbawieniem wydawała się genetyka. W 1948 roku Barr dokonał cennego odkrycia. Przyglądając się komórkom kota pod mikroskopem, zauważył, że w jądrze niektórych komórek znajdowała się mała, ciemna kropka. Dalsze badania pokazały, że plamki zbiegały się z płcią. Samice kotów miały kropki. Samce ich nie miały.
Te małe plamki stały się znane jako ciała Barra. Świat sportowy oszalał na ich punkcie.
Uznano, że to idealny sposób, by zweryfikować płeć. Jeśli zawodniczka ma dwa chromosomy X, jeden z nich staje się nieaktywny i tworzy ciemną plamkę. Wystarczyło, więc zrobić wymaz: pobrać z wewnętrznej części policzka sportowczyń kilka komórek, by po krótkich oględzinach pod mikroskopem odsiać „kobiety” od „mężczyzn”. Po „zdanym” teście, zawodniczki otrzymywały certyfikat potwierdzający, że faktycznie są kobietami. „Musieliśmy nosić przy sobie kartkę z napisem: jestem kobietą. To były takie małe wizytówki, potwierdzające, że możemy wykonywać swoją pracę” – wspominała Debbie Brill, kanadyjska złota medalistka w skoku wzwyż z 1970 roku.
Okazało się jednak, że sama obecność chromosomu Y u kobiet niczego nie przesądza. Sportowczynie z DSD (litera „d” oznacza tu zaburzenia, ale dziś mówi się raczej o osobach ze zróżnicowanym rozwojem płciowym) mogą, ale nie muszą mieć przewagi w sporcie. Taka przewaga może się wykształcić np. wśród osób, które wychowały się z zaburzeniem dojrzewania, takim jak 5ARD, czyli z niedoborem enzymu 5-alfa reduktazy. Niedobór tego enzymu sprawia, że osoba rodzi się z niedorozwojem męskich genitaliów. Są one niewidoczne zarówno przy urodzeniu, jak i później, w związku z tym lekarze przy urodzeniu uznają, że jest dziewczynką. Ale już osoby z zespołem Swyera (czysta dysgenezja gonad z kariotypem 46XY, cechująca się nieprawidłowym rozwojem zewnętrznych żeńskich narządów płciowych), nie mają żadnej przewagi hormonalnej czy genetycznej nad koleżankami z chromosomami XX.
Świat sportu nie eliminuje więc automatycznie kobiet z DSD z rywalizacji. Federacje wymagają od nich zbicia poziomu testosteronu we krwi, argumentując, że to właśnie on ma dawać przewagę pod względem siły i masy mięśniowej, a także pomagać wydolnościowo (testosteron poprawia zdolność przenoszenia tlenu). Choć i tutaj nie brakuje kontrowersji: wielu biologów zwraca uwagę, że sprawność naszego ciała zależy od szeregu uwarunkowań genetyczno-fizjologicznych.
Jednak od Igrzysk w Tokio w 2021 roku MKOl wymaga farmakologicznego zbicia poziomu testosteronu u kobiet z DSD poniżej 2,5 nmol/L w okresie sześciu miesięcy poprzedzających zawody. To połowa granicy wyznaczonej w 2015 roku przez organizację World Athletics dla biegaczek startujących na dystansach od 400 do 3 tys. metrów. Wówczas było to 5 nmol/L, czyli tyle, ile maksymalnie są w stanie wyprodukować jajniki kobiet. Średnia oscyluje w granicach 2 nmol/L. Od 2023 roku maksymalny poziom testosteronu dla biegaczek wynosi 2,5 nmol/L. Dla porównania męski przedział poziomu testosteronu to od 9 aż do 34,7 nmol/L.
Rywalka Szeremety 28-letnia Yu Ting Lin nie jest transkobietą. Przy urodzeniu w paszporcie nadano jej numer identyfikacyjny zaczynający się od cyfry 2, co oznacza, że osoba urodziła się jako dziewczynka. Lin od zawsze występowała w kategoriach kobiecych, w kraju cieszy się ogromnym szacunkiem. Tyle że Lin, podobnie jak Khelif, w 2023 roku została wykluczona z mistrzostw świata w boksie, które odbywały się Indiach. Federacja Bokserska IBA poinformowała, że kobiety nie przeszły testów weryfikujących płeć.
Najprawdopodobniej przeprowadzono właśnie badania genetyczne na obecność chromosomów XY. IBA nigdy jednoznacznie nie wyjaśniła jednak, jakim testom poddała bokserki, co sprzyja szerzeniu dezinformacji.
MKOl, który opiera się na weryfikacji poziomu testosteronu, zawodniczki do startu w Igrzyskach w Paryżu dopuścił.
Nie bez znaczenia jest też kontekst polityczny. Prezesem IBA jest Rosjanin Umar Kremlew, federację sponsoruje Gazprom, a Algierką Khelif została zdyskwalifikowana przez IBA po zwycięskiej walce z Rosjanką Azalią Aminewą. MKOl jest też w konflikcie z IBA. Zarzuca organizacji nieprawidłowości w finansowaniu, zarządzaniu, podważa etykę sędziowskich decyzji. Co więcej, Rosja nie mogła wystawić swoich zawodników w Paryżu, pozbawiając kraj szansy na sukcesy sportowe, które od zawsze były ważnym elementem budowania mitu imperialnej potęgi. Wobec tego ulubionym zajęciem propagandy w ostatnich dniach jest glanowanie organizatorów Igrzysk Olimpijskich za wpuszczenie „mężczyzn” do sportu kobiecego.
Po upublicznieniu stanowiska IBA w sieci pojawiły się spekulacje, że zarówno Lin, jak i Khelif są osobami z DSD, czyli ze zróżnicowanym rozwojem płciowym. Nie ma na to żadnego potwierdzenia, ale temat żyje swoim życiem, szczególnie że Lin i Khelif powalczą o złote medale Igrzysk Olimpijskich.
Human Right’s Watch, podkreśla, że wystarczą plotki, by zrujnować kariery.
A najczęściej obiektem podejrzeń i hejtu stają się kobiety z krajów Globalnego Południa, bo standardy kobiecości lansowane przez federacje i zachodni świat sportu są rasistowskie.
Najgłośniejsza była sprawa Caster Semenyi, dwukrotnej mistrzyni olimpijskiej w biegach na 800 metrów, której dane medyczne stały się sprawą publiczną. Semenya, u której potwierdzono DSD i wyższy poziom testosteronu, nie występuje na igrzyskach Paryżu, bo odmówiła obniżenia poziomu hormonów.
Podobna sytuacja przydarzyła się namibijskiej biegaczce Christine Mboma. Mboma dorastała jako dziewczynka i dopiero po testach przed igrzyskami w Tokio odkryła, że produkuje dużą ilość testosteronu i nie może mieć dzieci. W Tokio wystartowała, zdobyła srebro w biegu na 200 metrów, by chwilę później dostać zakaz startu w zawodach.
Wiele osób wskazuje, że kryteria ustalane przez federacje są arbitralne, nieprzejrzyste i esencjalistyczne (MKOl nie nadąża za różnorodnością płciową, zarówno na poziomie zewnętrznych, jak i wewnętrznych cech płciowych). Do pogodzenia są tu różne interesy: zasady fairplay oraz prawo do prywatności i godności wszystkich osób rywalizujących w zawodach.
Przy okazji dyskusji o bokserkach odzywają się głosy segregacyjne, które domagają się, by wszelką różnorodność płciową zamknąć w oddzielnych kategoriach sportowych. Ale są i bardziej włączające, które mówią, że kobiety z DSD można uznać za osoby o wrodzonych zdolnościach fizycznych. Innymi słowy, Caster Semenya urodziła się ze szczególnym talentem, podobnie jak np. genialny Jamajczyk, ośmiokrotny mistrz olimpijski Usain Bolt
Są też tacy, w tym ludzie świata sportu, którzy podkreślają, że do wyścigu po najwyższe laury nie wystarczą tylko uwarunkowania fizyczne. Potrzebne są też: siła mentalna, technika, katorżnicza praca na treningach, pieniądze i trochę szczęścia. Dyskusji o tym, jak na nowo poukładać sport, uwzględniając np. transkobiety, które okres dojrzewania przechodziły jako chłopcy, nie da się rozwiązać ani jednym tekstem, ani chwytliwym tweetem.
W debacie niezbędne są głosy zawodniczek, ekspertów medycyny sportu, a także realistyczne podejście do tego, czym sport wyczynowy w zasadzie ma być.
Na gorący olimpijski temat najchętniej rzucają się jednak osoby, które na zawiłej, wrażliwej sprawie próbują odcinać polityczno-ideologiczne kupony.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze