Mieczysława Apfelbauma jako przywódcę prawicowego Żydowskiego Związku Wojskowego wymyślił w 1962 roku pewien Polak, Henryk Iwański. Uwierzył nawet Władysław Bartoszewski i ratusz pod rządami Lecha Kaczyńskiego. Upamiętnienie przywódcy ŻZW miało być przeciwwagą dla lewicowej Żydowskiej Organizacji Bojowej Marka Edelmana. Słabo wyszło
Okazały skwer położony między Pawią, Smoczą a Dzielną na warszawskiej Woli nosi imię Mieczysława Apfelbauma. Według inicjatorów tego upamiętnienia to historyczny przywódca Żydowskiego Związku Wojskowego, prawicowej organizacji bojowej w Getcie Warszawskim. Taką decyzję podjęła Rady m.st. Warszawy 24 marca 2004 roku.
Problem w tym, że Mieczysław Apfelbaum nie tylko nie był przywódcą ŻZW, ale nigdy nie istniał. Został wymyślony na początku lat 60. przez dwóch polskich oszustów. Wiadomo o tym od 2012 roku. Jest 2018 rok i skwer nadal nosi imię nieistniejącego bohatera.
O zmianę nazwy skweru wystąpił Społeczny Komitet HADAR, który dba o pamięć o Żydowskim Związku Wojskowym. W protokołach z posiedzenia Komisji ds. Nazewnictwa Miejskiego Rady m.st. Warszawy z dnia 16 marca 2016 roku w punkcie 9. mowa jest o wniosku wspomnianego komitetu. Podano również motywację, czyli to, że Apfelbaum jest postacią fikcyjną.
Zespół Nazewnictwa Miejskiego uznał, że w tej sprawie niezbędna jest dokładniejsza informacja, potwierdzona przez ośrodki badawcze. I na tym sprawa się kończy. Podpisana pod protokołem przewodnicząca Komisji radna Anna Nehrebecka-Byczewska w rozmowie z nami nie przypomina sobie w ogóle obrad nad zmianą nazwy. Stwierdza jedynie, że kilka lat wcześniej nazwę Skweru uzupełniono o drugie imię Apfelbauma – Dawid.
Prawdopodobnie Warszawa jest jedyną stolicą na świecie, która upamiętnia bohatera, który nie istniał, i w dodatku wie, że to postać fikcyjna.
W uzasadnieniu uchwały z 2004 roku nadającej imię skwerowi położonemu nieopodal Muzeum Pawiaka wspomniano, że wnosi o to Żydowski Instytut Historyczny. W piśmie z ŻIH, podpisanym przez ówczesnego dyrektora, nieżyjącego już prof. Feliksa Tycha, jest rzeczywiście wzmianka o tym, że trzeba uhonorować Żydowski Związek Wojskowy i jego komendanta Mieczysława Apfelbauma. Ale jest on tylko jedną z kilku innych kandydatur bohaterów Powstania w Getcie, które też warto uhonorować. M.in.:
Dlaczego wybrano Apfelbauma? Jak mówi OKO.press Elżbieta Jakubiak, wówczas szefowa Biura Prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego, panowała wtedy dysproporcja w honorowaniu [lewicowego] ŻOB-u i [prawicowego] ŻZW.
"Byliśmy z panem prezydentem przekonani, że uwiecznienie drugiej z tych organizacji było naszym obowiązkiem. A nazwisko Apfelbauma jako dowódcy Związku było oczywistym wyborem".
I podkreśla: "Nie chodzi o to, że wnioskował o to ŻIH, czy inna organizacja. Lechowi Kaczyńskiemu zależało na tym, by uczcić pamięć tych bohaterów getta, o których się mniej mówiło lub nie mówiło w ogóle. Na to wszystko należy patrzeć w szerszym kontekście, a mianowicie edukacji historycznej, o którą dbał prezydent Kaczyński. Zaczęło się od tego, że kiedy do Warszawy przyjeżdżali zagraniczni goście oglądać Muzeum Powstania Warszawskiego, to często dochodziło do qui pro quo, bo ludzie myśleli, że ta placówka upamiętnia Powstanie w Getcie. Dlatego ratusz wynajął w Paryżu sale i zorganizował w nich wystawę o Warszawie jako mieście dwóch powstań. I musieliśmy się niemal bić z ówczesną wiceminister kultury Agnieszką Odorowicz, żeby Muzeum Historii Żydów Polskich było w Warszawie, a nie, tak jak ona chciała, w Krakowie. Prezydent Kaczyński poszedł do ministra Dąbrowskiego [Waldemara, ministra kultury w rządzie SLD] i powiedział, że miasto da na to pieniądze".
Osiem lat później, w 2012 roku, ukazała się monumentalna, 700-stronicowa praca prof. Dariusza Libionki i izraelskiego badacza Laurence’a Weinbauma pt. „Bohaterowie, hochsztaplerzy, opisywacze – wokół Żydowskiego Związku Wojskowego”.
Historycy ustalili, że Mieczysław Apfelbaum… nigdy nie istniał.
Pierwszy ślad o nim pojawia się dopiero w 1962 roku, kiedy do Warszawy przyjechała izraelska dziennikarka Chaja Lazar, żeby zbierać materiały o ŻZW. I spotkała w Polsce Henryka Iwańskiego. Zrobił na niej wrażenie i uznała go za wiarygodne źródło.
Opowiedział jej, że współorganizował ŻZW, i nie tylko dostarczał im broń, żywność i leki, ale również brał udział w walkach podczas Powstania w Getcie. Jedną z osób ze strony ŻZW, które rzekomo utrzymywały z nim kontakt, miał być Mieczysław Apfelbaum, komendant ŻZW.
Romantycznym akcentem opowieści Iwańskiego był pierścień z lwem, barankiem i gwiazdą, który służyć miał do kontaktów między grupą polskich konspiratorów a Apfelbaumem. Pierścień ten został przez Iwańskiego przekazany do Izraela i po dziś dzień przechowywany jest w Yad Vashem jak swego rodzaju relikwia.
Wszystkie te opowieści Henryk Iwański zmyślił w celu uzyskania sławy i przywilejów kombatanckich. Ale siłą rozpędu historia o Apfelbaumie znalazła zainteresowanie u historyków. Iwański dwa lata później odebrał medal Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, wespół z Władysławem Bartoszewskim i Ireną Sendlerową.
Dariusz Libionka mówi nam: "Materiały dotyczące Iwańskiego i Bednarczyka (drugiego z oszustów, który pomógł wykreować legendę Apfelbauma) przechowywane w archiwum IPN oraz archiwum byłego Związku Bojowników o Wolność i Demokracje (organizacja kombatancka istniejąca w PRL) rozstrzygają jednoznacznie, że nie byli tymi, za kogo się podawali.
Ukazują one nie tylko żałosne epizody w ich peerelowskich biografiach. W wypełnionych własnoręcznie przez naszych bohaterów formularzach zgłoszeniowych do ZBOWiD nie znajdziemy żadnych informacji o współpracy z żydowskimi bojownikami, o ŻZW czy wreszcie bohaterskich czynach w czasie Powstania w Getcie w kwietniu 1943 roku. Odkryjemy natomiast nieudolne próby tworzenia wojennych biografii, najpierw na podstawie rzekomego udziału w Powstaniu Warszawskim, a później w Powstaniu w Getcie.
Iwański nie był oficerem, nie należał do AK, nie brał udziału ani w jednym, ani w drugim powstaniu. Niewykluczone, że prowadził jakieś interesy z gettem, może nawet stykał się z jakimiś osobami z kręgu ŻZW, ale to wszystko".
Libionka i Weinbaum wskazują też, że za właściwych przywódców ŻZW należy uznać Leona Rodala i Pawła Frenkla. Rodal, ur. 1913 w Kielcach, był dziennikarzem. Zginął prawdopodobnie 20 kwietnia 1943 roku. Frenkel był przedwojennym działaczem Betaru w Warszawie, jak wynika z meldunków polskiego podziemia, zginął 19 czerwca 1943 roku w kamienicy przy Grzybowskiej 11.
I tu pojawia się interesujący wątek. Betar był w ruchu żydowskim przed wojną w Polsce tym, czym skrajna nacjonalistyczna prawica wśród polskich organizacji. Zresztą syjoniści z Betaru współpracowali z władzami sanacyjnymi. Członkowie Betaru nosili piaskowe i brunatne koszule oraz czarne krawaty, a pozdrawiali się salutem rzymskim. Ponieważ głosili konieczność emigracji Żydów polskich do Palestyny, mieli ciche wsparcie rządów sanacyjnych, działacze Betaru przechodzili przed wyjazdem do Palestyny szkolenie wojskowe organizowane przez oficerów WP.
Dziś polska prawica prosto kalkuluje: betarowcy są sanacyjni, a więc antykomunistyczni. "Ludzie tej organizacji byli radykalnymi syjonistami, więc nie widzieli przyszłości dla życia żydowskiego w diasporze. Kiedy zajmują się nimi prawicowi historycy, to można spokojnie podkreślać tylko ten fakt. Tak, jak zrobił to Piotr Gontarczyk w filmie dokumentalnym pt. "Betar - Żydzi wyklęci". W tej narracji praktycznie nie ma antysemityzmu, a on był w latach trzydziestych zjawiskiem powszechnym i nie da się go pomijać. Takie ustawienie akcentów jest wygodne" – mówi OKO.press dr Michał Trębacz, szef Działu Naukowego Muzeum Polin.
Według naukowca polska prawica tak bardzo interesuje się Betarem i powstałym z niego Żydowskim Związkiem Wojskowym, bo żadne inne żydowskie stowarzyszenie przed 1939 rokiem tak bardzo, oprócz syjonistycznych haseł, nie podkreślało swojej polskości.
„Betarowcy pozowali na piłsudczyków. Kiedy marszałek umarł i niedaleko Krakowa odsłaniano jego pomnik, przyjechała reprezentacja stowarzyszenia i rozsypała ziemię z Palestyny. Sanacyjna władza wspierała Betar w sporze z Wielką Brytanią w Mandacie Palestyńskim. Betarowcy prawdopodobnie szkolili bojowników Irgun Cwai Leumi (żydowskiej podziemnej organizacji zbrojnej stosującej terror wobec Brytyjczyków i Palestyńczyków - red.)” – mówi Trębacz.
Z kolei Paweł Śpiewak, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, przestrzega: "Ustalenie prawdy o ludziach ŻZW jest bardzo trudne. Opowieść składa się głównie z mitów. Powstania nie przeżył żaden z dowódców, jedynie pomniejsi bojownicy. Nie sądzę, żeby tym, którzy 14 lat temu zabiegali o nadanie skwerowi imienia Apfelbauma, chodziło o kradzież tożsamości powstania. ŻZW składał się często z doświadczonych żołnierzy, a w ŻOB-ie było dużo 19-latków. My w Instytucie zadbaliśmy o pamięć o ŻZW i poświęciliśmy organizacji spory fragment przy wystawie o Oneg Szabat". Wystawa przedstawia ogromny zbiór archiwalny stworzony w Getcie przez grupę historyków pod przewodnictwem Emmanuela Ringelbluma.
Prawicowi historycy lubią konstrukt Warszawy jako miasta dwóch romantycznych powstań, wyrosłych właśnie z romantycznego mitu. Legenda Żydowskiego Związku Wojskowego im w tym ma pomóc. Zabiera to jednocześnie Powstaniu w Getcie jego żydowską tożsamość i zniekształca pamięć o bundowskich (lewicowych) bojownikach Żydowskiej Organizacji Bojowej.
Maria Janion w eseju „Bohater, spisek, śmierć. Wykłady żydowskie” pisała: „Jednak Marek Edelman, jeden z przywódców Powstania w Getcie warszawskim w 1943 roku, świadomie... wzbrania się przed dyskursem bohaterskim, ale też przed syjonizmem; w jego to imieniu bojownicy sprawy narodowej w getcie warszawskim mieli chwycić za broń. Syjoniści w Izraelu wyłączali Powstanie w Getcie z Zagłady, tworzyli swoją romantyczną narrację honorowej »pięknej śmierci«”.
O pamięć o ŻZW dba wspomniany wyżej Społeczny Komitet HADAR im. Pawła Frenkla. "Odnowiliśmy ostatnio symboliczną macewę Frenkla na cmentarzu przy Okopowej. I podjęliśmy inicjatywę, by zmienić nazwę skweru, skoro nie ma rzetelnych dowodów na istnienie Apfelbauma, na Skwer Żydowskiego Związku Wojskowego" – mówi OKO.press Wojciech Pluciński z HADAR.
Uważa, że nie ma politycznej woli, by sprawę rozwiązać. Z kolei Paweł Śpiewak zapowiada: "Będziemy chcieli coś z tym zrobić, kiedy dokładnie ustalimy, czy to można tego dokonać przez władze Warszawy czy dzielnicy Wola. I proponowałbym zmianę nazwy na Oneg Szabat".
Ale pytani przez nas o ewentualną zmianę nazwy w związku z solidnymi badaniami naukowymi, które obalają legendę Apfelbauma, warszawscy samorządowcy w większości nabierają wody w usta. Dostaliśmy natomiast oświadczenie Grażyny Orzechowskiej-Mikulskiej, zastępcy burmistrza dzielnicy Wola m.st. Warszawy: „Przez 8 lat mojej współpracy ze środowiskiem żydowskim udało się wytworzyć atmosferę wzajemnego zrozumienia i szacunku. Na terenie Woli, na której obszarze Holocaust odcisnął ogromne piętno, staramy się upamiętnić dziedzictwo żydowskie. Przykładem jest np. zespół szkół Lauder-Morasha funkcjonujący w budynkach kolonii Wawelberga. W porozumieniu z Gminą Wyznaniową prowadzimy działania dążące do zagospodarowania terenu przy reliktowym murze Getta Warszawskiego przy ulicy Złotej, a także upamiętnienia Emanuela Ringelbluma i Oneg Szabat przy skwerze przy ul. Nowolipki. Te dwa projekty w relacjach ze środowiskiem żydowskim są dla nas priorytetowe”.
Trudno jest winić Lecha Kaczyńskiego za to, że w 2004 roku nie znał prawdy o Apfelbaumie. Mitowi dało się uwieść wielu historyków, w tym Władysław Bartoszewski. Książka Libionki i Weinbauma wyszła dwa lata po śmierci Kaczyńskiego. Ale z pewnością ówczesny prezydent Warszawy chciał dodać Powstaniu w Getcie również tożsamość prawicową i sanacyjną, co z punktu widzenia badaczy źródeł jest historycznym nadużyciem.
Z nieoczekiwaną obroną Betaru (który stworzył w Getcie Żydowski Związek Bojowy) wystąpił pół roku temu, we wrześniu 2017, Karol Wołek, prezes Zarządu Głównego Związku Żołnierzy NSZ. Zrobił to w reakcji na oburzenie wielu historyków na czele z prof. Dariuszem Stolą (dyrektorem Muzeum Historii Żydów Polskich), gdy Sejm niemal jednomyślnie uhonorował pamięć o Narodowych Siłach Zbrojnych.
Karol Wołek mówił: "ONR przed wojną współpracował z żydowskim Betarem, a bojówki ONR ochraniały manifestacje syjonistów żydowskich przed atakami komunistów. Jan Mosdorf, prezes Młodzieży Wszechpolskiej, a następnie przywódca ONR, zginął w KL Auschwitz za niesienie pomocy Żydom. Odłam ONR – Ruch Narodowo-Radykalny, który faktycznie ze względu na jego organizację można by nazwać faszyzującym, w czasie II wojny światowej scalił się z AK, a nie z NSZ. Mimo tych faktów dyrektor POLIN próbuje wzniecać szowinizmy i podziały, a już szczególnie chce wbrew faktom rozróżnić AK i NSZ, które od 1944 tworzyły jedną formację wojskową".
Działaczem Betaru był m.in. Mosze Arens, który wyjechał z Polski do USA w 1939 roku, a w 1948 - do Izraela. W prawicowych rządach był kilkukrotnie ministrem obrony i spraw zagranicznych.
5 lutego 2018 roku Arens, który bardzo dba o pielęgnowanie pamięci o ŻZW, napisał na łamach dziennika „Haaretz”: „Obwinianie Polski o Holokaust jest niesprawiedliwe. Istnieje różnica między Polską a innymi krajami, które znalazły się pod niemiecką okupacją”.
Komentarze