Zjazd skrajnej prawicy w Warszawie okazał się polityczną klapą. Czy to znaczy, że demokraci mogą odetchnąć z ulgą? Nie. Ponad dwie dekady temu Kaczyński zaczął jednoczyć polską prawicę. Teraz próbuje to robić z europejskimi skrajnymi siłami
„Jestem zaszczycona powitaniem, jakiego udzieliły mi polskie władze” - chwaliła się liderka francuskiego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen podczas wizyty w Warszawie. Zaś premier Węgier, Victor Orbán, zapowiedział: „Chcemy zmienić politykę Brukseli. Od miesięcy pracowaliśmy nad tym, żeby stworzyć jedną rodzinę”.
Przedstawiciele 13 skrajnych, nacjonalistycznych i eurosceptycznych partii ogłosili 4 grudnia 2021, że stworzą w Europie nową wielką siłę polityczną. Będą się sprzeciwiać próbom federalizacji Unii Europejskiej, bronić suwerenności państw narodowych oraz... Bożego Narodzenia.
Programowe wystąpienie - i jedyne udostępnione mediom - podczas warszawskiego szczytu (Warsaw Summit) wygłosił Jarosław Kaczyński. Zapowiedział nowy model instytucjonalnej współpracy państwo Unii, nie padły jednak żadne szczegóły.
Wbrew wcześniejszym doniesieniom podczas spotkania nie ogłosili powstania nowej frakcji w Parlamencie Europejskim. Europejskie media uznały to za największy news i zarazem porażkę szczytu:
„Europejska skrajna prawica dalej ze sobą flirtuje, ale ślubu nie biorą” - skomentował portal Politico.
Polską debatę po szczycie zdominowały zarzuty o to, kto w Europie reprezentuje interesy Kremla. Jednak sobotnie spotkanie pozwala też spojrzeć na układ sił w Europie: kto dziś jest w grze, a kto może w niej być za chwilę.
Partie zdobywające poparcie na kontrze wobec europejskiego mainstreamu dziś same chcą nim zostać. A ich dalekosiężną ambicją jest przejęcie władzy w Unii Europejskiej.
Trudno odnaleźć pełną listę gości warszawskiego zjazdu. Nie podał jej ani wicerzecznik PiS Radosław Fogiel, ani europoseł Tomasz Poręba, którzy mieli odpowiadać za organizację wydarzenia. W mediach społecznościowych premiera RP Mateusza Morawieckiego po szczycie nie ma śladu. Tego dnia chwalił się jedynie wywiadem, jakiego udzielił BBC, a spotkanie z eurosceptykami wstydliwie ukrył.
Dziennikarzy nie zaproszono, więc nie dostali materiałów prasowych.
Pomocą służy lista sygnatariuszy deklaracji „w sprawie przyszłości Europy” z lipca 2021. Podpisało ją 16 ugrupowań. 13 z nich było w Warszawie. Oto one:
Zjednoczenie Narodowe (Rassemblement national) - Francja, Liga Północna (Lega) - Włochy, Prawo i Sprawiedliwość - Polska, Fidesz - Węgry, Vox - Hiszpania, Bracia Włosi (Fratelli d’Italia) - Włochy, Wolnościowa Partia Austrii (Freiheitliche Partei Österreichs) - Austria, Interes Flamandzki (Vlaams Belang) - Belgia, Duńska Partia Ludowa (Dansk Folkeparti) - Dania, Estońska Konserwatywna Partia Ludowa (Eesti Konservatiivne Rahvaerakond) - Estonia, Partia Finów/Prawdziwi Finowie (Perussuomalaiset) - Finlandia, Akcja Wyborcza Polaków na Litwie (Lietuvos lenkų rinkimų akcija) - Litwa, Narodowo-Chłopska Partia Chrześcijańsko-Demokratyczna (Partidul Național Țărănesc Creștin Democrat) - Rumunia, Greckie Rozwiązanie (Ellinikí Lýsi) - Grecja.
Politycy PiS i media sojusznicze uparcie nazywali zjazd spotkaniem partii konserwatywnych, centroprawicowych lub patriotycznych.
Europejskie prawicowe centrum wyznacza jednak EPP (Europejska Partia Ludowa), do której należą Platforma Obywatelska i PSL. A w opisach partii goszczących w Warszawie powtarzają się określenia: skrajna, narodowa, konserwatywna, eurosceptyczna, antyimigrancka, populistyczna.
Domagają się zamykania granic przed obcokrajowcami, niekiedy głoszą hasła rasistowskie, łączy je sprzeciw wobec pozostawienia kobietom decyzji w sprawie przerywania ciąży czy związków osób tej samej płci. Bracia Włosi są wręcz nazywani partią neofaszystowską. Część z nich za ważnego sojusznika uznaje Rosję (Fidesz, Liga Północna, Zjednoczenie Narodowe), a wszystkie krytykują Unię Europejską za próby bliższej integracji.
W swoich krajach większość z tych partii należy do opozycji. Hiszpański Vox zdobył w ostatnich wyborach 15 proc. głosów, Bracia Włosi - 4,4 proc. Fidesz i PiS to jedyni z obecnych, którzy rządzą. A Matteo Salvini z włoskiej Ligi Północnej nie przyjechał.
Przyjechali ogrzać się w blasku władzy Kaczyńskiego, który już jest tam, gdzie oni mają nadzieję się znaleźć w przyszłości.
O spotkaniu najintensywniej informowała Marine Le Pen - liderka francuskiego Frontu Narodowego. Premierowi Morawieckiemu dziękowała za przyjęcie z honorami:
Była na operze Pucciniego w Teatrze Wielkim i na jarmarku bożonarodzeniowym na Placu Zamkowym, kwiaty złożyła pod Pomnikiem Katyńskim, ale też pod Pomnikiem Bohaterów Getta. A wszystko to skrzętnie udokumentowała w mediach społecznościowych.
„Cieszę się, że pani Marie Le Pen zbliżyła się wartościami do Polaków. Błądzić jest rzeczą ludzką” - rozbrajająco tłumaczył Radosław Fogiel, wicerzecznik PiS, zbliżenie jego partii z francuską faworytką Putina.
Le Pen wsparła zajęcie Krymu przez Rosję, który według niej zawsze był rosyjski. O europejskich sankcjach wobec Rosji mówiła, że są „kompletnie głupie” i zapowiadała, że jeśli ona zostanie prezydentką Francji, sankcje zniesie. Gdy partia Le Pen popadła w finansowe kłopoty, bank związany z Kremlem udzielił jej w 2014 roku 9 milionów euro pożyczki. W 2017 roku, podczas pierwszej tury wyborów prezydenckich media światowe obiegło jej zdjęcie z Władymirem Putinem - jasny sygnał, kogo rosyjski prezydent wspiera we francuskich wyborach.
Tyle że Le Pen nie błądziła ani w Moskwie w 2017 roku, ani w Warszawie w 2021. Od lat wytrwale pracuje na to, żeby niegdysiejszy nacjonalistyczny, posługujący się antysemityzmem jako polityczną bronią i przez lata marginalny Front Narodowy usadowić w centrum francuskiej sceny politycznej.
Le Pen pozostaje jednak polityczką aspirującą, która nigdy nie sprawowała władzy. I w takim kontekście należy odczytywać to, jak celebrowała swoją wizytę w Warszawie.
To ważny punkt jej kampanii w wyborach prezydenckich, które odbędą się we Francji 10 kwietnia 2022. Według średniej z dotychczasowych sondaży ma szansę ponownie wejść do drugiej tury, którą w 2017 roku przegrała z Emmanuelem Macronem 33,9 do 66,1 proc. Jej szanse maleją wraz z pojawianiem się nowych kandydatów o prawicowym profilu. A udział w szczycie w Warszawie to wizerunkowe wzmocnienie.
„Trzeba pokazać, że ma się sojuszników” - przyznała we francuskim radiu Le Pen.
Prezes PiS, który ma opinię człowieka niezaangażowanego sprawami międzynarodowymi, wystąpił na szczycie skrajnej prawicy jako inicjator działań na arenie europejskiej. To na jego zaproszenie wszystkie te partie zjechały do Warszawy. Nic dziwnego - Kaczyński ma spośród nich najwięcej władzy.
Być może zaświtała mu w głowie myśl, by powtórzyć w Unii Europejskiej to, co zrobił w przed ponad dekadą w Polsce: łączyć. Z rozdrobnionej polskiej prawicy zbudował w końcu partię władzy. Jednak w przypadku Unii jeśli to się uda, to nie Kaczyńskiemu - brakuje mu tego zanurzenia w polityce europejskiej, jakie ma w polskiej.
Można wyśmiewać niemiecką obsesję Kaczyńskiego, ale stosuje on starą i sprawdzoną polityczną taktykę: atakuj najsilniejszego. W swojej przemowie Kaczyński malował wielkie zagrożenie ze strony Niemców, niemal przenosił słuchaczy w lata 30.: stwierdził, że „nowi Niemcy” „odchodzą od polityki samoograniczenia”, odrzucają pozory i przekreślają pamięć historyczną.
Przed Niemcami, ale też przed europejską lewicą, Kaczyński chce bronić demokracji jako takiej. To znów stały repertuar populistów prezentujących się jako obrońcy demokracji.
„Demokracja jeśli ma być czymś realnym, czymś, co upodmiotawia obywatela, musi się popierać na wspólnym poczuciu sensu, opartym o kody kulturowe” - mówił Kaczyński. Same procedury demokratyczne „są puste i są tylko zasłoną dla władzy silniejszych, dla oligarchii”. To aluzja do walki o praworządność.
Padły też znane polskim odbiorcom słowa o „zagrożeniu o charakterze cywilizacyjnym” ze strony „marksistowskich haseł wyzwolenia człowieka”. Oraz stwierdzenie, że w Europie „wolność się cofa”.
„Musimy przygotować odpowiedź. Nie tylko słowem «nie», ale innym planem dla Europy” - takie zadanie przed zebranymi postawił Kaczyński. To skądinąd ciekawe odwrócenie sytuacji z polskiego podwórka, gdzie polskiej opozycji zarzuca się, że ta mówi „nie” i nie ma planu. Krytyka bez propozycji. Najwyraźniej Kaczyński zdiagnozował podobną przypadłość u skrajnej prawicy w Europie.
Najważniejszy cel polityczny szczytu - powołanie nowej frakcji w Parlamencie Europejskim - nie został osiągnięty.
Dziś goście Kaczyńskiego należą do dwóch grup w europarlamencie. Tożsamość i Demokracja liczy 70 eurodeputowanych. Grupę tworzą m.in. Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen, Liga Północna Salviniego i Wolnościowa Partia Austrii. Jeszcze mniejszą frakcją są Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy. To tutaj należy PiS i jest tu siłą dominującą - 27 europosłów na 63 w grupie. Do grupy należy aż 18 partii, które mają po 1-3 europosłów.
Gdyby te dwie grupy się połączyły, powstałaby trzecia co do wielkości frakcja w europarlamencie (po chadekach i socjalistach).
Jednak to, że jej (na razie) nie ma, nie zmienia faktu, że skrajna prawica nigdy wcześniej nie była tak silna w Parlamencie Europejskim. Ani tego, że w poszczególnych europejskich krajach skrajne siły się nie zwijają, lecz profesjonalizują, obrastają w fundusze, stanowiska i zwolenników.
W krótkiej perspektywie spotkanie było pomyślane jako grupa wsparcia dla Morawieckiego i Orbána. „Odrzucamy arbitralne stosowanie prawa UE, naginanie, a nawet łamanie traktatów” - zapisano w końcowej deklaracji. Węgry i Polska nie są same - popłynął przekaz z Warszawy do Komisji Europejskiej.
Jednak ogólnikowa i wyśmiewana deklaracja końcowa zawiera też coś, co w dłuższej perspektywie będzie wyznaczało agendę skrajnych sił - suwerenność jako podstawowa wartość. Suwerenność odsyła do poczucia bezpieczeństwa i kontroli, tego, co znane, oswojone.
„Odzyskajmy kontrolę” (Let's Take Back Control), „Chcemy odzyskać nasze państwo” (We Want Our Country Back), „Wierzymy w Wielką Brytanię” (Believe in Britain) - to hasła brexitowej kampanii z 2016 roku. I wzorzec komunikacji dla eurosceptycznych, skrajnych ugrupowań.
Na nowe odpowiadać nowym - to z grubsza podejście liberałów i lewicy. Świat się zmienia, powstają nowe zjawiska, rosną nowe siły i w odpowiedzi trzeba tworzyć nowe instytucje. Prawica zdaje się mówić: skoro w jednym obszarze czujemy się niepewnie (świat wokół), to w innym poczujmy się bezpiecznie, odwołajmy się do instytucji, które dobrze znamy (państwa narodowego). I wcale nie zaprzeczamy naszej europejskości, tyle że rozpuszczamy ją w bliżej niezdefiniowanym „dziedzictwie”.
„Jesteśmy antyunijni, ponieważ jesteśmy Europejczykami” - to słynny slogan Marine Le Pen sprzed kilku lat.
Pytanie nie brzmi dziś, czy Orbán, Salvini lub Kaczyński będą w stanie dogadać się co do frakcji w europarlamencie. Pytaniem jest, czy sformułują europejską agendę - przypominającą np. hasła o sądownictwie z Polski - która da im przewagę w przyszłych krajowych i europejskich wyborach.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze