Jaki zaproponował plan reform mieszkaniowych, który nie rozwiąże żadnych problemów mieszkańców Warszawy. Co więcej, jest skrajnie niesprawiedliwy, powiela bowiem najgorsze błędy lat 90. Jaki mógłby, jako członek obozu PiS, zawalczyć o rozwój programu Mieszkanie Plus, zamiast proponować pseudoreformę pod publiczkę - analizuje Beata Siemieniako dla OKO.press
W porównaniu do poprzednich wyborów samorządowych w Warszawie w tym roku istotnym tematem kampanii jest miejska polityka mieszkaniowa. 21 czerwca 2018 Patryk Jaki zaprezentował swój pomysł reform mieszkaniowych.
Mało w nich jednak sensownych propozycji, a dużo populizmu, nieporozumień, absurdów oraz jawnych niesprawiedliwości.
Diagnoza jest jasna. Przeciętnemu mieszkańcowi Warszawy mieszka się za drogo, do tego często za ciasno, a w wielu przypadkach w niskim standardzie, co przystępnie opisał Piotr Wójcik w Krytyce Politycznej.
Mieszka nam się za drogo, bo płacimy za mieszkanie nieproporcjonalnie dużo do płac. Czy to wynajmując mieszkanie na wolnym rynku, czy to biorąc mieszkanie na kredyt, często z braku alternatywy. O ile w ogóle mamy zdolność kredytową.
Mieszka nam się także za ciasno, bo według danych Eurostatu bardziej zatłoczone mieszkania od naszych w całej Unii Europejskiej są tylko w Rumunii:
Tańszą alternatywą mogłyby być mieszkania należące do gminy. Ale nie są. Dlaczego?
Po pierwsze, jest ich zdecydowanie za mało. W ostatnich latach w Warszawie budowało się średnio 300 mieszkań rocznie, ale też systematycznie zasób mieszkaniowy gminy jest uszczuplany – w przeciągu ostatnich dwunastu lat liczba mieszkań ze wspólnego zasobu warszawskiego zmniejszyła się o ok. 20.000. Czy to z powodu reprywatyzacji, prywatyzacji, czy wyłączenia z użytkowania ze względu na zły stan techniczny.
Po drugie, zdobycie mieszkania w zasobie komunalnym wcale nie jest proste. Przeszkodą jest nie tylko próg dochodowy, wynoszący w przypadku kilku osób 1.600 złotych netto, ale też bardzo niski próg metrażowy.
Aby mieć prawo do mieszkania komunalnego, w dotychczasowym mieszkaniu na jedną osobę nie może przypadać więcej niż 6m2!
Do tego wszystkiego stan mieszkań należących do gminy pozostawia wiele do życzenia. Na przykład na Pradze Południe, jednej z warszawskich dzielnic, 40 proc. mieszkań miejskich nie jest podłączona do centralnego ogrzewania, co powoduje zagrzybienie mieszkań, a w konsekwencji choroby mieszkających tam dzieci, osób starszych, ale także generuje wysokie opłaty za ogrzewanie elektryczne. W ostatnim czasie ten problem nagłaśniały lokatorki zorganizowane wokół Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów.
Z tymi problemami próbuje zmierzyć się Patryk Jaki, kandydat PiS na prezydenta Warszawy. Główne założenia jego programu okrzykniętego przez prawicowe media rewolucją mieszkaniową, można streścić następująco:
O ile diagnoza problemów mieszkaniowych formułowana przez Jakiego wydaje się trafna - jest powtórzeniem wielu postulatów lokatorskich, a jednocześnie jest podparta doświadczeniem byłego burmistrza warszawskiej Pragi Północ, a obecnie posła PiS Pawła Lisieckiego, znanego wśród warszawskich lokatorów ze swojego zaangażowania w poprawę ich losu, o tyle proponowane rozwiązania rozpoznanych problemów zupełnie zaskakują.
Najbardziej zaskakuje powrót do wykupu mieszkań należących do gminy przez mieszkających w nich lokatorów. Jaki zakłada następujące zasady sprzedaży mieszkań z 70-90 procentową bonifikatą:
Pomysł wcale nie jest nowy. Masowa prywatyzacja mieszkań spółdzielczych, zakładowych, komunalnych była charakterystyczna w latach 90. nie tylko dla Polski, ale też dla innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej.
Nie bez powodu pomysł sprzedaży mieszkań z dużą bonifikatą budził i budzi duże kontrowersje i jest ostro krytykowany przez wielu działaczy lokatorskich. Dlaczego? Sprzedaż mieszkań za 10 proc. ceny rynkowej oferowana tylko dla wybranych jest pomysłem zupełnie nierównościowym i wcale nie spowoduje większego zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych – wręcz przeciwnie, doprowadzi do radykalnego uszczuplenia zasobu. W przeszłości była także źródłem rozmaitych spekulacji, ze względu na sporo luk prawnych.
Z pewnością zadowoleni z pomysłu będą ci, którzy spełniają warunki, żeby z niego skorzystać. Bo na przykład po 5 latach od wykupu przestronnego mieszkania w Śródmieściu za 100.000 złotych, można je sprzedać za milion i kupić za to co najmniej dwa inne mieszkania.
To oznacza, że skutkiem nie jest przede wszystkim zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych wykupującego, ale możliwość solidnego wzbogacenia się jednostki kosztem utraty dobra wspólnego.
Gmina rezygnuje przecież z zysku w postaci kilkuset tysięcy złotych przy sprzedaży każdego mieszkania, ale też pozbawia się zasobu, w którym powinni w pierwszej kolejności mieszkać najbardziej potrzebujący.
Ponadto w rezultacie masowej wyprzedaży mieszkań z bonifikatą, mieszkania i tak trafiają do obrotu wolnorynkowego, a śródmiejskie dzielnice stopniowo są zaludniane przez ludność bogatszą, zaś mniej zamożni migrują do dzielnic tańszych.
Taka praktyka prowadzi do segregacji społeczeństwa.
Innym kosztem społecznym takiej praktyki, którego nie zauważa Jaki, jest całkowite zepchnięcie odpowiedzialności za zapewnienie godnych warunków mieszkaniowych najbardziej potrzebującym. Zupełnie fałszywym założeniem jest to, że jeśli mieszkanie trafi w prywatne ręce, to jego standard zostanie podniesiony – wiemy z raportu fundacji Habitat for Humanity, że podobne założenie towarzyszyło autorom projektu masowej prywatyzacji mieszkań w latach 90. i w ogóle się nie sprawdziło.
Innymi słowy, jeśli mieszkańcy będą żądać podłączenia do sieci centralnego ogrzewania – jak robią to skutecznie wspomniane lokatorki z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów – urzędnicy powiedzą, że powinny wykupić mieszkanie i same się zrzucić na podłączenie. To oznacza, że ten system demontuje poczucie solidarności społecznej, która pozwoliłaby na rozłożenie kosztów remontu między biedniejszych i bogatszych.
Trudno też zrozumieć, dlaczego wykup mieszkania jest możliwy tylko dla wąskiej grupy społeczeństwa. W praktyce, żeby móc wykupić mieszkanie komunalne, trzeba się po prostu dobrze urodzić. Oczywiste jest bowiem to, że w lepszej sytuacji są ci, którzy w Warszawie mieszkają od pokoleń – a nie tzw. "słoiki", jak również w bardziej uprzywilejowanej pozycji są ci, którzy mieszkanie komunalne odziedziczyli po rodzicach (choć już samo odziedziczenie prawa do takiego mieszkania jest przywilejem).
Skąd więc powrót do pomysłu wykupu mieszkań przez dotychczasowych lokatorów? Patryk Jaki zakłada, że do wykupu mają być przeznaczone tylko takie mieszkania, które są stare, wymagające remontu i drogie w utrzymaniu. Słowem – zamiast inwestować w coś, co było latami zaniedbywane, sprzedajmy to z bonifikatą, a z uzyskanych pieniędzy budujmy mieszkania nowe, w lepszym standardzie. I brzmi to nawet sensownie, jeśli nie zaczniemy zagłębiać się w szczegóły.
Jeśli plan mieszkaniowy Jakiego zostanie wdrożony, okaże się, że:
Stawia to pod znakiem zapytania realność planu Jakiego i to, czy masowa sprzedaż majątku należącego do gminy faktycznie pozwoli budować nowe mieszkania na masową skalę.
Aby uniknąć sytuacji, w której cały zasób zostaje wyprzedany i na to miejsce nie powstaje nic nowego, Jaki wprowadza zasadę „jeden za jeden”, czyli że w miejsce jednego sprzedanego z bonifikatą mieszkania, wybuduje jedno nowe mieszkanie.
Pomijając realność tego planu, należy zauważyć, że program zakłada, że zasób mieszkaniowy gminy wcale się nie powiększy. W zasobie wciąż będzie tyle samo mieszkań. Dla osób, które przyjechały do stolicy, wciąż nie będzie żadnej alternatywy mieszkaniowej poza wynajmem na wolnym rynku, bądź wzięciem kredytu.
Jaki sprytnie wprowadza w błąd również jeśli chodzi o liczbę mieszkań, które planuje oddać do użytku – a ma ich być 1500 rocznie, czyli „pięć razy więcej niż dotychczas”. Prawdą jest, że w ostatnich latach w Warszawie oddawano do użytku średnio 300 mieszkań rocznie. Natomiast Jaki przemilcza fakt, że w Rada m.st. Warszawy w grudniu ubiegłego roku uchwaliła program #Warszawa2030, zgodnie z którym do 2030 roku będzie powstawać ok. 1250 mieszkań rocznie.
Na tym tle propozycja Jakiego już nie wygląda aż tak spektakularnie.
Co to wszystko oznacza? Że żadnej rewolucji mieszkaniowej nie będzie. Jaki będzie kontynuował politykę, w której dominującym tytułem do lokalu jest prawo własności. Powrót do wykupu mieszkań na zasadach zbliżonych do tych, które obowiązywały w latach 90., będzie korzystne tylko na wybranych, a w perspektywie społecznej przyniesie negatywne skutki.
Jasne, że zaradzenie problemom mieszkaniowym na poziomie samorządowym łatwe nie jest – wiele problemów może być rozwiązanych tylko na szczeblu centralnym i tylko z zastrzykiem sporych środków pieniężnych. Rozwiązania zaproponowane przez Jakiego nie mogą być alternatywą. Należałoby reformować zasady zarządzania przez gminy swoim zasobem, a przede wszystkim wpływać na reformę programu Mieszkanie Plus.
Kto, jak kto, ale Patryk Jaki jako kandydat PiS-u mógłby w tej sprawie zdziałać najwięcej spośród wszystkich kandydatów na fotel prezydencki. W zamian proponuje jednak plan "reformy", która jest jednym wielkim nieporozumieniem.
Beata Siemieniako jest działaczką społeczną, publicystką, laureatką wyróżnienia w konkursie Prawnik Pro Bono, autorką książki "Reprywatyzując Polskę. Historia wielkiego przekrętu" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2017).
Beata Siemieniako jest działaczką społeczną, publicystką, laureatką wyróżnienia w konkursie Prawnik Pro Bono, autorką książki "Reprywatyzując Polskę. Historia wielkiego przekrętu" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2017).
Komentarze